Left for Dead w świecie Warhammera – tak. Zupełnie skopany koncept – człowieniu, nie.
Już podczas bety wiadomo było dość dużo, by być może wydać werdykt, a przynajmniej zweryfikować oczekiwania odnośnie Vermintide. Te, w moim przypadku, nie były zbyt wygórowane. Ba! Skłamałbym jeśli powiedziałbym Wam, że na grę czekałem, śledziłem i hajpowałem się wieczorem w kącie w pokoju. Nie, w ogóle nie czekałem, nawet prychnąłem śmiechem przy jednym z pierwszych zwiastunów, że co to ma być. Daj se panie spokój z takimi kombinacjami. Meh. Tym większe wywarła na mnie wrażenie.
Razem do końca
Zanim przystąpimy do deratyzacji miasta Ubersreik i okolic, konieczny jest wybór bohatera, którego losami poprowadzimy w trakcie wszelkich potyczek i zmagań. Postaci jest pięć i podejrzewam, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Witch hunter (zostawmy pisownie oryginalną, nie bądźmy Łozińskim), kiedy nie mota stalą na lewo i prawo, przykrywa ołowianym kocem lwią część śmiałych Skavenów usiłujących wydrapać nam oczy, podczas gdy elfka Waywatcher mota niczym Legolas ze swojego łuku, posiłkując się od czasu do czasu dwoma sztyletami. Dwarf ranger, choć z początku wali zza tarczy z axa, pewnie i w Waszym przypadku rychło przesiądzie się na coś bardziej gustownego, dwuręczny młot czy coś, a z dystansu poczęstuje szczury bełtem z kuszy. Tylko weź się tu przyzwyczaj do głowy umiejscowionej metr nad ziemią. Bright Wizard, czarodziejka ognia, opętańczo rozpędza towarzystwo ognistymi kulami, bardzo indywidualnie lub masowo, kręgiem płomieni. W jej przypadku trzeba uważać, by się nie rozgrzać za bardzo, co prowadzi do uszczerbku na zdrowiu jej samej. Oczywiście, miecz także ma na stanie, to na te chwile słabości. Moim ulubieńcem zaś jest Empire Soldier, mofo tank, który zaskarbił moja sympatię szybką obsługą dwuręcznego młota, który rzuca przeciwnikami na wszystkie strony, co szczególnie robi wrażenie na wąskich półkach skalnych, gdy horda sapie nam na brzuszek i obszarowo trzeba nadmiar przybyszy odcedzić. Najlepiej w przepaść. Defaultowo dzierży też garłacz, znakomity gadżet na imprezy masowe. To Wasi sprzymierzeńcy, to z nimi będziecie do samego końca i choć na początku władają takim ekipunkiem, rychło sprzęt im wymienicie, by czystce nie było końca.
Left for Dead mocno
Po drugiej stronie czegokolwiek śmiercionośnego co sobie do łapy nie wsadzimy, stoją Skaveni, szczuropodobne istoty z głębin Starego Świata. Wiki mądrze pisze. Zgadza się, można śmiało rzec, że trochę pachnie tu reskinem wszelkiej maści łajdactwa znanego z gry od Valve. Może trochę, aż za bardzo, ale dzięki temu jesli ktoś nie łyknął nigdy potężnej dawki Młotka, zostanie skuszony do tematu właśnie z tego względu. Wszak Lubimy to co znamy.
I tak w szaroburej masie szczuroludziów, których swąd palonego futra nieraz okala Wasze nozdrza, zostały także osadzone rodzyny, których rozsmarowuje się z przyjemnością i dużą dozą satysfakcji. Są przywódcy hordy, którzy odciągają nas z imprezy, by nadziać na pal i zostawić na pastwę podopiecznych. Przyłażą znienacka, atakują z zaskoczenia, dziwnym trafem zbyt często, akurat wtedy kiedy oddalimy się od reszty ekipy, ale nawet atakując razem z resztą chmary, łowiąc nas na kija potrafią nieźle namieszać. Jeśli nie oni, wystrzegajcie się szczurów większych rozmiarów, ze standardowym wyposażeniem w postaci gatlinga. Raz namierzeni, skończycie w poszatkowanych pantalonach, a jedynie dobre rozegranie taktyczne będzie w stanie Was uchronić przed zgubą. No, chyba, że gdzieś tam zapląta się szczur assassin, kuzyn Splintera, wyposażony w świecące zielone kosy (co dziwne jest jak na przydzieloną klasę) atakujący z ukrycia, niesamowicie szybki i jednocześnie skutecznie pokazujący Waszym jelitom otaczający je świat zewnętrzny. Pal sześć patrole, które jeszcze na normalu można jeszcze jako tako rozpykać. Te składające się z elitarnych szczurzych jednostek dowódców są cierniem w oku każdego, kto akurat na nich przypadkowo wpadnie. Na hardzie kaplice postawią Wam w try miga, co jest pewnie jak amen w pacierzu. Unikać. Nie zapominajmy o Orkach, maszkar poskładanych z innych szczurów, o wielkich cielskach naznaczonymi bliznami poprzednich bitew. 3 x tak, ku rychłej porażce, kiedy źle się do tego zabierzecie, bo albo ściśnie Was na tyle mocno, że pojedynczo sprowadzi na deski, albo w co niektórych miejscach swą siłą wyrzuci do wody lub zepchnie z murów, co oznacza rychły koniec dla wszystkich was.
Weterani nieumarłych zanotowali – hunter, smoker, tank, jockey. Macie racje, istotnie. Powiedzcie teraz jak bardzo Wam to przeszkadza. Właśnie.
Samo prowadzenie rozgrywki i postawienie na sport kontaktowy, aniżeli motanie wszystkiego co się rusza z dystansu zmienia rozgrywkę diametralnie względem Deadów i co najważniejsze robi to dobrze. Doświadczenie wyniesione z War of the Roses czy Vikings nie poszło na marne, choć ewidentnie machanie orężem jest uproszczone względem tej dwójki. Ot, cios mocniejszy i ciosy szybsze. Samo strzelanie z wszelkiej maści giwer, urywa tyłem przy samych stopach, acz tylko osobom w których stronę lufę skierujemy. Więcej tu melee, niźli innych sposobów zabawy. Dzięki temu poczujecie się jak pan na włościach, strofując żelastwem nieproszonych gości, co daje ten feel.
Menu harców
Eksterminację gryzoni uskuteczniać przyjdzie Wam na trzynastu mapach. O dziwo, nie ma tu jakichś wybitnie gorszych, choć okazuje się, że tryby zabawy są na nich różne i zapewniają kalejdoskop wrażeń. Już na początku, w prologu fabularnym, gra przeciąga drużynę po większym skrawku miasta, tam hen, do wieży, by zadąć w róg i nieświadome zagrożenia miasto zbudzić. Sama fabuła raczej Was nie poruszy, ot serwuje krótkie uzasadnienia, po co robimy te wszystkie cele nam wyznaczone i właściwie tyle. Zresztą nie trzyma też dokładnie ryzów czasowych, bo map w jednym momencie dostępnych jest kilka, przez co ewentualna chronologia zdarzeń pływa.
Wycieczki z punktu A do punktu B to jedna z fajniejszych części imprezy, bo najbardziej lukratywna. Na szczęście inne miejscówki także obfitują w niejedno emocjonujące zdarzenie, choć swawole tam uskuteczniane mogą wydawać się zbyt sztampowe. Kiedy zacznie brakować żywności w mieście, zostaniecie wysłani po zapasy zboża na jego obrzeża. Tu reguły gry są trochę inne, bo do punktu centralnego z zakamarków mapy należy znieść upragniony towar. A przecież nie będziecie tam sami. O ile w przypadku przerzutu żywności jeszcze jest jako tako, tak adrenalina w przypadku taszczenia beczek z prochem wzrasta współmiernie do ilości Skavenów na metr kwadratowy, bo każde przyjęcie ciosu, oznacza rychłą detonację beczki i powtórkę operacji od samego początku. A horda czeka. Ścisła współpraca obowiązuje, jasne.
Zdarza się też osłonić jakieś newralgiczne punkty na mapie. Wryje Wam się w pamięć teatr zdarzeń z wielkim placem po środku miasta, gdzie trzeba przystopować fale przeciwników przed zatruciem studni. Będziecie stać w zdumieniu na pobliskim balkonie, ogarniając tłumy nadciągające w Waszą stronę. Raz po raz, rachu ciachu i po strachu. Spina jest mocna.
Przyjmij te dary
Podczas, gdy niektóre mapy są wręcz oddzielnymi trybami, tak te większe, z maratonem między punktem A i punktem B, mieszają wszystkiego po trochu, co jest fajne, bo co chwilę trzeba manewrować między wykonywanymi czynnościami, a zdarzeniami na ekranie. Dzięki temu wszelkie przebieżki nie są suche, a skrajnie urozmaicone. Także tam puścicie się na boki, poza ścieżką główną, w myśl eksploracji, by przynieść większy loot.
Dziwnym nie jest, że Vermintide posiada system levelowania bohaterów, co nie podnosi im statystyk, nie. tych postacie nie mają wcale. To ogólny znacznik poziomu na którym jesteśmy, mówiącym świeżakom na wejściu, tego się słuchaj, synek, on tu był i niejeden szczurzy ogon kroił. Samo przejście poziom wyżej oznacza tyle, że dostajemy jakiś przedmiot z puli dla naszych podopiecznych. Niekoniecznie przypisany do bohatera, którym pomykamy od trzydziestu godzin. Wietrzycie Diablo 3 przy premierze? Poniekąd słusznie.
Mimo braku statystyk personalnych i tak możemy pomajstrować przy naszych podopiecznych. Na modłę wcześniejszych produkcji studia Fatshark postacie mają kilka slotów, które możemy wyekwipować. Dwa sloty na broń, czapka i modyfikatory pasywne, jakieś świecidełka i insze pierdoły.
Wic polega na tym, że po skończeniu danej misji, do naszej dyspozycji zostaje oddany szereg kostek, a my modląc się do boga RNG rzucamy nimi w kocioł i losujemy przedmiot. Od zwykłych, białych, przez ulepszone niebieskie, skończywszy na elitarnych, złotych. Łyżka dziegciu i kolejny flashback z diablo to fakt, że i tu przedmioty nie są sparowane z klasa postaci jaką biegamy. I tak, w moim przypadku, coś fest fajnego wydropiłem dla wojaka Szwejka po dwunastu godzinach. Niebieski młot, piękny, z dwoma dodatkowymi cechami jak szansa na leczenie po skoszeniu delikwentów czy zwiększanie prędkości uderzeń po wyprowadzeniu silnych ciosów. Zamiast poczytać o nim coś więcej, wrzuciłem go w kuźni do ognia i przetopiłem na kamyczki. #justvermintidethings.
Kuźnia, gracze CS:GO poczują się jak w domu. Nie tylko przetopić białe kruki Wam tu przyjdzie. Na modłe kontraktów z CS, mając kilka przedmiotów białych, będziecie mogli je połączyć, by wygenerować sobie coś fajniejszego. Jak RNG da. I tak, by odblokować te cechy potrzebne są jeszcze rzekome kamyki, a te dostaje się tylko za przetapianie rzeczy. Mocno pachnie grindem w tej kuźni i szkodą dla grającego.
Miejcie jednak na względzie, że zarówno na normalu, jak i hardzie, gdzie loot końcowy o wiele ciekawej jest zestawiony i łatwiej o coś fajniejszego, z bardziej ogarniętymi statystykami i większym damagem czy siłą rażenia przy jednoczesnym szybszym wyprowadzaniu ciosów, da się grać na podstawowym ekwipunku. Oczywiście fajnie byłoby mieć coś spimpowanego, ale z braku laku i podstawowym młotem połamiecie wszystkie kości jakie się napatoczą. Nawet nie jest jakoś specjalnie ciężej. Problem w tym, że zmarnowano tu potencjał dorodnych marchewek na końcu kijka dla grającego. nic nie robi lepiej jak wypindrzone żelazo dropnięte po ciężkiej misji, będące ekwiwalentem papierosa po dobrym orgazmie. Ta satysfakcja, ten dreszczyk emocji. Dupa. Podejrzewam, że kwestia do naprawienia, czego byliśmy już świadkiem w przypadku Diablo 3, ale póki co mierzi. Aż dziw bierze, że nie przyłożono do tego większej wagi i nie rozwiązano inaczej jak choćby losowaniem co kilka poziomów, ale z lootem dla konkretnych klas chociażby.
Czterech do brydża
Biorąc pod uwagę specyfikę przeciwników, nijak puszczać się tu choćby bez partnera w boju. Zbyt łatwo tu o szybki zgon, a czasem stawka jest wysoka, poza oczywistym zakończeniem planszy. Na większych mapach można znaleźć książki, które uniemożliwiają jednoczesne noszenie ze sobą apteczek, ale na końcu misji dają specjalne kostki zwiększające nasze szanse na wylosowanie czegoś z wyższego szczebla. Podobna sprawa ma się z księgami specjalnymi, tzw, grimore’ami, które znowuż obniżają pasek zdrowia całej drużynie, ale gwarantują, że loot z owej kości wypadnie. Nie da się uciec od współpracy, co cieszy, bo takie są założenia i mechanika rozgrywki, co cieszy. Oczywiście, zginąć może każdy, a jeśli już, to po chwili znajdujemy się gdzies kawałek dalej, gotowi do odrodzenia, wszamania lembasa, ale prawdopodobnie bez szans na powrót po księgi niesione przez całą mapę, bo praktycznie zawsze resp wypada po umownym punkcie kontrolnym za który wrócić się nie da. Takie są zasady.
Nie lękajcie się Ci, którzy znajomych z grą nie mają, bo nawet bez nich można iśc w tango, choć z botami. Te dają radę całkiem nieźle, a i nawet randomy sprawują się dobrze, ale z nimi wiadomo jak jest i czasem nie pomaga nic, tylko krzyki po niemiecku. Miałem to szczęście, że trafiałem na ogarniętych, a jedynie smutkiem napawała mnie obecność nieobeznanych świeżynek, ale hej! Wszyscy tam byliśmy, tja. W eLce też kiedyś jeździliśmy.
Stosunkowa mała zawartość mięsa w mięsie
To, czego brakuje, to większej różnorodności wariantów zabawy. Modułowe losowanie zdarzeń na mapie rozmywa wrażenie powtarzalności i daje radę, bo podczas powtarzania jednej mapy sześć razy pod rząd, przez wzgląd na niezbyt mądre zarządzanie zasobami ludzkimi, nie trafiliśmy na te same fragmenty i tych samych przeciwników, w tych samych miejscach. Rewelacja, bo nigdy nie wiadomo kto Was zaskoczy i kogo w ogóle będzie gościli na swoim stole. Losowanie odbywa się per fragmenty mapy, co jest widoczne przy tylu powtórzeniach, gdyż nawet jeśli początek będzie taki sam, tak kolejne etapy mapy dobierają zawadiaków zupełnie inaczej. I to jest fajne.
Brakuje jednak innych trybów, choćby versus, bo Vermintide jest wręcz pod niego uszyty. Ci, co nie wiedzą, versus to tryb z L4D2, gdzie jedna drużyna kroiła zombie jak zwykle, a pozostali gracze wcielali się w losowo przyznawane zombie specjalne, w tym przypadku w wymieniane przeze mnie mocniejsze skaveny. Wietrzę w tym DLC, darmowe bądź nie, ale podejrzewam, że i ten tryb znajdzie tu koniec końców swoje miejsce i słusznie dołoży do pieca. Mógłby być już teraz, choć i bez niego zabawa jest przednia.
Trzynaście mapek pozornie nie zachwyca ilością, ale dzięki różnicom w ich budowie, klimacie i ogólnej prezentacji, jest w pytkę, z czego oczywiście prym wiedzie mapa z wieżą maga, gdzie wszystko stoi do góry nogami niczym w Tymbarku. Dobry mózgotrzep. Właściwie nie znajduje tu słabej miejscówki, poza tymi, które zbrzydły mi od zbyt wielu porażek w za małym odstępie czasu. Wiecie, boli, zwłaszcza w końcowych minutach.
A jeśli ogarniecie wszystko co jest dostępne do nieprzytomności, nie zapomnijcie o stopniowaniu cierpienia. Na samym początku normal sprawia kłopoty, by potem jednak trochę ulec, ale przez mizerne skarby na końcu, zaczyna trącić myszką. Z pomocą przychodzi hard, który da się obskoczyć, o ile ludzie wiedzą o co chodzi. Dwa wyższe poziomy to przedsionek piekła, gdzie zostaje włączony friendly fire, temperatura i tempo szybuje w górę, a my szybko zamiast kolejnej watahy, celną salwą miażdżymy przyjaciół. Słyszysz to? Tak łka mężczyzna.
Mrocznie, brudno, klimatycznie
Pierwszy atak hordy, kiedy szczury zaleją Was w ciasnej wieży i okalającym ją dziedzińcu to majstersztyk, a potem jest jeszcze bardziej efektownie, kiedy plansze zalewane są ilością mięsa do ubicia. To jak wychodzą z kanalizacji czy staczają się z filarów pobliskich budynków, miodzio lodzio. Bardzo fajnie wypada też żywa drużyna i nie chodzi tu o znajomych z drugiej strony kabla. Postacie komunikują się ze sobą, rzucają uszczypliwe uwagi czy posiadają pokaźny wachlarz synonimów na podobne sytuacje, co ubarwia pożogę na ekranie. Jak w rasowym RPGu, a na pewno więcej tu tego niż w Dragon Age 3 przed patchem. Obraz dopełnia muzyka Jaspera Kyda, w którego przypadku tracę obiektywność, bo jego twórczość lubię i tym razem gniecie orzechy i nie zawodzi. Sama oprawa i techniczna strona Vermintide – piątka z plusem. Gra rozpędza się do poziomu Pendolino i ani na chwilę nic nie dropi, nie szarpie, a i na problemy z połączeniem nie moge narzekać. Tu wtręt, bo skoro można iść w bój z botami, to czemu nie pomyślano o udostępnieniu rozgrywek offline? Ale z tym to się najzwyczajniej w świecie czepiam. Offline, huehue. Same boty też dają radę i podobnie jak w Evolve, nawet jak ktoś odpadnie z rozgrywki, wskakują płynnie w jego miejsce i orają aż miło. Wygenerowane landszafty robią klimat mocno, nieważne gdzie będziecie stać, jest zawsze ładnie. Strzeliste, kanciaste konstrukcje budynków, wiejskie domki, czy plątanina podziemnych korytarzy robią robotę. Jednakże choćbym chciał, słabej mapy wskazać nie umiem. Każda ma to coś, na wszystkich bawiłem się znakomicie, każda ma posadzkę do zbrukania posoką. Wybornie.
Nie neguję aż nazbyt widocznego powinowactwa z L4D2, nie. Skupiłem się jednak na dobrej zabawie, niż szukaniu dziury w całym, a tej Vermintide dostarcza na kopy. Wartkie akcje, losowe tematy podczas wycieczek na miasto, sporo sekretów i de facto modyfikatorów rozgrywki, a przede wszystkim morze szczurów do rzezania i kolekcja ogonów do zebrania, które robią takie samo wrażenie po kilkunastu godzinach w Ubersreik jak w pierwszych minutach, a im dalej w las, tym uderza mocniej. Wynik losowania jest bardzo prosty. Lubisz Left for Dead, przysiądziesz w Vermintide na dłużej. Lubisz Warhammera Fantasy, jest rozkosznie. Szukałeś jakiegoś co-opa, bo dawno nie krzyczałeś na znajomych, a wszystkie bomby rozbroiłeś wraz ze znajomymi? Właśnie go znalazłeś, bo podobnie jak dziewczyny, bądź chłopa, nie bierze się na imprezy firmowe, bo nie bierze się drewna do lasu huehue, tak do coopa samemu raczej przycupnąć będzie ciężko. A jeśli masz trochę cierpliwości, czuję, że kolejne dodatki do gry rozwiną jej skrzydła w pełni.
Grane dzięki wydawcy
Vermintide może podziękować twórcom Payday2: po tym, jak ci postanowili zmienić nazwę na Pay2Day i wprowadzili mikrotransakcje a’la CSGO, tyle że z elementem P2W (skiny z boostami do statów), spora część weteranów poszła i kupiła Warhammera – zwłaszcza po tragicznym AMA z twórcą P2D.
Jak ktoś uzbierał sobie kasę na GreenManGaming z acziwmentów albo referali, to warto pomyśleć czy nie wziąć, bo za niecały miesiąc wszelkie kredyty przepadają.
oj nie bardzo jestem gotów wydać 120zł na dopieszczonego moda do L4D.
@Arachnos
Ja również. Może i jest fajne, ale równie dobrze mogę odpalić L4D2 i chwycić za siekierę.
@Arachnos
Też bym tyle nie dał, ale że było o 60% taniej… 🙂
Ładnie wygląda, ale rozrywka już przejadła mi się mechanika L4D, a i tak zombie są mi milsze niż klimaty młotkowe. Dla mnie osobiście pass, ale props dla twórców za dobrą robotę bez zbędnego hajpu i mydlenia oczu.
No, w koncu dwureczny młot jest doceniony!
Dobry tekst, Nitek.
Warto jeszcze dodać, że twórcy zapowiadają, ze nie będzie płatnych DLC, tylko większe dodatki.
Ponoć na pierwszy rzut mają dodać więcej grywalnych klas.
@borianello
Oj nie, z tego co wiem, zapowiedzieli tylko brak mikrotransakcji (jako że akurat +-tydzień temu dodali je w P2D). DLC będą. I IMO dobrze – dobre DLC nie są złe. Jak ktoś jest fanem gry, to te 10 euro raz na pół roku może dorzucić na Pora-Roku Sale.
Nitkowi gra chodzi dobrze i pewnie tak samo każdemu, kto kupował kompa do grania w przeciągu ostatnich 3 lat. Gdyby kogoś interesowało, jak się V. sprawdza na starszych konfigach: ujdzie (w sensie mam średnio 23fps z cieniami na minimum), ale taki np. Battlefront chodzi znacznie płynniej, tak samo jak Wiedźmin 3 – a jak te gry się graficznie prezentują w porównaniu z V. to chyba widać.
Sama gra jest ok, choć bez szału.
@lemon
Fajne jest to, że w opcjach graficznych opisali całkiem dobrze, na obciążenie którego elementu konfiguracji ma wpływ dana opcja. I dzięki temu mogłem sobie dostosować grę do 4-letniego kompa z 6-letnią grafiką tak, że cały czas mam powyżej 30fps w 1080p (tekstury/particles medium, cienie – low).
Z tego co widziałem i grałem Vermintide > L4D
Elementy RPGa dają nowy wymiar zabawy.
1. Oprócz kwestii “Czy przejdziesz” wymierne jest też “jak dobrze” (im więcej artefaktów przytarmosisz na koniec gry tym lepszy item Ci skapnie).
2. Postacie i ich zabawki są naprawdę różne.
3. Setting jest zupełnie inny. W melee spędzisz dużo więcej czasu.
4. Technologicznie! Vermintide wygląda zacnie, L4D ma już swoje lata.
Założenie gry jest niby takie samo, ale przecież MMO też każde jest takie samo 🙂
@Toc85
4. Mimo których IMO nadal wygląda zacnie, a Vermintide – jak na dzisiejsze czasy – tak sobie. 🙂
3. Setting jest inny. I to ma go stawiać ponad L4D? Jeśli wolę melee, to w L4D mogę sobie melee’ować, ile chcę.
Co do elementów RPG, to się zgadzam. Może nie jest to nowy wymiar zabawy, ale zawsze jakieś urozmaicenie rozgrywki, zachęta do grindu.
@lemon
Setting = przedstawiony świat. Może nie tyle to zaleta co inność. Jest już parę gier w których kooperacyjnie strzelasz, ale nie było dotąd takiej w której kooperacyjnie walisz młotem wojennym szczury.
@Toc85
źle to przedstawiasz – lemonowi chodziło o to, że L4D to nie tyle strzelanie, co równie walenie axem i innym złomem zombiaków. To tak jak broń palna jest również w Vermintide, ale proporcje są tylko trochę inne pomiędzy tymi grami. Innymi słowy – nie ma sensu mówić, że setting jest lepszy bo bijesz szczury młotem, jeżeli walisz axem zombie w tej drugiej grze 😉
@Toc85
L4D nie od razu miał zdaje się wszystkie cechy, jakie ma teraz, gra była długo rozwijana, zobaczymy jak Vermintide będzię wyglądał za rok – dwa.
Póki co L4D ma miażdzącą przewagę w:
– liczba dostępnych modów – mapy, kampanie, skórki itd itp i to wszystko za darmo
– liczba trybów gry
W Vermintide za to cholernie podoba mi się przedstawiony warhammerowy świat i świetne projekty poziomów, które są też dłuższe niż w Zombiakach. Generalnie o ile L4D to 6/6, Vermintide, na razie to solidne 4+. Żywię nadzieję, że po paru rozszerzeniach będzie dużo lepiej.
Sprostowanie – zielone kostki nie są pewniakiem, a mają po prostu 4 symbole na ściankach (standardowe 1/6). Ja już dwie spudłowałem 😛
@Kawira
Komuś się pewnie pokiełbasiły kostki za doniesione tomy (te faktycznie mają 4 ścianki wygrywające) z kostkami za grimoiry (te mają mieć 6).
A standardowe kostki mają AFAIR 2 ścianki wygrywające.
Kusisz Qniu tą recką, oj kusisz… ale cena kapke za wysoka. Trza czekać na obniżkę.
@Dadziol
Po 7 dych widziałem ofertę na Łowcach Gier.
@borianello
ja dorwałem cdkeys za 63zł