Siódmego dnia stworzyli obfity dodatek, by poprawić rzeczy, których wcześniej bali się zaimplementować, coby Beyond Earth nie było, aż tak odmienne od Civilization V i zawierało trochę nowości dla nowo przybyłych. Tyle, że w tej historii nie było happy endu, ani wielkiego dodatku. Zamiast tego z przestrzeni kosmicznej wyłoniła się flotylla gwiezdnych statków grzebiąc wszelkie nadzieje na dobro nieskalane.
Wielcy fani zostali omamieni obietnicami, iż w Starships pociągniemy losy naszych podopiecznych ze wspomnianej Civilization Beyond Earth, że taka forma dodatku, ale jako osobna gierka, za mały pieniądz, wydana także na wszelkiej maści mobilne sprzęty, byś mógł statkami latać w kąpieli. Proszę Cię, nie.
Rozpoczynamy standardowo, od wyboru frakcji. Te różnią się między sobą nazwą i początkowymi bonusami. Pomiędzy poszczególnymi liderami różnice są marginalne, tylko w portrecie, albowiem poszczególne początkowe ulepszenia, facjaty które dobieramy mają identyczne. Nawet imiona mają te same, frajda!
Kiedy już wybierzecie Sochus, Sochus lub Sochus, jedyna różnica Waszej decyzji będzie określona przez doktrynę do której Wasza Sochus, Sochus lub Sochus należy. Nie martwcie się jednak. Coby głowa nikogo nie rozbolała zastosowano niecny fortel umożliwiający budowę tylko jednej floty składającej się z identycznych statków. Na całą galaktykę, jedna jednostka zawierająca kilka wehikułów, w porywach około dziesięć. W porywach, bo mocno przyekspione, po paru turach, na wszelkie misje stykają góra cztery. Kuriozalna sytuacja, kiedy na początku walki wystrzeliwałem torpedy, by w kolejnej je zdetonować i pożegnać wrażą flotę składającą się z dziesięciu statków i kilku mniejszych jednostek.
Pierwsze co rzuca się w oczy po dokonaniu wyboru określającego naszą rozgrywkę, tja. To galaktyczna mapa, zawierająca planety, ale także skupiska asteroid, gdzie po udanym przelocie heksa dostajemy zwyczajowo bonusy do kolejnej walki. Że tacy fajni jesteśmy, wiecie. Choć warunków zwycięstw jest kilka, tak skupiłem się na tym najbardziej oczywistym, dominacji, albo populacji. Nie wiem w końcu, bo i tak wygrałem przez posiadanie największej liczby cudów, a można było jeszcze wykosić rywali w temacie nauki. Brzmi znajomo, tak jest w istocie. Zresztą można nawet sejwa sobie kopyrtnąć z Beyond Earth, ale że takiego nie miałem, poza acziwkiem, nie wiem co przynosi. Kurtkę niebieskich pasów pewno.
Co my w tej galaktyce
Wszelkie ciała niebieskie podatne są na nasze wizyty, a my w wielkiej trosce rozpylania demokracji, musimy wziąć je wszystkie w swoje posiadanie. Im więcej, tym lepiej, bo target sam się nie wyrobi, cel sam nie osiągnie. Bezpośrednia interakcja jest kluczem, a każdą planetę należy szturchnąć wielokrotnie. Czterokrotnie, by być dokładniejszym. Symbolizują to pierścienie je okalające i im jest ich więcej, tym populacja bardziej nam przychylna. Póki miejscówki nie przejmiemy w imię wyższych wartości, dane nam będzie rozwiązywać zadanie, które generują się losowo i niestety wszystkie są kropka w kropkę identyczne. Jasne, cel się zmienia, bo sto razy będziemy niszczyć wrogi sojusz, dwadzieścia razy bronić będziemy by wrogi transportowiec nie doleciał do galaktycznej bram. Jakakolwiek Wasza misja nie będzie i tak sprowadzi się do anihilacji głupiego przeciwnika. Nuda taka, że żyły same się otwierają podczas kolejnych starć.
Działamy wtedy na mapce okraszonej heksami, gdzie nasze kilka identycznych statków, staje naprzeciw innym identycznym statkom. Cała plansza usiana jest asteroidami, które ograniczają naszą mobilność, przy okazji zasłaniając całkowicie linie strzału, tudzież osłabiając moc naszych pocisków. Wowow, panie, szałowo. Żal pisać, bo AI przeciwnika jest zdawkowe, a wszyscy przejawiają takie same zachowanie i cisną w naszą stronę jak muchy do miodu, a my tam pyk, pyk, w dwóch turach wszystkich w pył. Balans robi mocno. Mogło być ciekawe, bo manewrowanie między gwiezdnymi skałami wymusza jakieś podejście strategiczne, daje jego namiastkę, czarne dziury rzucają nas w randomowe miejsca na mapie, ale ogólnie bieda z oczu bataliom patrzy. Takie tam klikanie w kolejne cele rozsypujące się mniej efektownie na drobne niż upuszczona bułka tarta. Nawet Czarodziejki z Księżyca zmieniały się bardziej widowiskowo.
Główny problem polega na tym, że balans całej rozgrywki kładzie się mniej więcej po pięciu turach na głównej mapie taktycznej, gdzie planet pewnikiem mamy już kilka, surowce lecą strumieniami, a my jak małpki w klatce naciskamy guziki ulepszeń naszej floty. Jak wspomniałem wcześniej, wszystkie statki można przykoksić, na oślep, bez znaczenia co i tak już niebawem będą postrachem galaktyki. Pomyślunku zero. Drzewko technologiczne, mimo możliwości przeprowadzanych badań, nie istnieje. To tylko kilka opcji, wszystkie dostępne od początku rozgrywki, możliwych do kliknięcia. Budowa miast na planetach mnoży surowce, podobnie jak i ulepszenia. Podobno jedno ulepszenie generuje obronne drony, ale nigdy nie dane mi było wiedzieć, bo na wyższym poziomie trudności przeciwnik nie raczył ni razu najechać mojego terytorium. Można też postawić w koloniach cuda – dają jeszcze więcej surowców niczym zadowoleni Polscy rolnicy, byleby nam czegoś przypadkiem nie brakło. Gracze tacy sfrustrowani w tych czasach, obierzmy zatem nasze dzieło z godności i wyzwania, i rzućmy masie. Na nazwisko w tytule się złapią, pomyślał PR i tak zrobił. Jeśli szukasz jakiegoś zarządzania, szukaj dalej, najlepiej w Endless Space. Żenada, co koło strategii nie stała.
Sid Meier’s Starships jest grą bez polotu, beznadziejnym klikadełkiem bez zacięcia strategicznego, które rzekomo miało prezentować, w dodatku z problemem by poprawnie przełączyć się na tryb pełnego ekranu, a same wizualia oglądamy lepsze gdzieś od 2000 roku. Rozegrałem jedną wygraną partię, z biegu, tak jak stałem, w jakieś sześć godzin na wysokim poziomie trudności, alt-tabując co chwilę, by sprawdzić co tam w internetach, byleby nie zasnąć. Tyle starczy. Nie grałbym nawet na telefonie.
FTL mistrz.
Właśnie czytałem na weekendzie, że syf, kiła i mogiła… 😛
Szkoda…
Smutne, że taki człowiek jak Sid Meier rozmienia się na drobne po tylu latach tworzenia świetnych gier.
MNie wogole nie przekonuja “blasterki”. A moze dlatego ze jeszcze nigdy nie gralem w zadna pozadna gre tego typu.
Patrzenie na to jak ktoś taki jak Sid i taka marka jak Firaxis dobrowolnie zagrzebuje się w mule dennym jest niemal fizycznie bolesne…
@mr_geo
To samo myślałem, kiedy Firaxis zastąpił Microprose 😐
@/mamrotha
Ale Firaxis ma na koncie sporo fajnych fajności. Ot choćby Sid Meiers Gettysburg! i Antietam!. 😛
Szkoda, wcześniej jakiś filmik z rozgrywki dawał nadzieję na ciekawą, taktyczną walkę. Teraz całość wygląda tak biednie jakby pierwotnie gra była pomyślana tylko na androidy itp.
@bts
Obrażasz Androidy powiedz lepiej że na iPhony
Migające gify w środku tekstu powinny być karane przymusowym przechodzeniem sagi Terrorist Takedown. Nie da się spokojnie czytać tekstu!