Ponoć minęło właśnie dziewiętnaście lat od ukazania się Knights of the Old Republic. Trochę szok, prawda? Przecież my wszyscy dopiero co ukończyliśmy dziewiętnaście lat.
Więcej
Ponoć minęło właśnie dziewiętnaście lat od ukazania się Knights of the Old Republic. Trochę szok, prawda? Przecież my wszyscy dopiero co ukończyliśmy dziewiętnaście lat.
WięcejSwojskość wiąże się ze spotkaniem z czymś znajomym, ale także oswojonym. Co więcej jednak, oznacza poczucie przynależności. Kiedy czuję się swojsko, to czuję się przynależny do tego, co wydaje mi się swojskie, a to coś jest także przynależne mnie. Mogę wymienić miejsca, z którymi jakoś oswoiliśmy się nawzajem, dla mnie mogą to być np. Belgrad czy Skopje. Lubię tam przebywać, mam w tych miastach swoje ulubione uliczki, zakątki i knajpki. Niemniej nie oznacza to, że czuję się tam równie swojsko, jak na przykład w New Reno albo we Lwowie, choć we Lwowie byłem znacznie mniej razy niż w Belgradzie czy New Reno, i zdecydowanie jest to miasto mniej dla mnie od tamtych oswojone.
WięcejNazbierało się tematów! Gry znów stały się głośne w polskich mediach. Ostatnio działo się tak chyba gdy Obama dostał w prezencie Wiedźmina. Tym razem media trochę potrąbiły, ponieważ premier ogłosił nam, że e-sport będzie odciągał dzieci od komputerów. Źli ludzie go wyśmiali, a ja od razu wyobraziłem sobie zawody w budowaniu baz StarCrafta na żywo na jakimś gigantycznym boisku. Ale nie o tym chciałem Wam pisać, lecz o moich ulubionych Gwiezdnych Wojnach.
WięcejKiedy do kin nie trafiają nowe Gwiezdne Wojny, o pseudbondach pisać nie mogę, bo krew spływałaby między klawiszami, pojawia się nowy film SF, o którym można napisać. A imię jego: Diuna. I, podobno, prawie wszyscy zamierają podczas jego oglądania w niemym zachwycie.
WięcejUwaga, traumatyczne wyznanie, po którym nic już dla Was nie będzie takie samo: nigdy nie miałem poczucia bycia nerdem. Podejrzewam, że znaczna, jeśli nie większa, część z Was również. Nie, że nie mieliście poczucia, że ja jestem nerdem, ale że sami siebie tak nie postrzegaliście. Choć nasze zainteresowanie literaturą (a jeśli była to fantastyka, to pewnie i nauką), grami i kinem, a i jeszcze komiksami a czasem i “chińskimi bajeczkami”, większa znajomość nazw własnych w świecie Star Wars niż nazw ulic w miejscowościach, w których żyliśmy naprawdę, predestynowała nas do owego miana: nerd.
Dokładnie tak to sobie zaplanowałem: Wiedźmin w piątek i sobotę oraz Gwiezdne Wojny w niedzielę. Na Wiedźmina trochę się napalałem, na Ryż Skajłokerów trochę mniej, bo tu się trochę obawiałem. W obu przypadkach te uczucia okazały się nieuzasadnione. Tak, w tej chwili możecie przestać czytać, bo wszystko już wiecie. Albo też możecie przeczytać następne zdanie, w którym…
Będzie o Gwiezdnych Wojnach znowu i to nawet nie o grze, która ponoć jest (w końcu!) udana. Spróbuję w nią zagrać przez Świę… A nie, muszę kończyć książkę. No to może w styczniu. A nie, wtedy też. No to w lutym. W lutym dam sobie czas. Zatem, nie o grze, ale
W któryś z ostatnich dni odpaliłem telewizor, by zobaczyć, czy Netflix ma mi coś nowego do zaproponowania. Ale że akurat dekoder był ustawiony na HBO, na ekran wskoczyły najpierw napisy początkowe Przebudzenia Mocy. Tak się złożyło, że czułem akurat ochotę na coś gwiezdnowojennego, zostałem więc już z tym filmem. I gdy Rey pojawiła się po raz pierwszy, z przypisanym sobie ładnym motywem muzycznym, coś sobie uświadomiłem. Wiecie co, jeśli przeczytaliście tytuł wpisu. Ale możliwe, że nie wiecie jeszcze jak.
Tytuł miał być inny, ale jeden z założonych pięciu tematów tak mi się rozrósł, że musiałem go zmienić, a wraz z nim początek wstępu. Ale dalszy ciąg, ciężką psychologiczną rozkminę o piątuniach pozostawiam. Możecie ją pominąć i przejść od razu do kosmicznego sedna tekstu. Swoją drogą, czy oczekiwanie na ostatnią minutę w pracy świadczy dobrze o miejscu wykuwania naszej krwawicy? Gdy praca jest fajna, nie liczymy ziarenek piasku przesypujących się w klepsydrze, tylko robimy swoje, a gdy wybija godzina weekendu kiwamy z satysfakcją głowami i tyle. Ale jeśli godziny jakie dzielą nas od piątkowego popołudnia zaczynamy liczyć w niedzielny wieczór… Uuuuu, panie i panowie… Oczywiście ta poważna konstatacja nie dotyczy gikzowiczów. My jesteśmy usprawiedliwieni. Bo to nie jest tak, że nie kochamy pracy, my jedynie chcemy grać jeszcze więcej.