Krakowskie Potwory czyli coś strasznego tu nadchodzi

maladict dnia 9 kwietnia, 2022 o 5:39    3 

Uznane twórczynie, nośny temat, wspierająca platforma z dużym zasięgiem. Co może pójść nie tak? Zobaczmy.

Krakowskie Potwory to nowy serial stworzony dla Netfliksa w ramach ich programu diversity and inclusion. Tej dobrej różnorodności, przedstawiającej szerokiej publiczności kultury z mniej znanych zakątków świata. Tutaj zdecydowano się pokazać trochę słowiańszczyzny i chwała Netfliksowi, że uniknął uproszczonego i nie do końca słusznego przekonania słowiańszczyzna = Rosja. Przyznacie, że w świetle ostatnich wydarzeń byłoby to ciut niezręczne.

Platforma zdecydowała się powierzyć sprawę Polsce, która ugruntowała swą pozycję wprowadzeniem slavic vibe do gier z serii Wiedźmin, przez nieoczytanych rozciąganym na całe wiedźmińskie ‘universum’. Mamy więc polskie twórczynie, polskich aktorów, polską ekipę, polskie plenery, i… to widać, słychać i czuć.

Nie zamierzam się rozwodzić, że Polacy ‘nie umią’ w fantastykę, bo zrobienie dobrego serialu fantastycznego to nie jest jakaś wyższa szkoła jazdy. Trzeba mieć po prostu pomysł, konsekwencję i dobrą wolę.

Zacznijmy może od pomysłu. Alex, młoda sierota ze wsi, wbrew przeciwnościom studiuje medycynę na UJ. Te przeciwności są takie (prócz socjalnych), że męczą ją koszmary i zdaje jej się, że widzi i słyszy rzeczy, których nie ma. Szybko okazuje się jednak, że to nie początki schizofrenii, ale dar. A właściwie Dar. Nasza Ola jest bowiem inkarnacją potężnej słowiańskiej kapłanki Wandy (tej od germanofobii). Dlaczego? Dobre pytanie. Tajemniczy Profesor rozpoznaje jej dar i dołącza ją do swojej specjalnej grupy studentów, z których każdy posiada specjalną zdolność (przy czym te zdolności są ujawniane przez autorki nader nieśpiesznie i niechętnie). Czas jest ku temu najwyższy bowiem zbliża się czas gdy spełnią się pradawne przepowiednie i pradawne Zło powróci szerzyć pradawne śmierć i zniszczenie.

Tutaj pojawia się meme z Martym McFlyem mówiącem ‘Hey, I’ve seen this one before’, bo i owszem widzieliśmy to i w Buffy, i w Grimm, i w Titans, i paru innych produkcjach, których nie znam to się nie wypowiem. Ale nie mówię, że to wyświechtany pomysł, bo wszak cała popkultura to nic nowego i nie chodzi o to by wymyślić coś czego jeszcze nie było, tylko żeby znane składniki zebrać do kupy i upichcić z nich coś dobrego lub przynajmniej strawnego. I tu niestety pani Adamik z koleżankami zawodzą.

Skoro już jesteśmy przy analogiach kulinarnych

Problem z kręceniem fantastyki to przekonanie (co dobitnie wyszło podczas dyskusji o serialu Wiedźmin), że fantastyka nie musi być logiczna, ‘bo to przecież jest wymyślone’. Chyba nie muszę was, giki drogie, przekonywać, że wewnętrzna logika dzieła jest elementem nader istotnym. No chyba, że za prawdę weźmie się wypowiedź Bagińskiego wygłoszoną w obronie serialowego Wiedźmina, że ‘dzisiejsza młodzież, wychowana na youTube i TikToku chce by było szybko, krótko i dłuższa fabuła ją męczy’. I nie zamierzam się czepiać faktu, że autorki przedstawiają własną interpretację wierzeń słowiańskich, bo wiadomo, że naukowych opracowań mamy jak na lekarstwo, więc brak tej wiedzy pozwala na dość swobodne interpretacje. Szanuję, że stworzyły własną wersję języka starosłowiańskiego opartą na starocerkiewnosłowiańskim, choć mogły posłużyć się już istniejącym międzysłowiańskim. Co razi, to uproszczenia, skróty i pójścia na łatwiznę. Książki otwierają się na właściwej stronie, na właściwej przepowiedni, bohaterowie zawsze mają odpowiedni pomysł w odpowiedniej chwili, Spas zostaje pokonany dzięki jedynemu w Krakowie dzwonowi bijącemu we właściwym momencie. Do tego dorzucę notoryczne porzucanie potencjalnie ciekawych wątków. Jak np. ten z zapadliską plującą głównej bohaterce do piwa. Pozwólcie, że rozwinę, uwaga spoilery. Główny Zły wysyła dwie demonice w pogoni za główną bohaterką. Podczas gdy jedna z nich decyduje się opętać jednego ze studentów z grupy poprzez sześciogodzinny seks, druga znajduje dwójkę bohaterów w barze i udając kelnerkę serwuje im piwo ‘z dodatkiem’. Alex wypija trochę i źle się po nim czuje podczas gdy jej kolega, Lucky, wypija więcej. To pozwala demonicy przejąć nad nim kontrolę i skłonić go szybkiego numerka z Alex w kanjpianej toalecie. Z czego zresztą niewiele wynika, więc rozgniewany Zły zabija zapadliskę. To widzi pierwsza z nich, która przyłapana in flagranti ucieka (skutecznie) majtając na lewo i prawo krągłymi pośladkami. Coż gdy te pośladki są zbyt brudne by wywoływać większe emocje. (Czy ktoś może mi wytłumaczyć czemu wszystkie stwory zła muszą być tak usmorutane?) I tyle jeżeli chodzi o ten wątek. Dla porównania, gdy mieliśmy podobną akcję w Grimm (Adeline częstująca Hanka specjalnymi ciasteczkami), autorzy potafili zbudować z tego arc na praktycznie trzy odcinki. W Potworach się nie da.

Przyczyną jest to, że większość odcinków zajmują długie ujęcia, z których nic nie wynika, i rozwlekłe dialogi, w których bohaterowie nie tyle mówią i rozmawiają co deklamują i wygłaszają kwestie. Do tego oczywiście dochodzi jakość dźwięku, chociaż tutaj, za radą recenzentów włączyłem od samego początku napisy, więc nie miałem z tym większych problemów.

Na tej skrótowości cierpią też postaci. Mamy w serialu grupę dziewięciu osób obdarzonych mocami, o których nie wiemy praktycznie nic i niewiele się przez cały sezon dowiadujemy. Może dlatego, że używają tych mocy nader powściągliwie i tylko wtedy gdy nie zakłóci to fabuły. Iliana potrafi przewidywać przyszłość, ale robi to tylko raz, by zobaczyć Alex uwięzioną w podziemnej jaskinii. Bliźniaczki owszem czytają w myślach, ale choć cała grupa zastanawia się gdzie był Profesor i co zamierza, nawet nie próbują go wysondować.

Postać profesora Zawadzkiego to temat na osobny akapit. Poza tym, że jest uznanym patologiem (na tyle uznanym, że nie musi nawet do przeprowadzanej sekcji zakladać fartucha), nie wiemy o nim nic. Twórczynie sugerują nam pewne rzeczy, ale czy zostawiają to na następne sezony, czy robią to ‘bo tak’ nie mamy pojęcia. Jego motywacje też są dla nas niejasne. Bo z jednej strony zdradza grupę, ale bierze udział w finałowej akcji. Zabija gościa, który ma co do niego podejrzenia, ale naocznego świadka swej zdrady tylko trochę szarpie. Strasznie się Chyra w tej roli męczy. O ile jeszcze zatroskany ojciec mu wychodzi, to w roli Profesora X/Gilesa zupełnie się nie odnajduje. A że talentu i umiejętności nie można mu zarzucićwięc albo odwala mañanę, albo jest równie pogubiony co widz.

Podobnie konfudującą postacią jest Aitwar Małgorzaty Beli. W wersji ‘spirytystycznej’ jeszcze coś robi, chroniąc główną bohaterkę i od czasu do czasu podtykając rozwiązanie, ale w momencie przejścia do świata fizycznego jej rola ogranicza się do wytrzeszczania oczu i eksponowania posągowego ciała modelki. Jedyni, którzy się jakoś w produkcji bronią to Wojciech Brzeziński jako Robert i czasami Eryk Pratsko jako Chworz/Chory.

Kraków. Kraków jest piękny jak zawsze, nawet pomimo klaustrofobicznych ujęć, choć krakusów prawdopodobnie irytować będzie łatwość z jaką bohaterowie przemieszczają się między Rynkiem, Kazimierzem i Podgórzem. Ale widoki Kanoniczej czy Bulwarów Wiślanych radują serducho i liczne graffiti takie jak ‘Pasy’ czy ‘Chuj ci w d…’ wzbudzają zrozumiałą nostalgię. Z Krakowem wiążą się też dwa smaczki, które przypadły mi do gustu. Pierwszy to klątwa Chworza rzucona na Kraków: ‘Na Kraków spadnie straszliwa klątwa. Odtąd miał dusić się i gnić w niecce zabudowany domostwami jak góry wysokimi tak by wiatr żaden nie mógł przegonić skisłego powietrza’. Drugi to scena gdy budowlańcy wykopują posążek Trygława i Robert zabierając go rzuca na odchodnym ‘Tylko nikomu ani słowa, archeolodzy są gorsi od zielonych’.

Czy ten serial mógłby być lepszy? Pewnie tak. Gdyby dołożono jeszcze kilka odcinków, tak by postaci miały czas i okazję zaistnieć i przedstawić się lepiej. Tak by lepiej ograć wprowadzane potwory. Tak by lepiej porowadzić czy podomykać wątki. By wrzucić jakiś comic relief czy inne rozładowanie ponurości i ciężkości klimatu. Ale pewnie nie było na to budżetu, jako że większość jego poszła na przeniesienie kopca Wandy z Nowej Huty w okolice stadionu Garbarnii.

Dodaj komentarz



3 myśli nt. „Krakowskie Potwory czyli coś strasznego tu nadchodzi

  1. bosman_plama

    Z tym brakiem opracowań o słowiańszcyźnie niezupełnie tak jest, bo w ostatnich latach wyszło ich multum (lepszych i gorszych, jasne), ale i wcześniej trochę by się znalazło, nie tylko wiekowego już Gieysztora czy znanego raczej specjalistom Moszyńskiego, ale np. stosunkowo nowego Szyjewskiego. Autorki serialu natomiast uparły się korzystać z jednego. dzewiętnastowiecznego i dość, hm, umiarkowanie sensownego.
    Zresztą najlepiej o tym napisał sam Szyjewski (zresztą dostępny w Krakowie raczej bez trudu, można go było do współpracy zaprosić, lata temu na przykład zaprosiłem go do Rozmów w Toku i nie krzyczał, że brzydzi się komercją i nie przyjdzie:) ): https://nauka.uj.edu.pl/aktualnosci/-/journal_content/56_INSTANCE_Sz8leL0jYQen/74541952/150487536

    1. maladict Autor tekstu

      @bosman_plama

      Ów wiekowy już Gieysztor to bardziej chciejstwo niż konkrety. Zresztą wszystkie opracowania (choć, przyznaję nie znam tych najnowszych) opierały się na kilku pobieżnych notkach z niemieckich kronikarzy, badaniach folklorystycznych na wsi, nikłych znaleziskach archeologicznych (Świętowit ze Zbrucza, dziwne, że się nie pojawia w serialu) i porównaniach do rozwoju innych religii. Jest więc bardziej gdybanie niż fakty i nietrudno to podważać. Jako takie z łatwością podlega dość swobodnym interpretacjom i tu autorki nie są jakimś wyjątkiem. A że nie trzymają się ‘słusznej linii’ to już zupełnie inna sprawa.

      1. bosman_plama

        @maladict

        Oj nie, to nie tak. Wiedza o wierzeniach Słowian i ich (naszej) demonologii wywodzi się więcej niż z “pobieżnych notatek niemieckich kronikarzy” i paru odkryć archeologicznych. Rzeczywiście historyczne źródła pisane (niekoniecznie niemieckie) oraz odkrycia archeologiczne (liczniejsze dziś niż w czasach Gieysztora, i tak, przy całej swojej wiekowości młodszego od źródła, z którego korzystały autorki serialu) to dwa z trzech filarów wiedzy. Trzecim jest etnografia, a zatem badania folkloru, obyczajów, rytuałów, podań. Przechowało się w nich sporo, jeszcze w latach 20 XX wieku przetrwało na wsiach niemało rytuałów i obrzędów, wspomnień dawnej wiary. Chrześcijaństwo okazało się zresztą niezłym przechowalnikiem. Oczywiście, żeby analizować takie źródła trzeba by odpowiedniego przygotowania, obycia w metodologii, ale by czytać prace np. przywoływanego Szyjewskiego wystarczy już nieco chęci. Źródła pisane (nie tylko niemieckich kronikarzy, ale także np. Prawda Ruska, która może być dokumentem dotyczącym prawa, ale dostarcza przy okazji sporo wiedzy obyczajowej, a w tym rytualnej, bo jedno z drugim było połączone), serbskie pieśni bohaterskie a nawet albański Kanun (Albańczycy to nie Słowianie, ale kontakty z nimi miały na nich wpływ) i jeszcze inne dokumenty to także źródła wiedzy, choć oczywiście trzeba umieć z nich korzystać. Moszyński stworzył monumentalną “Kulturę Ludową Słowian” w oparciu o badania własne a także wcześniejszych badaczy, a opisywał tak wierzenia i obyczaje, jak i kulturę materialną, żywienie itd. Wszystko to wpływa na obraz wierzeń. Demonologię odczytuje się z podań, pieśni (Kolberg z uczniami zebrał ich mnóstwo w 90 tomach). Etnografowie z XIX i XX wieku sięgali do źródeł, które dla dzisiejszych badaczy byłyby niedostępne (acz badając ok. 20 lat temu w Rumunii obyczaje związane z wyprowadzaniem owiec na hale i wypasem, obserwowałem zachowania i ryty opisywane przez polskich etnografów i 80 lat jeszcze wcześniej), a w oparciu o które, przy wsparciu wiedzy pochodzącej z archeologii i dokumentów historycznych, można zbudować całkiem niezły obraz słowiańskich wierzeń. Jasne, niepełny i niedoskonały, ale jednak bogaty i dostępny bez konieczności robienia habilitacji z etnografii Słowian, bo opracowania są dostępne.

Powrót do artykułu