Czasem jest tak, że stajesz sam przeciw wszystkim. Na przykład podoba Ci się animacja w Mass Effect: Andromeda, albo uważasz, że Iron Fist jest niezłym serialem. No dobra, w tym drugim przypadku nie jestem już taki sam. Całkiem sporo osób w sieci zdążyło napisać: “to dziwne, ale mnie się podoba”. Mnie też. Na tym moglibyśmy właściwie zakończyć, ale…
Wiecie jak jest z Azją, prawda? Tajemniczość, egzotyka, kobiety wyglądające trochę jak elfy i mężczyźni o kamiennych obliczach. Bajeczne kolory i okrucieństwo. Zmysłowość i sztuki walki. Wraca to do nas falami mody po czym odchodzi w zapomnienie, a my przypominamy sobie, że Azjaci to przede wszystkim ludzie szturmujący skutecznie zachodnie uniwersytety i posługujący się pismem, które dla większości ludzi z zachodu składa się z niezrozumiałych krzaczków.
Cały tekst będą dziś ilustrować kadry z nowego sezonu Samuraja Jacka, bo nic nie może się z nimi równać w poruszanym temacie
W latach 60 i 70 ubiegłego wieku duszami naszych rodziców (ewentualnie naszymi smarkatymi) rządzili Bruce Lee oraz mnisi z klasztoru Shaolin. Z czasem sprawa nieco przycichła (choć Carpenter zdążył jeszcze obśmiać ją Wielką draką w chińskiej dzielnicy (1986), co nie znaczy, że temat wibrujących pięści przeleżał na półkach aż do czasu Przyczajonego Tygrysa… Popularność wschodnich tematów powracała i znikała w różnym natężeniu a w jej cieniu wyrastał Tarantino. Po drodze “chińskie bajki” podbiły świat. Potem Chiny powróciły do roli potęgi i poniekąd jest pozamiatane.
W roku 2017 azjatyckość uderzyła na dwa interesujące mnie obecnie sposoby. Po pierwsze powrócił Samuraj Jack, co widzicie w ilustracjach do tego tekstu, po drugie w ofercie Netflixa pojawił się Iron Fist.
Samuraj Jack jaki jest każdy widzi. Absolutnie genialny i absolutnie piękny wizualnie. Parę latek od jego “debiutu” minęło, ale Genny Tatarkovsky, który powołał Jacka do życia pozostał wierny swojemu stylowi graficznemu. Rozbudował go o tyle, że teraz kadry z Jacka są jeszcze piękniejsze. Jeśli chodzi o fabułę, to póki co oddaje ją hasło: “Old Man Jack”. Choć samuraj nie starzeje się pomimo upływu dekad, to zgubił swój miecz, dręczą go majaki przeszłości i wyrzuty sumienia. Zarósł, nie nosi już prostego białego kimono, ale poobwieszał się mechaniczną zbroją i całym arsenałem. Jeździ na motocyklu rodem z Mad Maxa i ciągle walczy, choć już chyba bez nadziei. Gdzieś, w tajemniczym klasztorze sithów zakon Córek Aku szkoli małe dziewczynki na super zabójczynie, których celem istnienia ma stać się zabicie Jacka.
I tyle. Więcej pisać nie ma sensu. Na razie serial spełnia wszystkie (moje) pokładane w nim nadzieje, a nawet wyprzedza je i spełnia to, o czym nie zdążyłem jeszcze pomarzyć. Ciągle bawi się popkulturą, ciągle robi to pięknie (wiem, że to słowo powraca, trudno). Obawy, że “to już nie będzie Jack” wydają mi się próżne. Owszem, jest poważniej, co nie znaczy, że całkiem zniknął humor (choć na razie zapewnia go wyłącznie Aku). My jesteśmy doroślejsi (albo: bywamy) i Jack też.
Natomiast Iron Fist.… Pisałem już, że mi się podobało? Pierwsze, przedpremierowe, oceny recenzentów miał fatalne. Zarzucano, że odcinki strasznie się dłużą i nic się w nich nie dzieje. To, przyznam, mną wstrząsnęło. Jeśli po Luke Cage w IF nic się nie działo, to co było w tych pierwszych odcinkach? Bohater siedział i patrzył w dal przez trzy godziny?
Okazało się, że działo się mnóstwo, a serial – jak dla mnie – okazał się póki co drugi z serii (zakładając, że Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage i Iron Fist to seria). Luke Cage miał bardzo mozolne tempo rozwijania fabuły, doprawdy wolniejsze i leniwsze niż IF. Nie przeszkadzało mi to. LC miał być czarnym kryminałem, co podkreślały powieści czytane przez bohaterów, a tam też akcja rozkręca się zwykle spokojnie. W IF od razu zostajemy wrzuceni w najważniejszą rzecz serialu, czyli w budowanie tożsamości bohatera.
Tu od razu trzeba napisać coś jeszcze. Wszyscy podkreślają, że IF to nie origin. Bo nie pokazuje jak bohater się szkolił, przeżył kluczową traumę i takie tam. Guzik, IF to origin (czyli taka opowieść o narodzinach bohatera) pełną gębą. Tylko musimy sobie uświadomić co jest w tym serialu najważniejsze. I o czym on w ogóle jest. A z tego, co widzę, recenzenci miewają to gdzieś.
Cały serial opowiada o kolesiu, który po tym, jak przeżył traumę (katastrofa, zginęli mu rodzice) trafia pod opiekę nie takich znów szlachetnych mnichów, którzy przerabiają go na maszynę do zabijania, “żywą broń” jak sam mówi. Dostajemy w przebitkach ujęcia z dość surowych metod edukacyjnych polegających m.in. na chłoście. Niejedna osoba stwierdza, że bohaterowi zrobiono pranie mózgu. Kiedy go poznajemy z jednej strony jest zagubiony, bo sam nie wie do końca czemu z tego klasztoru zwiał. Z drugiej, powtarza jak mantrę: “Jestem żywą bronią, muszę zniszczyć Rękę”. I cały serial traktuje o tym, jak Danny – Iron Fist się z tego prania mózgu wybudza, by odkryć kim jest naprawdę i stać się tym komiksowym bohaterem, na którego czeka Nowy Jork. Konieczną w origin traumą nie jest śmierć rodziców, ale właśnie odkrycie, że to, co było dla bohatera absolutną podstawą istnienia nie jest tak naprawdę jego ścieżką. Mamy nawet odcinek, który wprost nam to pokazuje, w którym Danny leje się z bardzo złymi wojownikami zła i za każdym razem znajduje ratunek w mistrzu ukazującym mu się niczym Obi Wan Kenobi Luke’owi. Aż do momentu, w którym Danny może albo posłuchać mistrza, albo zachować duszę.
Więc tak, IF to origin. Tylko inny, niż się wszyscy spodziewali.
Nie porusza ważnych problemów społecznych. To nie Jessica Jones, w której wszystkie kobiety są skrzywdzone a wszyscy biali faceci (poza tymi z dalekiego planu) to dranie i brutale. To nie Luke Cage, w którym poznajemy problemy Harlemu. To nie Daredevil opowiadający nam o tym, co bogaty Nowy Jork – stolica świata – ukrywa w cieniu. To po prostu opowieść o kolesiu, który próbuje określić kim jest i robi to na przekór wszystkim. Bo każdy (prawie) ma mu w tym względzie co innego do zaproponowania.
W związku z tym IF nie ma jakiś wielkich głębokich scen i przypomina nam, że bazuje na komiksie superbohaterskim i to jeszcze z czasów, gdy ten nie kontestował sam siebie tak wyraziście, jak dziś, gdy panuje na to moda. To nie jest serial porywający, budzący wzruszenie, szybsze bicie serca i inne porywy uczuć. Za to jest równy. To osiągnięcie na tle tych niby lepszych JJ i LC, które miały poważne problemy z utrzymaniem poziomu. JJ to w ogóle, jak dla mnie, porażka. Kilka niezłych momentów owinięte godzinami monotonnego powtarzania: “one są skrzywdzone i cierpią”, z bohaterami zachowującymi się głupiej od postaci z Esperanza Mia (losowo wybrana telenowela o zakonnicy w przebraniu) czy jakiejś innej Dynastii. Z kolei LC jak siadł mniej więcej w połowie serialu, to już się nie podniósł, bo twórcom skończyły się pomysły po zabiciu fajnego złego.
W ogóle cały wszechświat netflixowo – marvelowskich seriali stoi złymi. JJ miała niezłego, ale zgodnie ze swoją linią ideologiczną zbyt (na tle np. Fiska, ale też Punishera czy Elektry) jednoznacznie złego. W LC zły był trochę podobny do Fiska – zabijał, był brutalny, ale miał swoją wizję pokoju w dzielnicy i trochę o nią walczył. Pod tym względem IF jest aż rozrzutny. Zaoferował nam więc rodzinę Meachumów (tatuś – wcielenie krwiożerczego kapitalizmu, córeczka o dobrym sercu, ale jednak wychowana na krwiożerczą kapitalistkę oraz syn powichrowany psychicznie przez despotycznego ojca), w której co odcinek zmienia się kandydat na największego drania. Mamy Rękę z Madame Gao, która jak zwykle jest wyśmienita, ale to nie wszystko. Kandydaci na ważnych drani przybywają średnio co dwa odcinki, a twórcy tak nimi grają, żebyśmy nie wiedzieli kto naprawdę jest zły, a kto nie. To znaczy – starają się grać, bo tak naprawdę ich zwroty akcji w większości bywają przewidywalne. Ale dzięki nim ten serial jest o jakieś 500% dynamiczniejszy od JJ i LC.
Walki – internet pełen jest marudzenia, że już nie takie są, jak w DD. Cóż, w JJ i LC też takie nie były i jakoś nie widziałem, żeby na to akurat marudzono. Ale pewnie chodzi o to, że IF to serial o mistrzu sztuk walki, więc wszyscy się nastawiali na to, że będzie ich dużo. Tylko, widzicie, nic dwa razy się nie zdarza. W pierwszym DD te brutalne walki to był szok (w Banshee były i brutalniejsze i fajniej kręcone, ale Banshee to nie ekranizacja komiksu). Nie można przeżyć dwa razy szoku w tym samym temacie. No i Danny z IF jest bogiem kung-fu. Muszą zajść szczególne okoliczności, żeby dostał bęcki. Co by z niego była za “żywa broń”, jakby każdy jej spuszczał baty. A i tak dostajemy iście daredevilowy pojedynek w ciasnym korytarzu i windzie. Dawki brutalności dostarczają nam walki w klatce uskuteczniane przez Colleen Wing.
Więc, czy to dobry serial? Zaskakująco niezły. Jako całość lepszy i od JJ i od LC, bo nie rwie się w poziomie i tempie. Nie przynosi nic nowego, nie obala murów, jest po prostu dobrym serialem superbohaterskim. Czytałem, że w czasie, w którym po ekranach króluje Legion IF wydaje się słabizną. Ale to dwa zupełnie inne seriale. Nie da się kręcić samym Legionów, bo byśmy wszyscy się pocięli z rozpaczy, albo przerzucilibyśmy się na telenowele, żeby zażyć odrobiny normalności. Ani kino ani seriale nie są narzędziem służącym wyłącznie eksperymentom – służą opowiadaniu historii. Nie wyłącznie publicystyce, zabawie formą, przełamywaniu tabu albo zastania metody. Czasem trzeba opowiedzieć historię o facecie, który próbuje odnaleźć siebie wśród tłumu fałszywych guru, z których każdy próbuje go wykorzystać.
Zresztą, IF poniekąd przełamuje modny obecnie schemat. Jego bohater (a właściwie bohaterowie, bo Colleen Wing staje wobec identycznych wyzwań i przyjmuje niemal identyczną postawę) nie jest udręczonym marudą o pochlastanym sumieniu, ponurym spojrzeniu i przesączonej cierpieniem cynicznej odpowiedzi na każdy temat. Kocha, wierzy, bywa naiwny, bywa czupurny, bywa kretynem, bywa szlachetny. Jest młodym facetem ze wszystkimi wadami i zaletami młodości. Kurcze, jakie to odświeżające po tych wszystkich złamanych cierpiętnikach i cierpiętniczkach!
Twórcy Iron Fist – zrobiliście to nieźle. Oczywiście, Samuraj Jack nakrywa was strzępem swojej pociętej przez roboty czapki. Ale Samuraj Jack robi tak wszystkim.
Obejrzałem całość i jednak zawód – ten serial to średniak – trochę taki produkcyjniak akcji z lat 80tych. Albo raczej – szkic serialu. I jak to w szkicu, są rzeczy fajne, które powinny zostać i masa innych, które trzeba wywalić lub przerobić. Z postaci najlepiej wypada Ward – przechodzi jakąś drogę, coś się z nim dzieje. Rand się miota, coś mu błyska, raz potrafi, raz nie no i widać, że aktor nie umie w kung-fu. Ale wszystko byłoby ok, gdyby choć walki były fajne – nie musi ich być dużo. Ale są kompletnie nijakie. Zero polotu wuxia. Jedna- w całym serialu – fajna walka to ta z pijanym mistrzem. Tu czuć było klimat wuxia, Chana, był jakiś pomysł – i zresztą aktor jest właśnie gościem z Hong Kongu. Widać, że wie, co robi.
Brak w serialu też sympatycznej postaci drugoplanowej – Wing niestety nie daje rady (i też strasznie nieporadnie mieczem robi). Kogoś takiego jak Page, ta koleżanka Jones czy znajomi Cage’a. Kolejna wada to tło: w DD mieliśmy ciasne Hell’s Kitchen, gdzie co chwila wyły syreny, w Cage’u mistrzowsko pokazany Harlem. A tu miały być biura korpo (chyba) ale jakos to mnie nie trafiło.
@Yanecky
Wiadomo, Ward jest najlepszy. No i Gao.
Rzeczywiście powinni byli aktora trochę bardziej podszkolić, bo w paru momentach widać, że wiele mu brakuje w kung fu.
Natomiast to, że się miota odczytuję jako zaletę – bo tak właśnie miało być. Oprócz walki z pijanym mistrzem (IMO w niej ważniejszy był dialog między walczącymi i uświadomienie bohaterowi, że honor i lojalność nie są przypisane tylko do jednej strony) była też walka z triadą, taka żywcem przeniesiona z DD.
Rand nie ma “fajnego kumpla”, bo go mieć w tym serialu nie może. On tu nikomu nie może ufać, tak naprawdę wszyscy go zdradzają, bodaj tylko Gao jest z nim szczera.
@bosman_plama
Tak tak – ta walka z pijanym mistrzem była świetna także dlatego, że działa się na dwóch poziomach (jak to często w wuxia bywa). Walka z triadą też bardzo klasyczna. Nie jest to kiepski serial (obejrzycie Under the Dome 😉 ) ale może po prostu nie trafił w moje oczekiwania. Acha i trochę za bardzo pokrywał mi się z niedawno obejrzanym “Doktorem Strange.”
A już myślałem że jestem jedyną osobą, której podoba się Iron Fist!
Dzięki za wyprowadzenie z błędu <3
A chciałem olać IF po tym jak zawiodłem się na LC i zanudziłem na śmierć przy JJ.
Będzie trzeba dać szansę.
Przekonałeś mnie, obejrzę… Samuraja Jacka
@/mamrotha
W ogóle gdzie go można obejrzeć?
@slowman
Ja tutaj: http://watchcartoonsonline.eu/samurai-jack-season-5/
@slowman
google mówi, że tu http://kisscartoon.se/Cartoon/Samurai-Jack-Season-01/Episode-001?id=3344
@/mamrotha
Też idę obejrzeć…
Co prawda całego sezonu jeszcze nie skończyłem, ale zasadniczo mógłbym się pod tym tekstem podpisać. Luke Cage był taki se, a JJ musiałem odpuścić po kilkunastu minutach. DD wciąż najlepszy w tym całym zestawieniu marvelowych seriali.
IF czeka na mnie dopiero jutro. Dziś jeszcze końcówka taboo. Opiniami krytyków co przedpremierowo sprzedawli newsy się nie przejmuje od dawna – jak złe by nie było to jak dałem radę obejrzeć JJ to dam radę obejrzeć wszystko. A co do netflixowych hero seriali to LC>DD>JJ. Z czego tylko LC i DD wciągające i przyjemne. JJ to były tortury i modlitwa żeby pokazali “fioletowego”.
samuraj jack? nigdy nie oglądałem i raczej nigdy nie obejrze. jakoś jestem negatywnie nastawiony. nawet nie wiem czemu. ogólnie to mało amerykańskich kreskówek m się podoba. chyba tylko scoobie do i duck dodgers z tych “nowszych”.
Obejrzałem też pierwsze dwa odcinki nowego Jacka. Pełen zachwyt. No wspaniałe po prostu.