Pierwszy Outlast miał to do siebie, że był relatywnie świeży. Jakkolwiek to nie brzmi w kontekście gry, gdzie co rusz potyka się o czyjeś rozczłonkowane ciała. Dziwnym nie jest, że dwójka na starcie wiele z tego traci.
Wciąż potrafi zaskoczyć, ale jednak to już nie do końca jest to. Outlast drugi stawia przy okazji na napinkę wynikającą z ciągłego zaszczucia, wymieszanego z klaustrofobicznymi miejscówkami, w których przyjdzie wam przycupnąć. Pierwsza część przewlokła nas z w tę i nazad przez szpital psychiatryczny, tak tutaj jest zdecydowanie o wiele bardziej różnorodnie. Dużo tu biegania na zewnątrz chociażby, wspinania po skałkach czy przyjmowaniu na odsłonięte kostki (które widać!) gałęzi najeżonych igłami. Jest klimatycznie. Zwłaszcza w tych poniekąd rzadkich momentach, kiedy schowacie się do beczki, od czasu do czasu wypełnionej wodą, przed waszym już-wkrótce-oprawcą. Outlast 2 ma momenty. Ba, jest ich całkiem sporo.
Dźga przy okazji moje osobiste fobię, powiedzmy, jakimi są łażenie po ciasnych jaskiniach, takich fest ciasnych, gdzie brzuch może zrobić z was Kubusia Puchatka sięgającego po miodek, bezbronnego i zaklinowanego, wiecie. Druga sprawa to okazyjne taplanie się w wodzie. Nie jestem fanem poziomów podwodnych, bo jak nic to fabryka stresu w moim przypadku. A tu, pełna gama. A to przenikanie po zalanych korytarzach z głową pod poziomem wody, a to wspomniane beczki. To wszystko czasem jest jeszcze w jaskiniach, więc wyobraźcie sobie jak bardzo łysiałem ze stresu w czasie zabawy. No, bardzo.
Inna sprawa, że przez całe bieganie, drugi Outlast spartolił mocno elementy skradane. Można uskuteczniać przemykanie cichaczem po wysokiej trawie, ale jest to zrealizowane tak se i diablo nieskuteczne. Momentami odnosiłem wrażenie, że nie tylko poczesano skryptem ścieżki poruszania się przeciwników, ale także ich zachowanie względem nas. Nie dość, że potrafią nas dojrzeć z dość dużych odległości, czasem w mocno nielogiczny sposób, bo gdy na przykład przykucamy w cieniu, to są dość szybcy i zwyczajowo wiedzą, gdzie się kryjemy. Poza czołganiem. Jeśli jednak nie zależy wam na pokaźnych zasobach baterii do kamery, czy bandaży do opatrzenia ran, co czasem nie jest możliwe, bo jesteśmy wrażliwi na przeciwników jak dmuchawiec na wietrze, wystarczy biegać przez lwią część gry i jakoś tam da radę. Niestety.
Outlast 2 puszcza stosunkowo dużo skryptów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby w tę myśl realizowano efektowne scenki, które też są, ale zdecydowanie zbyt wiele jest momentów oskryptowanych na zicher, że nie ma zlituj się. Tak będzie, choćbyś skisnął, a ty, drogi graczu, będziesz powtarzał sekwencję, aż skiśniesz. Albo zmienisz poziom trudności. Tak stało się podczas projekcji sennej, realizującej odsłanianie kolejne fragmenty naszej przeszłości, kiedy wszystko musiało być wykonane perfekto. Robiłem to dobre pół godziny, aż poddałem się i zniżyłem z trudnego na normal i poszło od sztycha. Maszkara była trochę wolniejsza, ja zaś szybszy i jakoś poszło. To był jednak najsłabszy moment, w którym niepotrzebnie zaliczyłem kilkanaście zgonów, a który odarł grę z budowanego napięcia przez pryzmat ciągłego powtarzania danego segmentu.
Śmierci zresztą, naszej, jest tu o wiele więcej niźli w poprzednikach. Czy to dobrze, czy to źle to już kwestia indywidualnego odbioru. Generalnie jednak dzieje się tak najwięcej w podobnych momentach, kiedy ktoś nas goni, a my nie rozumiemy skryptu i metodą prób i błędów staramy się trafić na właściwe rozwiązanie. Że tu trzeba było w lewo, tam przez drzwi, a tu oknem. A klimat się ulatnia z każdą nieudaną próbą. Coś jak Dragon’s Lair w ubarwieniu krwi i flaków.
Atmosfera jest gęsta niczym melasa na zimę. Dużo tu gore, flaków ocierających się o łydki i dziwnych scen, które może i nie generują mocnej zawiechy i specjalnego strachu, bardziej obrzydzenie, i mocno zapadają w pamięć. Jednocześnie gra mocno skręca mocno w klimaty horroru, porzucając przy tym namiastkę thrilleru, którym starały się być poprzedniczki, przez większą część przynajmniej. Tym razem wszystko oscyluje wokół religii, nawet ma to ręce i nogi, ale nie każdemu może odpowiadać, bo pojechano tu grubo.
Outlast 2 błyszczy technicznie. Niby gra ciemna, a niesamowicie urodziwa. Skąpane w niebieskiej poświacie księżyca skupiska domków generują mocny klimat, tak samo kiedy rosi wasze skroń deszcz. Każde wnętrze (huehue) przedstawiono z dbałością o detale, które można podziwiać przez oko kamery, która tym razem jest nie tylko naszym wzrokiem w ciemnościach, ale ma też inne funkcje jak choćby mikrofon, którym można podsłuchać oprawców przez ściany, czy przeglądanie nagrywanie zrealizowanych wcześniej filmików. Nie jest to żadna rewolucja, a fajne opcje, z których mało się w sumie korzysta. Nie ma kiedy, bo nóż gładzi tętnice. Dźwiękowo O2 zostawia konkurencje w tyle. I jasne, pewno tu wyłożonej dosadnie obrzydliwości wszelkiej, tak Outlast 2 nierzadko robi znakomity użytek w myśl zasady mniej znaczy więcej.
Nie mogę powiedzieć, że z Outlastem 2 bawiłem się specjalnie źle. Nie, bawiłem się bardzo dobrze, ale jednocześnie było jakoś tak mniej frajdy, niż w przypadku poprzedniczki. Dużą rolę odegrały dość częste sekwencje pixel, które mocno mnie zniechęciły, momentami frustrując niepotrzebnie. Zwyrodniały klimat ujął mnie, momentami skręcając mi kichy, a zabawa, tym razem, w sztafetę potrafiła wycisnąć krople potu. Sama gra jest tematem jednorazowym, chyba że ktoś celuje w odszukanie spisanego na rozrzuconych gdzieniegdzie kartkach bełkotu i miejsc do nagrania i da radę skończyć ją w dwa wieczory. Tak na jakieś sześć godzin (jest acziw z mniej niż cztery). Niemniej jednak nie było już tego efektu OMAGAWD, jak przy jedynce, czy dodatku. Było tylko fajnie, mniej niż się spodziewałem.
Podesłał wydawca.
Poniższa playlista to zapis streamów, gdzie Outlasta 2 skończyłem. Jeśli nie ma całości, kolejne odcinki wjeżdżają codziennie o 20:00
Outlasta 2 możecie kupić m.in. na GOG.com, gdzie przy użyciu poniższego linku rzucicie trochę pesos na zimne dla mnie.