W RDR2 nadal jestem na etapie wychodzenia z gór, bo od trzech tygodni nie odpaliłem tej gry. Za to odpaliłem Fallout2, bo w F2 można pograć przez pół godzinki między jedną pracą a drugą. Ale nie o tym będzie poniższy tekst, lecz o masie literackiego dobra, jakie się ostatnio ukazało.
Pierwsze dobro, to nowa powieść Radka Raka. Powieść ma tytuł tak długi, że zupełnie nie wiadomo o co w nim chodzi: Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli. Gdyby, wzorem gier, spróbować zrobić z tytułu literkowego skrótowca wyszłoby takie coś: BowsawsoJS. Powodzenia ze sprzedażą;). Na szczęście BowsawsoJS to nie gra a powieść, dlatego taki tytuł jest jej bardziej wybaczalny. Książkę w księgarniach łatwo wypatrzeć, jej okładka jest bowiem całkiem czerwona i to kolorze tej krwi najświeższej, ledwie co spuszczonej z żył.
Odnoszę wrażenie, że mogłem tu już kiedyś twórczość Radka zachwalać nie bacząc na to, że nie pisał dotąd powieści super lekkich, przyswajalnych jak frytki belgijskie bądź pizza. Język tego autora jest gęstszy, wymagający uwagi, iskrzący humorem, otulający metaforyką i klimatem. Wspominałem, że jest w jego powieściach całkiem niemało erotyki? Zwłaszcza w debiutanckiej Kocham Cię Lilith. Przy czym nie jest to erotyka przaśna bądź mechaniczna, nie jest to także erotyka disco polo, porno i parno, lecz erotyka zwyczajnie ładna, chciałoby się rzec: wysmakowana, ale wtedy moglibyście pomyśleć, że to powieści dla wzdychających nastoletnich poetek i studentek polonistyki. Nic z tych rzeczy. Pieprznie jest jak trzeba, tylko ładnie i z talentem.
Od BowsawsoJS może nieco odstraszać ten Jakób Szela z tytułu. Bo postać to w historii raczej plugawa niż sympatyczna (chyba, żeście z młodej lewicy, tam trafiały się swego czasu objawy zauroczenia, bo przecież, trawestując guru, nikt kto mordował panów nie może być zły). Ciekawie o tym opowiada Radek Rak na spotkaniach autorskich. Wychował się on bowiem w Dębicy, czyli z okolic, z których Szela mniej więcej pochodził. I tam przekaz jest odmienny np. od krakowskiego. Tam Szele przedstawia się czasem jak lokalnego Robin Hooda, co to złych panów grabił, żeby chłopom ulżyć. Ponoć, gdy szanowny pisarz (w przyszłości) poszedł do szkoły, bardzo się zdziwił odkrywając jak ów chłopski bohater z opowieści jego dziadka ukazywany jest w oficjalnej wersji.
I z tego zdziwienia, na początek, wyrosła ta powieść. Ale ale, nie zapominajmy, że Radek Rak to fantasta! Toteż BowsawsoJS nie opiera się tylko na zdziwieniu rozmaitym ukazywaniem postaci historycznej, ale i na legendach i baśniach galicyjskich. A i trochę na historii. Mamy więc postaci i wydarzenia historyczne, ale zaplątane w świat widm, wiedźm, demonów i królestwa węży, które dysponują potężną magią i potrafią odwdzięczyć się człowiekowi, jeśli im kiedyś pomógł. Mamy chłopów gnębionych przez szlachtę traktującą ich jak niewolników i ową szlachtę, która bywa śmieszna i przerażająca, tępa i wzniosła równocześnie. Nie ma po prostu dobrej i po prostu złej strony; kiedy już jesteśmy pewni, że Radek maluje nam świat z chłopskiej perspektywy i każdy pan, którego napotkamy to potwór, owa perspektywa nagle się odmienia. Zresztą i chłopi nie są w tej powieści święci.
A cały ten obraz odmalowany jest magiczną balladą, w której autor co i rusz przypomina nam, że przestajemy z dziełem jego wyobraźni i wierzyć mu do końca nie można (powraca jak refren, że Rak to kłamca i lubi zmyślać). Chcecie seksu? Jest seks. Chcecie epickości? O jak epicka jest opowieść o wojnie Węży z Tatarami! Chcecie easter eggów? Jest ich więcej niż znajdziek w Uncharted. Chcecie się chwilę zadumać nad dolą nieszczęsną… O, i tego nie zabraknie, bo przy wszystkich fajerwerkach, magii i odniesieniach do historii, jest to opowieść o człowieku, który chciałby z początku od życia wyrwać jak najwięcej a na końcu chciałby już tylko odsapnąć od tego życia. Jest więc to opowieść o życiu: Twoim, moim i tego kolegi z biurka naprzeciwko też. Znakomita powieść, żal byłoby ją przegapić!
A nie jest jedyną, jaka ukazała się owego dziwnego dnia, 18 września, kiedy na półki w księgarniach trafiła równocześnie taka masa dobra, że aż niektóre sieci księgarskie, choćby i największe, się od tego pogubiły.
Powrócił bowiem z dobrowolnego wygnania, między innymi do świata gier, Piotr Rogoża, którego najstarsi górale mogą pamiętać jako nastolatka wydającego humoreski o przygodach nastolatków w niezbyt wielkim mieście. Ewentualnie jako studenta, który wydał powieść młodzieżową o kosmicznych piratach napadających na szkołę. W owej powieści robot z kosmosu zakochał się konsoli do gier.
W Niszcz powiedziała (NP, też ciekawy skrótowiec) nie ma nic wesołkowatego. To thiller miejski, cokolwiek to znaczy. Zdaje się, że to termin ukuty na potrzeby promocji powieści Rogoży. Nieźle oddaje co w powieści znajdziecie. Są tam porwania, morderstwa a nawet zamachy terrorystyczne (warszawskie metro znów obrywa). A w samym środku tej opowieści nieco zagubiony młody mężczyzna, któremu świat się właśnie trochę zawalił. I choć facet stara się trzymać fason, to świat mu nie pomaga – jak w porządnych klasycznych thillerach trafia w sam środek intrygi, a może nawet dwóch intryg, bo nie mamy pojęcia czy zaginięcie jego byłej dziewczyny i zamachy terrorystyczne jakoś się spinają. A to wszystko w mieście takim, jakim są miasta teraz: przesiąkniętym internetem, istniejącym równocześnie w kawiarniach, mordorach i sieciach społecznościowych. W świecie ludzi sobie nawzajem obcych. I ta obcość, ten charakterystyczny dla nas dystans wobec siebie nawzajem, a może nawet lęk, łatwo może zmienić się w co najmniej podejrzliwość.
Bliżej NP do Podziemnego kręgu niż do klasycznych kryminałów. Świat wykreowany przez Rogożę jest nieoczywisty, nie bardzo wiemy, czego możemy się po nim spodziewać. Dzięki temu powieść ta jest inna od zwyczajnych kryminałów i – moim zdaniem – lepsza. Jeśli jednak oczekujecie, że przystojny prokurator albo zawzięta pani komisarz powiedzą Wam na końcu kto zabił, a potem padną sobie wzajem w ramiona by seksić się bez opamiętania na tle nocnej panoramy miasta, to raczej powinniście sięgnąć co innego.
I na koniec: Distortion Cezarego Zbierzchowskiego. To druga powieść tego autora, ale trzecia jego książka. Pierwsza była zbiorem opowiadań. Co istotne: umieszcza on kolejne swoje prace w tym samym świecie, wymyślonym, fantastycznym ale często mocno przypominającym nasz. O ile poprzednia powieść Zbierzchowskiego: Holokaust F była mocnym Hard SF, z lekka pachnącym Dukajem, Distortion nie odbiega już tak od naszej rzeczywistości. Gdyby nie element SF mogłaby to być powieść np. o polskim kontyngencie w Afganistanie. Zbierzchowski oczytał się bowiem w literaturze fachowej i wspomnieniach żołnierzy (amerykańskich i polskich) z misji przede wszystkim w Iraku i odmalował właściwie hiper realistyczny obraz życia w obozie w obcym kraju, do którego trafiają zwyczajni żołnierze w ramach interwencji. Kiedyś (sto do dwustu lat temu) recenzowaliśmy na gikzie wspomnienia z Afganistanu pewnego kapitana zwiadu. Distortion wydaje mi się bardziej realistyczne od tamtych wspomnień, ale też obejmuje szersze spectrum tematów. Nie spodziewajcie się tu wielkiej batalistyki, są raczej żmudne choć niebezpieczne patrole, życie w bazie, w której trzeba się czasem pomęczyć z jednym albo drugim sukinsynem o podłym charakterze, dużo tęsknoty za bliskimi pozostawionymi w kraju. Zbierzchowski przedstawia szczery, naturalistyczny obraz życia w obozie wojskowym. A ponieważ wzorował się na rzeczywistych postaciach, wydarzeniach a nawet zdjęciach znalezionych w sieci, to wszystko wypada bardzo realistycznie i bardzo dobrze.
Ale jest i tajemnica, ów element SF, którego nie widać z początku, który jednak z czasem zaczyna mieć coraz większy wpływ na życie bohaterów a w końcu… Już w Holocaust F było widać, że Zbierzchowski nie zwykł chodzić na łatwiznę, wyraźnie też nie przepada za “braniem jeńców”. Dzięki SF dociska nas do ściany, stawia przed dylematami, przed jakimi nikt nigdy stawiany być nie powinien. A potem robi krok dalej, tam, gdzie wielu, w tym niżej (albo wyżej, po tylu latach nie jestem pewien jak system wrzuca tu podpisy) podpisany zawahałoby się a nawet zatrzymało. I to stanowi o sile jego prozy. Zbierzchowski zmusza nas, byśmy się sami ze sobą trochę pozmagali, kusi byśmy odwrócili wzrok ale nie pozwala nam na to. Napisał powieść, która byłaby zwyczajnie dobra, ale nie wiem czy potrzebna, gdyby stała się tylko obrazem żołnierskiego życia. Ale sięgnął po więcej. I zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Rak dalej zafiksowany na punkcie Szeli? 🙂
Distortion już mi ktoś zachwalał, czeka w schowku na większe zakupy, teraz dodałem BowsawsoJS – będzie co czytać w długie zimowe wieczory.
Distortion odnotowane w kajecie.
Niestety musi czekać na swoją kolej. Teraz idzie czarna kompania – to wydanie zgrupowane jest dobre, nie trzeba męczyć się z krótkimi książkami, tylko od razu większa paczka i cykl Czajkowskiego.
A poczeka sobie jeszcze trochę, bo ostatnio udało mi się dopiero przeczytać ostatni tom hellboya (żywego) więc ten teges obsuwa jest solidna.
Bosman przeważnie wie co pisze, kupiłem więc Distortion – zobaczymy po przeczytaniu
@Yosh
Z “wiem co pisze” bywa różnie;). Ale zazwyczaj wiem co czytam:D.
@bosman_plama
I wciągnięte. Ja jestem jednak czytelnik fantastyki – jak tylko wątek się rozkręcił skończyłem w trymiga. Choć część budująca bohaterów też jest niczego sobie 🙂
Jednym z aspektów w którym gry potrafią konkurować z książkami i filmem to absurdalność zmagań bitewnych. Można czytać wiele książek, obejrzeć kilka filmów …. a to i tak za krótko. Natomiast godziny frustracji w Operation Flashpoint jak i w Arma 2 oddają doskonale – możesz być przygotowany, możesz być ostrożny a i tak zabłąkana kula zabiera kolejne po restartach godziny (jak gra się prawilnie – z mała ilością saveow). Potem wystarczy ciut wrażliwości i wiesz, że w prawdziwym życiu nie ma restartu, wiesz że ci żołnierze miesiącami zdają się na przypadek i łut szczęścia….
Wracając do książki – teraz już na pewno zagram w https://store.steampowered.com/app/1021790/Arma_3_Contact/ 🙂