Szczerze mówiąc, jeszcze w trakcie grania, chciałem rzucić galeryjką, niczym fotostory z gazety z niegdyś poczytnego pisemka (RIP) i rzec, że zagrać powinniście. To prawda.
Niemniej jednak poza samą galeryjką, przynajmniej w teorii jestem zobowiązany, by powiedzieć coś więcej, poza zachwytami nad stroną audiowizualną remake’a Kolosów, gry sprzed trzynastu lat, która zachwyci niejednego, generowanym przed oczami landszaftem. Pięknie jest. Kompilacja skałek, upstrzonych zieleniną tu i ówdzie, bujającą się na wietrze, czy lasy, w których niemal czuż żywicę wyzierającą spod spękanych płyty kory to momenty, w których nie można przestać się nadziwić, jak oni to do cholery zrobili. Przypominając sobie poprzednie wydanie HD na Playstation 3 oraz oryginał oczywiście, poprzez szybkie spojrzenie na filmiki w internteach, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo wersja z roku obecnego prześciga niemal w każdym aspekcie swój pierwowzór. A obejrzeć musiałem, bo kiedyś to były czasy, a trawa była zieleńsza, a teraz czasów nie ma i w głowie wszystko wygląda lepiej. To doskonały przykład.
Jednakowoż ktoś z końca sali mógłby oi pewnie zapyta, co poza faktem, że gra jest ładna (śliczna jest, ignorancie jeden!) nawet na Playstation 4 dla plebsu (wersji nie-PRO, jaką posiadam), bo przecież nie chodzi tylko o podziwianie widoczków, prawda? PRAWDA? No tak, ale te panoramy, człeniu…
Szesnaście, to liczba kolosów zalegającej krainę, do której trafia nasz bohater wraz ze swą dziewoją, które wygląda jakby ktoś jej podał o jeden Dzban Leśny (też RIP) za daleko. Blada taka, wychudzona, nieprzytomna, tak serio to kostucha już się o nią upomina. A my tacy uparci, mamy magiczny mieczyk, legendarny z legend, taki, o, i wiemy, że w tej krainie jest jakiś byt, co ołtarz ma w posiadaniu. Z zasłyszanych historii, byt ów powinien klepnąć kartę i wyrwać pannę ze szponów końca ostatecznego. Stawia nam jednak warunek. Utłuc tych szesnastu. Siadamy na koniu, przodem, i ruszamy podziwiać widoczki, okazyjnie machając ostrą końcówką oręża, chłonąc może nie tyle lore, bo te właściwie nakreślane jest tylko bodźcami wizualnymi, nie ma tu 16 ekranów historii do poczytania, co oswajając się z izolacją krainy, w której wylądowaliśmy.
Tak, Shadow of the Colossus to istna wariacja na temat boss rush mode, gdzie nie ma nikogo więcej, poza nami samymi. Okej, są jeszcze jaszczury ze świecącymi ogonkami i kapliczki, które pełnią rolę sejwów na żądanie, gdybyście zapuścili się za daleko. Oboje ściśle ze sobą powiązane, bo owe gady łażą tylko w okolicy tych drugich, a mają niebagatelne znaczenie dla zabawy, albowiem po złapaniu ich strzałą ostrą, można ichniejszy ogonek wszamać, a tym samym sobie powiększyć pasek staminy. Z drzew możemy pozyskać owoce, których właściwości zwiększą żywotność. I to właściwie jedyne znajdźki, które gra oferuje, a których szuka się z przyjemnością, albowiem mają realne przełożenie na rozgrywkę. Zgoda, są jeszcze monetki, niemalże setka, które są rzeczą dodatkowa, a które odblokowują nowy mieczyk, którym można pomachać podczas zabawy. Nie spodziewajcie się jednak ciągłych przebieranek i gmerania w statystykach, tego tu nie uświadczycie. Całość da się zrobić na golasa, mniej więcej, bo jak pamięcią sięgam, w erze PS2 mało wiedziałem o jaszczurkach i owockach. Macie teraz przody, huehue.
Bezkresy łąk, czy połacie pustynii przemierzać będziecie na pięknym koniu czarnym, którym steruje się dość specyficznie. Nie jest to zwrotna bestia, ale nada się do szalonego galopu po prerii. Ba! Nawet przyda się podczas walki, choć jego główną funkcją, poza bycie naszym jedynym przyjacielem podczas całej imby, jest bycie środkiem transportu. No i można na nim akrobacje czynić. Może nie kręcenie bączków, czy wchodzeniem bokiem pod tiry, ale stanie na siodle już tak. I z łuku można z niego strzelać, przydatne. Samo sterowanie rumakiem uważam za dość kłopotliwe, co doprowadziło do mojej śmierci w miejscu, w którym na bank nikt nie umarł jeszcze. Niestety nie było acziwka.
No, ale dobra. Mamy staminę hapsów bez liku, wyświetliliśmy sobie mieczykiem drogę do kolejnego kolosa. Co teraz. Ot, kolosów jest szesnaście, a co za tym idzie są mocno zróżnicowani, zarówno pod względem ogólnej aparycji, ale też zachowania na arenie, gdzie stają nam naprzeciw. Oprawca kontra ofiara. Kolosy są powolne i w każdym przypadku naszym zadaniem jest wyczajenie słabych punktów celu, trzeba się jeszcze tam dostać. Tu zabawa robi się ciekawa, bo poczynamy się wspinać po ogromnych cielskach ruchomych kreatur. Włosy! Jakże one wyglądają, ło panie, jakże się gibają pod wpływem przemierzenia ich sposobem na pchłę, czy pod wpływem ruchu ciała kolosa, a których się chwytamy, by dojść gdzieś na grzbiet, czy głowę w poszukiwaniu migoczących symboli, które należy obstukać i etap zaliczyć. Tu dużo zależy od naszej ilości staminy, bo kolosy nie lubią pcheł i często gibają się na wszystkie strony, uniemożliwiając nam dalszą wędrówkę, a przy okazji obsysając nasz pasek staminy, co kończy się upadkiem i zabawą od nowa w przypadku porażki.
Brzmi stosunkowo prosto i może takie się wydawać, zwłaszcza grając na normalu, gdzie konieczność zabawy od nowa w wyniku upadku jest o wiele częstsza, niż nasz zgon jako taki. Wersja SoftC na PS4 posiada z biegu odblokowany wyższy poziom trudności, co powoduje, że szarże wielkoludów są bardziej niebezpieczne, właściwie to biorą nas na raz. Kamera niestety na wszystkich ustawieniach potrafi zaszaleć, dokładając od siebie, co przyjemne bynajmniej nie jest, wręcz mocno frustruje, zwłaszcza, kiedy połączy się to z powolnością gigantów, ziwnymi punktami checkpointu, który można niechcący cofnąć, lądując nie tam gdzie trzeba i bam! nagle nie ma żalu, a przez generowane sceny, żal być powinien. Zalecam granie bez podpowiedzi, a rozkmina kolejnych szefów zajmie Wam trochę czasu. To nie samo, właź tam i czochraj w czerep, ale czasem wymaga pomyślunku, co w niektórych przypadkach może zając trochę czasu. Standardowe osiem godzin, to na pewno. Osiem godzin bez dropów fpsów, które kiedyś sięgały liczby z jedynką z przodu, tak grubo było.
Co po tych szesnastu starciach, bo przecież bossowie żadnych minionów nie mają, a klepanie jaszczura to nie jest to, po co przyszliście. Gra oferuje starcia na czas z dotychczasowo spotkanymi kolosami i szereg wyzwa, które można ukończyć, by zdobyć insze mieczyki, czy odzienia, co znowu wydaje się zbędne. Zbędne, bo Shadow of the Colossus mimo, że zachwyca wydaje się być emocjonalną grą na raz. Nie generuje już tak mocnych feelsów jak to kiedyś bywało. Jest dziwnie na serduszku, nawet za drugim czy trzecim razem, pewnie, ale jeśli temat jest znany, dziwnym nie jest, że emocjonalny strzał nie bije tak mocno.
Za to jeśli będzie to Wasz pierwszy raz, Królu złoty, zazdroszczę.
Grę dostarczył wydawca, dziękuję. Obrazki w tekście wykonałem podczas rozgrywki, w trybie photo mode, który nie daje gry skończyć, huehue. Grane na zwykłym PS4.
170 zł za 8 godzin. Hmm…
Ładniejsze to to niż HorizonD?
@/mamrotha
Nie, nie jest ładniejsze pod względem typowo graficznym, ale osobiście mi się bardziej podoba styl. Nie było celem tego rimejka konkurowanie wyglądem z najlepiej prezentującymi się grami tej generacji, a odświeżenie wielkiego klasyka i możliwość zagrania w grę, która korzysta z dobrodziejstw jakie dają dzisiejsze konsole.
Aż szkoda, że już nie mam swojej starej PS2. 😀
@Pryka
Wielki klasyk brzmi dobrze. Se kliknę jak skończę Kingdom Kondom. Ku czci i w intencji posiadaczy PS2 🙂
@/mamrotha
149 albo nawet 139pln : )
@Nitek
w store 169