Bomber Crew – panie pilocie, dziura w samolocie

Nitek dnia 23 października, 2017 o 10:15    36 

Niczym ryk silników na głowami zaspanych o siódmej rano, na salony Steam śmietnika wleciało Bomber Crew, tester na cierpliwość, odporność na ból i gratka dla fanów trybu ironman w wydaniu wszelkim. Bo ta gra to tryb Ironman z dużym wskaźnikiem zżycia się z podopiecznymi odkupionym łzami, kiedy jedyne co po nich zostaje to monument, skrzętnie wypełniany wspomnieniami, niczym wzgórza z Cannon Fodder. Ej, bo wiecie, to taki FTL tylko wolniejszy od światła.

Rzecz dzieje się podczas drugiej wojny światowej, a my pod opiekę nie tyle dostajemy całą załogę, ale też bombowiec, piękną Bertę, B-17, przynajmniej tak można sądzić po wyglądzie, choć model jest kwestią sporną ekspertów i właściwie nie do końca wiadomo czym latamy. Nie szkodzi, bo czy to B-17, czy inne latadło, założenie bycia trumną w przestworzach spełnia na medal. (Inni mówią, że Lancaster!)

Załoganci to niezbędny element naszej wyprawy, podobnie jak i wszelkie karabiny i inne działka rozmieszczone w kilku miejscach naszego bombowca. Stanowisk do obsadzenia jest kilka, co nie dziwi, biorąc pod uwagę rozmiary naszej bestii. Na przeloty konieczne jest wzięcie pilota, oczywiście, zdolnego kręcić korkociągi i zachować zimną krew, kiedy trzeba nurkować z dużych wysokości, tuż nad poziom lasu i nie przejmować się, kiedy podczas manewrów na skrzydle akurat siedzi mechanik i dłubie przy silniku. Ups. #truestory. Potrzebny jest także radiowiec i nawigator. ten pierwszy poprosi wieżę o sprawdzenie czy aby nie władujemy się zaraz pod ostrzał dział przeciwlotniczych, ale także obsłuży radar namierzający wrogie eskadry myśliwców. Nawigator zaś z początku automatycznie wyznaczy nam dalszą trasę, podczas gdy osiągając wyższy poziom, pozwoli także na wyznaczanie trasy manualnie. Jest też wspomniany mechanik, dwóch strzelców i ten jeden ważny gość od zrzucania bomb i nie tylko.

Ekipa zawsze powinna występować w komplecie, co zapewnia komisja uzupełnień i choć na początku na sztywno mają przydzielone klasy, tak z czasem można dorzucić im drugą, a tak na serio to każdy może wykonywać niezbędne akurat czynności, choć tylko ci o odpowiednich predyspozycjach mają do nich dodatkowe skille, jak skupienie podczas ostrzału dodające nam celności, albo możliwość zmiany mieszanki paliwowej, by osiągnąć niebotyczne prędkości kosztem surowców, bądź wręcz przeciwnie. Dodatkowo każdy z nich może podrzucić drugiemu apteczkę czy uzupełniać amunicję stanowisk ogniowych.

Po skompletowaniu załogantów należy ich ubrać. Ekwipunek zmienia wartości charakteryzujących postaci i poza dość typowym wskaźnikiem pancerza, jest także mobilność, ale też zdolności przetrwania, co przydaje się w razie awaryjnego lądowania, czy to dziobem w twardy grunt czy w morską toń. Wtedy odpala się losowanie zielonej strefy na swoistym kole fortuny, której wielkość warunkowana jest tymi statystykami. W większości przypadków gra bywa jednak dość chamska i jak giną wszyscy to wszyscy. Myśleliście, że Darkest Dungeon jest bezlitosne? Proszę Was. Warto w późniejszych etapach zwracać uwagę na pozornie zbędną wartość temperatury i ciepłoty ciała jaką utrzymuje postać, bo o ile na początku nie jest to zbyt potrzebne, tak im dalej w las i misje bardziej skomplikowane, tym loty nad chmurami stają się koniecznością, a tam trzeba ubrać się w porządny kożuch i kalesony, bo bez nich ludziki mają tendencje do zamarzania.

Wiksa staje się kompletna, kiedy przeklikacie się przez menu ulepszeń samolotu, które co rusz dodaje nowe elementy do wykupienia dzięki gromadzonym na misjach punktom. Jest tego od groma. Samych ulepszeń, a tu można sobie jeszcze kolorki zmieniać, pierdyknąć swoje malowidło na skrzydła czy dziób, dorzucić gołębie czy pontony, zwiększyć poziom opancerzenia, dodać system gaśnic, by mechanik nie musiał jednak na te skrzydła wychodzić, karabiny samo przeładowujące się, co eliminuje konieczność łażenia po samolocie za paczkami z amunicją. Róbcie to jednak z głową, bowiem samolot ma określony ciężar, którego limit można zwiększyć, ale opóźnia to dalsze konstrukcje. I tak, po spektakularnej kraksie, tracimy nasz ulepszony Śmierciowóz. Nowy nie będzie totalnie goły, bo niektóre ulepszenia zostają, ale podobnie jak i mało doświadczone żółtodzioby na kolejny lot, tak i nasza maszynka zaczyna praktycznie od zera. Acz ludziki mają nabite poziomy w dalszej części rozgrywki, co lekko skraca drogę do tych lepszych i wręcz niezbędnych zdolności. Dobry ruch.

To zaczynamy. Maszyna stoi w ciszy na pasie startowym. Wybierając pilotowi wydajemy rozkaz startu, jednocześnie wskazując kierunek lotu. Nie zapomnijcie schować podwozia, bo już raz lądowałem bez jednego koła nieomal rozbijając się na wieży przez jego brak. Początkowa faza lotu to dobry moment, by wrzucić dodatkową paczkę amunicji zanim rozpęta się podniebne piekło. Wylatując poza granice Anglii należy szykować się na najgorsze, niezależnie od odwiedzanego rejonu Europy. WTEM! Radiowiec krzyczy, że widzi przeciwnika, co uwidacznia się na radarze w dole ekranu i mrugających zewsząd kropkach na ekranie. Przeciwnika należy wskazać i zalokować, by strzelcy widzieli, gdzie rzygać ołowiem. Messerschmitty nadlatują na bogato, po kilka sztuk, co może z początku przytłoczyć. No i fakt, że po wykończeniu dostępnej amunicji należy kliknąć odpowiedniego ludzika, by owe ammo sobie przyniósł. A tu silniki płoną, więc motamy się mechanikiem po skrzydłach, bo zostały już tylko trzy silniki z czterech, ale nie szkodzi, lecimy. Kiedy akcja dzieje się na tyłach, na nosie siedzi bombardier, gotowy, by zrzucić na cel to i owo. On jest gotowy, luk bombowy nie bardzo, bo Messerschmitty rozwaliły hydraulikę przez co ani nie działa otwieranie luku, ani stanowiska ogniowe, a tu jeszcze trzeba reanimować radiowca, bo dostał przez poszarpane poszycie. Coś drgnęło, akurat nad cele, bomby w dół! łubudu. Cel wykonany, ale, ale, na zachodzie majaczy jakiś nieznany skład amunicji wroga to trzeba podlecieć i zrobić fotkę. Halo! Czemu opadamy? Paliwo! Paliwo! Nikt nie zwrócił uwagi na paliwo! Nieważ…

Typowa scenka lotu tuz po szkoleniu. Średnia lotów z happy endem w moim przypadku? Cztery. Różne rzeczy się działy. Zrzuciłem mechanika z samolotu, bo nie wiedziałem, że faktycznie jest to możliwe i niechcący dałem rozkaz kręcenia śruby między przeciwnikiem. Raz urwało mi ogon i polecieliśmy w morze. Najgorzej było jednak wtedy, gdy podczas turbo wyczerpującej misji niechcący zdjąłem ze stanowiska kapitana i zanim się zorientowałem, samolot pikował i nikt nie był już w stanie dojść do fotela pod takim kątem. I tak, raz nie zauważyłem, że ten postrzelony co leży na podłodze to pilot właśnie. Uderzyliśmy ino raz.

Bomb Crew to gra arcy trudna. O ile sterowanie to parę kilków na myszce na krzyż z wręcz zerową obsługą na klawiaturze, tak wyzwanie potęguje fakt, że wszystko to wyższa szkoła mikrozarządzania bez aktywnej pauzy, co może odstraszyć rzesze potencjalnych. Same misje też są tak se zróżnicowane, bo poza happeningami z ówczesnej historii świata jak Operacja Hydra to głównie przeloty i bombardowanie celów wroga, obviously. Czasem zrzut zaopatrzenia i jak na razie tyle. Nie ma szału, nie ma jakiejś dodatkowej eskadry czy innych samolotów. Bez tego i tak gra zaskakuje na każdym kroku wachlarzem możliwości generowanych zdarzeń. Noc przechodzi w dzień, brzask w pełne zachmurzenie i spokojny przelot przeradza się w slalom między piorunami. I niby cele misji są podobne, ale czynnik ludzki i załoganci robią robotę, kiedy dziarsko wlatują w ostrzał artyleryjski trzymając się za gacie.

Niemniej jednak Bomber Crew nie jest grą dla każdego. Nie spodoba się tym, co cenią sobie wieczorny relaks przy kompie, bo takowego nie dostarcza. Więcej tu śmierci niż w Dungeonach czy nawet XCOMie razem wziętych. Napinka podczas akcji eskaluje niezwykle prędko, a adrenalina krąży z prędkością światła. Zabawa jest przednia, za niezbyt wygórowaną cenę i wydaje się być dobrym wyzwaniem na jesień.

To jeszcze jeden raz. Dawno się tak nie uśmiałem.

Dodaj komentarz



36 myśli nt. „Bomber Crew – panie pilocie, dziura w samolocie

        1. Pryka

          @projan

          Widziałem tylko strimy jeśli mam być szczery, na tej podstawie wyciągnąłem wniosek, że gra by dużo straciła z aktywną pauzą. Ta dynamika nadawała dużo smaczku.

          Ja myślę, że już ktoś dawno przeszedł. Ludzie przechodzą Dark Souls na matach do tańczenia. 😛

  1. Fantus

    No i coś narobił, Nitku jeden?! Bombarduję, robię zdjęcia, latam z zaopatrzeniem dla Syndykatu (ale wszyscy mają udział w zyskach!). Yossarian za sterem, Orr się cieszy na każde wodowanie, a z tyłu samolotu umiera niegdysiejszy Snowden.

    1. Fantus

      @Nitek

      Kurka, nie wiem. Albo jeszcze nie jestem zbyt daleko, albo ta gra nie jest aż tak trudna. Misje można robić bez końca, zanim się zdecydujemy na krytyczną dla danej fazy kampanii. Dzięki temu można wymaksować załogę i samolot. Jestem w 3 fazie, nikt nie zginął, raz tylko awaryjnie ładowałem. Jak wejdą perki typu Auto Tag albo działka z automatycznym ładowaniem to jest luźno… i dość nudno. Nie lubię grindować.

Powrót do artykułu