Nie tak dawno temu, niejaki Goblin, zagaił czy grał ktoś w Eisenwald. Przeszło bez echa pytanie jego, jak i prawdopodobnie sama gra, co szału nie robi.
Grał ktoś może w Legends of Eisenwald? Ja pograłem wczoraj trochę i mam mieszane uczucia. Sama gra to taki mix Disciples i HoMM (bitwy) z Real Warfare 2: Northern Crusades albo Mount&Blade (mapa kampanii). Problem polega na tym, że bitwy szybko stają się mocno powtarzalne. Ciekaw jestem czy dalej jest lepiej czy są jakieś inne rasy i jednostki którymi można dowodzić? Gra próbuje też wprowadzać w historię świata. Są różne questy, jakieś historie opowiadane w karczmach, itp. tylko, że jakoś tak drętwo opisane, że po kilku straciłem ochotę na ich dokładne czytanie. Do tego dochodzi jeszcze problem dziwnych imion i nazwisk różnych wielmożów co skutecznie utrudnia ich zapamiętanie i śledzie kto, z kim, po co i dlaczego.
No, to tak z grubsza moje wrażenia odnośnie tego tytułu. Dziś pewnie spróbuję jeszcze raz bo sama gra wygląda ładnie i mimo wszystko obiecująco.
To ta dziwna sytuacja w której trudno się z Goblinem nie zgodzić. Co ja piszę. Eisenwald to taki twór, hybryda gdzie po mapce ruszamy wojakiem symbolizującym naszą ekipę do bitki, odbieramy questów konkretne ilości i inicjujeny kontakty z NPC zarzucającymi nas zatrważającymi ilościami tekstu, który ogarnąć wypada. Nie żeby pantalony zrywał, ale w nim zaszyte są wskazówki jak ogarnąć zadania. Tak, jest nasz pamiętniczek z nitatkami,, ale gra nie prowadzi nas za rękę od questa do questa, stawiając na naszą samodzielność. Wow, ktoś krzyknie, super, powie ktoś na końcu sali, to coś dla mnie, nawet ja myślałem. Nic dziwnego, bo faktycznie poczucie swobidy jest fantastyczne, ale robi się zbyt przytłaczające, kiedy questy pęcznieją, a wątków zaczyna się robić tyle co w Modzie na sukces. Wtedy pomoże Wam ino łeb nie od parady, by mieć to wszystko pochytane.
Sama walka ti rozpiżdżone kury na zatoczce. Turowa słabizna, która jakimś dziwnym trafem przypomina mi Gwinta. Do naszej dyspozycji oddano kilka standardowych i nieciejawych jedostek, ustawiinych w trzech rzędach, po jednym dla każdego typu – medyków, dystansiwych i walących z axe’a. Co jest totalną abstrakcja to ciasnota na polu walki, albowiem między armiami jest zaledwie jeden metr heksów wolny, a gra narzuca nam, by każdy ruch kończył się atakiem. A czym miałby, skoro to to jest mniejsze od szachownicy. To nie zajebiste Battle Brothers, a same czary wyglądają tu gorzej niż w HOMM.
Co innego mapka świata, jak słusznie zauwqżył Goblin. Ta jest ładna, zaneczki ładnie wkkmponowane są w landszafty, ale to niestety wszystko. By zaoszczędzić grającemu cierpień ostatecznych, wywalono losowe potyczki z drewnianymi animacjami, zostawiając tylko te przypisane do jakichś scenariuszy. Nawet gdy nic zapada, nic sie nie zmienia. To nie Battle Brothers, mówiłem już?
Chciałbym coś rzec o fabule, ale same zadania pobiczne były godniejsze, jak leczenie zatrutego króla sprowadzoną doń dziewką czy wypędzanie biedaJezusów z kopalni. A tak to jest wzniośle nudno z początku. Wracamy skądśtam, zjedniczyć królestwo musimy, wow.
Legends of Eisenwakd to surowica RPG i nie każdemu się spodoba to na pewno. Jest stosunkowo urodziwe, teoretycznie ma wszystko co powinno mieć by zassać, a jednak po kilku godzinach nie chciało mi się bawić tym klocem. Ani świat mnie nie wciągnął (dość duże mapki z mnóstwem miejsc do zwiedzenia i jeszcze większymi połaciami terenu do przejścia), ani w sumie nie siem nawet kim gram, jakimś niemotą, dzięki niejasno prowadzonej historii. Jeśli jednak ktoś lubi robienie naręcza zadań, przełknie oigułę z nieciekawymi walkami, być może będzie radosny i zakochany. Ja nie.
*pisane na telefonie w Puszczy Augustowskiej, co jest z błędami, takie pozostanie
Spoiler! | Pokaż> |
---|---|
Odkąd założyłem twittera i zacząłem obserwować FactsAndChicks jakoś tak nie robią tu już na mnie wrażenia, ale znając tekst mam teraz okazję zawiesić oko na Pani w bikini ^^
Nitatki…nitatki….nitatki! prawie oplułem służbowy laptop kawą xD you, koniu-san, made my day! 😀
Gra wygląda na dzieła tych od Bound By Flame – fajny zamiar, ale strasznie średnie wykonanie. Czyli poczekać na bundle’a i można w wolnej chwili ograć 😉
Z innej beczki – skończyłem Metro: LL Redux i mam trochę mieszane uczucia. Jak jedyneczka pięknie rzeźbiła tajemniczością “czarnych” (w sumie tak jak książka), to dwójka przynudzała wywodami ideologicznymi (w sumie tak jak kontynuacja książki). A niby odcięli się fabularnie od pisanej wersji :/
Jeszcze tylko jeden offtopik i znikam 😉 Przeczytałem “Apokalipse według Pana Jana” Szmidta i rzeczywiście – podobało mi się 😛 nastawiałem się na zwykła historyjkę o odbudowie życia “po”, a dostałem fajną militarno-polityczną opowiastkę z ciekawym punktem widzenia
@Revant
Dobrze przeczułem, że książka podejdzie. 🙂 Fajny był moment z polem minowym, ale coś mi się zdaje, że to jakaś stara jak świat anegdota wojskowa.
@lemon
Hihi, miałeś racje 😀 od teraz jeżeli czegoś nie przeczytałem to będę spoglądał na Ciebie 😛 moment z polem minowym był fest 😀 sam zaś uwielbiam dialogi i podśmiechujki trzech wojskowych, co to odkrywali ukryte lotnisko 😉
Kurde, Nitek zgodził się ze mną w całej rozciągłości… wow. To chyba przez ten urlop i to niemiłosiernie prażące słońce. Powinniśmy go częściej wysyłać na jakiś wywczas. Pobyt na Mazurach wyraźnie mu służy. 😉
Tez bylem ciekawy tytulu, ale jest za duzo “ale” , aby zaakceptowac zakup
Nie wiem czemu ale ten “Eisenwald” kojarzy mi się z tym
https://www.youtube.com/watch?v=_cPoOXLyL00
i tylko tak zamierzam to wymawiać!
@Fantus
myślałem , że z tym Ci się to kojarzy
https://www.youtube.com/watch?v=z9Uz1icjwrM
@Epipodiusz
Teraz już tak… Siostro leki!
Skoro Koń jest sceptyczny to może być niezłe. Spróbuję przez weekend.
Zastanawiałem się jeszcze co mi najbardziej nie leży w tej, w sumie ładnej, grze i wyszło, ze system walki. Opiera się on na dwóch podstawowych zasadach, które wg mnie są totalnie bez sensu. Pierwsza jest taka, że jednostki nie mają takiego parametru jak punkty ruchu i w jednej turze są w stanie dotrzeć do “dowolnego” punktu na mapie. “Dowolnego” w cudzysłowie bo tutaj wchodzi do gry druga zasada czyli to, że jednostka musi poruszać się i zaatakować najbliższego dla niej przeciwnika. Powoduje to, że jesteśmy zmuszeni wyrzynać kolejne linie przeciwników właściwie do nogi zanim zabierzemy się za następnych. Kawalerzysta czy pieszy? Nie ma znaczenia (ruchliwość ta sama) bo i tak nie ma mowy żeby np. objechać flankę i zaatakować łuczników czy kapłanów. Właściwie kawalerzysta ma gorzej bo od momentu wsadzenia gościa na konia może on używać tylko lancy i tarczy. Miecz, topór, nadziak albo zwykła pała? Nic z tego. Szarżujesz na najbliższego przeciwnika i dźgasz go tą lancą, aż któryś z was padnie. Powoduje to, że wszelkie jednostki zasięgowe, mogące atakować dowolnego przeciwnika są na wagę złota. Bitwy zaczynają się więc od pojedynków rewolwerowców czyli kto szybciej wyeliminuje łuczników strony przeciwnej.
Właściwie cała reszta gry dała by się wytrzymać gdyby nie te “nowatorskie” rozwiązania w kwestii bitew.