“Birdman” – byłem, widziałem, polecam.

furry dnia 25 lutego, 2015 o 11:30    30 

Rzutem na taśmę przed Galą Akademii, udało mi się wyrwać do kina. Miałem co prawda obejrzeć film o Hawkingu, ale na skutek zamieszania wylądowałem w kinie w czwartek o 22.00 na filmie “Birdman”, który kojarzyłem głównie jako “ten z Michaelem Keatonem i Emmą Stone”, nie oglądałem trailerów, nie czytałem recenzji, ale chciałem obejrzeć. I dobrze, że obejrzałem w kinie.

W “Birdmanie” obejrzymy historię premiery sztuki na Broadwayu, także kilku dni poprzedzających, w tym przedstawienia przedpremierowe. Nasz bohater, Riggan Thomson (Michael Keaton), to starszy już aktor znany głównie z trylogii o superbohaterze Birdmanie. Dwadzieścia lat temu odrzucił rolę w kolejnej części przygód Człowieka-ptaka, postanowił spróbować czegoś innego i słuch o nim zaginął. Teraz wraca i chce spełnić marzenia z dzieciństwa – wystawić sztukę dramatopisarza, dzięki któremu został aktorem. Trochę przeszkadza mu w tym jego wewnętrzny głos, Birdman, siedzący cały czas w głowie i nieprzerwanie krytykujący jego plany. Głosu możecie posłuchać w trailerze, brzmi znajomo?

Jego agent (Zach Galifajniakis, tu chudziutki prawie jak nowy Peter Jackson, choć cały czas z brodą jak stary), próbuje znaleźć aktora na miejsce poprzedniego, który miał wypadek na planie. Woody Harellson i inni dobrzy aktorzy są zajęci kręceniem filmów o superbohaterach… Na szczęście okazuje się, że nie wszyscy, że jeden został, pewnie zupełnie przypadkiem gra go Edward Norton, który z wiekiem coraz bardziej przypomina mi Erica Idle’a. Przy przedstawieniu pomaga też córka (Emma Stone), z którą Riggan próbuje naprawić stosunki, po rozstaniu z żoną.

Superbohaterowie? Jak każdy, to każdy.

Superbohaterowie? Jak każdy, to każdy.

Tak, to też film o Michaelu Keatonie, trochę zapomnianym aktorze, który był najlepszym Batmanem i który przepadł gdzieś na 20 lat. Choć wszyscy wiedzą, i tak przypomnę, że Keaton zrezygnował z trzeciej części, którą zamiast Tima Burtona reżyserował Joel Schumacher. Gdybym umiał, zrobiłbym na końcu wpisu głosowanie, czy gorszy był “Batman Forever”, czy “Batman i Robin”, myślę że głosy rozłożyłyby się równo. Aktor obijał się tu i tam, zagrał u Tarantino w trochę niedocenionym Jackie Brown, ale poszedł trochę w kierunku kina niezależnego i telewizji (ponoć dobry Na żywo z Bagdadu, podkładał głos w animacjach Pixara, ale na długo znikł z radarów. Nie zaliczył zdaje się, epizodów a’la Mickey Rourke, ale konia z rzędem temu, kto poda trzy filmy w których zagrał od czasu “Barman Returns”. A Hollywood lubi takie powroty po latach.

Że też się komuś chciało... Dziękuję ci, hugohugo z deviantart.com

Że też się komuś chciało… Dziękuję ci, hugohugo@deviantart.com

Ale nie lękajcie się, film nie jest krytyką, czy satyrą na filmy o superbohaterach, choć takie wątki się pojawiają. Prawdę mówiąc, dostaje się po równo obu stronom, w filmie dziennikarze są głupi, a guru krytyków filmowych, Tabitha Jakaśtam (Lindsay Duncan) mówi wprost naszemu bohaterowi, że zniszczy go, nieważne jak dobra będzie sztuka. Zniszczy go tylko dlatego że jako aktor grający superbohaterów ma czelność porywać się z motyką na słońce. Wystawiana sztuka też nie porywa, fragmenty które mamy okazję podejrzeć na próbach ocierają się o banał, ale ostatecznie “białym nowojorczykom” się spodoba.

Trzy słowa o tym, co popieści nam zmysły, czyli o zdjęciach i dźwięku. Dostajemy film kameralny, bliskie kadry na scenie teatru i w wąskich korytarzach zaplecza, większość scen dzieje się w pomieszczeniach, chyba dwa razy opuszczamy budynek. Czasem wychodzimy na dach, ale kamera i tak koncentruje się na aktorach, nieostre światła wielkiego miasta są tylko tłem. Widać że reżyser bawi się tym, celowo przeciąga ujęcia, momentami przypomina to teatr telewizji, ale uwierzcie mi, dokładnie wie co robi. Pomysł przypomina mi to, co zrobił Polański w Rzezi, kilku dobrych aktorów w zamkniętej przestrzeni, nie może się nie udać, film sam się zagra. Żartuję, Oscar dla Alejandro Gonzáleza Iñárritu jest jak najbardziej zasłużony.

Tu miał być monolog Emmy, ale lepiej obejrzeć go w kinie. Zamiast tego Ed Norton w slipkach.

Tu miał być monolog Emmy, ale lepiej obejrzeć go w kinie. Zamiast tego Ed Norton w slipkach.

Także Emmanuel Lubezki, operator, dostał dziś nocy Oscara za zdjęcia, zresztą drugiego w karierze po “Grawitacji”. Nie psujcie sobie tego, oglądając na monitorze skompresowany plik z torrenta.

Co do dźwięku, na początkowych napisach usłyszymy jakiegoś gościa walącego w perkusję. Będzie on towarzyszył nam przez większość filmu, czasem pojawiając się na moment w kadrze. To Antonio Sanchez, perkusista jazzowy, jego improwizacje “robią” film równie mocno, jak zdjęcia. Dlatego ponownie polecam wycieczkę do kina i Dolby Surround.

Film jest wyświetlany od jakiegoś czasu, ale jest nadzieja że nagroda przyciągnie widzów i będzie go jeszcze można obejrzeć. A ty Emmo, jak myślisz, warto?

Obejrzeć? Trzeba!

Dopisane. Okazuje się, że na scenie wystawiane jest tytułowe opowiadanie ze zbioru O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości autorstwa Raymonda Carvera, wydane też po polsku.

Dodaj komentarz



30 myśli nt. „“Birdman” – byłem, widziałem, polecam.

  1. iHS

    Byłem do tego stopnia zachwycony tym filmem, że po wyjściu z kina stwierdziłem – to mógłby być ostatni film jaki obejrzę w życiu. Zagrało w nim wszystko, aktorzy mieli role swojego życia, kamerzysta zrobił swoje opus magnum, Sanchez nigdy nie zagra na perkusji już tak dobrze. I film mówi o wielu rzeczach, i o każdej mądrze, z dystansem, bawi się sobą, żaden wątek nie jest potraktowany na doczepkę. Nie wiem skąd to się wzięło u Inarritu, którego ostatnie filmy miały wdzięk grantu ręcznego, sądzę, że jest ryzyko, że to taki pierwszy i taki ostatni. O pierwsze miejsce na liście filmów wszechczasów musiałby się pobić z “dead man-em”, ale, kurczę, nie wiem kto by wygrał.

  2. MHT

    Czo ta Emma z tym słoikiem? Gloryfikacja stylu życia dużej części warszawiaków?
    O filmie słyszałem dużo, rzuciłem oka ale nie przeczytałem tekstu (bo chcę obejrzeć film i nie mieć nawet odrobiny spoilera) dlatego oczywiście tekst skomentuję i ocenię! no ok, po obejrzeniu 😉

  3. aryman222

    ja wyszedłem rozczarowany. dobre to było, ale bardziej jako Hollywoodu zabawa z samym sobą (i showbiznesowymi okolicami) , niż jako rozrywka. wirtuozeria techniczna jakoś nie przełożyła się (u mnie) na dobrą zabawę; nie wciągnęło, nie porwało, a już na pewno nie rzuciło o glebę. fantastyczną grę aktorów ogląda się przyjemnie, ale poszukiwanie postaci, która mógłbym polubić zakończyło się porażką (najbliższy temu Norton za krótko był na ekranie). jeżeli nie czuję sympatii nawet do głównego bohatera, to jest już naprawdę ciężko o niezapomniany seans…

  4. Alkawen

    Film tragiczny, doceniam grę aktorską, natomiast jest męczący i nudny. Nie znam osobiście nikogo, komu się podobał. Lubię filmy pokręcone, psychologiczne, ale to było coś beznadziejnego. Film tak naprawdę nie ma fabuły. Ja za taką “sztukę” to dziękuję.

    Zauważyłem, ze nie ma ludzi obojętnych wobec tego filmu. Albo zachwyceni, albo twierdzą, że stracili 2h życia. Wystarczy wejść na IMDB, żeby się przekonać, ocena bardzo wysoka, ale najpopularniejsze recenzje to te, które mieszają film z błotem.

    1. iHS

      @Alkawen

      Przeglądnąłem pierwsze pięć stron recenzji imdb, jest chyba pięć licząc na palcach które oceniają film powyżej 1 gwiazdki, wśród nich jedna jest naprawdę pozytywna. I tutaj ciekawa sprawa – można porównać to z recenzjami krytyków na Rottentomatoes – i wyciągnąć ciekawe wnioski.

  5. Nimar

    Ja go wczoraj oglądałem i nie wiem czym się ludzie zachwycają. Na początek może powiem co mi się podobało. Na plus muzyka, bardzo podobały mi się te podkłady na perkusji, świetnie było to wkomponowane. Było kilka zabawnych momentów, no i gra aktorska była bardzo dobra. O całej reszcie już nie mam dobrego zdania. Dla mnie jest to film praktycznie o niczym, ot podstarzały aktorzyna chce zrobić coś ambitnego i wystawia sztukę na Brodłeju, a przez stres zaczyna mu odbijać? Cała ta sztuka która w niektórych scenach jest przedstawiona jest tak totalnie głupia, że ciężko mi uwierzyć w to, że mogła się podobać. (może nie rozumiem teatru;)) Obejrzałem ten film bo właśnie wszyscy tak zachwalali, że takie arcydzieło itp. Teraz widzę, że jak coś samą tematyką mnie nie zainteresuje to omijać to wielkim łukiem. Nie wiem może jestem z tych popcorno zjadaczy którzy tylko lubią backbusterową (czy jak to tam się pisze) pakę która jest nam serwowana. Chociaż z tych oscarowych filmów widziałem też snajpera i nawet i się podobał (bo przynajmniej był o czymś konkretnym)

  6. PeteScorpio

    “Birdman” byłby wybornym obrazem, gdyby nie reżyser. Jak dla mnie Iñárritu spartolił ten film.
    Coś pozytywnego na początek. Brawa dla odważnej realizacji. To wrażenie jednego, ciągłego ujęcia bez cięć montażowych… mmm poezja. Bliskie kadry i zbliżenia rzeczywiście przypominały klimat “Rzezi” Polańskiego i tak jak tam tak tutaj aktorzy “zrobili” ten film 🙂 Michael Keaton, ze swoim “batmańskim” bagażem, zagrał praktycznie samego siebie i jego kreacja zapadnie mi w pamięć. Nie zgodzę się, że to był film “bez fabuły” czy film “o niczym”. Tak jak wspomniał @iHS to film o wielu rzeczach, ważnych rzeczach a tak krytykowana przez wielu sztuka teatralna była tylko katalizatorem dla wydarzeń, a nie głównym mięsem filmu so chill out.
    Wydaje się, że wszystko zagrało w tym filmie jak trzeba…”film życia” jak napisał @iHS co nie?! Bullshit….bullshit – tak tylko mogę napisać po napisach końcowych. Iñárritu poniosło i spieprzył zakończenie, które żeby zrozumieć trzeba być chyba w ciągu narkotyczno-alkoholowym. Przez to już raczej nie wrócę więcej do tego filmu. Podobnie jak @aryman222, czuję się rozczarowany.

  7. Revant

    My za to z żonką polecamy Sędziego aka The Judge. Obejrzeliśmy wczoraj i jesteśmy zachwyceni – świetna historia, cudowne dialogi, niesamowite kadry (naszego Kamińskiego!) i zapadający w pamięć całokształt. Film nie jest rewolucyjny, ale rewelacyjny i aż szkoda, że nie zdobył choćby jednej nagrody przy licznych nominacjach. Zaraz po obejrzeniu oboje z lubą stwierdziliśmy, że chce się obejrzeć go drugi raz, więc warto!

Powrót do artykułu