Pokaż kotku, co masz w środku – The Evil Within, recenzja

Nitek dnia 5 listopada, 2014 o 14:57    5 

Swatanie modelu rozgrywki Resident Evil z Silent Hill już w dalszych częsciach tego drugiego okazał się mocnym niewypałem w oczach wielu. Shinji Mikami, pewnie nie znacie, dumny tata pierwszego tytułu w zestawieniu spróbował raz jeszcze.

The Evil Within

The Evil Within

The Evil Within pompował marketingową masę w stronę dość wyszukanych obrazów gore, z których to posoka zdawała się wręcz tryskać. Postać sefasa (nazewnictwo własne), krnąbrnego jegomościa z sejfem zamiast głowy rozpalała wyobraźnie. Będzie pewnie jak Nemesis, upierdliwy, dwumetrowy, nieśmiertelny skurczybyk z trzeciej odsłony RE3, które wejście na scenę nieraz oznaczało spinę jako później wywołał Outlast. Przeliczyłem się niestety. Mocno naciąłem się na Sejfasie i pośrednio na The Evil Within. A to cholera szkoda, bo o ile Residenta lubię, Silent Hilla kocham, tak macham ręką na dalsze losy nowej marki. Mikami pokazał już, że im dalej w las, tym nogi mu się plączą, a z takim startem, panie!

evilwithin 2014-10-14 22-26-58-662Początek jest bardzo smaczny. Ot wpadamy na miejscówkę, kierując losami policjanta, którego danych z dowodu zdążyłem już zapomnieć, do hacjendy, gdzie trupem ktoś wyściełał posadzkę. Szast prast, jesteśmy pojmani, włosami targa grawitacja, nogi stylowo skute w kajdanach podwieszonych do sufitu. Idzie pierwszy nikczemniuk, opasły rzeźnik, który ewidentnie lubi swój fach. Zbliża się obierając za cel nieszczęśnika tuż obok, niestety, bo grać trzeba za chwilę będzie. Coś tam tnie, ktoś tam ślurpie, osocze na podłogę, QTE, pyk, jesteśmy wolni, bezbronni, nienagannie ubrani i uczesani. I fajnie, bo trzeba się skradać, i klimat jest, rosnący szybko, bo jak tylko pykniemy klucze wiszące nieopodal, nasz oprawca zaczyna nas gonić z odpaloną piłą spalinową. Słodko. Pikanterii dodaje fakt, że twórcy istotnie się nie szczypali serwując nam od pierwszych chwil ohydę, litraż kegi z piwem czerwonej posoki wszędzie, WSZĘDZIE, kiełbaski z ludzi, surfowanie po jelitach i spinę, że nas znajdzie.

I nagle przyszedł jakiś ktoś do Mikamiego i niechybnie powiedział, że jest za ostro, że trzeba odpuścić klimatu, bo ludzie nie wytrzymają. I tak się dzieje. Skradać się można, jasne, teoretycznie wszystkich da się zajść od tyłu. Tylko trzeba się wyzbyć uczucia deja vu bijącego z rozgrywanych scen, które nawet settingiem mocno kojarzą się z pierwszym starciem z wiejskimi głupkami w Resident Evil 4. Tam z kosami, tu z kosami, tam mini boss z piłą, tu mini boss z piłą. Potem jest fajniej, a jeszcze bardziej potem jest jeszcze bardziej fajniej. Tylko, żeby dotrwać do nagrody znakomitych mózgojebów fabularnych, trzeba mocno cierpieć.

evilwithin 2014-10-16 00-19-12-621Wiedzcie, że nie ma już tych pożal się Boże, pasów na krawędziach ekranu (PC MASTER RACE!). Nie. Tak samo jak i zaczęło działać płynnie mimo wcześniejszej mantry nie da się płynącej od Bethesdy. Jedna łatka każe grę teraz kochać, bo reszta denerwujących rzeczy niestety została. Drewniane sterowanie. To po pierwsze. Nie wiem co tata Residentów robił, bo o ile w nich nastąpił postęp i postaci przestały zachowywać się jak dzieci entów w kwestii dynamiki poruszania się, tak ruchy bohatera to wycieczka w przeszłość. Można strzelać i chodzić, to nie to, ale sam feeleing jest tak nietrafiony, jakby ktoś kazał mieszać Wam pięć torebek kiślu w jednej szklance wody. Jest tak topornie, tak wolno, ludzie ze starości przy grze umierają. Sytuacji nie ratuje fakt, nomen omen, strzelania, które chcąc nie chcąc szybko wychodzi na pierwszy plan. Kamera wręcz dyszy nam na giwerę ukazując to co jest po prawej stronie naszego bohatera, a ty se celuj. A już w ogóle z tymi pasami to żart był jakiś, bo bossów nie dało się normalnie kroić. Oni naspeedowani poranną wizytą u dostawcy, my jak po trzech wdechach w zamkniętym garażu przy odpalonej furze. I weź tu strzel w te dyndające kandelabry, żeby podpalić przeciwnika, skoro albo widzisz kandelabr, albo przeciwnika. Albo już dawno nie żyjesz i masz to w dupie. Bez tych pasów może jest lepiej, nie sprawdzałem.

evilwithin 2014-10-17 16-11-36-547Oczkiem lub utrudnieniem adresowanym do grających jest konieczność zapisu w konkretnych miejscach. Poza checkpointami, które są. Są też upierdliwe, ale są. Tu ciekawie to rozwiązano, bowiem sejw punkty ciągną także historię. Taki mały psikus i pierwszy poważny mózgotrzep na naszej drodze. Te jak wspomniałem, rozwijają się bardzo późno. to znaczy są w trakcie rozgrywki, nurzania się w kadzi z krwią i innych czynności na co dzień przez nikogo nie podejmowanych, ale zdecydowanie druga połowa gry ze swoim klimatem wijącym się wokół Piły jest fajniejsza. Tyle, że ja Piłę lubię, a i to niekoniecznie jest dla każdego.

W pierwszej połowie, kiedy przekradanie się zejdzie na drugi plan, będziemy się strzelać. W wiosce, na małych arenach zamkniętych, gdzie nie przejdziesz, póki nie wybijesz do nogi. To te słabsze fragmenty z nierzadko zaszytymi niekończącymi się respami wrogów, triggerami je wyłączającymi i wypełnionym drętwym sterowaniem po brzegi.

Brylują tu modele postaci, które są obrzydliwie piękne. Nie mogłem się nadziwić kunsztu wykonania poszczególnych złych. Czy to bossów, czy to pionków obwiązanych drutem klasycznym, wykonanie wszystkich jest tip top. Pojedynki z szefami dla odmiany ssą na miękko, podczas gdy zastosowano bardzo fajny patent w potyczkach z popierdółkami. Zmieniają się modele postaci każdorazowo kiedy zginiemy, przez co rzadko kiedy walczymy z tymi samymi mutantami. Fajnie. Turpizm podszywający The Evil Within, jakkolwiek to zabrzmi, wygląda bardzo fajnie, a gra barwami w niektórych scenach zachwyca. Nie zawsze, ale MA MOMENTY.

evilwithin 2014-10-18 16-19-27-277Fabuła? Kogo to obchodzi. Typowe każde z każdym i każdego, podczas gdy ten nie jest tym, a tamten jest kimś innym, a linie dialogowe pachną Tromą i pisane były w poczekalni do proktologa, który płakał jak oglądał. Konwencja kina klasy B trzyma się tu mocno, co niestety przez wzgląd na proste rozmowy składa się na część rozbijającą klimat historyjki.

Żeby nam nie było nudno, a penetracja otoczenia przeciągnęła nas po wszystkich kątach, nasz pan policjant, zbiera konfitury, zieloną maź w słoikach zostawionych tu i tam lub wysączając ją z ciał poległych. Gdzie on to sobie wciera siedząc na fotelu prawdopodobnie do trepanacji, insza inszość. Owocuje to rozwinięciem naszych zdolności, liczeniu do 8 naboi w magazynku, ich lepszym polem rażenia czy nawet szybkością przeładowania. Ot, dziwnie zmontowany rozwój postaci. Jakby nie można było zrobić tego w prostych menusach.

Choć ubrany skąpo, pełne ma kieszenie. Zabawki do bólu nijakie. Jest rewolwer, magnum, kusza o trzech różnych bełtach, strzelba, granaty, apteczki. Szału nie ma, ale przyznać trzeba, że jak taka strzelba urwie to klękąją narody. Każde ciało po szabrowaniu bezwarunkowo trzeba spopielić. Tak na zaś. Craven w Krzyku uczył, że tacy zawsze wracają. Istotnie, a bossowie lubią wyskoczyć ze świeżego ciałka posiłować się z nami raz jeszcze. Nigdy się nie nauczą.

Panujący rozgardiasz do ogarnięcia jest łatwy. Nie ściąłem się w zbyt wielu miejscach, słałem do piachu równo, a bossowie to konusy na góra trzy próby. Jak już trafisz w dobry schemat, bo to stare rozwiązanie, brania ich sposobem, ma czasem i tu zastosowanie. Satysfakcja, kiedy wpada się na to właściwe rozwiązanie smakuje dobrze jak zawsze. To wszystko na pierwotnie najwyższym dostępnym poziomie trudności. Potem jeszcze dostępny staje się new game+ i modele postaci do pooglądania, ale poza tym drugim już mi się nie chciało powtarzać tej sztuki.

evilwithin 2014-10-18 23-46-04-922Towarzyszące mi uczucia podczas przeszło dwudziestu godzin rozgrywki nawet nie orbitowały w okolicach strachu. Może jestem zbyt stary na sztuczki zawalenia mnie największą ilością trupów zewsząd, może widziałem za dużo pasztetów. Nie do końca mogę powiedzieć, że gra jest beznadziejna, nie. Jest zerojedynkowa. Albo ją pokochasz, albo rzucisz w kąt. Chciałem jej oddać serce, wzięła nerkę. Niby też dobrze, bo można bez jednej żyć, ale jak i bez niej, tak też nie grając w The Evil Within.

emma_stone (1)

Klikanie w reflinki generuje drobniaki na piwo.

Cena The Evil Within

Aha, jest też demo do ogrania.

Czytaj, komentuj, udostępniaj!

Dodaj komentarz



5 myśli nt. „Pokaż kotku, co masz w środku – The Evil Within, recenzja

Powrót do artykułu