Nadal nie poznałem osobiście nikogo, kto by skończył, czy nawet zbliżył się do najmroczniejszego z najmrocznieszych loszków. Sam sprzeniewierzyłem godzin ze sto na to, by pograć i nie dać się zwariować. W wersji stacjonarnej. A teraz? teraz jest jeszcze gorzej.
Osoby, które nigdy z tematem styczności nie miały, co może być dziwne zważywszy na fakt, że można mocno po taniości wyrwać Dungeony, słowo wyjaśnienia (jak chcecie więcej, odsyłam do artykułów o DD, których kilka już było 😉 ). Dostajecie chawirę w spadku po nie żyjącym dziadku, cz y tam wuju, stryju, cuda na kiju. A, że rodzina przeklęta, to i prowadząc wykopy w ogrodzie, natknęli się na złowieszcze pozostałości po Onych, Przedwiecznych, mrocznych kreaturach, rodem ze snów Lovecrafta. Stryj, czy kto tam, zaliczył własnoręcznego headshota po tym, jak nie ogarnął co wykopał, ogarnęło go szaleństwo, cyk. Teraz nasza rola w tym, by zakasać rękawy i wygnać zło wszelkie, zasadzić drzewo, spłodzić syna i żyć w glorii i chwale. Huehue, chcielibyście.
Droga do celu jest zagmatwana, bynajmniej do najłatwiejszych nie należy. nawet po wprowadzeniu ułatwień i dodatkowego stopnia trudności, radiant, ścinającego zabawę o lekko 40 godzin, można się srogo przejechać i wiele stracić. Zdrowia, czasu, członków drużyny. Ten wariant wycieczki jest w wersji na Switcha od samego początku i nie wymaga oczekiwań, czy dodatkowych zakupów. Zresztą jest też DLC Crimson Court, a i nie brakło dodatkowej postaci Shieldbreakerki, co już należy zakupić osobno. Zbieramy więc ekipę w wiosce nieopodal posiadłości i ruszamy z wyprawą. Do naszej dyspozycji miejsca mroczne, oczywiście, śmiercionośne, no ba, w których niejeden bohater przepadnie, mowa.
Nie zmieniono w grze zupełnie nic względem pecetowego odpowiednika. Miasto, którym zarządzamy jest nadal o wszelkich funkcjonalnościach i tak w gildii nauczycie bohaterów nowych zdolności, kowal podbije statystyki ekwipunku, ześlecie do lazaretu na badania okresowe co drugiego druha, pejczykiem strzelicie po pleckach w klasztorze na wzgórzu, a na atłasowych piwkach zalejecie się piwkiem w towarzystwie dam. Wszystko, by zbić poziom stresu, który rośnie jak zawsze za szybko. Bo wiedzieć musicie, że nie tylko o zdrowie fizyczne bohaterów dbać należy, ale także o psychiczne. Do zbijania zawyżonego poziomu służyć Wam poszczególne budynki właśnie będą, a niedoglądani podopieczni o zbyt napełnionych depresyjnymi myślami głowach, zwariują, otrzymując perki negatywne, co wcale nie pomaga. Wygląda to tak, że zbieramy dwa typy ataków, bo jedni przeciwnicy uszczkną nam zdrowia kosą, inni szepną złe słowo napełniając nasze serce lękiem i dźwigną poziom stresu. Stresik rośnie też w wyniku nieoczekiwanych zdarzeń czy też postępuje wraz z zapadającą w lochach ciemnością przybliżając nas do nieuchronnej zguby. Tylko Wasze zdolności menadżerskie będą w stanie uchronić ekipę przed zagładą. Przynajmniej przez jakiś czas.
Kiedy już zaprzestaniecie doglądania trzódki chętnych na loszki, co jest niezmiernie ważnym segmentem zabawy w DD, należy przejść do planowania wycieczki. Eksploracja lochów – bez zmian. Nadal generowane są proceduralnie, nadal drużynę należy właściwie pozycjonować, by wjeżdżali we wrogów z całą swoja mocą i nadal przygryza się zęby w oczekiwaniu na rozstrzyganie stresogennych czynników.Na radiancie rozgrywka leci dość szybko, postacie levelują prędko, ale przy okazji lochy również, więc szybko zabawa przykręca śrubę, rzucając nań przeciwników hardych i można się nieźle wkopać robiąc loszki w pospiesznie i nawet na pierwszych większych bossów (również hardzi jak zawsze) iść z duszą na ramieniu. Bardzo, kurka, ładnie. Śmiało można powiedzieć, że Darkest Dungeon w wersji Switchowej to port 1:1, który nie utracił ze swej mroczności nic, a nic. Skłonny jestem powiedzieć, że zyskał.
Jest wersja polska, a obsługę w trybie handhelda można czynić za pomocą sterowania dotykowego motać paluchem po ekranie, co jest znakomite. Wiecie, nie trzeba konsoli cały czas w rekach trzymać, a jedynie coś poklikać gdzieś na stole, robić swoje, by po chwili wrócić i znowu pomiziać szybkę, zgodnie z zasadą jeszcze jeden loszek. To zresztą moja preferowana stylówa zabawy, bo oblatywanie wszystkich menusów przy pomocy pada czy joy-conów, jest w moim przypadku utrapieniem. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by style sterowania stosować wymiennie. Czytałem opinie, że czcionka na ekranie Switcha jest mało czytelna, acz sam nie mam problemów z jej rozczytaniem. To port nad wyraz udany, a same loszki to znakomity kompan podróży (jakkolwiek to nie brzmi) czy też posiedzeń tu i tam, bo a to save jest co moment, a to można uśpić konsolę i kontynuować zabawę później, a to wytną wszystkich w pień, więc tak jakby się zaczyna od nowa, huehue. Niestety Darkest Dungeon zaliczył też turbo wtopę, przez wzgląd na kilkukrotne wywalenie błędu na ekranie konsoli i wymuszenie restartu gry. Tak, też nie wiedziałem, że może się to zdarzyć. Za duży poziom stresu konsoli najwidoczniej.
Wyprawa w lochy nie jest grą dla wszystkich. Z czasem wkrada się lekka doza monotonii, przerywana krzykiem kogoś łamanego kołem, z lekką nutą grindu i mielenia współtowarzyszy na małe klopsiki. Jedni będa utyskiwac, że gra od kopa jedzie z graczem równo, oferując tylko swoisty iron man, grę na jednym sejwie, inny będzie płakał po utracie drużyny, pierwszej z tak naprawdę wielu. Pohamuj te łzy w autobusie, synek! Niemniej jednak Darkest Dungeon na Switchu, czy na PC, nie stracił nic przez dwa lata obecności na rynku i wciąż oferuje przednią, lekko bolesną, zabawę.
A ja co? No dalej gram.
Podesłał wydawca.
ech… skasowałem to…