Spode łba – był Pyrkon

bosman_plama dnia 12 kwietnia, 2016 o 10:07    23 

Zdaje się, że znowu pobito rekord frekwencji. Ponieważ nie jestem oficjalnym wysłannikiem Gikza, nie czuję się  zobowiązany do podawania Wam dokładnych liczb i sprawozdań. Był Pyrkon, znowu przyjechała masa ludzi, do każdego niemal wydarzenia trzeba było stać w kolejkach a na mnie i tak największe wrażenie zrobiły japońskie cosplayerki, bo okazały się jednym z najśliczniejszych widoków na Ziemi. Oprócz tego zagrałem w jedną grę i przywiozłem sobie trzy książki.

Prawdę mówiąc do strefy gier poszedłem z poczucia niepotrzebnego obowiązku. Skoro Nitek nie przyjechał, a Gikz wylądował na liście patronów medialnych Pyrkonu, wypadało coś napisać w temacie. Tym razem fani gier video otrzymali jeszcze więcej miejsca i jeszcze więcej sprzętu o osiągach, na jakie mnie chyba nie stać. Na wielkim ekranie można było obserwować zmagania graczy w czymś, w co nigdy nie grałem (miałem nadzieję, że uda mi się posiłkować w tym momencie programem konwentu, ale ów program sam jest jedna wielką grą w: “zgadnij o co mogło nam chodzić, gdy go pisaliśmy”, więc niestety, nie pomoże mi), ale co z pewnością było jedną z odmian MOBA, czyli gier, których osobiście nie potrafię od siebie odróżnić. Znacie moje podejście do wszelkiego multi, mam więc nadzieję, że nie poczuliście się oburzeni i zawiedzeni tą nieprofesjonalną postawą. Co sympatyczne facet relacjonujący na żywo postępy graczy starał się mówić w  języku zrozumiałym dla wszystkich, a nie w elitarnym slangu starych wyjadaczy, dzięki czemu nawet ja zrozumiałem kiedy ktoś zginął. Być może wynikało to z charakteru imprezy i starań, by zrozumieli (z grubsza) o co chodzi nawet ci, którzy nigdy z taką rozrywką nie mieli do czynienia,

lolroz

Z internetu wynika, że ów turniej to był LOL

Kilka tytułów posiadało oddzielne stanowiska a nawet namioty. Do tych drugich dopchać mi się nie udało, poświęciłem więc nieco uwagi stoisku (właściwie stołowi) 11  bit studios, gdzie można było zapoznać się z TWoM:The Little Ones. Ale to nie była ta gra, w którą zagrałem. Nie przyjechałem przecież na Pyrkon, żeby się dobijać i pogrążać w rozpaczy. Ja zagrałem w River Raid. Pewnie dokładnie tego się po mnie spodziewaliście, prawda? Że ominę wszystkie te błyszczące milionami barw super monitory obrazujące wysiłek spoconych kart graficznych i procesorów, z których wyciskano ostatnie poty i odnajdę strefę staroci. Tak właśnie się stało. Minąłem stanowisko, na którym ktoś tłumaczył zdziwionej dziewczynie jak grać w pierwszego Księcia Persji, znalazłem jedyny wolny komputer z jedynym wolnym joystickiem i rozpocząłem strzelanie do wszystkiego, co się rusza.

river_raid

To tak mnie odprężyło, że mogłem wrócić do budynku dedykowanemu spotkaniom literackim, by na żadne nie wejść z powodu kolejek. Jestem stary i leniwy i nie chciało mi się stać. No dobrze, stanąłem w jednej, tej prowadzącej na Galę Pyrkonu (All your dreams will come true/Right here at the Gala/At the Gala… – nuciłem, by dodać sobie animuszu). Ale wyciągnęli mnie z niej kumple wołając: “i tak nie dostaniesz tej nagrody, a wszystko opóźniło się o pół godziny!”. Mieli rację i nie mieli racji. I tak nie dostałem nagrody, ale opóźnienie ostatecznie wynosiło godzinę.

twilight

Informacja dla wszystkich, którzy nie są rodzicami małych dziewczynek, albo nie należą do osób, w których umysłach obcy umieścili bioczipy, w wyniku czego zostali bronnies i majaczą coś o ponyfikacji (przemianie w kucyka) – tak wygląda normalna, filmikowa Twilight. Ta informacja zaraz nabierze znaczenia.

Ponieważ w tym roku, gdy akurat dysponowałem nieprzebraną ilością czasu, nie odbyło się spotkanie gikzowe, zwiedziłem część targową, Czego tam nie było! Znalazłem stoisko z japońskimi grami na PS3 i PS4, tymi przeznaczonymi wyłącznie na rynek japoński. Przez chwilę rozważałem możliwość zakupienia którejś z nich w ciemno, ale przypomniałem sobie, że wiąż nie przeszedłem Catherine, więc odpuściłem sobie zakupy. Potem trafiłem do części mangowej a na niej znalazłem seksopoduszkę (wiecie, te długie poduszki, na których w odpowiednio wykreowanych pozach prężą się niekoniecznie kompletnie ubrani bohaterowie mangi i anime) z Twilight Sparkle (w kabaretkach), więc uciekłem krzycząc w szoku i grozie, aż trafiłem na stoiska wydawnictw Solaris i SQN.

49176_catherineroz

Widzicie, nie czepiam się ogólnie sekspoduszek. Może, gdybym był nastolatkiem, marzyłbym np. o takiej z Catherine. No, ale wiecie, kucyk. Niewinny kucyk!!! Co będzie dalej? Orki? Na Hordę!!!

Na tym pierwszym kupiłem Wodza Marsa (trzeci tom trylogii o Johnie Carterze), która to książka pozwoliła mi oczyścić umysł z oburzenia kucykowym wyuzdaniem, ponieważ na jej okładce prężyła się normalna goła baba, a nie kucyk. Można uznać cykl marsjański za ramotkę (Wódz Marsa pochodzi z 1918 roku), ale ja jestem bardzo wdzięczy Solaris za to, że wreszcie wydał w Polsce więcej niż jeden tom, podobnie jak za to, że szykuje się do wydania co najmniej pięciu tomów innego cyklu Burroughsa: Pellucidar.

286628_ksiezniczka-marsa_576

Za wydawanie Tarzana wziął się ostatnio ktoś inny; też bym się nie obraził, gdyby wydał całość, a nie tylko pierwsze dwa tomy. Tym bardziej, że – o ile wiem – Tarzan zawędrował i do podziemnych królestw Pellucidaru. Te cykle to absolutna, a mało u nas znana, klasyka fantastyki i zwłaszcza w USA można znaleźć wiele odniesień do Księżniczki Marsa (i kontynuacji) w ich literaturze fantasy i SF (np. w wydanym u nas komiksie Liga Niezwykłych Gentlemanów tom 2, których początek bez znajomości Burroughsa może być kompletnie nieczytelny). Zresztą cieszą się  chyba sporym powodzeniem, bo podczas Pyrkonu ze stoiska Solarisu na początku wymiotło właśnie pierwsze dwa tomy cyklu Barsoom (Marsjańskiego).

Wodz-Marsa-_bn44490

Na stoisku SQN kupiłem przedpremierowo Królów Dary Kena Liu. Ta powieść (początek cyklu) narobiła sporego zamieszania jakiś czas temu zgarniając masę nagród. Miało to dowodzić, że Stany są nareszcie gotowe na fantasy osadzone w kontekście innym niż anglosaski. Akcja cyklu Pod Sztandarem Dzikiego Kwiatu osadzona jest bowiem w kulturze wzorowanej na chińskiej. Możemy trochę pogdybać, czy ciepłe przyjęcie powieści Ken Liu zawdzięcza popularności Kung Fu Panda, czy Pandarii z WoWa, które mogły przygotować Usańskich odbiorców na chińską egzotykę fantasy, faktem jest, że powieść została przyjęta świetnie.

ken liu

I czyta się ją też bardzo dobrze, pod warunkiem, że ktoś nie przeczytał niedawno (a mnie się to przydarzyło) książki Macieja Kuczyńskiego Wojna Czu z Han 209 – 202 pne. Tak się bowiem składa, że o ile Liu zapożyczył i delikatnie przerobił kulturę chińską dla potrzeb swojego świata, to wspomnianą wojnę właściwie przepisał z podręczników historii, w każdym razie w pierwszym tomie, nie wiem, jak opowieść rozwija się dalej. To nic złego, świat słabo zna chińską historię i beletryzowanie jej to wcale udany zabieg promocyjny. Zresztą, Sapkowski w swoim cyklu husyckim tez trzymał się historii, podobnie Cherezińska. Jeśli ktoś uważa, że oni przynajmniej osadzili akcję swoich powieści w rzeczywistym a nie zmyślonym świecie, to niech przypomni sobie Pieśni Lodu i Ognia Martina, który dość dokładnie przepisał ostatnie lata Wojny Róż w pierwszym tomie cyklu. Tak więc nie zżymam się na Liu, że wziął kawał historii Chin i zgrabnie wykorzystał ją w naprawdę dobrze napisanej, wciągającej powieści. Chętnie przyglądam się jak on opisuje swoje wersje historycznych postaci, których fanem stałem się w trakcie lektury książki Kuczyńskiego. Bo musicie wiedzieć, że to naprawdę obłędne, wręcz stworzone dla literatury postacie.

wojna

Tyle, że, kurczaki, ja wiem jak się to skończy. Kolejne zwroty akcji rzadko są dla mnie zaskoczeniem, bo Liu mocno trzyma się historii, a ja zbyt niedawno czytałem Kuczyńskiego i za dobrze wszystko pamiętam. Gdybym miał coś podpowiadać, to gorąco polecam obie książki, ale w odwrotnej, niż moja kolejności. Najpierw Królowie Dary Liu, potem Wojna Czu z Han Kuczyńskiego. Nie zawiedziecie się ani na jednej ani na drugiej, bo dzięki skupieniu na odjechanych bohaterach tamtych wydarzeń, historyczna książka Kuczyńskiego wciąga niczym powieść.

Idź-i-czekaj-mrozów-Marta-Krajewska

Jeśli powodzenie Kena Liu rzeczywiście świadczy o otwieraniu się Amerykanów na mitologie i kultury inne niż anglosaska, być może szanse powodzenia miałaby trzecia powieść towarzysząca mi podczas Pyrkonu, czyli Idź, i czekaj mrozów Marty Krajewskiej. Przeczytałem ją wprawdzie wcześniej, ale ciągle z kimś o tej powieści rozmawiałem. Redaktor działu polskiego NF był nią zachwycony. Redaktor prozy zagranicznej NF podawał ją podczas swojej prelekcji jako pozytywny przykład. Szef Solaris cieszył się już na następny (2017) konwent w Nidzicy, podczas którego chce rozmawiać o fantasy słowiańskiej.

Bo właśnie w klimatach słowiańskiej fantasy osadziła swoją powieść Krajewska. Że trochę to już moda? Prawda, słowiańska fantasy zaczyna być modna. Ale Krajewska ujęła mnie tym, że pisze inaczej, niż np. Witold Jabłoński, który stara się zbudować wielką sagę (wydawca samobójczo machnął na okładce porównanie do Martina), albo autorzy, którzy uważają, że jeśli napiszą: “Światowid”  albo: “wąpierz” to już jest słowiańsko.

planeta smierci cover

Krajewska napisała powieść kameralną, w której wielki świat królów i magów czai się gdzieś za górami i choć ma wpływ na życie bohaterów, to jednak sam jest dla nich na poły legendarny. Słowiańskość nie objawia się u Krajewskiej w nazwach i protest songach na temat wyższości pogaństwa nad chrześcijaństwem, ale w codziennych rytuałach i obrzędach, w wierzeniach ludowych dotyczących czasem najmniejszych, prostych spraw. W taki świat autorka wpisała własną wersję czerwonego kapturka, a wraz z nią wyrazistych, ale pogłębionych a dzięki temu żywych bohaterów, czasem trudnych do polubienia. Jeśli do tego dodać klimat grozy i niepokoju, odpowiednio dawkowany humor wysokiej próby i co więcej kilka popkulturowych gierek nie serwowanych nam łopatologicznie, jak zdarza się to wielu innym autorom, dostajemy wyśmienitą powieść.

I tyle Pyrkonu, Mógłbym ponarzekać, że przewodnik po programie zrobiono tak, by nikt nie wiedział kto co robi (większość uczestników Pyrkonu nie miała pojęcia, że przyjechał na niego Dukaj), że coś tam jeszcze nie zagrało. Ale ostatecznie liczy się głównie wrażenie, jakie wynieśli z tego konwentu uczestnicy. A oni, w tym ja, bawili się na Pyrkonie co najmniej nieźle. Bo ostatecznie zwyciężył klimat.

Dodaj komentarz



23 myśli nt. „Spode łba – był Pyrkon

          1. Stah-o

            @bosman_plama

            Przytulanie się do obcych panów przebranych za pluszaki nie jest jednak formą preferowanej przeze mnie interakcji córki z otaczającą ją rzeczywistością 🙂 Raczej poszukiwałbym jej bliższego zderzenia ze światem komiksów i opowieści fantasy, bo na razie jest z tym u niej kłopot.

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @Toc85

      Sądzę, że – jeśli czytasz po polsku – wiele zależy od tłumacza. Ten Solarisu nie szaleje ze stylizacjami językowymi, pisze zwyczajnie, dzisiejsza polszczyzną. Zresztą, po angielsku też czyta się to stosunkowo łatwo, skoro nawet ja dawałem radę. Trochę czuć przeszłość w nieskalanej szlachetności głównego bohatera i w jego nieprzejednanych wyrazach miłości dla ukochanej, ale to jedyne momenty. Poza tym czyta się to mniej więcej jak Conana. Bohater idzie, spotyka potwory i zabija je, po drodze zdobywając sprzymierzeńców i obalając królestwa.

  1. XVII

    Za główną wadę Pyrkonu uważam niemożność dopchania się do kawobufetów, skutkiem której żona mi się popsuła wczesnym wieczorem i nie doczekalismy nocnej imprezy. Za to cała reszta bardzo na plus, zwłaszcza ostatniego dnia – ubyło ludzi i nagle zrobił się klimat jak na konwencie, a nie na festiwalu.

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @Goblin_Wizard

      Pierwszego dnia była zorganizowana grupa, może nikt ich nie zdążył obfotografować? Mnie minęły, gdy szedłem z dworca, więc mogły się szybko zerwać z imprezy. Potem chodziła już tylko jedna dziewczyna, mogła ginąć w tłumie (jeśli ktoś nie ma specjalnego obszaru mózgu wytrenowanego w wyłapywaniu japońskich cosplayerek, okazało się, że ja taki właśnie mam).

    1. Goblin_Wizard

      @slowman

      Myślisz, że jak nasz rząd się rozochoci i wprowadzi podobne prawo to nam przykręcą kurek z fikołkami. Problem w tym, że oni się tym zupełnie nie przejmą. Powiedziałbym, że wręcz będą zadowoleni. Używanie VPNa żeby wejść na darmowe strony? To już będzie paranoja. 😉 Tak czy inaczej zrobili sobie niezłą reklamę.

  2. projan

    Jeśli wśród japońskich cosplayerek byla jedna taka ok. 185 cm wzrostu (wysoka i jeszcze na koturnach) to je widziałem. Chyba ze to byly polki przebrane za japońskie cosplayerki. 🙂
    Ja mogę opowiedzieć jak było w kąciku dziecięcym. Fajnie. 🙂

Powrót do artykułu