Recenzja – Master Reboot

Nitek dnia 2 listopada, 2013 o 11:18    6 

Załadowanie naszych wspomnień na serwery wydaje się być nie lada gratką. Stajemy się po części nieśmiertelni, rodzina będzie mogła przeżywać nasze wspomnienia do woli. Kuszące. I niebezpieczne.

Witaj w Soul Cloud. Jesteś naszym rezydentem, można rzec woźnym. Twoim zadaniem będzie doglądanie czy załadowane wspomnienia mają się świetnie na naszych serwerach, czy nic się nie sypie i czy nikogo nie wywala na pulpit. Zwłaszcza, że od ostatniej wtopy, jaka miała miejsce ostatnio, jesteśmy pod lupą.  Pamiętaj też, by nie siedzieć i nie pracować za długo. Może powstać mały problem, by Cię wybudzić, taki niuans. Zresztą widziałeś umowę, to ostatni punkt. Ten czcionką wielkości cztery, zgadza się. O, a co to za anomalia? No już, nie stój tak, ruszaj.

MasterReboot02

Master Reboot to przedstawiciel modnych ostatnio  nprzygpdówek FPP w których nie strzelamy, a  rozgrywka zagadkami stoi. Zaczynamy w hubie wspomnień, w której to mamy dostęp do zbioru pppamięci. Zazwyczaj dostępne jest kilka miejscówek, spośród których możemy dowolnie wybierać w kolejności, którą również sami sobie wybierzemy. Przechodzimy przez drzwi i pyk, siedzimy w czyjejś wirtualnej głowie. Wszystkie wspomnienia, które od tej chwili będziemy przemierzać są oczywiście ze sobą powiązane i zawierają okruchy opowieści. Tę poznajmy zbierając gumowe kaczki (nie pytajcie) zawierające informacje ze świata zewnętrznego. Nie bardzo wiem czemu kaczki, ale są. Nie mi się kłócić, choć miałem miejscami wrażenie, że ktoś cierpiał na poważną anatidaefobią. Taki motyw przewodni.

MasterReboot09

Błąd systemu

Choć jesteśmy wirtualnym dozorcą nie mamy tu miotełki, ani nawet jakiś gadżetów. Słabo. Wszystkie wspomnienia to sceny, w których do rozwiązania mamy proste łamigłówki. Naprawdę proste. Nie wiem czy jest to zamysł autorów czy ukłon w stronę grającego, mający wynagrodzić brak jakichkolwiek podpowiedzi, wskaźników, mapy czy jasno umieszczonych punktów zapisu. Tak, nie da się gry zapisać w dowolnym momencie, a ta zdaje się zapisywać dopiero po ukończeniu wspomnienia, którego projekcję aktualnie plądrujemy. Cios w pysk, bo gra nie raz i nie dwa, bezczelnie wywali Wam się do pulpitu między lokacjami. Taki psikus, zapewne mający pogłębić wrażenia z obcowania z Master Reboot, jednak wkurzający niemiłosiernie.

MasterReboot05

Jednakże jesteśmy. W pierwszej scenie stoimy na placu zabaw. Dookoła las. Mijamy drzewo i nagle… pting. Odbijamy się od wirtualnej czerwonej siatki nie pozwalającej na pójście gdziekolwiek daleko. Czyli za linię dwóch drzew na krzyż. No to na plac zabaw. Tam huśtawki, zjeżdżalnie i jakieś kolorowe fragmenty czegoś. Podbiegamy, podnosimy. O! A więc to tak, to było potrzebne. Zaiste intuicyjne. Widać, że kawałków powinno być kilka, bo miejsce jeszcze jest, więc motamy się dookoła szukając, podnosząc jakieś rzeczy w punkcie A, zanosząc je do punktu B, co daje nam kolejny kolorowy kawałek C. I tak przez całą grę. Nieważne gdzie gra Was zaprowadzi. Czy będzie to upiorny szpital czy labirynt z regałów biblioteki. Zawsze trzeba w kilku miejscach kliknąć, by pójść dalej. Co najśmieszniejsze, żadna zagadka nie miała najmniejszego sensu, no bo jak bardzo sensowną rzeczą można nazwać odklikanie czterech ekranów maszyny, która ping, umiejscowionych w zupełnie nielogicznych miejscach szpitalnych korytarzy. Efekt odnalezienia wszystkich jest iście logiczny. Otwierają się drzwi ewakuacyjne. defuq.

Horror, powiadam Wam, jest czczą mrzonką i pustym sloganem w tym przypadku. Jasne, coś tam się czai w wirtualnej rzeczywistości, ale żaden z tego Kosiarz Umysłów. Bezmyślna lala, która może dwa razy faktycznie przeszkadza, bo staje nam na drodze. Kiedy indziej swą obecność zademonstruje wyskakując z szafy, albo przechadzając się między rzędami w samolocie. Tylko konfrontacja w szpitalu robi jako takie wrażenie, zwłaszcza, że się tam pogubiłem nie mogąc znaleźć czwartego przycisku otwierającego drzwi. Żyłem w strachu, że nigdy stamtąd nie wyjdę. To nie Outlast, Amnesia czy nawet Przyjaciel Diabła Piszczałki, a bardziej maszkara, którą można straszyć niegrzeczne dzieci. W dodatku wizualnie zrealizowana bardzo kiepsko. Więcej strachu najecie się na loadingach, każdorazowo trzymając kciuki, by następna mapka wgrała się poprawnie.

MasterReboot16

Klimatu nie można odmówić reszcie oprawy, bo miejscówki są zaprojektowane wyśmienicie. Tym bardziej wkurzają ograniczenia świata i ta przeklęta czerwona bariera. Sama oprawa audio nie zapada specjalnie w pamięć. Mowy tu mało, a jakieś nuty wwiercającej się w umysł także nie uświadczycie. Wasze oczy będą bardziej zadowolone niźli uszy. Jako ciekawostkę, możecie zagrać w Master Reboot w języku walijskim, za co można nawet dostać parówkowe osiągnięcie. Nic trudnego, zważywszy na znikome ilości tekstu, który jest konieczny do ukończenia rozgrywki. Jeśli chcecie się zapoznać z tą opcją, zróbcie to od razu, bo gra prócz dwóch różnych zakończeń nie ma nic do zaoferowania.

MasterReboot14

Myślałem, że podczas obcowania z Master Reboot będę się bał i skomlał. Zamiast tego dostałem wizualną ucztę ze sztampową historyjką, która nie zaskakuje do samego końca. Niestety. Nie zadaje pytań egzystencjalnych, nie skłania do przemyśleń, a przez całość lecimy niczym żelazkiem po koszuli. Jeśli miałbym skorzystać z usług Soul Cloud to tylko po to, by wymazać wszelkie wspomnienia związane z Master Reboot. CTD

Czas przejścia: 5 godzin

ZIMNA-RYBA

Dodaj komentarz



6 myśli nt. „Recenzja – Master Reboot

Powrót do artykułu