No właśnie, skąd? Zdechła mi płyta główna i jakoś od tygodnia z haczykiem nie mam okazji wybrać się po nową, bo wiecie, urlop, człowiek na nic nie ma czasu. Nic to jednak, bo kupiony rok temu laptop ma potężniejsze bebechy niż kupiony coś z cztery, jeśli nie pięć lat temu komp, więc mam na czym grać. Tyle, że jakoś nic mnie nie kusi (poza tytułami oczywistymi). W efekcie przyłapałem się na tym, że z obowiązku łażę po śnieżnych okolicach w PoE, albo nadrabiam serię Risen, bo jej wcześniej nie skosztowałem, a tak naprawdę to głównie czekam na Uncharted i Hellblade.
Na pytanie: skąd się w człowieku bierze hajp, odpowiedzieć jest łatwo. Zaszczepiają nam go pisma, portale, trailery, twittery i takie tam. Spece od marketingu odpalają dopalacze i w burzach mózgów opracowują przewidowiskowe i ultraskuteczne nowe strategie, bądź po prostu włączają skrypty starych, sprawdzonych. Nagle autorytety z jutuba, top modelki i nawet ta sympatyczna pani z warzywniaka, zaczynają wspominać o nadchodzącym mesjaszu zabijania wolnego czasu (jakiego wolnego czasu?). I choć człowiek się przed tym broni, to zawsze okaże się, koniec końców, że trafi się jakiś tytuł, na który jego antyciała nie będą odporne. Zresztą, to naturalne dla ludzi cieszyć się na coś dobrego (w założeniach), co nadchodzi, co wreszcie możemy dostać w swoje ręce po długich oczekiwaniach. Tak naturalne, że zdarza nam się zapominać o rzeczywistości i długiej historii smutnych doświadczeń.
Co ciekawe, ta akurat gra zupełnie mnie nie rozczarowała. To zresztą ciekawy przypadek hajpu nakręconego przez gikza, opartego trochę na kpinie i absurdzie. Metody okazały się nieważne, skoro ostatecznie były skuteczne – grę kupiłem, zainstalowałem i przeszedłem. I nawet czułem jakiś rodzaj satysfakcji.
W przypadku Uncharted moja klęska w starciu z hajpem jest usprawiedliwiona. Marketingowcy ładują nim ze wszystkich stron, w dodatku przekładali premierę, żeby pobudzać apetyty. No i poprzednie części serii były naprawdę udanymi grami, w których grało wszystko – postacie, scenariusze, gameplay. Bo Uncharted to przykład tej gry, która nie zaniedbuje żadnego elementu. Nie uznaje, że skoro fajnie się w grze skacze i nie najgorzej strzela (na padzie), to niepotrzebne są już żywe dialogi albo historia spinająca całość. Nie – to wszystko, plus zagadki i zwroty akcji w grze jest. Mam się więc na co napalać i mój hajp osłabia tylko fakt, że w żadnej zapowiedzi nie widziałem Chloe. No trudno.
Ale Hellblade? Jedyne, co mogę powiedzieć o tej grze z pewnością, to że zrobi mi się przy niej smutno. To pewnik. Jeśli człowiek zastanawia się nad grą od Ninja Theory, może mieć pewność co do trzech rzeczy: pojawi się laska bardzo podobna do lasek z innych ich gier i fizyka jej włosów będzie lepsza od jakiejkolwiek innej fizyki w grze a koniec końców zrobi się człowiekowi smutno. Taki tam mają klimat. Gameplay w ich grach jest zwykle poprawny, ale bez szaleństw i błysków, postaci bywają żywe i interesujące, grafika niebrzydka, ale tez bez szaleństw. Ale klimat i historia zwykle przygniatają. Dlatego te gry dość podobają się recenzentom, ale nie dość graczom. Żadna autorska gra Ninja Theory nie doczekała się dalszego ciągu a sprzedaż zwykle jest taka, żeby nie upaść, trudno jednak mówić o wielkich przebojach. O ile Uncharted to gra właściwie dla każdego, gry Ninja Theory nie cieszą wszystkich graczy. Ja akurat jestem na nie nahajpowany, ale wiecie, mnie kręcą dziwne postacie, niecodzienne historie i chętnie stawiam je nad gameplayem. Mogę przejść grę wciskając jeden przycisk, jeśli wciągnie mnie historia albo polubię bohatera.
Jak widać nie tylko mnie bohaterka Hellblade skojarzyła się z Kai z Heavenly Sword (obrazek z n4g.com). Swoją drogą da się zauważyć, że nie tylko włosy są ważne dla grafików Ninja Theory. Tworzą jeszcze te niesamowite oczy.
Czyli hajp jest we mnie? Miliony reklam telewizyjnych nie nakręciłyby mnie tak, jak sam siebie nakręcam. Jasne, bez reklam, teaserów i trailerów nie wiedziałbym, że Hellblade w ogóle ma zaistnieć, ale – być może – pełnią one wyłącznie funkcję informacyjną? Z drugiej strony, z jakiegoś powodu zagrałem w pierwsze Uncharted (czyli, w moim przypadku, w drugie). A zagrałem, bo zobaczyłem filmik z czyjejś gry i wysłuchałem podnieconego kolesia wykrzykującego jakie to zajeżyste, że on gania po tym dachu i strzela do niego helikopter i on musi skakać i są dialogi i widoki, bo ten dach wieńczy rozpadający się budynek na szczycie wzgórza i jest tak filmowo i growo równocześnie… No więc nie, kiedyś zahajpowano mnie na Uncharted i już i tak zostało. Moje przeciwciała zabił entuzjazm jakiegoś gracza mającego wejścia w telewizji.
A to akurat przykład niezbyt udanego zahajpowania samego siebie. Odkąd zobaczyłem tą okładkę, wiedziałem, że chcę mieć ten komiks. Zaraz. Natychmiast, gdy się ukaże. Nie czekałem więc na żadne recenzje, tylko złożyłem preorder i bach – po jakimś czasie miałem Azymut nareszcie w rękach. Wewnętrzna część okładki tylko mnie rozradowała, podobnie jak pierwsze trzy strony komiksu. Ale później… Azymut daje dokładnie to, co obiecuje okładka: ucztę graficzną i totalne zakręcenie, grę groteską i absurdem. Ponieważ jednak w tej całej zabawie mocno gubi się opowieść, ponieważ fabuła potyka się na kolejnych pomysłach i dowcipach, nie jestem pewien, czy dam szanse drugiemu tomowi.
Jak wszyscy nie lubię rozczarowań. Jak wielu graczy, trochę ich w ostatnich latach doznałem. W dodatku stygnę z wiekiem i już nie napalam się odruchowo na wszystko. Jest we mnie opór przed nakręcaniem samego siebie na coś, co wcale nie musi okazać się spełnieniem obietnic, a co gorsza moich własnych oczekiwań (te spełnić trudniej niż obietnice). Ale wiecie co? Stan nahajpienia się ma w sobie też coś przyjemnego. Kiedy przebieram nogami z niecierpliwości, kiedy drżą mi ręce przy gorączkowym zrywaniu folii z pudełka przez chwilę lub dwie jestem weselszym i chyba ciut szczęśliwszym człowiekiem, niż przez te wszystkie dni i godziny, kiedy rozsądnie liczę złotówki i obwarowuję się psychicznie przed spodziewanymi rozczarowaniami.
Nie, żebym zachęcał Was do bezkrytycznego łykania marketingu i wywalania krwawicy na każdy produkt, którym marketingowcy będą starali się Was zahajpić. Ale wiecie, dwa, trzy tytuły w ciągu roku to jeszcze nie tragedia, nie?
ej, dzisiaj jest wtorek. Zapomniałem.
Dzięki Bosman!
@Nitek
Ja pamiętam nazwy dni tygodnia już tylko dzięki gikzowi:).
@bosman_plama
Pamiętaj, żeby w czwartek oddać Porsche na naprawę reflektora!
@Nitek
Bosman żyje jak Frank?
@aihS
Hank, nie Frank
Najwięcej hajpu wypływa z własnego wnętrza, poparte swoimi wspomnieniami i nadziejami.
Dlatego najłatwiej sprzedać kolejne części znanej marki – wystarczy wspomnieć tytuł i ludzie sami się nakręcają. Każdy z nas ma tytuł na którego kontynuację zastrzyże uszami. Marketing jest wtedy łatwy. Rzucić parę ochłapów rozgrywki i ludzie będą się nad nią ślinić przez miesiąc, a jak da się soczysty kawałek gejmpleju to zacznie się szaleństwo.
Ale jest też druga strona – im większy hajp tym trudniej spełnić marzenia i dorównać wyidealizowanym wspomnieniom.
hajp dla Bosmana
@Nitek
hajp techniczny robi wrażenie 😉
Chciałbym napisać, że hajp się mnie nie ima, ale przypomniałem sobie, że chciałem jechać do Lwowa na premierę Przebudzenia Mocy.
Bardziej mnie chyba bierze na książki (Jon Krakauer, polecam), na szczęście 32 bitowy windows i mały gieforsik są równie skuteczne jak spalona płyta główna.
@furry
Teraz oczywiście nie znajdę tej obrazkowej historii, ale przy dużych oczekiwaniach się człowiekowi robi smutno jeszcze zanim zacznie czytać, wiedząc, że chwilę po rozpoczęciu się skończy.
Niekiedy twórcy sami padają ofiarą wykreowanego hajpu. Taki Slain, żeby daleko nie szukać. Nie wiem, co pisali w zapowiedziach, ale po paru króciutkich trailerach ludzie spodziewali się metroidvanii o soulsowym poziomie trudności. Tak jak Nitek zwykle stara się podchodzić do indyków bez oczekiwań, tak tu wszedł z oczekiwaniami i się nieco (?) zawiódł.
@lemon
To nie były oczekiwania. Zdaje się.
Ciężko mi to wyjąsnić poza tym, że spodziewałem się czegoś innego. Nic nie oczekiwałem, ale trochę wiotka parówka, kiedy okazało się, że to jednak arcade, a nie souls-like
Przejrzałem informacje prasowe.
If you’re unfamiliar with Slain!, think Castlevania meets Metalocalypse meets Slayer. The game pays homage to the hack-and-slash action titles of the ‘80s and ‘90s, but features a strategic twist that has players use elemental weapons, Mana spells and cunning skill to exploit the weaknesses of enemies such as werewolves.
Być może powinienem się spodziewać, że to bardziej brawler, ale jakoś zerkając na udostępniane materiały nic nie zapowiadało takie obrotu spraw.
I tak się ze Slain! zmierzę, bo może potrzebuje rozbiegu, a przez wyobrażenia me trochę dostał po dupie. Być może niesłusznie.
@Nitek
Nitku, oczekiwać/spodziewać się – to są synonimy. 🙂
@lemon
w takim razie nie umiem do końca tego wytłumaczyć 😀
Ha~! Mam awizo, bydzie koszulka ^^
@fl0dA
Listonosz z własnej kieszeni wyłożył na kopię żeby już tylko przestało boleć.
hajp… hmmm… ciężko zdefiniować, bo np: hajpuje zbliżającą się płytę (premiera w kwietniu), hajpuje nowego pheonix wrighta (premiera dopiero w japonii będzie), hajpuje seriale (żeby się skończyły i żebym mógł zarwać nocki z nimi i zimnym, a potem je kontemplować cały sezon na kacu)
ale czy to ciągle hajp ? a może zwykłe oczekiwanie aż będzie ? bo nie hajpuje nic nowego. phoenix wright 6 cześć (bez spinoffów), seriale kolejne sezony, płyta muzyczna kolejna w dorobku zespołu… hajp wydaje mi się że dotyczy rzeczy nowych, nieznanych ?
z nowych gier czy coś hajpuje ? czy czekam na premierę ? może TW warhammer. ale i tak czekam na day1 opinie o dopracowaniu gry. nie rzucam hajsem już teraz i że muszę mieć w dniu premiery 😛
@emperorkaligula
A wiesz, to jeszcze inna sprawa. Żyjemy w czasach krzyku i skrajności. Dziś nie ma “oczekiwań”, tylko jest hajp, tak, jak nie ma “niechęci” czy “krytyki” ale “hejt”.
@bosman_plama
A co najciekawsze wszystkie te skrajności mają być jednakowe. Generalnie, jeśli coś jest inne niż przyjęty wzorzec, to jest złe i do poprawki. To może brzmieć dziwnie, ale żeby w pełni wyjaśnić zjawisko, musiałbym napisać referat. Na potrzeby chwili podam tylko, za przeproszeniem, jądro “oczekiwań”, jakimi uraczył mnie potencjalny wydawca: Zrób tak, żeby podobało się Mamoniowi, inaczej jest źle.
@bosman_plama
“Żyjemy w czasach krzyku i skrajności”. Jakie ładne.
@bosman_plama
.
@slowman
tak się właśnie zastanawiałem o co Ci chodziło i teraz już wiem. 😉 Problem w tym, że bosman nie jest kotem i nie będzie atakował kropki.
@Goblin_Wizard
Coś napisałem, ale machnąłem ręką i mi się napis zmnienił w punkt. Sugerują go uważnie obserwować, bo może niedługo narodzi się z niego nowy wszechświat.
Co do płyty głównej. Moja też zdechła była.
Dziś/jutro do domciu przyjeżdża nowy sprzęt 🙂
Włosy na nogach furgotać będą, zapomniane gry-prezenty odkurzone zostaną, bo w końcu sprzęt będzie, co je udźwignie…
Się będzie działo!
@gc_reader
I ile tysięcy w końcu poszło na zmarnowanie? 🙂
@aihS
4,6 kurka wodna!
Perspektywa najbliższych miesięcy to zatem: zero nowych gier + niedożywiona rodzina…
@gc_reader
z monitorkiem czy sama skrzynka ?
@Epipodiusz
krzynka sama…
@gc_reader
No to wesoło, wyrzuty sumienia na 36 miesięcy w przód gwarantowane 😉
W moim wypadku hajp działa odwrotnie-proporcjonalnie do działań marketingu. Im głośniejsze i szersze działania marketingowców tym bardziej podejrzliwie na tytuł patrzę. Odwrotnie jest natomiast gdy coś wychodzi z nagła i marketing miało zerowy ale np. reddit lub jakieś pomniejsze serwisy/youtuberzy o tym trąbią i to zazwyczaj po premierze już.
Wychodzi na to że jestem jakimś gameingowym hipsterem
@Wyspa
Na gikzie w zasadzie tylko tacy bywają;)
@Daimonion
Na gikzie to głównie hodowcy węży kieszonkowych z zaburzeniami poczucia czasu (hodowcy nie węże).
@aihS
Inni to gammatesterzy.
Hajp to jest coś co ledwo już u mnie istnieje. Kiedyś potrafiłem się jarać wszystkim co popadnie, a teraz to w tym roku czekam na raptem na 3 gry: Escape from Tarkov, Kingdom Come i Mount& Blade: Bannerlord. No i jeszcze drugi dodatek do Wieśka. I jeszcze Superhot czeka na zakup ewentualny. Jakoś mi się już nie chce nakręcać na to wszystko, za stary pewnie jestem i tyle.
A Hellbladem też bym się może jarał, gdyby nie zagrałbym wcześniej w Enslaved. To było słabe wg. mnie 😛