Termin – antybohater robi ostatnio coraz większą karierę, choć jest przecież stary, starusieńki. Zdaje się jednak przeżywać renesans, jakby ludzie – i twórcy i odbiorcy – byli już znużeni bohaterami. Przyczyny takiego znużenia – jeśli jest – to temat na osobną i poważną rozprawę, pal je więc sześć. Dla nas, tu i teraz, ważne jest, że dostaliśmy cRPGa, w którym raczej nie będziemy dobrzy. Ale to przecież ani nie początek ani nie koniec.
Tyranny robi od początku bardzo dobre wrażenie, bo daje to, co obiecywało: świat, w którym dobro nie będzie premiowane, w którym musimy ubrudzić sobie ręce już od samego początku, w którym nikt nie pozwoli nam zostać palladynem. To odświeżająca odmiana, bo do tej pory cRPG najchętniej podrzucało nam światy z baśni, nawet jeżeli nazywało je inaczej. W Tyranny świat fantasy nagle nabrał odrobiny realizmu. Nie dziwi, że po taki eksperyment sięgnęli ludzie z Obsidian, bo oni od czasu do czasu próbują szukać nowych ścieżek dla cRPG, czego smutnym, choć ładnym przykładem było Alpha Protocol. Niemniej akcja AP rozgrywała się w naszej, choć po bondowsku przetworzonej rzeczywistości. A Tyranny to fantasy, wiecie, ta konwencja stworzona z baśni i dla baśni. Ta, w której ratujemy świat i księżniczki.
Jeśli ktoś jeszcze nie widział filmu Legenda Ridleya Scotta, powinien to nadrobić. Wiem, ten obrazek niekoniecznie zachęca (choć wiecie, Mia Sara nie zachęca?) . Baśniowe wprawdzie, ale jakże znakomite fantasy,
Tyranny nie wzięło się znikąd. Gdyby szukać jego korzeni, pierwsze skojarzenie to Czarna Kompania Glena Cooka. Nie może być inaczej – świat, w którym tajemniczy mag nad magami podbija kolejne państwa, by zaprowadzać w nich swe tyrańskie rządy, a robi to między innymi dzięki spętywaniu magicznie największych magów i generałów wrogich armii, którzy odtąd służą jemu (a właściwie jej), musi wydawać się znajomy wielbicielom cyklu Cooka. Więcej, to właśnie Glen Cook jest uważany za tego pisarza, który machnął ręką na całe doświadczenie fantasy i kazał swoim bohaterom świadomie zaciągnąć się na służbę zła, by tłumili powstanie szlachetnych, spragnionych wolności rebeliantów. Znów brzmi znajomo? Ano tak. Jak jeszcze dodać, że jednym z owych Schwytanych, bardzo istotną postacią, jest mag potrafiący pochłaniać cudze dusze i mówiący różnymi głosami w zależności od sytuacji… Nie da się ukryć inspiracji Cookiem w Tyranny. Zresztą dla części ludzi zaangażowanych w tę produkcję nie byłoby to chyba nic nowego. Planscape: Torment to gra inspirowana twórczością Rogera Zelaznego, czego nie ukrywano, w napisach po grze, o ile pamiętam, znajdywały się podziękowania dla niego.
Tyranny to, swoją drogą, nie pierwsza gra, która sięga po Cooka i Czarną Kompanię. Wcześniej było Myth: The Fallen Lords (1997), w którym ekrany ładowania zawierały kroniki opisujące postępy wojny, dziwnie kojarzące się z kronikami Czarnej Kompanii, być może dlatego, że część magów bojowych nosiła imiona, jakie swoim magom nadawał właśnie Cook. Twórcy Age of Decadence też nie ukrywali swoich inspiracji, sam tytuł ich gry pochodzi z cytatu z powieści Cooka, którym otwierali grę (przynajmniej w becie, gotową całość, choć mam na dysku, cały czas odkładam na mityczne: “gdy będę miał troszkę więcej czasu”).
Niektórym Tyranny przywodzi skojarzenia z Malazańską Księgą Poległych Eriksona, w którym to cyklu też nie ma wyraźnie dobrych i złych ludzi a bezwzględne imperium choć trzęsie się w posadach pożera kraj za krajem. Jako fan Cooka nie omieszkam zauważyć, że i Erikson otwarcie przyznaje się do inspiracji Czarną Kompanią.
Zastanawiam się jednak, czy tak naprawdę Tyranny mogłoby powstać bez innego cyklu. Nie, nie chodzi mi o opowieści o Kane Nieśmiertelnym, bo mało kto o nich dziś pamięta. Zresztą, choć Kane był łajdakiem o czarnym sercu, to żył w świecie a’la Conan, gdzie jego łajdactwo miało ciut mniejsze znaczenie. Wiecie, to tak samo jak z Conanem. Trudno go uznać za sympatyczną, pozytywną postać z punktu widzenia dzisiejszej etyki. Najprawdopodobniej Cymeryjczyk najłatwiej odnalazłby się dziś między kibolami, lubił wszak to, co i oni. Niemniej i Conan i Kane i jeszcze paru innych podstępnych awanturników skłonnych do rozwiązywania problemów przez ich zabijanie, to ludzie czasów barbarii. Tymczasem żołnierze Czarnej Kompanii i Podpalacze Mostów reprezentują cywilizację (mroczną, wredną, bezwzględną – taką, jaka w istocie jest). I choć wojna wyprawia różne rzeczy z normami etycznymi, to jednak nie są prostolinijnymi dzikusami (prostolinijność nie wyklucza inteligencji).
Nie chodzi także o cykl Feliksa Kresa, bo o nim twórcy Tyranny najpewniej nie słyszeli. Nie, niestety chodzi o Martina. Czemu “niestety”? Bo to trochę smutne, że wszystko w końcu sprowadza się do wielkich przebojów. Nie do prekursorów zmian, jak Cook czy Kres, ale do gościa, który jako stary wyjadacz pododawał dwa do dwóch i napisał “pierwszą realistyczną powieść fantasy, w której bohaterowie są prawdziwi a nie bajkowi”. Poprzednie zadanie napisałem w cudzysłowie, choć nie jest dokładnym cytatem z kogoś tam, ale kompilacją opisów, jakie pojawiały się w kontekście Pieśni lodu i ognia.
Choć więc Martin nie zrobił nic nowego (acz możliwe, że do pewnego momentu robił to lepiej) jest ogłaszany odnowicielem i zbawcą literatury, która, co jeszcze smutniejsze, akurat wcale nie potrzebowała zbawiania gdy jego cykl robił wielką karierę. Dlaczego nie potrzebowała, to temat na osobną opowieść, napiszę tylko, że w tym czasie fantasy zmęczona swoją powtarzalnością coraz wyraźniej szukała dla siebie nowych ścieżek. A Martin przyszedł i zaorał i znów najpopularniejsze są te nużące anglosaskie feudalizmy, choć wyzwolenie od nich było już tak blisko.
Niemniej Martin wypromował to, co już inni robili przed nim – antybohatera w fantasy. Uczynił zeń główny atut cyklu i najważniejszą postać w swojej opowieści, w której dobrzy giną najwcześniej (Kresa musi szlag trafiać, że nie urodził się w angielskiej strefie językowej) albo są postaciami ciut przekręconymi fanatycznie. Jon Snow, przypominam, nie jest wyjątkiem, bo też go zabito. I ludzie pokochali takie podejście. Powieści sprzedają się przepotężnie, a serial okazał się niesamowitym przebojem, który wpłynął rozwój seriali w ogóle a także na kino fantasy. Nikt już nie pamięta o Władcy Pierścieni, Hobbit pojawił się i zniknął. Narnia, z którą twórcy nie wiedzieli i tak co robić, umarła sobie cicho. Pałeczkę baśniowego fantasy próbował w efekcie ponieść… Warcraft, w którym najfajniejsi byli orkowie, czyli też raczej antybohaterowie. Baśń o rycerzach światła musiała z powrotem uciec w kosmos, gdzie dżedaje próbują się odrodzić pod postacią supergirl.
Duszołap wedle wyobrażeń ilustratora.
Martin na nowo rozpętał więc modę na antybohaterów zmuszonych do życia w cynicznym świecie. Oni nigdy nie zniknęli z naszych oczu, kino i literatura są ich pełne. Nie jestem pewien, czy w polskiej literaturze fantastycznej istnieje obecnie w ogóle jakiś bohater pozytywny (poza Jaśkiem i komisarzem Brumikiem, rzecz jasna), wszyscy są u nas mroczni i zgorzkniali, z sumieniami pokrytymi rdzą. Po trosze dzieje się tak dlatego, że pozytywną postać napisać dziś trudniej, a po trosze dlatego, że żyjemy w wieku dekadencji, gdzie wszystko o czym czytamy i co spotykamy jest już trochę pobrudzone i pordzewiałe, gdzie ideały wydają się śmieszne, przebrzmiałe bądź stają się bronią w rękach fanatyków. Trudno być Minskiem (i Boo) w świecie, w którym wszystko parszywieje a bohaterowie chleją i chędożą by nie pamiętać o utytłanych sztandarach, pod którymi walczyli.
cRPGi były jednym z ostatnich bastionów czystego dobra. Pamiętacie, jak trudno było w nich grać złą postacią? Źli otrzymywali mniej zadań, a w dodatku większa część z tych, które wykonywali poprawiała ich reputację bądź charaktery. Ostatecznie bycie złym w cRPGie sprowadzało się najczęściej do paru dramatycznych, najczęściej końcowych decyzji, bo nawet złowrogie światy post apo budowane były z baśniowych cegiełek.
No cóż, wygląda na to, że korozja dotarła w końcu i do cRPG. I jakże świetną przyniosła nam zabawę.
Heh, Kane. Dawno temu stanowił miłą odmianę po tych wszystkich szlachetnych do wyrzygania rycerzach bez skazy ni zmazy. Także dlatego, że zwykle jego plany brały w łeb (i to spektakularnie) i/lub przychodziło mu zmagać się ze Złem większym od niego.
Teraz w co drugiej książce mam bohaterów moralnie co najmniej wątpliwych i urocza ramotka, jaką jest Kane, straciła na świeżości.
O jejku, Feliks W. Kres, jak ja to daaaawno czytałem. I bardzo żałowałem, że to juz koniec
Kurde znowu o antybohaterach, brudzie, znoju i mroku. Zbyto często (w moim mniemaniu oczywista) widzi się w nich zalety zamiast po prostu cech dzieła, i zbyt często się je w ten sposób reklamuje. Ważniejsze jest jak od co prawda? 😉 Ja jakoś nigdy nie przejmowałem się tym czy czytam o ostatnim sukinsynie, świętym czy kimś pomiędzy byle coś mnie w nim lub świecie który przemierza zainteresowało. W podobnym czasie i w podobnym stopniu cieszyłem się Czarną Kompanią i Kołem Czasu (temat gry Obsidian w tym uniwersum już chyba całkiem umarł :() choć kiedy o antybohaterów, brud, znój i mrok chodzi stoją po przeciwnych stronach barykady.
P.S. Ja wiem że autor chciał raczej pokazać że dranie w fantasy to nic nowego niż ich tu na piedestał wynosić. Powiedzmy że rzucam się tu do połowy internetu, a nie do Bosamna ;).
Heh, jednym z postanowień na Rok Pański 2016 było przeczytanie Czarnej Kompani, przynajmniej pierwszych trzech tomów. Może jeszcze zdążę.
Na razie wrzuciłem na ruszt “Puste niebo” Radka Raka, też mroczne fest, na tyle że napisało mi się najpierw “Mroczne niebo”. Co w sumie pasuje do fabuły, bo jest o jednym takim co ukradł Księżyc. Ale Tołpi na razie jest spoko, choć bardziej prostaczek, niż rycerz na białym koniu.
Zastanawiałem się nad podobieństwem do Eriksona, od czasu jak zobaczyłem, że ktoś Ci to napisał na FB, i wychodzi mi, że nie do końca. Czarna Kompania to wredni faceci, choć Cook to raczej sugeruje niż opisuje – kiedy wchodzą do koszar lokalnej Gwardii, z którą się nie lubili, kwituje to krótko ‘Nikt żywy nie pozostał’. Imperium Malazu u Eriksona, owszem jest imperium, które podbija kolejne ziemie, ale wprowadzają na okupowanych ziemiach prawo i porządek. Nie mam pod ręką dokładnego cytatu, ale podczas rozmowy z Karsą, Tovald Nom podumowuje sytuację w Siedmiu Miastach ‘Imperium wprowadziło rozsądne podatki, utemperowało kacyków i zażegnało wojny plemienne. Ludziom z Siedmiu Miast nigdy nie żyło się lepiej’. Inspiracja Cookiem u Eriksona to raczej ‘Band of Brothers’.
@maladict
W senzie Malaz to Imperium Rzymskie, a Czarna Kompania to Związek Radziecki?
@furry
Specnaz i KGB w jednym 🙂
@furry
Mniej więcej
@maladict
W pierwszym tomie Eriksona tych inspiracji jest więcej: cesarzowa – magiczka przejmująca tron przez obalenie swojego męża, elitarny oddział wyjęty spod prawa w wyniku politycznych zagrywek, nawet nie odzywające się dziecko – dziewczynka jest:) No i imiona; dawno temu w recenzji CK Dukaj napisał, że przeczuwa, iż teraz zapełni się fantasy od takich imion i wyprorokował:).
Kurcze, w drugim tomie Eriksona cokolwiek inspirowany Jednookim czarodziej przyznaje się do niechęci podróżowania łodzią:D.
Ale tak, żołnierze CK są wredniejsi od Podpalaczy Mostów. Konował sam to przyznaje w zapisie do Kronik powstającym, gdy jego kumple właśnie palą wieś i gwałcą jej mieszkanki.
Czarną kompanię chciałem przeczytać od zawsze, kiedy wyszedł ten taki pięknie wydany tom z bodajże trzema częściami ostrzyłem sobie na niego pazurki, ale drogi był i jakoś rozeszło się po kościach. Ostatnio wpadł mi na czytnik ebook części pierwszej, przeczytałem. Jezu. Jezu. Jak dziękuję że zaoszczęziłęm te pięć dych swojego czasu, plułbym sobie w brodę. Po kilogramach zachwytów nad bohaterem zbiorowym w służbie zła nadzieje miałęm wielkie, a dostałem książkę drastycznie źle napisaną, fabularnie rozlatującą się w rękach, o wojskowości nie ma tam na dobrą sprawę nic, kampanie i bitwy opisywane są w stylu “a kiedy zdobyliśmy miasto, poszliśmy dalej” . Postacie ciosane tępą drewnianą siekierą, kiedy czytałem po raz kolejny jak gość który nazywał się kruk (żeby było mroczniej) po raz szesnasty uśmiecha się paskudnie i bawi się nożem, chciałem wyskoczyć przez okno. Dokończyłem, wykasowałem, nie chcę autora więcej znać. I ponoć Cook był żołnierzem. Albo kurna kucharzem, albo jednak nic z tej służby nie wyniósł.
@iHS
Weź pod uwagę, że to “zdobyliśmy miasto, poszliśmy dalej” to słowa jednego z bohaterów.
Sposób, w jaki sposób opisuje zdobycie miasta, to w zasadzie jego rys charekterologiczny.
Inne opisy były bardziej soczyste, z tego, co pamiętam.
Dla mnie największa wada Kompanii, to ciągłe podkreślanie, jacy to oni źli, jak wszyscy się ich boją.
Z treści natomiast, nic takiego nie wynika.
@borianello
W trakcie lektury zastanawiałem się nad konwencją opowieści o najbardziej epickich zmaganiach w historii fantastycznej wojskowości z perspektywy kwatermistrza.
” Szturm na stolicę. Wydałem piętnaście kompletów uzbrojenia. Przyjąłem czternaście. Zawnioskowałem o uzupełnienie braków. Stolica zdobyta. Uzupełnienia przyszły jakości podnormatywnej. Złożyłem reklamację. Otrzymałem komplety jakości standardowej. Zamówienie skórzanych uprzęży opóźnione przez kontratak rebeliantów. Na skutek ofensywy sił niebieskiej jaskółki zmienić dostawę prowiantu z franco na loco.” Jestem Glenem Cookiem.
@iHS
Paskudnie to się akurat uśmiechał Geralt, średnio siedem razy w każdym rozdziale, ale wiem co masz na myśli. Mnie Czarna Kompania też nie ujęła. Jak na legendarnych i kultowych “złych” to jakoś mało źli byli. Ot najemnicy, w najlepszym (najgorszym) wypadku praworządni-neutralni.
Takie to ich zło złe jak w grach Bioware 😉
@Fantus
Jeśli całą historię znamy tylko z ich perspektywy, to trudno, żebyśmy ich uznali za jakoś szczególnie złych. “Aaa, podpaliliśmy parę chałup i pokazaliśmy babom, jak to jest być z prawdziwymi facetami” – jacy oni tam źli, prawda?
@lemon
W sumie racja, zwycięzcy piszą historię. Przypomniał mi się Jeskow i Ostatni Władca Pierścienia.
@Fantus
E nie, jest w Czarnej Kompani scena, w której Konował przyznaje, że wybiela kumpli i nie opisuje ich najpaskudniejszych czynów, właśnie dlatego, że to kumple. A Kruk grozi mu, że kiedyś zabierze mu kroniki i napisze jak jest naprawdę. A w tle chłopaki właśnie gwałcą i mordują.
@Fantus
Ale właśnie o to chodzi, że Cook nie wali sążnistych i soczystych opisów jak to Czarna Kompania czyni zło. On to delikatnie umieszcza gdzieś w tle w czasie gdy Konował roztkliwia się nad tym jacy to oni są bracia dla siebie wzajemnie i nikogo innego na tym świecie nie mają. Pierwsza zasada dobrego pisarstwa – jeśli stworzony przez ciebie poeta jest świetnym poetą to pod żadnym pozorem nie cytuj jego wierszy.
Poczytałbym w końcu tą “Czarną Kompanię” ale brak wersji .mobi skutecznie mnie do tego zniechęca. Z Malazańską podobnie ;<
@fl0dA
Jest wersja epub tu i tam, ale nie wiem czy wszystkie tomy.
@fl0dA
Po angielsku są ebooki i była promocja nawet, pisałem przecież 🙁
@furry
Jakbym chciał czytać po angielsku to bym się urodził w Anglii nie?
@aihS
To nie był Twój wybór.
http://patriotyczni.pl/koszulka-dziekuje-ci-mamo-dziekuje-ci-tato-p-96.html
@slowman
Był. Gdyby się w poprzednim życiu zachowywał jak należy to by się urodził gdzie indziej ;).
@michau
To za co te niemowlęta dziękują rodzicom? Szach-mat.
@slowman
Za opiekę. Za ciepło rodzinne i kłótnie przy kolacji.
@fl0dA
Czytałem 1 tom malazańskiej – całkiem mi się podobał, teraz czaję się na pierwsze trzy tomy czarnej kompanii – kupiłem Tacie jako prezent, jak skończy to zaraz przechwycę.
Taka sytuacja to dla mnie typowe win-win: kupuję prezent, czytam książkę w wersji papierowej (tak lubię najbardziej), a potem nic dodatkowego na półce się nie kurzy.
@Mnisio
“Taka sytuacja to dla mnie typowe win-win: kupuję prezent, czytam książkę w wersji papierowej (tak lubię najbardziej), a potem nic dodatkowego na półce się nie kurzy.”
Miałem kumpla, basistę thrasmetalowego zespołu Kill All Meerkats czy coś tam. Na prezent kupował thrash-płyty i wręczał ojcu który, nie będąc fanem (delikatnie mówiąc) oglądał je z zaciekawieniem, dziękował i mu oddawał do słuchania…
@brum75
Na szczęście to tata wciągnął mnie w fantastykę i SF, a gust mamy podobny.
Nie kupowałbym mu czegoś, czego by nie przeczytał.
Czarna kompania słabo się zestarzala, pamiętam jak lata temu czytałem pierwszy tom, pierwszego wydania w Polsce. Byłem oszolomiony, ale próbowałem ostatnio czytać i wrażenia miałem podobne do Ihsa, słabe, nudne i dretwe. Cykl Malazanski pod koniec też się rozlazl, od trzech lat próbuje przeczytać ostatni tom i nie idzie.
@Waldek-Mat
Ja z kolei jakiś czas temu powtórzyłem sobie pierwsze trzy tomy (wcześniej czytałem tylko te 3) i czytało mi się dobrze, ale gdy spróbowałem kolejnych odczucia miałem podobne – musiałem się zmuszać aż nie zdzierżyłem i rzuciłem w kąt. Nie wiem teraz czy pierwsza trójca była równie słaba a sentyment nie pozwalał mi tego dostrzec, czy jednak była dobra.
@projan
Ogólnie następne części były dużo słabsze, typowy syndrom kolejnych tomów, im dalej w las tym gorzej.
@projan
Pierwsza trójka była najlepsza. Ale… No cóż, jak dla mnie całość jest świetna (może z wyjątkiem kroniki pisanej przez Panią), ale jak wspomniałem jestem fanatykiem:).
@bosman_plama
W 2015 roku połknąłem wszystko między 07.01 a 17.03. Rzeczywiście pierwsze trzy są najlepsze, ale może to przywiązanie do charakterów, może to to, że przy okazji piłem piwo i jakoś pasowało, ale dużą przyjemność miałem z czytania całej serii.
@slowman
Intrygująca dokładność. Prowadzisz dziennik lektur?
@brum75
A nie dopuszczasz tego, że może po prostu pamiętać? Mnie ostatnio zaskoczył ksiądz, którego spotkałem na cmentarzu. W pierwszej chwili nie mógł sobie przypomnieć skąd mnie zna, ale jak mu powiedziałem, że był 2 lata temu u mnie z kolędą to od razu strzelił pytaniem o pewną sprawę o której wtedy rozmawialiśmy (szczegóły pominę). Trochę mi szczęka opadała w tym momencie.
@Goblin_Wizard
A mnie trochę dreszcz przeszedł;).
@bosman_plama
Ja też 😀 Aczkolwiek nie zgodzę się że pierwsza trójka najlepsza.
“Tyranny nie wzięło się znikąd. Gdyby szukać jego korzeni, pierwsze skojarzenie to Czarna Kompania Glena Cooka.” i to zdanie wystarczyło żebym musiał chociaż sprawdzić grę (abstrahując od wszystkich innych opinii o niej )
@SzalonyBlazen
Ja jestem wielkim fanem ostatnich tomów, gdy wszyscy bohaterowie pierwszej trylogii są już starzy, nowe dowództwo Kompanii stara się trzymać Konowała z dala od sztabu, a równocześnie trzęsie portkami przed nim, bo to chodząca legenda; no i boi się jego pomysłów. A już starzy wrogowie kompanii zastanawiający się o co właściwie się tłukli to już poezja. No i świetne jest położenie Khatovaru.
Ja właśnie, dzięki Tyranny, znowu czytam “Czarną Kompanię” tym razem w orginale, bo wieki temu czytałem po Polsku i mimo tego czasu w głowie utkwiły mi imiona Konowała itd. więc teraz po początkowym szoku, czytam dalej. I wcale nie mam wrażenia, że się zestarzała. Mam wrażenie, że tamto wydanie Pl sprzed 20 lat było kiepsko tłumaczone.
@Yanecky
Było
Myth: The Fallen Lords udało mi się przejść bez straty jednostek (pamiętne “casualty” wryło się we mnie na zawsze) Oprócz jednego jedynego bersekera. Żal mi chłopa, bo cokolwiek bym nie robił i tak musiał oddać życie by inni mogli przeżyć. Mam nadzieję że kiedyś doczekam się remastera tej serii 🙂