Najlepsza niemiecka rzecz od czasu ostatniej kolekcji fatałaszków Hansa Klossa!
~ ain’t no mainstream blogger
No dobra, może jeszcze Oktoberfest i Lidl są lepsze. Dziś prezentujemy The Inner World – przygodowego point and click w starym, dobrze znanym stylu, wydanego przez Headup Games i Studio Fizbin. Sprawdźmy, czy wymierający powoli gatunek jakim do niedawna wydawał się być point and click jest w stanie zaoferować coś świeżego, w dotychczas znanej, sprawdzonej formule.
Mnie Inner World ujął już na samym początku. Być może to kwestia animowanej grafiki 2D, która mocno przypadła mi do gustu, a może jakiś sentyment do tego typu produkcji, kojarzących mi się z pierwszym PC. Nie bez znaczenia pozostaje pewnie też historia, jaką zaserwowali nam scenarzyści. Ale od początku… W grze wcielamy się w średnio rozgarniętego, kilkunastoletniego, naiwnego ale poczciwego chłopca imieniem Robert. Nasz główny bohater mieszka w Asposii – krainie, gdzie głównym czynnikiem koniecznym do przeżycia jest święty wiatr, pozyskiwany z fontann czy może bardziej studni wiatru. Robert jest uczniem/sługą/przybranym synem wielkiego Mistrza Wiatru – trzęsącego całą Asposią Conroya. Robert musi stawić czoła gniewowi bazyliszkopodobnych Bogów Wiatru, którzy karzą Asposian zamieniając ich w kamień i reglamentując wiatr. O jako-takie nastroje w Asposii próbuje dbać obrońca uciśnionych i ostatni sprawiedliwy czyli właśnie Conroy. Naszą misją jest rozwiązanie zagadki, czemu bogowie się mszczą i odkrycie naszego prawdziwego przeznaczenia. Pomaga nam w tej walce, poznana w trakcie rozgrywki dziewczyna Laura, którą również w pewnym momencie przychodzi nam sterować w grze. Tyle tytułem wprowadzenia do fabuły, nie będę jej dalej opowiadał, żeby nie zepsuć ewentualnej zabawy tym, którzy zdecydują się zagrać. Dodam jedynie, że mamy do czynienia z fabularnymi wzlotami i niestety upadkami. Gra posiada jakiś twist fabularny, choć trzeba przyznać, że już od początku pewne rzeczy wydają się nam mocno oczywiste, a dalsza rozgrywka tylko nas utwierdza w przekonaniu, że nie pomyliliśmy się w początkowej ocenie. Być może również z tego tytułu zakończenie gry okazało się dla mnie niezbyt widowiskowe i nie do końca satysfakcjonujące.
Co do technicznej strony gry, trzeba przyznać, że mocno uproszczony interfejs jest względnie przyjazny dla gracza. Grę obsługujemy tylko lewym klawiszem myszy. Po kliknięciu na przedmiot bądź postać rozwija nam się możliwość podglądu lub interakcji. Mnie osobiście taki sposób obsługi akurat odpowiada. Zdarzają się od czasu do czasu błędy uniemożliwiające podjęcie jakiejkolwiek akcji w grze, ale sprawę całkiem przyzwoicie rozwiązuje autozapis, który odbywa się z naprawdę dużą częstotliwością, toteż ewentualne wymuszone wznowienia gry nie doskwierają aż tak bardzo. Cała historia podzielona jest na pięć rozdziałów, a w każdym z nich przemieszczamy się po kilku dostępnych lokalizacjach. I tu następuje największa moim zdaniem bolączka The Inner World – czarny ekran z jednym tylko słowem a aż trzema znakami interpunkcyjnymi – LOADING… Gra często wymusza na naszej postaci (a czasem postaciach, bo są epizody, gdzie poruszamy się kolektywnie z innym Asposianami) częste przechodzenie z jednej lokalizacji do drugiej. Czasem, żeby zrobić postęp w grze, musimy kilkukrotnie przeskakiwać w tę i z powrotem, a ładowanie lokalizacji trwa i trwa. Niby nic dziwnego, ale jest to szczególnie męczące w przypadku kiedy takie krążenie stanowi absolutną konieczność, lub kiedy chcąc zostać Sherlockiem decydujemy się nie korzystać z systemu podpowiedzi (całkiem niezłego zresztą) i musimy kluczyć w poszukiwaniu odpowiedniego działania. Może marudzę, ale kilkukrotnie odstawiałem grę na bok, bo irytowało mnie ciągłe wczytywanie lokalizacji.
A teraz o rzeczach, które powodowały że jednak do niej powracałem. Poza wspomnianą przeze mnie grafiką i nienajgorszą fabułą, zalicza się do nich m.in. humor zawarty w grze. Nasza flegmatyczna i bez dwóch zdań ciapowata postać zestawiona z otaczającym ją zewsząd niebezpieczeństwem stanowi mieszankę rozbrajającą – niekiedy zabawną nieporadnością, a czasem niespodziewaną przenikliwością. Znajdziemy tu humor sytuacyjny, ale też np. odniesienia do choćby Harry’ego Pottera. Żeby doszukać się takich smaczków, musimy grze poświęcić jednak nieco więcej ponad niezbędne minimum. Steam wynagradza gadanie z wszystkimi napotkanymi postaciami i poświęcony temu dodatkowy czas osiągnięciem, więc dla tych którzy lubią zdobywać achievki jeszcze jeden dobry powód do dłuższego grania. Co do zagadek, to jeśli chcemy wszystkie rozwiązać bez korzystania z systemu podpowiedzi, to czeka nas nie lada wyzwanie. Wydaje mi się jednak, że trudność gry to akurat kwestia bardzo relatywna i uzależniona od poziomu zaawansowania gracza w tego typu point and clicki, więc nie traktuję tego jako wadę gry – może tak jak i główny bohater jestem zwyczajnie upośledzony w kwestii wychwytywania związków przyczynowo – skutkowych. Nie wszystkie rozwiązania są oczywiste, ba! spora część z nich jest moim zdaniem nielogiczna na pierwszy, drugi i kolejny rzut oka, co mocno komplikuje sprawę, ale jeśli aspirujesz do miana prywatnego detektywa lub posiadasz nadludzką cierpliwość do klikania co popadnie, to satysfakcja z samodzielnego rozwiązania tych trudniejszych zagadek jest gwarantowana. Skoro wspomniałem już o systemie podpowiedzi, to pozwolę sobie krótko rozwinąć. Podpowiedzi są udzielane stopniowo, od niewielkiej sugestii co może nam pomóc posunąć się dalej w grze, poprzez nieco bardziej dobitne wskazanie przedmiotu, który może być przydatny, aż po oczywiste „idż tam, kliknij dwa razy w prawym dolnym rogu i stanie się to i to”. Korzystanie nie jest przymusowe, natomiast dobrze, że jest taka opcja, bo w przypadku przestoju pozwala uniknąć zniechęcenia rozgrywką. Za to duży plus.
Podsumowując, The Inner World jest produkcją po którą warto sięgnąć, mimo tego że pewne wady posiada. Nie uważam kilku godzin spędzonych przy tej grze za zmarnowane. Przede wszystkim bawiłem się świetnie dzięki zabawnym dialogom, splotom akcji i przyjemnej, choć surowej w kolorystyce otoczce wizualnej. Mogę wybaczyć niedociągnięcia bo dostałem solidną przygodówkę z ciekawymi postaciami, w dobrze wykreowanym świecie, z niezłą fabułą z drugim dnem. Odpowiadając zatem na pytanie postawione we wstępie: można dziś zrobić grywalnego point ‘n’ click, który mimo że nie będzie spektakularnie rewolucjonizował gatunku, to da casualowym graczom przyzwoitą porcję rozrywki, a dla fanów tego typu gier bez cienia wątpliwości będzie łakomym kąskiem do kolekcji.
Czas przejścia: 6h
Grę dostarczyło Studio Fizbin.
Nie znam się na grach. Ale śmieszy mnie grafika;D a tekst napisany tak, że może nawet bym zagrała…
@bea
cieszę się, że tekst Cię zachęcił. gra się całkiem przyjemnie, więc do dzieła! 🙂
na pierwszym obrazku on strzela z sutków światłem czy mi się wydaje?
badass
@Nitek
nie wydaje Ci się, a świetlne sutki to tylko jeden z jego przymiotów 😛
gra jest świetna, ma kilka wad jak padło w recenzji, ale bardzo dobry przedstawiciel gatunku
Moim zdaniem ten gatunek idealnie nadaje się na platformy mobilne, dziw że niewiele tego tam powstaje.
A recenzja spoko, podoba mi się taki system oceniania z czasem przejścia i panem not bad. Dużo fajniejsze to od klasycznego 4/10, 7/8 czy 6/9.
@powazny_sam
Znajomy polecał mi Broken Sworda na androida, ale nie miałem jeszcze przyjemności. Zresztą niewiele grywam na telefonie.
@Havlo
polecam. BS Director’s Cunt (nigdy nie mogę się powstrzymać) jest zacny na telefonie. Z 12h mi zajął i jest pierwszą grą na komórczaka jaką skończyłem. Niestety dwójki nie miałem na tel, więc nie wiem co i jak.
@Nitek
Potwierdza się żeś ogier niewyżyty 😛 No to chyba jednak muszę spróbować z tym BS. Ale to nie teraz, bo co innego mam na tapecie obecnie 😉
Point & click to gatunek wymierający?
No co Ty, przecież co roku od czorta fajnych tytułów wychodzi… 🙂
@borianello
No może nie wymierający, to trochę przesadzone określenie. Ale czasy świetności takich produkcji chyba już przeminęły. Przyćmiły je FPSy z multi, jak to gdzieś zostało powiedziane 😉 Ale w sumie to trzeba lubić takie gry bo mają swój specyficzny klimat. Może z tego względu nie docierają do świadomości szerszego grona. Takie mam wrażenie.