A zatem chciałbyś zakupić sobie porządną kampanię dla jednego gracza i jak co roku, raz w roku, bawić się krótko, acz z przytupem? Kup Wolfensteina.
To nie jest zdanie na wyrost, bo wbrew obiegowej opinii krążącej w branżowych pisemkach internetowych, tegoroczna kampania Call of Duty to ponury dowcip i cios w pysk dla fanów serii. Z prostego względu. Właściwie wszystko już było i od pierwszych minut mimo, że to Omaha pieprzona Beach, ponowne zdobywanie wybrzeża (który to już raz) jakoś w ogóle tego nie czuć. Nie czuć tego otwarcia z pamiętnego medal of honor czy CODa. Choć skok jakościowy jest niemal namacalny, tak Omaha nie robi najmniejszego wrażenia, budząc jedynie wrażenie deja vu. A później też nie jest jakoś specjalnie lepiej. Widzicie, to faktycznie powrót do korzeni, boots on the ground, ale jednocześnie dla wyjadaczy nie ma tu nic, czego by wcześniej nie widzieli. Nowi gracze zaś dostaną historię oddziału o postaciach dość płytkich, a już na pewno nie do zapamiętania, bo co z tego, że było ich pięciu, skoro jestem w stanie przywołać nazwiska zaledwie trzech, w tym głównego bohatera. A gra próbuje nas do nich jakoś przywiązać, bo za nasze dobre czyny możemy prosić od nich apteczki, amunicję czy wsparcie. Tak, apteczki. 90% zgonów w CODzie zaliczyłem, bo zapomniałem zażyć medykamentów, co trzeba robić manualnie. Człowiek zapomniał jak to kiedyś było ciężko.
Coroczny bój w Call of Duty otwiera Omaha. Plansza z oczywistym bieganiem i strzelaniem w okopach i obowiązkowym czyszczeniem bunkrów. Jak kiedyś. Pozostałe dziesięć plansz, z jedenastu w sumie, to właściwie ciągle to samo bieganie. Tak naprawdę w tym roku dostajemy ledwo cztery plansze, pomnożone wielokrotnie do finałowego efektu. I tak poza typowym bieganiem i strzelaniem kilkukrotnie zasiądziemy za kółkiem jeepa, by niczym Drake w Uncharted gonić pociąg (serio), czy inny pojazd. Innym razem będziemy chodzić i nie będziemy strzelać, przynajmniej jeśli uda nam się lawirować między przeciwnikami i nie zdybią nas na niecnych występkach. To misja pod przykrywką, która w sumie jest całkiem niezła, choć niezbyt oryginalna, bo już w graliśmy lata temu, przy okazji któregoś Medal Of Honor, czy łomatko, któregoś CODa. Być może. Innym, dość często powtarzanym motywem w WW2, jest obsadzanie miejscówki dla snajpera. Zapomnijcie jednak o kunszcie wykonania, niczym pamiętna Prypeć, bo to zazwyczaj jakieś wyższe kondygnacje, worki z piaskiem i zupełnie przypadkiem pozostawiona snajperka tuż przed większą przestrzenią, która już wkrótce zapełni się przeciwnikami, a tych momentami jest jak mrówków.Tyle, że lecą jak muchy do gnoju, bez wiekszego pomyślunku i samo odstrzeliwanie typów nie sprawia frajdy w najmniejszym stopniu.
Tylko, że to wszystko polepione jakąś tam fabułką z nijakimi kompanami w ogóle nie sprawia radości. W departamencie od sztucznej inteligencji nadal programują chyba szympansy, bo zdawkowe IQ przeciwników i ilość ich wirtualnych zwojów pozwala im zaledwie na podbieganie do przeszkód i wychylanie się, by w końcu zgarnąć heada. Nic wyszukanego, przez całą grę. Taki point and click fps, strzelanie do przeciwników niczym do obiektów, w którymś tworze od Artifex Mundi, zwanym hidden object game, takie wrażenie odniosłem przeklikując się przez codzika. A wiecie, lubię raz w roku kampanii CODa doznać. Tak, wiem, to Call of Duty, ale jednak przez te wszystkie lata udawało się to maskować, o ile nie rozwiązywać w kreatywny sposób. Problem polega na tym, że powrót do realiów 2WŚ daje odczuć odcięcie strumienia kreatywnego myślenia od pokoju projektantów gry, co nie miało miejsca w przypadku rubasznych bojów futurystycznych, które miały zawsze jakieś pole do popisu i mogły fest folgować z grającym, zarzucając jakimiś ciekawymi mechanizmami. Tym razem zaś, jest trochę jakby na kolanie mimo, że momentami próbowali jak np. sekwencja ostrzału, niczym w Kompanii braci w Bostogne. No, ten ostrzał był fest grubymi nićmi szyty. Jeden z lepszych skryptów w tej osłonie.
Nie wiecie jednak co to prawdziwy ból i cierpienie, jeśli nie ograliście misji z czołgiem w nowym CODzie, którego sterowanie zrealizowano na tyle nowatorsko, że nie da się nim w ogóle jakoś sensownie jechać. Co pasuje zresztą do naiwnej misji, w której owy czołg prowadzimy. Jest nawet sekcja latana, ładna, o dość ciekawej realizacji, acz w momencie dojścia do danej misji, gra uskutecznia nudę na tyle mocno, że można rękę sobie połamać pod naporem głowy. Wszystko dzięki sekcjom na szynach, dzięki którym można się poczuć niczym w Rambo The Video Game i nie jest to ponury żart, bo nawet formularz PIT jest bardziej zróżnicowany od tegorocznego singla Call of Duty. W dodatku kosmiczne sceny wkomponowane są tu w szarą rzeczywistość wojny i momentami jest straszne rozdarcie między zdarzeniami na ekranie, a reakcją bohaterów na świat przedstawiony. Ot, w ogóle ich to nie rusza, co tam się dzieje. Nieważne, że pociąg jak pierdyknął to ino raz, a waliło się wszystko wokół dobre pięć minut. Meh. Sprzedam teraz patent, drogie Activision, ale Call of Duty potrzebuje teraz części, która weźmie wszystkie pozostałe na warsztat i zrobi z tego pastisz, samokrytykę serii, coś lekkiego jak Bad Company 2, nieważne jaki setting, mogą być zbombieni hippisi o afro tak wielkich, że będzie się wyginać w diskobusie, jeśli miała by być taka sekcja. Tego potrzebuje Call of Duty, a nie zmiany otoczki. Tego, co zrobiono w Wolfenstainie drugim, dokładnie tak. Zresztą Treyarch pokazał w ostatnim DLC do Black Ops 3 i mapą na stole piknikowym, że autoparodia w COD może się udać.
Skoro mamy singla za sobą, po sześciu godzinach z okładem, podczas których niemalże trzy razy zasnąłem, zombie. Są. To znaczy wiecie, nie jestem fanem i jakoś niespecjalnie mnie tam ciągnie. Niemniej jednak skusiłem się na poznanie o co tam w ogóle chodzi i jak tym razem temat został ugryziony. Cóż, podobnie jak poprzednio. Nadal grindujemy punkty na nieumarłych i zbroimy się, by zaorać najmocniejszego z mocnych, motając się po sporej macy niebrzydkiej urody. Jest klimat, ale sama zabawa w bicie botów w ilościach znacznych, nawet we czwórkę jakoś niespecjalnie mnie bawi. Jestem jednak pewny, że osoby lubiące hordę nazi zombiaków do odstrzałów spędzą tu trochę czasu, bo wygrzew jest niesamowity, a kakofonia wystrzałów niemal jednostajna. Sam jednak zostanę przy tym co lubię
Multiplayer. Pewnie, że lubię. I tym razem, co zresztą zwiastowała beta, bawię się przednio. Co prawda pierwsze chwile to but w szczękę, bo jakże to, gdzie bieganie po ścianach, gdzie wywijasy. Nie ma. Jest dość surowo, jak kiedyś bywało za czasów mojego ulubionego World at War. I mniej więcej jest podobnie. Tempo podczas starć jest potraktowane dopalaczami, nie jest to jednak nad świetlna z odsłon futurystycznych. Jest dynamicznie, a jednak jakoś wolniej, choć ginie się średnio co piętnaście sekund. Jestem nieposkromionym fanem starć trybu hardkorowego i tam też głównie siedzę, sprzedając ołów w plecy ziomom z drużyny, orząc przeciwników w biegu na team deathmachach. Na nowo odkryłem zaś tryb search and destroy, czyli zabawa w CSa, podkładanie bomb i obrona punktów. O ile jakoś w przypadku odsłon futurystycznych, ten tryb pominąłem milczeniem tak kombinacja wolniejszej, znaczniej wolniejszej od TDM, zabawy robi niesamowicie prawilnie.
Zmiana wynikająca z powrotu na ziemię jest mocno odczuwalna, co widać nie tylko po tym, że wszyscy, jak jeden mąż, znowu łażą w kuckach, ale też z konstrukcji map. Te nie są ogromne. Są duże, niektóre nawet dość przestronne i wszystkie całkiem fajne. Nie mam jakiejś, której specjalnie bym nie ukochał, bo na wszystkich łojenie jest gromkie. Tematyka mapek jest szeroka, bo i znajdziemy się tu na statku USS Texas, miedzy bunkrami w lesie Ardeńskim, nieopodal działa Gustava, wraz terenami je okalającymi, co jest chyba największa mapką, z miejscówkami dla snajperów oczywiście. Jest też kawałek ruin miasta Aachen z tramwajami niczym z Uprisng 44, gdzie walka toczy się i na ulicach i w zgliszczach budynków, znany z bety Gibraltar czy Point Du Hoc, ale też doki w Londynie. Różnorodnie, fajnie.
Szumnie zapowiadany tryb wojny okazał się być dość skąpy na premierę, bo zawiera zaledwie trzy mapki. Trzy mapki, których nie ma w pozostałych trybach. Dla przypomnienia, tryb wojny to zabawa, dzięki której gracze Call of Duty poznają nowość jaką niewątpliwie w tej serii jest granie drużynowe, a przez które pojazdy po matkach są znacznie częstsze i każdy może na kogoś pokrzyczeć, że nie wypełnia celu. Te są zróżnicowane, budowanie mostu, wysadzanie składzików, eskorta czy też prowadzenie czołgów, ale też obrona plaży Omaha, co jest ciekawe samo w sobie. Rundy zaś nie są specjalnie długie, bo można rozgrywkę w tym trybie zamknąć w okolicy kwadransa. Dość intensywnych piętnastu minut, ale jednak tylko piętnastu. To sprawia, że COD nadal zostaje dobrym tematem na chwilę wolnego czasu, w przeciwieństwie do rozwlekłych rozgrywek z innych tytułów, bo można trzy strzelić przed pracą czy szkołą i mieć dobre samopoczucie na resztę dnia. Ot, właściwość potyczek w COD. Szarpię jak głupi pewnie, że tak.
Wprowadzona baza to hub socjalny, gdzie można prężyć muskuł i pokazywać skiny do broni czy postaci innym graczom. W tej przestrzeni można też dawać rekomendacje innym, wyzywać ich na pojedynki 1v1 czy skoczyć na trening z killstreaków, normalnie odpalanych po serii fragów w meczu, i zobaczyć te, które być może będą przez jakiś czas poza naszym zasięgiem. Mimo, że jest ich stosunkowo sporo, sam biegam z tymi standardowymi, ale można bombardować, robić naloty, szpiegować i wzywać wsparcie artylerii czy przyzywać boty, jak kiedyś psy w World at War, które orają przy naszym boku. To także tam pobieramy wzywania dzienne czy tygodniowe, niczym w rasowym MMO. Są zadania na konkretną farmę, ale też inne cele dodatkowe jak ileś headshotów, zagrywka meczu czy ileś wygranych. Albo po prostu patrzeć jak ktoś otwiera skrzynki.
Potwierdzam, można zerkać komuś i zazdrościć mocno, kiedy otwiera skrzynki, a my zaglądamy mu przez ramię. W bazie można poprosić o zrzut zdobycznego pudła, tak przy wszystkich, a dodatkowo na oczach innych skrzynkę otworzyć. Zachwytom nie było końca, kiedy nago tańczyli na trupie kufra z nieba. Tak było! Activision nie potrzebuje jakichś patentów, skoro gracz graczowi wilkiem i lansuje się prestiżowymi nagrodami splendoru i bogactwa. Jeszcze do 14 października skrzynki będą tylko i wyłącznie nagrodą za wykonane wyzwania. Później do gry wchodzą COD points, waluta in game, acz pozyskiwana tylko i wyłącznie za prawdziwe hajsy. Itemki w skrzynkach zaś, jak rzecze Sledgehammer to jedynie kosmetyka, skiny, nalepki. No, ale jednak mikropłatności. Skrzynki za walutę i w nagrodę nie znikną jednak z gry. Tylko pewnie ekonomia dostanie strzała w kolano, żeby podsunąć płatności pod nos wygodnickich. A po co się otwiera skrzynki przy wszystkich ? Dostajemy wtedy level socjalny i rośniemy w rangach wojaków w bazie. Co to daje? Legendy mówią, że lepsze dropy.
Zresztą tu wszystko ma teraz poziom. Gdzie tylko się dało można coś zbierać. Nowością lub też przekształceniem dotychczas występujących postaci dostępnych w multi od paru odsłon, z czego każda miała swoje skille, są dywizje. Pięć. Piechota, spadochroniarze, snajperzy, piechota ciężka i typy strzelający głownie zapalającymi pociskami z shotgunów. Każda z dywizji ma cztery poziomy, które rosną proporcjonalnie do używania jednej z nich. Co poziom zaś odblokowujemy nowe zdolności właściwe dla danej postaci. Cztery poziomy, a na piątej wbijamy prestiż, resetujemy progres, dostajemy nową broń i od nowa. Bronie zaś, niezliczone, bo przecież można ich trochę odblokować, co trwa, również mają poziomy. I prestiż, co z kolei odblokowuje jakieś dodatkowe ficzery jak naklejka z nazwą klanu na orężu czy licznik zabitych. No i skiny. I ogólny nasz poziom też można wyprestiżować. To najbardziej prestiżowe Call of Duty ever. No i można dołożyć po jednym perku odblokowanym co kilka poziomów. Takie standardowe rzeczy jak widzenie ekwipunku przeciwników, dźwiganie dwóch karabinów czy moje ukochane bieganie i strzelanie, pray and spray, pju pju pju.
Same dywizje sprawują się całkiem nieźle, acz warunkują w dużej mierze pukawki, które będziemy obsługiwać. Piechota to karabiny, spadochroniarze to pistolety maszynowe itd. Co prawda nie przeszkadza to w niczym i łatwo znaleźć coś dla siebie. Nie spodziewajcie się jednak po modelu strzelania i biegania jakiegoś symulatora wojny, bo i z takim oczekiwaniem się zetknąłem. Nie. To Call of Duty w najlepszym wydaniu, surowe arcade, moc wygrzewu i przekręcony licznik zgonów, a nie jakieś wylegiwanie się w krzakach pod chmurką. To zresztą jest ciężkie, bo postacie wykrzykują pozycje zauważonego wroga, co jest patentem wręcz doskonałym i nawet bez znajomości mapy można się szybko zorientować gdzie kto jest. Bez VoIPa. No i jest Carentan, opcjonalny i niestety dodatkowo płatny. I jest 1:1 z siatką na kurczaki po lewej stronie mapy, na końcu. I jak się możecie domyśleć, szarpię to multi jak pies szmatę. Jak co roku. I tak, można grać babeczką, Afroamerykanami w mundurach SS i nie ma swastyk w multi. Dla mnie to nie problem. Ciekawe jest zaś to, że mało się takowych graczy spotyka, co by używali takich skinów postaci.
Graficznie i dźwiękowo jest w porządku. Wizualnie gra stoi wysoko, choć w przypadku kampanii singlowej miałem momentami wrażenie, że jestem gdzieś w latach dziewięćdziesiątych, tak brzydko były. Smugi z CKMów na Omaszce to przykry żart. Za to lasy, pierwsza klasa. Jeszcze nie theHunter, ale były ładne. Mapki multi wszystkie ładne. Za to polski dubbing wywołał u mnie krwawienie z małżowiny i czym prędzej zmieniłem na angielski. Niestety jest jeden szkopuł, bo podmieniają się tez napisy i nijak włączyć wersje kinową, ale to Call of Duty, nie Torment trzeci. I jest dość brutalnie, zarówno w singlu jak i multi. Czasem ktoś zgubi kończynę, czasem krew go zaleje. Właściwie to nie czasem, cały czas.
Tegoroczny CODzik jest mocno nierówny. Problemem singleplayera jest fakt wydania tuż przed premierą WW2 znakomitego Wolfensteina, któremu owy singiel ssie co najwyżej pięty. Multi za to jest świetne i warto się nim zainteresować. Jest mocno klasycznie, jak zapowiadano, acz jednocześnie należy mieć świadomość, że to CODzik, stary dobry, ale jednak CODzik. Znowu. Znowu sprzeniewierzyłem mu znaczną ilość czasu i w ogóle mi nie szkoda. No, poza kampanią.
Temat ogrywany dzięki wydawcy. Wersja PC.
Czyli już nie robią takiej drugiej wojny jak kiedyś i jedno co warto, to odpalić prehistorycznego MoH:AA warto. Zdaje się, że jak odpalałem ostatnio to nawet jakieś serwery jeszcze mruczały…
@bosman_plama
Coś tam ludzie na Discordzie reanimowali MOHAA, ale nie wiem czy segment multi.
Za to Panie Złoty. Nowy Wolfenstein jest jak film Tarantino. Taki jest, o.
Najbardziej szczegółowy opis multi jaki czytałem do tej pory. Ja tej gry jeszcze wciąż nie kupiłem bo Fifa 18, bo nowy Assassin, bo zajebiste jak diabli Injustice 2. Nioh ledwo napoczęty, BF1 level 24 dopiero, no i F1 2017. Generalnie zajebisty mamy znów sezon na granie.
Ale… ale.. to ja zawsze miałem mówić, że kiedyś to było lepiej! Ale skoro meh to meh. Żadna strata.
@Fantus
cod meh, moh oh!
Jakoś tak się zbiegło, że niepecetowy drugowojenny CoD 3 ogrywam na xb1 we wstecznej a zarazem dopadłem recenzowaną część na pc i też męczę. W sumie gdyby nie postęp technologiczny (dziwnie to brzmi w przypadku CoDów, acz jakiś widać;)) można by rzec o obu, że to ta sama gra tylko różne jej etapy. Pomimo takiego odczucia akurat bawię się i w singlu i multi bardzo dobrze:). Dzięki za recenzję i późnonocne relacje na Twichu (a rano gdzie ja jestem?;)).
Jako military geek tak tylko zarzucę że pancernik USS Texas to OKRĘT a nie statek 😉
No i nadal można go zwiedzać jako ostatniego zachowanego dreadnought’a – chociaż sądząc po ostatnich doniesieniach to już niedługo bo zaraz zatonie z braku kasy na konserwację 🙁
@Cayden Cailean
I wtedy stanie się OKRĘTEM PODWODNYM 😉
@Cayden Cailean
Jako grammar nazi na emeryturze zarzucę, że przed “że” stawiamy przecinek, a w zapisie “dreadnoughta” apostrof jest zbędny. 😉
A na poważnie to chciałbym przy okazji zapytać, od jakich gabarytów (wyporności?) zaczynamy wojskową jednostkę pływającą nazywać okrętem? Bo chyba wojskowego pontonu tak nie nazwiemy? A motorówkę?
@lemon
Jako typowy fentus powiem, że nie zaczynamy zdania od “bo”, a na wojsku i wojnie się nie znam, ale wiem kto mógłby wiedzieć. Możnaby też odwiedzić Muzeum Wojska Polskiego i tam się dowiedzieć.
A czy Jacques Cousteau pływał okrętem czy łodzią podwodną?
@lemon
@lemon : wyporność nie ma tu wiele do rzeczy – okręt to jednostka pływająca która ma własną nazwę oraz nosi banderę MW. Często stosuje się też kryterium że musi być dowodzona przez oficera MW, ale to nie jest obowiązkowa zależność w każdej flocie.
Jeśli jakaś marynarka wojenna będzie miała chęć nazwać swoją łódź wioslową jako HMS Invincible, podnieść na niej banderę oraz przydzielić jako dowódcę kapitana J.T.Kirka to będzie to jak najbardziej okręt. A że śmieszny? Cóż nikt nie może zabronić wystawić się komuś na śmieszność…
@Cayden Cailean
Słuchaj Cayden, bo widzę, że ogarniasz temat… jak myślisz, będzie wojna?
@Fantus
Będzie – jak co roku – zawsze jest jakaś okazja.
https://en.m.wikipedia.org/wiki/List_of_ongoing_armed_conflicts
No i na mnie też już przyszedł czas i nabyłem tę coroczną szmirę. Nie jestem targetem dla kampanii w takich grach bo wiadomo: korytarz, skrypt, korytarz, fire, skrypt i następny korytarz. Ale nie ma dramy, jest ok. Jeszcze nie skończyłem bo muszę dawkować sobie takie „emocje”.
Za to multi – no malina. Matchmaking trwający jakieś 3 sekundy (gram od trzech dni). Raz, gdy łączenie do lobby trwało 5 sekund pomyślałem, że coś się spsuło 🙂 Nie miałem ani jednego meczu z lagiem (gram od 3 dni i mam internet na schwał). Nie mam za to nikogo w HQ. Czy ktoś ma na ps4? Włączyli to już? Lootboxy na szczęście tylko kosmetyczne i oby się to nie zmieniło. Awansowałem w rankingu najlepszych graczy z pozycji 7 milionów cośtam na 4 miliony dziewięćset ileśtam 🙂 Fajowo. Mam com chciał, ni mniej ni więcej. Zombie tradycyjnie nie ruszam.