Spode łba – ani słowa o pewnej grze

bosman_plama dnia 1 kwietnia, 2014 o 8:30    107 

Mam wrażenie, że możecie być nieco zmęczeni tematem. Nie ma co przehajpowywać. Druga część przygód pewnego proroka oczywiście powstanie, ale nie dziś.

Zmiana czasu wymusiła wcześniejsze wstawanie. Zegarki, oczywiście, udają, że wszystko jest pod staremu, ale mój niechętnie budzący się mózg wie swoje – tydzień temu o tej porze jeszcze spałem. Próbując podnieść się dziś rano z łóżka i gapiąc się nieco bezmyślnie za okno, uświadomiłem sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu, witałem takie poranki w innej pozycji. Witałem je, mianowicie gapiąc się nie za okno a w monitor. Przez skupienie wzroku na ekranie nie zauważałem nawet blasku dnia (chyba, że bił tak mocno, że oślepiał i przeszkadzał) i wiadomość o nastaniu dnia przychodziła do mnie poprzez śpiew ptaków. Te hałasy dinozaurzych potomków uświadamiały mi, że coś jest nie tak, coś uległo zmianie. Odrywałem wtedy wzrok od monitora i dziwiłem się niespodziewanie narodzonemu dniu.

Choć kiedyś zdarzyło mi się grać w grę, w którą kwilenie ptaków wpisywało się znakomicie, więc nie przez jakiś czas nie zwracałem uwagi na starania swoich biobudzików.

Pobudzony tym wspomnieniem postanowiłem, że zamiast pisać o wszyscy wiemy której grze, stworzę ranking tytułów, które kradły mi noce. Ciekawe, czy pokryje się jakoś z Waszymi?

Civilization2Miejsce pierwsze: Cywilizacja 2.

Grałem wcześniej w inne gry, wśród nich zdarzyła się nawet Civ1, ale to właśnie druga część zawładnęła moim sercem i włada nim do dziś niepodzielnie. Owszem, lubię czwartą i piątą odsłonę (trzeciej nie), ale przy żadnej nie spędziłem tyle czasu, co przy Civ2. I być może w ogóle przy żadnej innej grze nie spędziłem tyle czasu. Syndrom jeszcze jednej tury nigdy wcześniej ani później nie był równie silny. Nawet, kiedy czas gry, podczas którego liczono punkty, dobiegał końca, często miałem jeszcze niewyrównane porachunki z jakimś komputerowym przeciwnikiem, więc grałem dalej. Kiedyś, po wymianie atomowych ciosów, spędziłem pół nocy na odbudowywaniu imperium i przywracaniu środowiska do stanu używalności. Rok, albo dwa lata temu świat obiegła wieść o kolesiu, który grał w Civ2 przez, zdaje się, dziesięć lat na jednym scenariuszu. Wcale mu się nie dziwię. Ta gra to idealny balans między nieprzesadzoną komplikacją (w sumie prostotą) zasad i miodnością rozgrywki. Oferowała także spore bogactwo rozwiązań, a każdy domorosły strateg odnajdywał w niej coś dla siebie. Ja na przykład najchętniej rozpętywałem wojny, dopiero, gdy dysponowałem haubicami. Budowałem olbrzymie armie i starannie planowałem ruchy, by przeprowadzać blitzkriegi i zajmować pół (albo i więcej) wrogiego państwa w jednej turze. Jeśli tylko było to możliwe – bez strat, albo z minimalnymi (każda haubica oddawała tylko jedną salwę, przy odrobinie szczęścia miała więc czas na wycofanie się do przyjaznego miasta po ataku). Nic dziwnego, że taka tura potrafiła trwać i pół godziny. Budowanie olbrzymich flot osłaniających okręty desantowe też nigdy nie było takie fajne jak w Civ2.

Miejsce drugie: Medal of Honor: Allied Assault.

Po pierwsze to jedyne multi (nie licząc Quake III), w które naprawdę wsiąkłem. Zamykaliśmy się z kumplami w kafejce internetowej i spędzaliśmy na grze całe noce. Oni założyli team i należeli do jakiejś ligi, ja bawiłem się w ich sparingowca. Mapy znam do dziś na pamięć. Wtedy potrafiły mi się śnić. Miałem swoje chwile hańby i chwile chwały. Żadna inna strzelanka nie sprawiła mi tyle frajdy.

medal-of-honordot

Po drugie ta gra miała długą i wciągającą (wtedy) kampanię. Zamiast syndromu jeszcze jednej tury zarażała syndromem jeszcze jednej misji. Wtedy zaczynaliśmy już sarkać, na kolejną grę, w której gracz jest jednoosobową armią, ale dywersyjne akcje MoH:AA wciąż wciągały. Tęskniliśmy wszyscy za prawdziwym polem bitwy, co wykorzystał Battlefield (pierwszy), choć nas, tych z jednej kafejki, aż tak nie wciągnął. My kochaliśmy Medala. Dziś, kiedy świat bitew jest światem kumpli, chętnie bym porał jednoosobową armią. Na starość wróciła do mnie tęsknota za takim rozwiązaniem. I żeby były apteczki.

tld_dotMiejsce trzecie: The Lonely Defender.

Mniej znana, bo chyba prototypowa, gra twórców późniejszego Mortyra. Wiem, ci, którzy w to grali (albo grali w Mortyra) przecierają teraz oczy ze zdumienia. A jednak. Owszem, tekstury były koszmarne, mechanika gry urągała podstawowym prawom ludzkości (i fizyki), można się było zablokować na niewidzialnym ziarnku piasku, a kule nosił Panbóg. Ale wiecie, to była pierwsza gra (w jaką grałem), w której walczyło się polskim partyzantem na terenach okupowanej Polski. Właściwie był to chyba taki preMortyr, bo mocno go przypominał, tylko nie było żadnych cudów z podróżami w czasie, a partyzanci mówili po polsku (i jest to jedna z tych rzeczy, o których próbuję zapomnieć, bo głosy podkładali chyba sami twórcy gry). Ponieważ była to – chyba – ich pierwsza gra, to nie tylko popełniali masę błędów, ale też bardziej się starali. Wrzucili więc jakąś nieludzką ilość misji (wprawdzie dwie nie chciały się odpalić i trzeba było wchodzić do kodu gry, ale co tam). Wrzucili nawiązania popkulturowe – mogliśmy więc znaleźć meldunek podpisany J-23 (trzeba było o niego walczyć z komunistami, my, oczywiście, byliśmy z AK), mijał nas czołg na napisem: “Rudy”, a nasi dowódcy nazywali się: Skrzetuski, Wołodyjowski, Zagłoba, Kmicic. Co najważniejsze jednak gra miała multi (ale tylko do postawienia lokalnie) z super ciasnymi mapami, po których mogło się miotać aż osmu graczy, wcielających się w AKowców i ich wrogów – Niemców i czerwonoarmistów. Ilość bugów była niezmierzona i gra przypominała komedię omyłek. Ale i tak była przebojem w naszej kafejce.

MTW_map_dotMiejsce czwarte: Medieval Total War.

Jasne, samuraje byli pierwsi.Ale co z tego? Mnie porwał dopiero romantyzm średniowiecznej Europy. Pierwszą kampanię rozegrałem Hiszpanią i przegrałem, bo po śmierci bezdzietnego króla wybuchła rewolta, a ja przyłączyłem się do słabszej strony. “Ożesz ty taki owaki!” – zawołałem i zacząłem kampanię numer dwa – Polską. Chyba myślałem, że będzie łatwiej. Nie było. Ale syndrom jeszcze jednej tury powrócił, a ja rozbudowywałem imperium. Kiedy już myślałem, że mogę położyć się spać, bo sytuacja jest w miarę stabilna, przybyła Złota Orda, a ja przecież nie mogłem zostawić królestwa w opałach. Nie wiedziałem, że właśnie zaczynam długą serię nieprzespanych nocy pod znakiem Total War. A po Medievalu przyszły kolejne gry. Nawet przy Empire Total War, którą do dziś mam za najsłabszą z serii, spędziłem kilka nieprzespanych nocy.

Miejsce piąte: Disciples 2.

Nigdy nie załapałem bakcyla Hirołsów. W miarę fajnie grało mi się chyba tylko w czwórkę. Po za tym tej serii gier ciągle coś przeszkadzało. Jak nie Warlords2, to Age of Wonders i właśnie Disciples. Każdy z tych tytułów wydawał mi się na jakimś etapie ciekawszy od gry, którą kochały miliony.

disciples

Disciples2 jest mroczniejsze od Hirołsów, tak pod względem grafiki, jak i historii. W czasach drugiej odsłony dysponowało także odmiennym, oryginalnym systemem walki, który zmieniał nasze przyzwyczajenia i wymuszał nieco inny sposób myślenia i planowania. W mieście nie dało się budować wszystkich budynków, jak leci, ale należało wybrać jedną ze ścieżek rozwoju, a ta oferowała mocno inne jednostki, a co za tym idzie – taktykę. Wszystko to zostało spięte interesującą, dość brutalną i pełną zdrad fabułą. No i przede wszystkim gra należała do mojego ulubionego rodzaju – strategii turowych. Połączenie pragnienia “dokopania tym draniom” z ciekawością jak rozwinie się fabuła ukradło mi wiele, wiele nocy.

Wynik wygląda ciekawie. Trzy strategie, dwie strzelanki i ani jednego cRPGa. Sam jestem zaskoczony.

Dodaj komentarz



107 myśli nt. „Spode łba – ani słowa o pewnej grze

  1. iHS

    Quake III arena – noce spędzone w kafejach (jak odpaliłem ostatnio z nostalgii unreal tournament III, po piętnastu minutach zakręciło mi się w głowie i musiałem się położyć) Betrayal at Krondor (“Czy ty się w ogóle kładłeś?!?!”), warlords I (dostałem nagrodę ze świata gier komputerowych za jej recenzję). I uwaga: noce spędzone w kompanii zacnych towarzyszy na dyna blaster, lub na emulatorze MAME.

    Pytanie mam przy okazji: był jakiś bomberman na MAME 32, bardzo zakręcony, można było kopać bomby, plansze były jajcarskie – nie pamiętam jak się toto nazywało, ktokolwiek?

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @iHS

      Była, pamiętam wersja, z dużymi planszami – wszystkie były brzydkie – brązowo-bure. Można tam było nałapać bomb olbrzymie ilości i czasem pojedynek wyglądał tak, że dwóch (ja grałem z bratem i najpierw kończyliśmy komputerowych przeciwników – bo na starcie graczy było czterech) graczy stało naprzeciw i miotało w siebie bombami, które odbijały się od siebie nawzajem i rozsypywały po całej planszy. Gdy wreszcie jedna wybuchała, następowała reakcja łańcuchowa. Wygrywał ten, który miał o jedną bombę więcej i dobrą kryjówkę.

  2. fl0dA

    Zacna lista 🙂

    Jeśli chodzi o FPSy to najwięcej czasu spędziłem przy Wolfenstein: Enemy Territory i Battlefieldzie 2.
    Strategie to tylko Europa Universalis II i III i Civilization IV i V. Kiedyś potrafiłem siedzieć do 4 czy 5 rano przez 10 godzin non-stop , teraz już tyle nie dam rady

  3. jarqlo

    A ja właśnie od Disciples 2 odbiłem się straszliwie. Pamiętam że grałem kampanię i co chwila napadał mnie jakiś skryptowy bohater z armią na takim wypasie że ni chu chu nie dało się z tym nic zrobić. I poleciała z dysku. Za to Disciples 3 leży na półce wstydu.

    Najdłuższe granie nocne to chyba były wakacje, czas sieci na koncentryku pociągniętej za oknem, Duke Nukem 3D na zajefajnych mapach multi i C & C Red Alert. Człowiek chodził spać jak kury wstawały i wstawał niewiele później tylko po to żeby rozpocząć kolejną potyczkę o to kto rzondzi na dzielni.

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @jarqlo

      Disciples II bywa trudne i za to je lubię. Ale wypasione armie kompa potrafią dać popalić, to fakt. Tyle, że tutaj prawie nie ma sytuacji z kompem wystawiającym armię liczącą miliony jednostek. Każdy ma tylko maksymalnie pięć plus heros albo sześć. inna sprawa, że komp potrafi mieć je na najwyższych poziomach.

      Disciples III to pomyłka, ślepa odnoga historii. Ktoś wymyślił, że trzeba zrezygnować z oryginalnego systemu walki i zrobić taki a’la Hirołsi. Większość znanych mi fanów serii udaje, że tej części nie ma.

      1. Wicen

        @bosman_plama

        Disciples II – mnaim, grywam do dziś (jedynka trochę się zestarzała, ale nadal jest zacna). Jedyny minus jest akurat taki sam jak w Herosach – słaby balans. AI też jest raczej słabawe i nie potrafi zmienić strategii – jest taka sama, niezależnie od sytuacji na mapie.

        Nawet mi nie przypominaj o III – jedna z niewielu gier na jaką autentycznie czekałem i coś takiego…

          1. bosman_plama Autor tekstu

            @projan

            Hehehe, dobry dowcip. Podaj przykład swojej ulubionej gry, wyobraź sobie, że w jej kontynuacji z Twojej ulubionej mechaniki nie zostało nawet wspomnienie, a potem zastanów się jeszcze raz nad problemami:). To trochę tak, jakby ktoś ogłosił, że stworzył Szachy 2, po czym okazałoby się, że to teraz simsy:D.

            1. projan

              @bosman_plama

              Ale wyobraź sobie, że ktoś wydał grę która nie nazywa się Disciples a dajmy na to King’s Bounty 😉 a wygląda jak Disciples III. Grałbyś?
              Oczywiście rozumiem rozczarowanie. Pamiętam Dragon Age 2. 🙂 Ale chociaż odbiłem się za pierwszym razem to po jakimś (dłuższym) czasie dałem jej ponownie szansę i czasu nie uważam za stracony (choć wiele mam do zarzucenia).

              1. bosman_plama Autor tekstu

                @projan

                Jasne, że poważnym problemem DA2 (nie licząc kilku lokacji na krzyż i faktu, że gra zaczęła wyglądać sensownie dopiero, jak dokupiło się do podstawki wszystkie dodatki, tudzież paru innych problemów) był fakt, że oddalała się od DA: O. Tak samo głównym problemem D3 jest to, że pod względem mechaniki bardziej przypomina Hirołsów niż Disciples (choć bitwy w D3 mnie, prawdę mówiąc, nużyły – gdyby wszystkie jednostki miały odpowiednio o 50% życia mniej nie zmieniłoby to nic poza czasem trwania bitew które były zwyczajnie z długie).

                Tylko, że o to chodzi, żeby serie posiadały swój charakter.

      2. Mindestens

        @bosman_plama

        Boli mnie to, że serie, które mają w sobie coś unikalnego i fajnego idą w koleiny przetarte przez inne, bardziej popularne serie, zamiast zachować to, co je od nich wyróżniało. Lubiłem Ejdża, lubiłem Anno, lubiłem Osadników, nadal chuj mnie strzela, że z piątki Settlersów zrobiono Ejdża, a później wyszło z tego Ejdż of Anno.

      3. michrz

        @bosman_plama

        Disciples II to jak dla mnie genialna gra, ale zauważyłem, że wśród znajomych powodowała ona mocną polaryzację. Nie było nikogo kto by powiedział “Może być”, były opinie wyłącznie w stylu “WOW! Najlepsza turówka wszechczasów” i “ble, hirołsi rządzą a tu się długo czeka na tury i w ogóle beznadzieja”.

        Przy D2 spędziłem jakieś niebotyczne ilości godzin, grę znałem na pamięć, znalezienie nowej dobrej mapy w sieci to było święto 🙂 Najbardziej lubiłem Elfy i Górskie Klany przy stosowaniu nietypowych strategii…

          1. michrz

            @bosman_plama

            Ja nawet lubiłem, ale zawsze irytował mnie aspekt tego, że “najwięcej smoków wygrywa” i zasuwania w późniejszych etapach gry w 2 strony po planszy (tudzież robienie sztafety z bohaterów) aby tylko dopakować sobie główną armię. Zastąpienie tego elementami rpg i rozwojem postaci na który miało się wpływ przez podjęcie wyboru spowodowało, że wsiąkłem jak w bagno 🙂

  4. Tasioros

    Warcraft II. Graliśmy w to wszyscy: ja, brat, kuzyni i znowu ja. Kampanii nie przeszedłem do końca chyba nigdy, ale to nie przeszkadzało w tworzeniu własnej planszy przez dwie godziny z przegiętymi zasobami i statystykami, a następnie ogrywanie jej do późnej nocy. Do dziś pamiętam muzykę w tle oraz niemal wszystkie dźwięki z gry, które to w formie wav.* wykorzystane zostały jako zastępstwo wszystkich dźwięków windowsowych (kiedyś się w takie rzeczy bawiłem często).
    Heroes 3 oczywiście też. Tutaj tworzenie własnych plansz było bardziej skomplikowane, ale bardziej wciągające.

    Doom, a w szczególności Doom 2 – bez IDDQD nie dało rady, tym bardziej, że jeszcze bez obsługi myszki. No i bałbym sie 🙂
    Do tego Baldur’s Gate 2 i masa innych gier, których przypomnieć sobie teraz nie jestem w stanie. Jest pewnie tego trochę, ale to rozmowa na parę piw.

    1. powazny_sam

      @Tasioros

      “Doom 2 – bez IDDQD nie dało rady, tym bardziej, że jeszcze bez obsługi myszki”

      No proszę cię. Na Ultra-Violence dwójkę z bracholem na zmianę chyba z 10x przeszliśmy. Bez czitów, na klawie. Nawet pamiętam sterowanie: strafe na Z , X, strzał na ALT a dalej defaultowe strzałki , spacja i shift. I żadna rakieta cyberdemona nie była nam straszna. Jedyny większy problem mięliśmy w jednej z ostatnich plansz “Spirits world” bodajże, gdzie było dwóch Arch-ville obok siebie i wskrzeszali siebie nawzajem.

          1. BlahFFF

            @Nitek

            Ja z kolei pamietam jak gralem z kolezanka na Amidze w Jaguar XJ220 na myszce bo joystick padl a klawiatura nie byla do tego zbyt wygodna. Calkiem niezle wyniki mozna bylo na myszcze krecic jak sie czulosc ogarnelo. W sumie to cos ponad 20 lat temu bylo wiec wychodzi, ze mialem kolo 10-tki.

            Z bardziej ogrywanych i pozerajacych czas to The Settlers (piersza czesc, na Amige), klon Warcrafta na Amige (scions to sie chyba zwalo) i Ishar 3 do ktorego zawsze wracalem i zaczynalem od poczatku bo gubilem save’y ;P

            W sumie, jakby podsumowac to jednak najlepsze czasy pamietam z Amiga.

    1. brum75 Czytelnik pierwszej klasy

      @urt_sth

      Pierwsza Civ też mną wstrząsnęła. Pamiętam to jak dziś. W czasie kiedy generowała się mapa ja szybko coś jadłem, przygotowywałem zapasy na czas rozgrywki i jazda…
      Graliśmy też z kumplami we trzech, taki triumwirat podejmujący wspólne decyzje co, gdzie i kiedy. Dochodziło prawie do rękoczynów. I nie mowa tu o Heimlichu 🙂

  5. Kirq

    Największym nemezis regeneracji mojego organizmu był swego czasu Tom Clancy’s Ghost Recon (ten oryginalny, z 2002 r.). Wielokrotnie zastał mnie przy nim świt ( a raczej dzień), ponieważ grałem ze znajomymi z USA, i kiedy oni zasiadali wieczorem do grania, to u mnie była 2 nad ranem.

    Z bardziej zamierzchłych czasów pamietam też amigowy Speed Ball 2. Wakacje w liceum, szczelnie zasunięte zasłony w oknie i ćwierkanie ptaków odrywające od ekranu TV. Co tam jeszcze? Storm Master, Cywilizacja 1, Syndykat, Dune, Dune 2… ehhh

  6. mokraTrawa

    u mnie FPSów prawie nie było, rządził Warcraft, Civ II, Xcom przy tym z braćmi siedzieliśmy niezliczone noce, każdy miał po żołnierzu i do boju, coś pięknego, do tego Baldurs Gate i Fallouty zarywały noce, ale o dziwo nie pogorszenie ocen

  7. ixtern

    Pierwszą chyba grą, przy której świat zewnętrzny przestał istnieć, był Wing Commander I. Przywiozłem go z giełdy na Grzybowskiej i modliłem się by wszystkie dyskietki dały się odczytać. A efekt był porażający – w owym czasie nie było żadnej innej gry z taką grafiką, dźwiękiem i fabułą. Oczywiście w dużej części był to rezultat pierwszoizmu.

    1. iHS

      @ixtern

      Wing Commander !1 !!! Jeju, tam była kampania która się zmieniała w zależności od tego jak nam idzie. Wykręcałem takie wyniki przy któych iceman mógł się schować. Dwójka mimo czterdziestu różnych konfiguracji plików autoexec i config nie odpalała się na moim sprzęcie..

      Strasznie żałuję że nie ograłem tych fimowych wing commanderó kiedy jeszcze było na co popatrzeć, a teraz, o ile filmiki z markiem hamillem jeszcze dają radę, to gejmplej już niestety…

  8. King Julian

    zabrzmi śmiesznie, ale mnie wycinały ze świata zewnętrznego “Sensible soccer” (z dżojem), fifa któraś z pierwszych (z klawą), a potem już the one and only Diablo cwaj Lord of Destruction. Sejwa z hipkiem z DII mam do dziś…

  9. furry

    Ha, na pierwszych trzech Cywilizacjach wiele (wiele, wiele) godzin spędziłem, ale pierwsza zarwana noc to jednak Fallout 1 🙂

    Na studiach pamiętam chyba tylko Gorky 17 i Morrowind sprawiły, że słuchałem ptaków śpiewu świtem. A nie, Civ3 też, ale mniej niż poprzednie.

  10. Waldek-Mat

    Cywilizacja II również mnie uwiodła jako moim zdaniem najlepsza gra z serii, ileż to wieczorów i nocy się zarwało.
    Europa Universalis II z bogactwem niesamowitych na ówczesne czasy modów – czy ktoś gra i pamięta mod z alternatywną historią.
    Total War – Medieval i Rome, oba znakomite jednak Rome swoim klimatem nie mający porównania i bijący wszystkie gry z serii o całe lata świetlne, zwłaszcza z modem Total Realism.
    X-Wing i inne gry z serii, ile misji miałem wylatanych w każdej z gier, a później niesamowity Freespace i Freespace II ze świetnym wiarygodnym światem i klimatem.
    A na koniec Master of Orion II – najlepsza gra 4X w kosmosie, do tej pora nikt nie dał jej rady – czy nikt jej już nie pamięta.

  11. brum75 Czytelnik pierwszej klasy

    Jak wynika z Waszych tekstów najlepszym czasem do grania jest jednak liceum/studia…
    No to już mi nie grozi. Chociaż gdybym zapisał się do wieczorowego liceum to może oszukałbym system???
    Ale fakt, w moich licealnych czasach rządziła Amiga i były to czasy growo najlepsze. Miałem też towarzystwo żywotnie grami zainteresowane więc było naprawdę super. Szkoła szczególnie mi nie przeszkadzała więc żyło się kolorowo.
    Na studiach było mniej wesoło bo primo przeszedłem na peceta i rozpoczął się wyścig zbrojeń sprzętowych za którym nie nadążałem a secundo zacząłem się wreszcie interesować ze wzajemnością (właściwie ta wzajemność jest tu kluczowa) płcią przeciwną…
    A jak zacząłem pracować i z czasem przeszedłem na swoje wybuchł internet i onlajn skradł mi mnóstwo czasu. I kradnie do dziś.
    Co do gier: Civ oczywiście, jedynka, dwójka nie bardzo bo sprzęt nie wydalał, potem trójka. Kolejne już mniej. Z microprosowych to jeszcze Railroad Tycoon (do dziś mam taki obrazek w pamięci gdy “chory” siedzę w domu i ciupię w te pociągi), Silent Service (Atari!!) i oczywiście Pirates! Piraci rządzili także na pececie. A, no i UFO/X-COM. Microprose zawłaszczył moją grową młodość 🙂 Transport Tycoon to już czasy peceta. M&M World of Xeen takoż.
    Później, dużo później, zdrowo mnie zassała Operation Flashpoint. A ostatnio? Ostatnio nic, gdy patrzę na swoje czasy w Steamie to mi płakać się chce.

  12. mamrotha

    1. Arkadia, czyli tekstowe RPG online (grało się w takie rzeczy w świecie sprzed bez WoW’a)
    2. CIV / CIV2 (szczególnie w ukochanym trybie na emperorze pdt. jestem Amerykami i mi naskoczcie )
    3. Lord of the Rings w wersji RPG / Interplay (dwie części wyszły na początku lat 90-tych)
    4. Panzer General II, czyli podbijamy USA niemieckimi czołgami
    5. Fallout 2 – od fastrunu z lokacji startowej na tankowiec po przechodzenie całości z jedną walką

      1. jaGrab

        @furry

        baaa, mój pierwszy pomysł na fpsa dotyczył co prawda odważnego milicjanta rozprawiającego się z bandami UPA (była by tam misja “Kulom się nie kłaniał” gdzie należało by uratować Świerczewskiego) ale AKowcem bolszewików też by można…
        btw, to nie jest post polityczny, poważnie miewałem kiedyś takie pomysły

  13. Obledny

    Ech to siedzenie po nocy… Fajne czasy byly. Civ oczywiscie, HoMM oczywiscie, a jeszcze na Amidze Duna.

    No ale wspomnijmy o supergrze z syndromem jeszcze jednej sekundy czyli “Harpoon”. Tam to dopiero trudno sie bylo oderwac kiedy za chwile miala trafic albo nie trafic torpeda, albo samolot zwiadowczy mial zaczac rzucac boje sonarowe i wreszcie bedzie wiadomo gdzie jest ta lodz podwodna, albo na awacsie nagle pojawilo sie 50 samolotow/rakiet lecacych w nasza strone.

    A z kategorii “pierwsze gry multiplayer”- dynablaster zdecydowanie wygrywalo. Prosciutka zasada, a zabawy po pachy.
    Przyslowiowe oczywiscie.

  14. Fantus

    Ufo: Enemy Unknown na Amidze 1200 (AGA powered!) z boską muzyką.
    Granie bez twardego dysku (kto go wtedy miał!) wymagało nie lada samozaparcia.

    Wczytywanie dowolnej misji – ok 2 minuty i jakieś 4 zmiany dyskietek. Sama misja potrafiła zająć godzinę czy dwie – powolne ruchy obcych przy “Hidden movement”.
    Wejście do ekwipunku żołnierza wymagało dwóch zmian dyskietek i kilkunastu sekund doczytywania!

    Przez rok nie mogłem robić save, bo gra nie widziała dyskietki. Potem ktoś litościwy napisał w Gamblerze, albo SSie, że trzeba dyskietkę nazwać “UFO Saves” – zadziałało i było to jak dar niebios (do dziś pozostaję wdzięczny).

    Szaleństwo!

  15. true_mayonez

    w podstawówce, na c64 Montezuma, na Amidze Północ południe i Another World, potem zacząłem pić i grać punka (sprzedałem amigę bo potrzebowałem piec do basu). a potem wytrzeźwiałem i zagrałem w Fallout 1. przeszedłem w jeden weekend. musiałem, bo w poniedziałek wracał kumpel, który był właścicielem kompa….. drugi raz zdarzyło mi się nie spać przez 70 godzin jak poumawiałem się na sesje rpg: warhammer, wampir, cyberpunk, wraith, warhammer, dzikie pola, wilkołak, warhammer. jak wróciłem we wtorek po zajęciach (jeszcze byłem w stanie pójść!) to spałem do czwartku :d

    1. Nitek De Kuń

      @true_mayonez

      Montezuma <3
      Gdzie jest jakiś porządny remake pytam się. Teoretycznie Spelunky, parktycznie to nie Montezuma. Jedyne co zrobili to kiedyś jakieś pitu pitu FPP. Tp nawet Pitfall miał zajebisty reemake.

      Wtedy to takie hiciory cisnąłem jak Mr. Robo, Hero, Polar Pierre, Ghost and Goblins, eh. EH.

      1. true_mayonez

        @Nitek

        myślę, że współcześnie nawet bym nie splunął w kierunku remejku Montezumy czy giany Sisters, nawet jak dostałem river raid, to też mnie już nie ucieszył. nie te czasy, nie te obyczaje 😀

        w ogóle, to ja się ostatnio zastanawiam, czy rzeczywiście lubię grać, czy bardziej lubię o grach czytać i rozmawiać…. szok!

        1. sunrrrise Mistrz złotej łopaty

          @true_mayonez

          “w ogóle, to ja się ostatnio zastanawiam, czy rzeczywiście lubię grać, czy bardziej lubię o grach czytać i rozmawiać…. szok!”

          Coś w tym niestety jest… dodałbym jeszcze kolekcjonować.

          Mam wrażenie (tu myśl wzmocniona masakrycznym przemęczeniem podlanym aż 50ml whisky w herbacie), że gry coraz tak naprawdę służą mi za kapsułki wspomnień o przyjemności niż faktyczne przyjemności przeżywane tu i teraz i, że szukam wciąż tego samego stanu gdy miałem 15 lat i grałem do upadłego np. w Unreal Tournament. A kupowanie gier to kolejne próby znalezienia tego stanu.

          O ja pierdolę.

  16. Mindestens

    Tak nawiasem, jestem jakieś trzy godziny wgłąb Tomb Raidera i chyba już dalej nie zajdę, bo naprawdę nie wiem, po co miałbym brnąć dalej. Zniósłbym może te wszystkie głupotki, ale żeby to chociaż nie było tak tragicznie zagrane…

  17. truten_org

    Ja polecę częściowo seriami, bo nie mam serca rozbijać np. CM/FM i analizować, w którą część grałem najwięcej. Przy wszystkich tych grach niejednokrotnie witałem świt. W każdej mam na liczniku przynajmniej 1000h, a w przypadku np. CM gruuuube tysiące.

    1. CM/FM od pierwszej części do teraz
    2. Civ 1-5 i wariacje
    3. WOW – prawie 3 lata ostrego rajdowania
    4. Europa Universalis/Crusader Kings
    5. Enemy Territory – w szwedzko-angielsko-niemiecko-francusko-poskim klanie 🙂
    6. Quake 2 – pierwsze multi grane w osiedlowym LANie i w internecie
    7. Battlefieldy

    PS. Tak, mało sypiam. Tak, wstaję czasem od kompa, gdy słońce zaczyna świecić w okna. Tak, mam żonę i dziecko. Tak, jestem w grupie wiekowej 40+. Tak, bywa, że gram tak samo długo jak za młodych lat. Tak, mam pracę, która nie wymaga wczesnego wstawania 🙂

  18. Mnisio

    Najbardziej pożerającym czas i noce to Master of orion II, potem Panzer general II i HoMM3.
    Następne w kolejce były TIE fighter, Might&Magic VII, Wizardry 8 (głównie ze względu na długie bitwy) i Alpha Centauri.
    Głównie strategie, ale w nich syndrom jeszcze jednej tury objawiał się najmocniej.

Powrót do artykułu