Lekki parkour, zlecenia, zabójstwa, urodziwe miasto i koty, dużo kotów.
Założenia fabularne Tokyo 42 są równie osobliwe jak i reszta gry. Oto ktoś zginął z rąk zabójcy, co postawiło nas w światłach refelktorów i jednocześnie wywindowało na szczyt top 10 poszukiwanych przez lokalną policję. Uciekamy! No raczej nie. Zamiast tego zakasamy rękawy, bierzemy zlecenia, by wykonując wymyślny plan dotrzeć na szczyt organizacji zrzeszającej zabójców, znaleźć odpowiedzialnego i oczyścić swoje imię.
Jak widzicie klimat panuje tu dośc osobliwy zwłaszcza, że za jednego typa idziemy porachować kości setkom innym, w tym cywilom i policjantom. Więc jest osobliwie. Fabuła później pchana jest do przodu przez scenki z udziałem kolejnych frakcji, które napotkamy na swojej drodze na szczyt. Nu Baba 4 life.
Sama gra ukazana jest w rzucie izometrycznym, co jest zarówno plusem jak i lekką bolączką tytułu. Przede wszystkim niemożebnie brakuje jakiejkolwiek formy zbliżenia. Nie tyle, by podziwiać detal, ale żeby dostrzec cokolwiek, bo momentami potrafi być mocno nieczytelnie zważywszy na ilość ruchomych postaci e jednym momencie równocześnie. A jak wybuchnie panika, bo rzucono w kogoś bananem to już w ogóle oczopląs. Druga sprawa, że nie ma pełnej dowolności obrotu widokiem, tylko o parę stopni, co połączone z brakiem wyraźnego zaznaczenia gdzie znajduje się nasza postać w przypadku grasowania za budynkiem jest cierniem w oku, bo można łatwo się pogubić.
Nasz fach temu sprzyja, bo misje jakie bierzemy są dość karkołomne. Nie dość, że dostajemy cel to jeszcze często odgórny styl w jakim mamy delikwenta sprzątnąć. A to rzucić w kogoś granatem, wytarmosić snajpą z odległego balkonu czy siąść na motor niczym w Akirze i rzezając z pistoletu ruszyć z okrzykiem na miasto filtując populację Tokyo ze wskazanych oprychów. To już przebiega zgodnie z wytycznymi twin stick shooterów, gdzie jedną gałą namierzamy niegodziwych, a odpalamy spod sputu lub guzika myszy. Do tego dochodzi precyzyjne celowanie, co zaś utrudnia sprawę, bo trzeba gdzieś przycupnąć, bądź mieć przeciwników na dystans, żeby się powiodło, a palce nie pogubiły w naciskaniu kolejnych sekwencji klawiszy na kontrolerze waszego wyboru. O co tak naprawdę ciężko. Wspomniany parkour to nic nazbyt skomplikowanego. Ot, nasz bohater gibko skacze na odległe budynki czy balkony. To nie Mirror’s Edge z góry jak ktoś mógł pomyśleć. Raczej temat zwiększonej mobilności bohatera.
Tokyo 42 nie jest przy tym wszystkim grą prostą. Zginąć tu łatwo, właściwie na początku od jednego strzała i nie pomaga w tym nic dziarski płaszcz jaki możemy odziać na akcję, a kolejne jego warianty odblokować gdzieś na mieście. Właśnie, miasto. Jest sporawych rozmiarów, acz głównie akcja dzieje się na dachach kolejnych kostek, z których jest zbudowane. Wizualnie wygląda to urokliwie, choć w rzeczywistości jest trochę nazbyt sterylne, plastikowe. Być może to ograniczenie wynikające z voxeli, acz właściwie nie przeszkadza to w niczym, bo Tokyo 42 jest po prostu ładne.
Tak było o strzelaniu, a zapomniałem rzec, że arsenał jaki dysponujemy jest dość pokaźny i co rusz można odblokować coś nowego, czy też broń o odmiennych statystykach czy też innych ulepszeniach. I tak, można rzucać bananami. I nie, nie wybuchają jakby się można tego po nich spodziewać. Są karabiny, pistolety wszelkiej maści, snajperki czy katana. I owszem, można robić istną gouarngę, aż nie zleci się policja i porachuje nam kości. na to jest sposób, bo przed przedstawicielami prawa można czmychnąć zmieniając się w kogoś innego (!) określoną ilość razu, bądź znikając im z pola widzenia. Są przy tym jednak dość agresywni i nietrudno tu o tęgie lanie. To samo tyczy się przeciwników, którzy wiedzą czego chcą zasypując nas gradem kul dość skutecznie. Niektóre misje zaś wymagają od nas działania w ukryciu i łomatko, potrafi zdenerwować. Podobnie jak i losów zrzucani na nas zabójcy, którzy chcą skrócić nas o głowę, co oczywiście dość często ma miejsce.
Nieszczęsne nieogarnięcie techniczne, które sprawiło m.in. że w jego wyniku sam spiąlem się na jakimś wczesnym zleceniu na niemalże godzinę, bo a to kogoś nie zauważyłem i dostałem, a to jakaś zbłąkana kula zasłonięta budynkiem mnie dosięgnęła, a to innym razem zaś coś mi umknęło powoduje, że Tokyo 42, choć zapowiadało się fajnie, wygenerowało poczucie frustracji i irytacji zdarzeniami na ekranie. Jeśli jednak nie straszne wam siłowanie się z koniem dostaniecie coś niewątpliwie ciekawego. A po jakichś łatach, o ile będą, dobrze będzie wrócić.
Podesłał wydawca.
O, ktoś downgradował Syndicate! 🙂 Słusznie, po 25 latach warto przypomnieć zacny tytuł
dobry soundtrack *_*