Na rany koguta. Kiedy pisałem o Sheltered pierwszy raz, uszyłem istną dramę w kilku aktach, opowiadanie tak siermiężne, że nie miało nawet startu do Majki. A skoro tak, zostańmy przy lichym tekście o czym, po co i czy warto.
Sheletred to taka odmiana Fallout Shelter, który może i nie wzorował się bezpośrednio na nim, ale jest podobny. I do polskiego 60 Seconds, choć nie jest utrzymany w humorystycznej tonacji, co i tak było dziwne jak na dość depresyjną tematykę post apo. Podobnie jak w tym pierwszym, i w sumie tym drugim też, wraz z rodziną pomieszkujemy w schronie po armageddonie melanżom jaki sprowadziła na siebie ludzkość. Naszym zadaniem jest przetrwać jak najdłużej, być może wyprawić furę, a tak serio to nie dokończyłem, bo podobnie jak i większość rodzin, które zamknąłem w swojej piwnicy, też przymarłem z nudów i głodu kapkę także.
Wspominałem, że trochę tutaj This War of Mine? No tak, pewnie, że tak. Sheltered to takie This War of Mine tylko w innym settingu, takim jak dwie wspomniane wcześniej pozycje. Tak czy siak jest podobne, bo całość opiera się na podobnych zasadach zabawy, o ile tak można powiedzieć o symulacji życia rodziny w schronie przeciwatomowym, już po atomach. Nasze domostwo można rozbudować o kolejne segmenty, stół do tworzenia potrzebnych i przydatnych przedmiotów ulepszyć, co odblokuje nam kolejne tiery sypiące dobrem i być może nie będziecie musieli spać między wiadrem toaletą, a wiadrem prysznicem. Rodzinny obrazek uzupełnia pupil Waszego wyboru. Pies, kot, czy taki wąż. Nie wiem kto bierze węża do schronu, ale zdarza się. Zwierzaki wpływają lekko na rozgrywkę, bo psa weźmiecie na wycieczkę po zapasy. Kota chyba też. Ale taki wąż? No co zrobić z wężem? Popatrzeć i się zrelaksować, o.
Nasi podopieczni opisani są szeregiem statystyk i wskaźnikami potrzeb rodem z Simsów. I życia. Głód, pragnienie, zmęczenie, znużenie, obrzydzenie. To ostatnie to wtedy, kiedy ktoś wiadra po sobie nie sprzątnie. Albo rzuca resztki jedzenia na podłogę. Albo w przypadku skrajnym, kiedy leży zimny obok i dojrzewa dłuższy czas, bo nie ma kto wyjść na zewnątrz porządek z ciałem zrobić. Zdarza się. Gadżety w domu można ulepszać i należy przy okazji dbać o ich kondycję, bo generator zużywa się, co tyczy się tez filtru deszczówki, czy wiadro prysznica. A ciasnotę można pożegnać wykopując kolejne segmenty ziemi i lokując tam kolejne przybory do życia w rodzinie. Paleta jest dość spora, choć oczywiście należy dobierać według aktualnie palących potrzeb, bo żeby coś mieć, trzeba mieć także coś innego. A żeby to uzyskać, trzeba iść na miasto.
No, resztki miasta. Mapa każdorazowo upstrzona jest różnymi miejscówkami i ciężko trafić tu dwa razy w takie same lokacje i ich rozłożenie. Zanim jednak nastąpi wycieczka, trzeba wyznaczyć ochotników. Tata, głowa domu, ruszy ochoczo i weźmie przy okazji psa, który usprawni poszukiwania przedmiotów. Do tego jakiś ekwipunek, maski gazowe, gazrurki, na wszelki wypadek, no i woda, która umożliwia podróże na dalsze dystanse. To znaczy może kiedyś, bo początki są skromne, a kieszenie małe. Niemniej jednak można od kopa wziąć kilka miejscówek i wrócić bogatszym o worki ze śmieciami, które przerobić można później na coś fajowego. Tu bolało mnie najbardziej to, że bez memoryzacji poszczególnych receptur w oknie budowy, nie mogłem dobrać to co mnie interesuje, więc albo rozłożysz sobie tablet na kolanach i na bieżąco będziesz sprawdzać co i ile jest potrzebne do kolejnego fragmentu bunkra, albo jak ja, lecisz w ciemno. Brak ściąg z receptur w grach opartych na craftingu to jednak jest kara boska.
Nie martwcie się też ci, przy których ninja kroili cebulę w This of War Mine. Wycieczki nie są ani spektakularne, ani emocjonalne, ani nawet jakoś specjalnie ciekawe. Bo wiecie, my se tu możemy wizualizować, że tata przemierza sosnowieckie lasy, liście mu pod stopami szeleszczą, bo trampki zjadł mu niedźwiedź podczas spotkania losowego, i czaszki, i trupy, i żal, i smutek, i pustka. bo ludzkości nie ma. A w grze wygląda to tak, że wysyłamy kogoś w teren, chwytamy za miotłę, szorujemy wiadra i czekamy aż ten ktoś z wyprawy puści nam krótkiego, by odebrać radyjko. I mówi, że coś ma, albo nie, a my klikamy czy ma szukać czy odpuścić. I jak wybierzemy, że chcemy zobaczyć co tam, bang, tereny z Painta, i jakieś takie koślawe ludziki, albo niedźwiedzie czy inne paście i dialogi jakbym sam je pisał, w trzeciej klasie w brudnopisie. Kto idzie? Ja, chcesz się dołączyć? Idę. Idziemy we dwoje! Mniej więcej i pyk, kolejna gęba do wykarmienia.
I brzmi to fajnie, i zwiastuny ma fajnie, i ta szarobura depresyjna oprawa jest fajna, bo ludziki zorganizowane piksele mają całkiem spoko. Tylko, że grze brakuje duszy. Nie ma tu nic ponad kilkanie i zarządzanie ludzikami, które dostały zautomatyzowane działania, nieobecne we wczesnym dostępie. Chwała za to, bo jeszcze kiedyś trzeba było klikać robienie kupy na każdej postaci, bo te stały i no, wiecie same. Nie drgnęła mi powieka jak niegdyś przy TWOM, a i brakło mi jakiegoś zróżnicowania na dorosłych i dzieci, które poza cechami wyglądu zewnętrznego, w gruncie rzeczy nie różnią się między sobą za bardzo. Najbardziej jednak doskwiera brak emocjonalnej więzi, jakiejkolwiek, z postaciami, które szwendają się w tym sosie post apo przez co gra jest równie pusta jak świat przedstawiony.
I tak posiedziałem trochę, poklikałem, pozarządzałem, dalej nie wiem na kiego wziąłem tego węża do bunkra, ale na dłuższą metę i ja w Sheltered umarłem. Moje statystyki spadły do zera.
Podesłał wydawca.
Czytałem opinie, że jak se zrobisz rodzinkę na obraz własnej, to wtedy jest więź. 🙂
PS. Obadaj sobie Survivalists, które Ci wysłałem.
e: ok, sam zwróciłeś na to uwagę – teraz dopiero obejrzałem.
Mały feedback: pamiętam jak niekiedy przepraszałeś w Luźnych, że już dwadzieścia parę minut lecisz, ale tak się znowu wciągnąłeś, bo gra dobra – aż sobie zacząłeś alarm ustawiać. A tutaj prawie pół godziny nagrania, z czego pierwsze parę minut to problemy techniczne. Wiem, że Luźne w założeniu mają być bez edycji, ale IMHO takie rzeczy można wycinać.
@lemon
Problemy techniczne są nieodłącznym elementem pc gejmingu i szczytem zakłamania byłoby to wycinać 😛
@aihS
Tak, każdy strimer/jutuber powinien przez kilka godzin w tygodniu pokazywać swoje zmagania z niedziałającymi z najrozmaitszych powodów grami. To im z pewnością przysporzy lajków i subów.
@lemon
Niedziałające gry? Problem jest mi obcy. Czyli płacisz za coś i nie działa? Mój Boże… 😉
Ta gra byłaby genialna, przełomowa i kultowa… na Amidze w 1996.
@Fantus
Na Amidze to każda dzisiaj wydawana pikseloza byłaby przełomowa i kultowa. 🙂
Nie byłem przekonany, czy moja opinia będzie się pokrywała z Nitkową, więc postanowiłem sprawdzić. To z grubsza dość uproszczone This War of Mine, czyli rzecz o dość mocno simsowej rozgrywce (na szczęście jest ta opcja automatyzacji realizowania podstawowych potrzeb, bo od klikania szlag mógłby człowieka trafić), ale coś w sobie ma. Zarwałem nockę, więc kwestia tego, czy jest nudno, zależy widać od osobistych preferencji, a może nawet i “dyspozycji dnia”. Nie czułem nudy, bo stale było coś do zrobienia, na początku nawet brakowało mi aktywnej pauzy i dziwiłem się, po co opcja przyśpieszania czasu. Gra ma sporo plusów, fajnych drobiazgów, które sprawiały, że podobała mi się przez kilka godzin, ale łatwiej skupić się na tym, co mi się nie podobało.
Rozbudowałem schron na cały ekran, naprawiłem samochód, odwiedziłem wszystkie punkty na mapie, żarcia i paliwa nie brakuje. Jest zaskakująco łatwo. Spodziewałem się, że są poukrywane jakieś triggery, że po minięciu iluś tam dni, osiągnięciu pewnego stanu rozbudowy albo liczby mieszkańców, albo po odwiedzeniu jakiegoś szczególnego miejsca zaczną do mnie coraz liczniej przychodzić niepożądani goście, ale nic z tych rzeczy. Pierwszy napad na schron zrobili mi dopiero po 70 dniach i zrezygnowali po sforsowaniu pierwszych drzwi (wtf?), a innych poważnych zagrożeń brak. Jeśli na szabry wysyłasz po 2 osoby (a jeszcze może dojść pies jako trzeci członek zespołu), a spotykasz po jednym zwierzaku albo najwyżej trójkę słabo uzbrojonych ludzi, to nie ma mowy o wyzwaniu (choć ani razu nie napotkałem aż 4 żołnierzy, jak ktoś na powyższym screenie). Czas mija na zbieraniu śmieci, rozbudowie i ulepszaniu wyposażenia, no ale jak już wszystko zrobisz, to zostaje chyba tylko new game. Chociaż nie twierdzę, że poznałem grę na wylot. Jest parę questów wręczanych przez napotkane osoby i jest jeden właz, do którego trzeba znaleźć kod otwierający. Nie wiem, co tam czeka, być może większy schron, który rozpoczyna zabawę od nowa (gdzieś mignęła mi informacja, że *pierwszy* schron ma tylko 4 poziomy).
Sporo rzeczy wymaga poprawienia i balansu. Zasoby się nie kończą, np. idziesz do opuszczonego domku niedaleko schronu i zabierasz stamtąd wszystko, co znajdziesz. Mijają dwa tygodnie w grze i znowu zgarniasz stamtąd podobną ilość lootu, jeśli nie większą. I tak w nieskończoność. Loot się respawnuje. 🙂 Maszyny w schronie się psują, ale do naprawy nie trzeba zasobów, po prostu wysyłasz ludzika i naprawione. Niby można uprawiać rośliny i w ten sposób pozyskiwać żywność, ale szkoda zachodu, bo z wypraw przynosisz tyle puszek z fasolką, że hej. Przy okazji: śrubokręt w plecaku zajmuje tyle samo miejsca, co opona albo 5 kanistrów z paliwem. 🙂
Niby jest system stresu i radzenia sobie z nim (np. książki dla dorosłych, a zabawki dla dzieci), ale przez całą grę nikomu nie przybył nawet 1 punkt owego stresu. Fajne jest to, że przeciwnika można zaatakować normalnie (powodując obrażenia i śmierć), ale także rozbroić, znokautować albo bezczelnie podczas walki okraść i zwiać. Ktoś, kto dużo zabija, będzie to trudno znosił (rośnie osobny pasek traumy, ale u mnie nikomu nie doszedł do końca, pewnie dlatego, że maleje z czasem, albo zeruje się po powrocie do schronu). Wracając jeszcze do tych ataków na schron, to dziwnie to wymyślili. Możesz mieć 10 mieszkańców i cały magazyn broni, ale to nie powstrzyma choćby dwóch napastników, bo mieszkańcy nie walczą. Mogą się tylko schować w specjalnie wybudowanych kryjówkach. Funkcję obronną pełnią natomiast pułapki (im lepsza, tym trudniej taką skonstruować).
Mała uwaga do filmiku Nitka: rzeczywiście, do prac na zewnątrz trzeba założyć żółty kombinezon, inaczej ryzykuje się problemy zdrowotne. Ale tam widać, że na wyprawę ludzik zdejmuje kombinezon i idzie bez żadnej ochrony. To byłoby bez sensu – w rzeczywistości zamiast kombinezonu trzeba mieć maskę przeciwgazową (jednorazowego użytku), której co prawda nie widać założonej, ale jest. Jeśli nie ma, ryzyko jest takie samo, jak wychodzenie bez kombinezonu. Szkoda, że tego zakładania i zdejmowania też nie zautomatyzowano, bo teraz są takie kwiatki, że jak nie klikniesz, żeby zdjąć, to ludzik w tym kombinezonie śpi, bierze prysznic, je i korzysta z toalety.
Ogólnie po tych paru godzinach wyłania się obraz mocno niedoszlifowanej gry, która nie wiedzieć czemu opuściła early access. Nie wiem, ile osób pracuje przy Sheltered, ale wspominane przeze mnie w pierwszym komentarzu Survivalists robił 1 koleś i to jest gra do najmniejszego szczegółu przemyślana i dopracowana. Mimo wszystko, przez ten krótki czas w Sheltered bawiłem się nieźle. Z tego powodu This War of Mine podskoczyło wyżej w kolejce tytułów do ogrania i zainstalowałem Fallout Shelter na tablecie. 😉