– Tutaj usłyszysz tylko sowy – oznajmił kumpel, gdy siedzieliśmy na tarasie jego rodzinnego domu. – No, może jeszcze myszołowy – dodał po zastanowieniu.
I rzeczywiście, ledwie kilkanaście minut później usłyszeliśmy wysoki okrzyk łowcy, którego nazwaliśmy po prostu "sową" (a może to był puszczyk?). Dwa srebrne, w świetle lamp ulicznych, ptaki obniżyły lot i bezszelestnie podążyły w ciemność, w górę ulicy. Po chwili ich śladem ruszył kot.
– Niezła kooperacja! – zawołałem. I zaraz uświadomiłem sobie, że to jedyny co-op, na jaki mogę liczyć przez najbliższe trzy tygodnie.