Spode łba – gapiąc się w ekran

bosman_plama dnia 23 maja, 2017 o 8:46    32 

Po pięciu latach funkcjonowania na Gikzie zacząłem ostatnio pisać więcej o serialach i książkach niż o grach. Tak się jednak składa, że o ile rzecz nie tyczy się cRPGów albo serii Uncharted, to grywam w same starocie. Chciałoby się komuś znowu czytać o Shogun 2 albo Medieval 2? Za to z serialami staram się z grubsza nadążyć.

Mimo wszystko na początek będzie o grach. Ogłoszono (być może nawet triumfalnie), że obsadzono główną rolę w filmie Uncharted. W Nathana Drake’a wcieli się… werble… Tom Holland! Kto to jest? Nie wiedziałem. Otóż jest to Spider-Man z Avengersów. Ma, hm, 20 lat. A zagra nastolatka. Tak jest, nastolatka. Bo jak wiadomo Nathan Drake jest nastolatkiem, a Uncharted to taka typowa teen drama o… Zaraz. Stop. Nie, Nathan Drake nie jest nastolatkiem a Uncharted to nie teen drama, choć w dwóch ostatnich częściach pojawiały się retrospekcje z życia głównego bohatera.

tom hollandNathan Drake tak, jak wyobrażają go sobie filmowcy

O co więc chodzi? To proste – filmowcy znowu uznali, że lepiej wiedzą o czym powinny traktować fabuły gier, niż twórcy tych gier. I podobnie jak miało to kiedyś miejsce w przypadku Max Payne, wzięli i postanowili wziąć tytuł z bardzo wyraźną i dobrą fabułą i zrobić to “lepiej”. Po swojemu. Uznali, że dorosły Drake to nuda, więc nakręcą prequel o jego dzieciństwie.

Poprzednia wersja ekranizacji Uncharted miała być filmem familijnym o rodzinie poszukiwaczy skarbów, ta ma być filmem o nastolatku. No cóż. Moje podejście do tego filmu z: “umiarkowanie zainteresowany” spadło do “kompletny brak zainteresowania”. Zważywszy, że wcześniej trafi zapewne na ekrany wersja przygód odmłodzonej Lary, umłodzieżowione Uncharted ma szansę zostać uznane za próbę zrobienia tego samego jeszcze raz i okazać się klapą.

nathan drakePonieważ nie każdy z Was musiał grać w Uncharted, podklejam obrazek z bohaterem gier. Zauważyliście zarost? Filmowcy nie.

No dobra, teraz seriale. Skusiłem się na Amerykańskich Bogów, czyli adaptację jedynej powieści Neila Gaimana, którą przeczytałem więcej niż raz. Głównie dlatego, że z pierwszego razu nic nie zapamiętałem. Mam zabawny problem z tym autorem – natychmiast po przeczytaniu zapominam niemal całą fabułę właśnie ukończonej powieści. Może dlatego, że fabuł tam często jak na lekarstwo, bo Gaiman woli grać nastrojem i obrazami? Tak, w każdym razie jest w powieści Amerykańscy Bogowie i tak samo jest w serialu na jej podstawie. Nic dziwnego, skoro rządzi tą ekranizacją Bryan Fuller, czyli facet, który najpierw uczynił mnie swoim fanem dzięki Pushing Daisies, a potem nieomal zamordował (przez uśpienie i zadłotefakowanie) Hannibalem. Podchodziłem więc do Amerykańskich Bogów jak pies o bardzo delikatnym i wrażliwym nosie do bardzo złośliwego jeża o stalowych igłach. Tym bardziej, że niezbyt rozbudowaną akcję powieści, w której niespecjalnie wiele się dzieje, Fuller postanowił rozbić na co najmniej dwa sezony.

american-gods-primer-1Okazało się, że nie jest tak źle. Oszczędność ruchu, kadry tak powolne, jakby kamerę zanurzono w smole, długo rozgrywane dialogi i sceny patrzenia sobie w oczy dłuższe niż w soap operach w przypadku Amerykańskich Bogów dają rade. Wprowadzanie kolejnych bóstw ma wiele uroku, bohaterowie bywają przekonujący. A akcja (akcja!) przez dwa pierwsze odcinki nawet, ku mojemu zdumieniu, wcale nie tak niemrawo, nawet jeśli niespiesznie, toczyła się przed siebie. Potem jednak nadszedł odcinek trzeci i Fuller ukazał swoje prawdziwe oblicze. Fabuła przesunęła się może o jakieś pół milimetra, za to dostaliśmy jeszcze więcej ujęć bohaterów budujących klimat przez siedzenie nieruchomo. Niestety, siedzieli nieruchomo w tym samym miejscu i kontekście, co w odcinku drugim. Wprowadzono kolejnych bogów, ale niestety opowieść o ifrycie zajęła coś z 1/4 odcinka a w jakichś 70% (na oko) składała się z różnych ujęć siedzącego faceta. Fuller w czystej postaci.

American-Gods-Poster-Featured-03272017

Tak więc przed czwartym odcinkiem Amerykańskich Bogów będę musiał zebrać trochę sił. Może zajmie mi to tydzień albo dwa, a może rok. Jeszcze nie odpadam od serialu całkowicie, bo wcześniejsze odcinki dawały radę. A jeśli są wśród Was miłośnicy opowiadania historii w stylu Hannibala, to zapewne właśnie przy trzecim odcinku odetchnęliście z ulgą, że Fuller wstrzymał wreszcie konie, przestał pędzić jak szalony z fabułą i nareszcie przestało się dziać a zaczęło przede wszystkim wyglądać.

Żeby nie było lekko, po Amerykańskich Bogach sięgnąłem po nowe Twin Peaks. Tu bałem się jeszcze bardziej, bo nie bardzo wierzyłem, że uda się jeszcze raz wejść do tej samej rzeki, nie bardzo wierzyłem w Lyncha a już najmniej wierzyłem w samego siebie. Wątpiłem, bym zdołał odnaleźć w sobie choćby cień tego dzieciaka, który dawno temu podczas wakacji zasuwał coś z dziesięć kilosów z pola namiotowego do ciotki posiadającej telewizor, żeby nie przegapić ostatniego odcinka.

twin-peaks1

A jednak, słuchajcie, jest dobrze! Nie wiem, jak Lynch to zrobił, ale zrobił. Wprawdzie niespecjalnie zajarzyłem większą część pierwszego odcinka. Podczas jego oglądania mamrotałem przez cały czas litanię: “ten facet chyba znajdzie sposób, żeby jakoś to poukładać?”. Na szczęście wygląda na to, że znalazł. Powraca sporo starych postaci, ale nie one są przez pierwszych kilka odcinków najważniejsze. Agent Cooper jest tu jeszcze bardziej w centrum historii niż wcześniej, bo tym razem Twin Peaks jest opowieścią niemal wyłącznie o nim. I to o nim, w hm, dwóch postaciach. Świetny pomysł i świetne rozwiązanie. Przy czym trzeba się nastawić na to, że pierwsze odcinki to stopniowe wprowadzanie w świat. Stopniowe i pozbawione litości dla odbiorcy. Trzeci odcinek tak poszedł w surrealizm, że niewiele poza owym surrealizmem w nim zostało. Potem jednak Lynch odnalazł właściwy chyba balans. Po tym, jak przez trzy odcinki buduje nastrój i rozkłada figury na szachownicy, od czwartego odcinka zaczyna na poważnie splatać historię. Ku mojej radości powrócili chyba wszyscy odkręceni agenci FBI znów budując obraz tej agencji jako kompletnie zakręconego klubu towarzyskiego dziwaków. Nowy szeryf jest równie udany jak stary, a trop Laury Palmer zostaje podany w sposób wywołujący tragifarsowe dreszcze. Jedno, co mi przeszkadza, to Twin Peaks full HD 16:9. Widzicie, kiedy HBO powtarzało dwa pierwsze sezony, obraz był 4:3 (więc miałem czarne pasy po bokach) i z lekka rozmazany, co pogłębiało wrażenie umowności i iluzoryczności opowieści. Twin Peaks z obrazem ostrym jak żyleta to coś, do czego trudno mi się przyzwyczaić.

David-Lynch-Twin-Peaks-2017

Pomiędzy Amerykańskimi Bogami a Twin Peaks odpocząłem sobie przy Timeless. Kiedyś już oglądnąłem pilot tego serialu, ale nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, więc odłożyłem całość ad acta. I nie wróciłbym do Timeless gdyby produkującą go stacja nie ogłosiła niedawno, że kasuje go po pierwszym sezonie. A po kilku dniach oświadczyła, że jednak nie, zmieniła zdanie przejęta protestami fanów. Sami rozumiecie – coś takiego nie zdarza się często. A już chyba nigdy w tak krótkim czasie. Postanowiłem więc sprawdzić o co chodzi z Timeless. I zostałem fanem.

Ten serial to teoretycznie nic nadzwyczajnego. Trójka głównych bohaterów (twardziel, intelektualistka i afroamerykański geniusz-komik) skacze po różnych historycznych wydarzeniach z historii USA starając się przeciwdziałać terroryście, który chce doprowadzić do upadku Stanów sabotując najważniejsze momenty w ich historii. Prawda nie jest jednak tak prosta jak się wydaje i w tle czai się super tajny i super gigantyczny spisek snuty od stuleci. BA – DAM, tajemnica i zwroty akcji! Ziew.

timeless

Ziew? Jednak nie. A to za sprawą, m.in., autoironii i poczucia humoru. Kiedy na przykład zdarzyło mi się westchnąć, że upchnięcie do załogi a tym akurat serialu afroamerykanina nie było najszczęśliwszym pomysłem, ów ciemnoskóry bohater zrobił dokładnie to samo (“Mam skakać w czasie? Zdajecie sobie sprawę, że w historii Ameryki nie ma wielu dobrych momentów dla czarnych?”). Do tego twórcom bardzo szybko i w wiarygodny sposób udało się stworzyć z ekipy coś na kształt typowej dla amerykańskich produkcji “rodziny z przypadku” (Firefly, Szybcy i Wściekli), dzięki czemu bohaterów faktycznie się lubi. Odcinki bywają, jak to zwykle bywa, lepsze i gorsze. Nie wszystkie pomysły na spotkania z historycznymi postaciami wypadają znakomicie, ale, co zaskakujące, większość jest naprawdę udana. Houdini, czy Fleming (“stary, Bond wyrywa nam dziewczynę”) to moi ulubieńcy. I – co być może najważniejsze – bohaterom (to żaden spoiler) prawie nigdy nie udaje się do końca. Prawie każda ich podróż zmienia historię, choć starali się temu zapobiec. Czasem efekty są zabawne, czasem tragiczne. A czasem tak piękne, że chciałbym znaleźć się w tamtej rzeczywistości – jeszcze jeden Bond z Connerym…

To nie jest wielki serial. Nie jest też pozbawiony słabości (zakończenie sezonu jest przewidywalne jak wypowiedzi polityków, trochę przesadzają z edukowaniem społecznym). To taka fajna przerywajka między poważniejszymi fragmentami życia. Oferuje dużo uśmiechów przy oglądaniu i kilka wybuchów śmiechu też. A czasem bohaterowie pakują się w takie kabały, że człowiek naprawdę jest ciekaw jak się z nich wyplączą.

A teraz lecę czytać artykuł z którego wynika ponoć, że powstanie Dragon Age 4. O tutaj.

Dodaj komentarz



32 myśli nt. „Spode łba – gapiąc się w ekran

        1. bosman_plama Autor tekstu

          @Beti

          Zanim został Agentem Mulderem grał agenta – transwestytę w TP. Swoją drogą, Fox Mulder łączy trzy seriale, bo w Timeless, tak samo jak w Supernatural, mają zwyczaj przedstawiać się nazwiskami postaci z filmów. I w odcinku TImeless z FBI bohater przedstawia się jako Mulder.

  1. shani

    Dziękuję Bossmanie, że tak niewiele i bez żądnych spoilerów napisałeś w kilku zdaniach to co chciałem usłyszeć 🙂 Strach teraz po interenetach chodzić, aby nie natknąć się przez przypadek na jakieś spoil. Mimo wszystko, dla tak wielkiego fana jak ja z pewnością nie byłoby to żadną przeszkodą, aby nawet pomimo Twoich ewentualnych negatywnych odczuć i tak bym oglądał z zapartym tchem 😉 Ale jest dobrze, to bardzo cieszy, ojj bardzo 🙂

Powrót do artykułu