Na początek krótkie wyjaśnienie: nie spodziewam się, by udało mi się wrócić do piątkowej gikzowej tradycji. Niemniej przed około rokiem przeniosłem piątkowe wpisy na swojego fejsa. Są zwykle krótsze, ale ten wyszedł mi wyjątkowo długi. Co więcej, istnieje maleńka teoretyczna możliwość, że kogoś tu zainteresuje. Przeklejam go więc i tu.
Podczas ostatniego spotkania Sekcji Literackiej Krakowskiej Sieci Fantastyki (to taka grupa, w której spotykamy się, by pracować wspólnie nad pisaniem) wypłynął ten właśnie temat. I rzeczywiście deklaracje: „nie czytam polskiej fantastyki” pojawiają się praktycznie od zawsze. O ile jednak kiedyś wynikały z faktu, że nikt (prawie) polskiej fantastyki nie wydawał (nie licząc Lema), dziś ukazuje się jej zatrzęsienie, a deklaracje nadal padają i chyba są coraz częstsze. Część z powodów jest tak często podawana w sieci, że wręcz można się o nie potknąć, części trzeba poszukać uważniej, część zaś musiałem wyłuskać sam z głosów trafiających się gdzieniegdzie, albo wręcz samemu wykoncepować.
Powód pierwszy: bo polska fantastyka jest prawicowa. Naturalnie, takiej przyczyny nie deklarują prawicowcy, ale osoby lokujące swoje przekonania polityczne w okolicach lewicy. Kłopot w tym, że gdyby zapytać je o przykłady, wymieniają najczęściej nazwiska autorów popularnych nierzadko przed ćwierćwieczem. Owszem, część z tych pisarzy nadal pisze i publikuje fantastykę, gdyby jednak zestawić ich z listą autorek i autorów, którzy albo deklaracji politycznych nie składają, albo wręcz deklarują sympatie dla lewej strony, „straszni prawicowcy” stanowiliby na tej liście niewielki procent. Może jest więc tak, że owi prawicowcy nadają polskiej fantastyce ton? Też nie bardzo. Tych wymienianych najczęściej próżno szukać wśród nominacji do Zajdla czy Żuławskiego, niespecjalnie są też obecni na konwentach, ich utwory nie są zwykle szeroko komentowane. Wyjątkiem w ostatnich latach była zadyma wokół „Daliana” (opowiadanie “Dalian będziesz ćwiartowany” Jacka Komuda w założeniu miało być satyrą na współczesną Polskę ale również literackim prztyczkiem w nos Jacka Dehnela; po opublikowaniu go w NF wybuchła potężna awantura rozpoczęta zarzutami o homofobię, skończona podziałem wśród czytelników, zmianami w miesięczniku; zahaczyła także o telewizję i prasę, najczęściej jednak potępiano to opowiadanie w czambuł a nie wciągano je na sztandary. Jeśliby więc nieszczęsny „Dalian” miał być na coś przykładem, to raczej na to, że polska fantastyka dziś prawicowa nie jest. Inna sprawa, że książki „strasznych prawicowców” osiągają niezłe nakłady sprzedaży, często lepsze niż reszty polskich fantastów. Pytanie jednak, czy to efekt „prawicowości polskiego fandomu”, czy raczej tego, że to pisarze długo obecni na rynku i zdążyli sobie wyrobić nie tylko markę, ale i grono czytelników, które da się dziś liczyć w pokoleniach.
Wariacją na temat tego hasła może być coraz częściej: „nie czytam polskiej fantastyki, bo zrobiła się lewicowa” – da się słyszeć i takie głosy.
Powód drugi – bo polska fantastyka jest gorsza. Takie postawienie sprawy zakładałoby, że jakość prozy jest zależna od miejsca urodzenia autora. Można by więc załatwić całą sprawę sprowadzeniem jej do ksenofobii i tyle. Ale temat jest głębszy, bo może się wiązać z przekonaniem, że to co swojskie jest równocześnie przaśne a już z całą pewnością nie uniwersalne. W dodatku jeśli bohater kosmicznych przygód nazywa się „Krzysiek” albo „Przemek” to doświadczenie obcości i egzotyki, jakiego odruchowo od fantastyki oczekujemy, trochę słabnie. Równocześnie nie przeszkadza nam, gdyby bohater nosił równie powszednie, ale jednak niepolskie imię: John. To akurat doświadczenie nie tylko fantastyki. Jeśli pamiętacie reżysera o nazwisku Pasikowski, to on też ze wszystkich sił starał się, aby jego bohaterowie nosili jak najmniej polskie nazwiska i ksywki, bo najwyraźniej ciężko było mu uwierzyć, że jakiś Andrzej czy Sławek byliby w stanie odpowiednio cedzić przez zęby twardzielskie teksty.
„Gorszość” polskiej fantastyki może się też objawiać nieporuszaniem przez nią uniwersalnych tematów, ale przed wszystkim gorszą jakością pisarstwa. Polscy pisarze bowiem zwykle nie kończą rozmaitych kursów pisarskich i nie mają tych umiejętności, co zachodni. Nie liczą np. co do znaku na kartce momentów, w których powinny następować zwroty akcji. Zresztą ostateczny dowód na to, że polska fantastyka jest gorsza literacko stanowi fakt, że ci pisarze, którzy mają faktycznie talent literacki od fantastyki prędzej czy później odchodzą (Szostak, Orbitowski, Małecki, Twardoch).
Nie zapominajmy też, że do budowania obrazu „gorszości fantastyki” przyczyniają się głównonurtowi krytycy albo fantastyki uważnie nie zauważający, albo traktujący ją z lekceważeniem. I sądzę, że w tym przypadku polskiej fantastyce obrywa się w efekcie bardziej od zachodniej, tę bowiem czasem bronią bestsellerowe wyniki sprzedaży, ekranizacje i jej wpływ na popkulturę. Trochę trudno bowiem nie zauważać np. „Gry o tron”, nawet otwarcie ją lekceważyć trudniej.
Możemy udawać, że to na nas nie działa. Ale gdzieś tam, spychany najgłębiej jak się da, pojawia się niepokój, że może oni mają rację? Że skoro nas ignorują albo lekceważą, to może faktycznie jesteśmy gorsi? To znaczy, nie my czytelnicy, oczywiście – ci fatalni polscy pisarze fantastyki są.
Powód trzeci – autorytety. O krytykach wspomniałem przed chwilą. Ale to nie wszystko. Otóż nasze przekonanie, że z polską fantastyką jest coś nie tak potwierdzają nawet autorytety z wewnątrz. Wszak tezę, że polska fantastyka jest prawicowa (czyli zdaniem wielu gorsza) wygłosił sam JACEK DUKAJ!!! Z kolei przyczyny dla których polskie słowiańskie fantasy musi być przaśnie i do niczego wyłożył nam ze swadą Andrzej Sapkowski. Obaj to żywe autorytety nie tylko z racji ich erudycji i inteligencji, ale być może dlatego, że osiągnęli sukces jakiego zwykle pisarze fantastyki w Polsce nie osiągają. Wyjąwszy oczywiście Lema, którego autorytet też trochę położył się cieniem na nas wszystkich. Polska fantastyka była bowiem przez lata gorsza w porównaniu z Lemem. Zresztą sam Lem pod koniec życia od fantastyki się odżegnywał, a to przecież powinno nam dać do myślenia.
Wróćmy jednak do Dukaja i Sapkowskiego, ponieważ powoływanie się na ich teksty wciąż powraca w rozmaitych dyskusjach (m.in. nad „słowiańskością Wiedźmina”). Otóż rzeczywiście, obaj napisali takie artykuły. Pomijając jednak pytanie czy powinniśmy się na autorytetach opierać bezkrytycznie, trzeba zaznaczyć, że są to teksty stare. Sapkowski napisał swój w roku 1993 a Dukaj swój w 2008. Mają oczywiście znaczenie, choć nawet wtedy dawało się z nimi dyskutować. Czy jednak mogą nam coś powiedzieć o polskiej fantastyce A.D. 2024?
Powód czwarty – polska fantastyka nie nadążą. Co to w ogóle oznacza? Po pierwsze ów brak uniwersalizmu, o którym już wspominałem. Polska fantastyka nie porusza (a w każdym razie części z nas wydaje się, że nie porusza) tych wszystkich uniwersalnych tematów, których pełna jest dziś fantastyka zachodnia. Nie nadąża za zmianami nad światem i zamiast pochylać się np. nad tematami tożsamości płciowej, ciągle rozlicza się z komuną (co, nie da się ukryć, faktycznie się zdarza). Nie nadążą za popularnymi konwencjami i wręcz stylami pisania! Dlaczego współczesny czytelnik, który dostaje bardzo szybko przeboje nadążającej fantastyki zachodniej, albo wręcz czyta je po angielsku, ma męczyć się z nie tak uniwersalną i przestarzałą polską fantastyką?
To faktycznie ważki argument. Tym bardziej, że czytelnikom coraz więcej czytającym po angielsku może być wręcz trudno wrócić do polskich powieści. Inne są manier językowe polskich autorów już z racji samego języka. Ale inna jest też typografia wydanej w Polsce książki.
Czy jednak faktycznie „polska fantastyka” nie nadąża? Czy jest mnie uniwersalna? Bywa oczywiście i z łatwością moglibyśmy sobie wszyscy wyliczyć przykłady na potwierdzenie tej tezy. Równie dobrze moglibyśmy jednak podać przykłady na poparcie tezy przeciwnej. Co więcej, w moim przekonaniu fakt, że część z nas bardziej przejmuje się problemami bliskimi społeczeństwu np. amerykańskiemu niż polskiemu nie świadczy o stanie polskiej literatury (w tym fantastyki) ale zawłaszczeniu kulturowym, jakiego padliśmy ofiarą wraz ze znaczną częścią świata. Ponieważ w kinach i serwisach streamingowych oglądamy głównie produkcje amerykańskie, hiszpańskie i koreańskie oraz takie, które są pod nie skrojone (kręcone tak, aby wpisać się w popularne nurty i tworzone wedle alfabetu sukcesu), to kulturowo stają się nam one bliższe niż dzieła lokalne. Te lokalne, aby odnieść sukces musiałyby wręcz porzucić swoją lokalność i w pisać się w główny nurt popkultury. Co zresztą kończy się zwykle spektakularną porażką, jak serial „Krakowskie potwory”, czy rosyjska wersja Avengers, czyli “Zashchitniki”.
Powód piąty – ponieważ nikt nie mówi nam, że jest dobra. To, w moim przekonaniu (acz jako autor polskiej fantastyki nie jestem oczywiście obiektywny) główna przyczyna. Bo tak naprawdę polska fantastyka potrafi być znakomita literacko, nawet jeśli Twardoch czy Szostak z niej niestety uciekli, potrafi być uniwersalna i potrafi nadążać. Może być prawicowa, lewicowa albo obojętna ideologicznie (choć wiem, że znajdą się tacy, którzy znajdą ideologię nawet w przepisach kucharskich).
Kłopot w tym, że prawie nikt o niej nie mówi. Wydają ją przeważnie niewielkie wydawnictwa, którym brakuje pieniędzy na prawdziwą promocję. Nawet, gdy wydają więksi wydawcy, wolą solidne fundusze na promocję przeznaczyć na tytuł, który na pewno się sprzeda. Bo mechanizmy na naszym rynku działają w ten sposób, że nakłady finansowe na promocję książki przeznacza się przede wszystkim na tytuły, które i tak mają szanse stać się bestsellerami. Co najczęściej oznacza albo książki zachodnich autorów, albo polskich już posiadających markę, ewentualnie polskich, którzy napisali coś w stylu: „Zniewól mnie gangsterze”. W efekcie polska fantastyka znajduje się najczęściej na najostatniejszym końcu listy tytułów do promocji. Nie zawsze, oczywiście. Kilka lat temu gryzłem palce z zazdrości widząc jak Powergaph promuje wszędzie „Baśń o wężowym sercu”, podczas gdy znacznie większy wydawca moją wydaną w tym samym czasie powieść promował z mniejszym zaangażowaniem. Zatem można i potrafi przynieść to znakomite efekty (choć niekoniecznie zawsze, są też przykłady promowanych powieści, które nie wystrzeliły). Niemniej Powegraph to wyjątek a nie reguła.
Wydawcom bardziej opłaca się i sięgać po zachodnich autorów i inwestować w ich promocję, ponieważ część tej promocji zrobili już za nich wydawcy zagraniczni. Ale także dlatego, że, no cóż, sami mówimy: „nie czytam polskiej fantastyki”, prawda? Wydawcy o tym wiedzą. Wiedzą, że nawet kiepska zagraniczna powieść ma szanse sprzedać się lepiej niż świetna polska.
To nie koniec. My też nie mówimy o polskiej fantastyce. Kilka lat temu obserwowałem jak część mojej fejsowej banieczki załamuje ręce nad brakiem nominacji do Zajdla dla „Skrzydeł” Karoliny Fedyk, a także nad tym, że ta powieść przeszła niezauważona, choć powinna narobić, wybaczcie za słowo w tym kontekście, szumu. Czemu jednak słyszałem więcej narzekań po fakcie niż promocji tej powieści wcześniej? Czemu nikt z fanów nie rozpętał dyskusji na temat „Skrzydeł”? Czy dlatego, że łatwiej nam ponarzekać niż zrobić coś konstruktywnego?
Częściowo owszem. Ale jeśli czyta ten tekst jakiś zawiedzony fan „Skrzydeł”, to może się poczuć urażony, bo może zrobił co mógł dla ich promocji. Niestety, mało do kogo ona dotarła, bo jesteśmy pozamykani w banieczkach i praktycznie między sobą nie rozmawiamy. Większość naszych dyskusji i wydarzeń literackich ma charakter lokalny i tak niszowy, że chyba nawet wieczorki poetyckie mają większe przebicie.
Nie istnieje dziś chyba żadna przestrzeń do wspólnej dyskusji. To niekoniecznie nasza wina. Żyjemy w czasach przemian, różne pokolenia posługują się różnymi mediami (kiedy lewa strona fantastyki oburzała się na „Daliana” na twitterze, prawa odpowiedziała jej listem protestacyjnym rodem z lat 80 ubiegłego wieku), a w dodatku polaryzacja w społeczeństwie osiągnęła taki poziom, że część ludzi się na siebie nawzajem poobrażała, często zapobiegawczo. Nie wiem, czy istnieje w polskiej fantastyce jakikolwiek pozabanieczkowy autorytet. Wiecie, ktoś, kto mógłby powiedzieć: „ależ świetną powieść przeczytałem!” a jego wypowiedź dotarłaby do więcej niż jednej banieczki i nie wywołała równocześnie oburzenia w drugiej – zamiast skłonić do rozmowy.
Nie czytamy więc polskiej fantastyki, bo często nie wiemy, że ukazało się w niej coś wartościowego. A nie wiemy, bo niby skąd byśmy się mieli dowiedzieć?
Rozbudowałbym punkt piąty, bo tu trwa walka o czas nie tylko z zachodnią fantastyką, ale całą kulturą pop i nie pop. Chyba nawet niepracujący studenci nie są w stanie przejeść wszystkich rzeczy, które ich interesują, a co dopiero szukać czegoś więcej. Ilość dostępnych książek, gier, filmów, seriali, muzyki, podcastów i Bóg wie czego jeszcze jest przytłaczająca, a że my mamy skłonność do trzymania się tego co już znamy to cóż… zazwyczaj trzymamy się tego co już znamy.
@michau
Też prawda. Wszystkiego jest mnóstwo (nawet serwisów streamingowych) i weź tu za tym człowieku ponadążaj. Rzeczywiście, w takim układzie celuje się w sprawdzone, albo polecane przez zaufane źródła marki, żeby nie tracić czasu na coś kiepskiego.
michau ubiegł mnie – ale tak, powód szósty – tego jest ZA DUŻO
Ja np uznaje się za fana SF – mimo, że w kręgach raczej za takiego bym nie uchodził. Życie jest piękne! Można kodować, grać w piłkę, łazić po górach, raczyć się – Z UMIAREM – legalnymi używkami. Książki – istnieją. A jeszcze wiecie – 1/3 trzeba spać, a 1/3 pracować, a 1/3 żoną zajmować ….
Pół życia spędziłem rozważając czy zazdroszczę ludziom skupionym na jednej zajawce, czy im współczuje. Teraz po prostu przyjmuję, że ja jestem wielobranżowy 🙂
Człowiek zaczynał SF od kina, a raczej od VHS. To rozbudziło wyobraźnię a jednocześnie utwierdziło, że “u nas nic nie ma, nawet octu”. Taką “Seksmisje” doceniłem dużo później (jak mnie historii nauczyli….). Niejako poprzez ‘rozszerzenie’ amerykańskiego kina na książki – sprawa staje się oczywista – tylko Hameryka!. Dopiero potem okazuje się że Wells to był Brytol.
Mooooze jakby była jakaś światowa lista wybitnych dzieł SF ? Bo Hugo i te całe “World Science Fiction Convention” to tylko z nazwy…. Troche jak NBA World Champion (na szczęście ktoś się puknął w łeb i to zmienili)
Pamiętam jak po raz pierwszy czytałem Lem-a BO WYPADA (bo Polak). Z wielkim strachem czytałem nasze polskie wypoćki. Heh, uczynił mnie patriotą. Z Dukajem było już łatwiej “Lem umiał to może on też”. W sumie Lema czytałem bo Mickiewicz umiał… 😀
Z gikza czytałem Distortion Zbierzchowskiego:) To chyba idealny bosmański przykład – ładny Hamerykański tytuł, tematyka też światowa. Normalnie tylko autor jakiś taki polskawy. Całkiem to niezłe jest – ale czy to jest polskie ? czy tylko pisane przez Polaka ?
o! to mówisz, że na fejsie można się dokopać do ciebie?
@Yosh
Tak, pod nazwiskiem. Acz muszę zrobić porządek na kontach, bo mam tam chyba ze cztery konta (ze dwa założyli wydawcy) a używam tak naprawdę jednego.
Rzeczywiście, jest kłopot z jakimś źródłem, z którego moglibyśmy czerpać wiedzę o tym, co warto czytać z tej całej lawiny fantastyki na rynku. Na dziś najlepszym kierunkowskazem są chyba nominacje do Nagrody im. Żuławskiego (ale nie ma tam opowiadań). Nominacje do Nagrody im. Zajdla niestety już tak dobre nie są, bo tam się cuda potrafią dziać.
Ad 1. Czemu polska fantastyka była prawicowa wszyscy wiemy, a niektórzy nawet pamiętają. I choć zgodzę się, że niektóre rzeczy dziś zalatują ‘krindżem’ to wiele wartościowych rzeczy nam zostało. A z ‘lewicowej’ jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.
Ad.2 i 4. Czy jest gorsza? Czy nie nadąża? Jest IMHO po prostu osadzona w naszym kontekście kulturowym. dobrym przykładem tu może być cyberpunk, który na Zachodzie kontynuuje tradycję noir, podczas gdy u nas wypełnił niszę po social-fiction. Nie widzę więc powodu by musiała porzucać swą lokalność, bo ta lokalnośc daje nam dodatkowy kontekst i osadzenie. Co zresztą było jedyną siłą nieszczęsnych ‘Krakowskich potworów’
Ad 3. Pamiętajmy, że Sapek napisał Piroga zanim pojawili się Brzezińska czy Wegner. A jeżeli ktoś opiera się na opiniach głownego nurtu to wypada mu jedynie współczuć
Ad.5 Pamiętam te stare, dobre czasy gdy rocznie wychodziło po kilka książek, co dawało autorowi niemal automatyczną nominację do Zajdla a czytelnikowi komfort nadążania. a nawet gdy jakiś recenzent czy krytyk książkę opisał, to czytało się jego opinię nie po to by czegoś się o książce dowiedzieć, ale po to by moc polemizować. Ach, no i mieliśmy jedną grupę dyskusyjną (pl.rec.fantastyka.sf-f) gdzie bywali wszyscy i łatwiej było się czegoś dowiedzieć. Teraz gdy dzięki rozwojowi technologii społeczność nam się porozpadała na banieczki trudniej dotrzeć do informacji co jest dobre (faktycznie dobre). Zresztą, co ktoś napisał na FB wychodzi tego tyle, że naprawdę nie sposób ogarnąć. Co zresztą jest ciekawym paradoksem, że wydawcy nie chcą wydawać czytelnicy nie chcą czytać a pisarze i pisarki płodzą jak szaleni
@maladict
Ad 1 Obstawiam, że z “lewicowej” nie przychodzi Ci (i pewnie większości czytelników) nic do głowy, bo trzeba się tych dobrych tekstów naszukać. Nie dlatego, że jest ich tak mało, ale dlatego, że na obecnym rynku młodzi autorzy publikują albo w darmowych antologiach, albo ich powieści wychodzą w żałosnych nakładach bez promocji. A te lewicowe rzeczy to zwykłe młodzi. Grzędowicz czy Pilipiuk wystartowali na rynku w najlepszych latach fabryki Słów, lewicowa młodzież próbuje zaistnieć w jednym z gorszych okresów.
Ad 3. No jasne, że Sapek napisał Piroga dawno temu (acz już wtedy jego tezy mogły być w paru miejscach dyskusyjne, tyle, że nikt nie dyskutował, bo wszyscy padli na kolana), kłopot w tym, że zdarza się iż ludzie wciąż się na niego powołują w rozumieniu AUTORYTETU. Podobnie z tekstem Dukaja o prawicowości polskiej fantastyki (acz on jest już chyba bardziej zapomniany).
A wrzucaj tu więcej, choćby kopii. Zawsze to fajnie poczytać i Ciebie i innych.
Ja akurat nigdy tak nie myślałem o polskiej fantastyce więc nie wiem o czym mówisz. 😉
Ale w sumie wiele tego typu tekstów słyszałem o innych polskich obszarach kultury – filmach, muzyce.
Zawsze dyskutuję i zawsze mi przyznają rację chociaż nie zmieniają swoich poglądów. 🙂
Co więcej, przy nie polskiej fantastyce mam zawsze obawy czy będzie to dobrze przetłumaczone. Wiele głośnych książek odłożyłem tylko dlatego że styl mi nie odpowiadał i zawsze się zastanawiałem, czy może to nie wina tłumacza. A różnice w tłumaczeniach uświadomił mi Barańczak.
A teraz akurat czytam Szóstaka (pierwszy raz) zachwycając się piórem i jednocześnie myślę gdzie ja się schowałem przed jego prozą??
@projan
Ha, nie wiem gdzie się chowałeś, ale na pewno nie tu, bo tu ja czasem o nim wspominałem:). A co czytasz?
@bosman_plama
Ależ słyszałem o nim, ale nigdy wcześniej nie wpadła mi w łapy jego książka. Mało celuję w wybrane książki. Jak mi się w ręce już coś znajdzie to sprawdzam czy warto i gdy warto, czytam.
A tą pewnie zdobyłem na jakimś bookrage’u. I, haha, akurat jest mało fantastyczna. “Sto dni bez słońca”
@projan
Fakt to cudo, w dodatku dobre na początek przygody z Szostakiem, bo pozwala łagodnie wejść w jego prozę.
A ja nadal mam problem z samym czytaniem…totalny brak czasu i chęci, a forma mniej przystępna niż manga, na którą całkowicie się przerzuciłem. Jedyna literatura dla mnie to tylko w formie fajnie przeczytanego audiobooka – obecnie podczas gotowania/sprzątania lecę z Pomnikiem Cesarzowej Achai i dzięki fajnemu lektorowi dobrze się “czyta”.
Nie powiem, ubolewam nad tym faktem, że ze mnie już żaden czytelnik w porównaniu do nastoletnich lat…ale takie życie.
@Revant
Małe dziecko masz (już nie takie małe?). Usprawiedliwiony.
Ja właściwie czytam tylko do poduszki, ale nałogowo (tzn. nie zasnę, jeśli nie poczytam) i zasypiam po 15 minutach. Taki ze mnie czytelnik..
@projan
Od ponad roku już dwójka pociech 😉 ale małą resztkę wolnego czasu zabierają też inne hobby…
Jak dla mnie głównym powodem jest ilość, przy jednoczesnym podziale ludzi na coraz mniejsze grupy (bańki), a jednocześnie zaniku komunikacji między tymi grupami.
Mój tato był w stanie kupić (i przeczytać) około 90% fantastyki wydawanej za komuny, znał praktycznie wszystkich znaczących autorów, w czasach bez internetu – czytał parę gazet i wydawnictw, które pisało o wszystkim co wartościowe. Inna sprawa, że jak się nie trafiło w gusta panów z gazet to nie było w stanie się zaistnieć.
Teraz samo szukanie najlepszych książek zabrałoby tyle czasu, że już nie miałbym kiedy czytać, ze względu na ilość, ale także na fragmentację środowiska.
W takim układzie zagraniczna książka ma łatwiej – tam już ktoś to czytał, ma bazę czytelników, wydawnictwa i dużo poleceń.
Jak ma z tym konkurować ktoś kto zaczyna, przekonał nawet paru youtuberów i/lub redaktorów, jeśli ich zasięgi zamykają się w tysiącach?
Kurczę, a ja w końcu w zeszłym roku nakłoniłem młodego, żeby przeczytał wiedźmińską sagę (i przeczytał). Teraz szykuję Dukaja, a jeszcze chciałbym, żeby poznał trochę Lema. Więc jednak ktoś będzie polską fantastykę czytał 🙂