Dla niewtajemniczonych, rzekome chwilówki to nie lewe hajsy od ogołoconych z owłosienia twardzieli krakowski spod herbu maczety, a gry, które dobre są na chwilę przez bardzo długi okres czasu i nie nużą, i bawią, i dobre są fest. Captain Forever Remix utrzymał tę tendencję przy wyjściu z Early Accessu. Całe szczęście.
Temat przerabialiśmy w zeszłym roku, ale zdaje sobie sprawę, że kogoś mogło mało obejść. Z wielu powodów. Bo oczogwałcąca kolorystyka tytułu nie pasuje. Bo temat jest bardziej obcy niż ósmy pasażer Nostromo. Bo co to znowu za wynalazki. To stwierdzenia prawdziwe, ale nie lękajcie się, bo Captain Forever Remix jest grą z charakterem, która nie dość, że ćwiczy refleks to wyciąga z grającego nieodkryte pokłady kreatywności w konstrukcji maszyn latających w przestrzeni kosmicznej. I robi to dobrze.
Jest też fabuła, pomijalna całkowicie, bo CFR to typ gry, gdzie niby jest wątek tematyczny luźno ciągnięty na przestrzeni dziesięciu dostępnych plansz, ale równie dobrze mogłoby to być stwierdzenie, że masz udać się na Pluton, kupić mleko i wrócić. Z tym, że zamiast mleka jest wredny brat, któremu trzeba nastukać, Pluton jest dość daleko i nie uda wam się tam dolecieć, nie dlatego, że jesteście słabi czy miętcy. Dlatego, bo gra szybko wyciera twarz mokrą szmatą nasączoną wyzwaniem zatrzymując jeszcze przed piątym sektorem. Tym mitycznym piątym sektorem, moim nemezis z FTLa, a tu będącym punktem odblokowującym zestaw kolejnego statku do poskładania.
Sedno sprawy, bang! W CFR jesteśmy kapitanem wehikułu, który każdorazowo przyjdzie Wam składać z dostępnych części. Tych jest kilka zestawów, w których znajdziecie wiele konfiguracji i dość powiedzieć, że nie ma się co do którejś z nich przyzwyczajać, bo sytuacja zmienia się dynamicznie. Wszelkie części mają swoje statystyki, jest masa, jest HP, są perki właściwie dla odpowiednich fragmentów jak zwiększone szanse na unik, celowniki laserowe czy zwiększany damage. Zupełnie jak w dowolnym RPG. Zestawy są stałe, dostępne klocki również, ale można odblokować kolejne. Wystarczy, no właśnie, dolecieć najwyższym dostępnym setem do piątego sektora i już. Powodzenia.
Samo składanie statków jest niebywale proste i mega przyjemne, a przy tym dość złożone, by zadowolić wybrednych co spędzili niezliczone godziny w Kerbalach czy innych Space Enigeneerach. Wszystko dlatego, że statystyki poszczególnych elementów wpływają na zachowanie statku. Za mało silników z jednej strony? Będziecie krążyć wokół własnej osi. Nierównomiernie rozłożone dysze? Mniejsza zwrotność w danym kierunku. Zbytnie przeciążenie po jednej stronie? Dopowiedzcie sobie sami. A to przecież zestaw początkowy i w ciągu dwóch kolejnych minut przyjdzie Wam oblatać połowę statków w galaktyce. Pomyśl o Lego. I dość brutalnym rogalu. Aha, aha, wiem, że dobre.
Założenia gry są proste. Zniszcz na planszy statek wyższego poziomu niż ty. Na pierwszym położyć trzeba level drugi, na drugim trzeci i tak dalej. Rożnica między takowymi statkami jest znaczna, bo to, że są wylevelowani fest oznacza, że nawet mając takie same podzespoły jak ty, będą np. szybciej motać laserami, a poszczególne elementy statku będą miały podbite statystki. I ciężko jest. Nie lękajcie się jednak, bo każdy inny zdobyty statek do darmowe części dla ciebie, które na bieżąco możecie podmieniać. W locie zmienicie silniki, podkradniecie moduły lecznicze czy porzucicie te słabiutkie laserki na wyrzutnie rakiet, piły mechaniczne, czy dzidy laserowe. Jest tego multum, kombinacji idą w tysiące tysięcy i śmiało można powiedzieć, że kolejna rozgrywka nigdy nie jest taka sama jak poprzednia, a powtarza się tu często.
Sterowanie w kombinacji mysz i klawa jest stosunkowo wygodne, zwłaszcza jeśli chodzi o momenty konstrukcyjne a, że te można wyczyniać w dowolnym momencie, jakoś ciężko wyobrazić mi sobie kogoś grającego w te pozycje na padzie. Feeling poszczególnych konstrukcji zmienia się w locie i podobnie jak z wyglądu i funkcjonalności statki różnią się, tak sterowanie nimi jest na tyle różnorodne, że trzeba działać adaptacyjne dopasowując się do zwrotności, prędkości, ale też trajektorii lotu wszystkiego co wybucha bądź robi pew pew. A jak już będziecie latać, wystrzegajcie się i precyzyjnie sprawdzajcie, co też w konstrukcji będziecie gmerać. Nie raz i nie dwa pociągnąłem nie ten klocek co trzeba rozsypując statek na orbicie, zostając tylko z kadłubkiem, który zniszczony oznacza game over. Nerwy jak na pierwszej randce.
Starcia w galaktyce ulepionej z kawałków pizzy i niedolizanych lizaków pośród fosforyzujących, samoprzylepnych gwiazd mają w sobie wiele uroku, a jednocześnie stanowią nie lada wyzwanie. Poziomy trudności na jakie można się targnąć są typowe, przekrój od easy przez hard na impossible skończywszy, z czego na tym ostatnim lecą tacy przeciwnicy, że Vader widząc ich szalone twory czerwienił się w swym kostiumie. Do tego dochodzą wszelkiej maści przeszkadzajki, jakie gra losowo rozmieszcza w rozgrywkach. Latające grzyby zapuszczające gazy na cały ekran wywołują tripy jak na LSD, bo efekt jest tak skonstruowany, że gra zdaje się wylewać poza ramy wyświetlacza. Dochodzą do tego niezniszczalne wieżyczki, o sile rażenia przewyższającej wszystko co widzieliście do tej pory oraz formacje asteroidów przeszkadzających w nawigacji. Abstrakcyjnym elementem jest zaś loot z randomowo wskakujących na planszach skrzynek, ale biorąc pod uwagę, że wypadają z nich wręcz elitarne fragmenty statku, jestem w stanie wybaczyć takie anomalie.
A jak już jakimś cudem dolecicie do Plutona, jest tryb sandboksu, który na bieżąco mapuje Wasze kolejne statki i dorzuca je do puli z której możecie korzystać do woli. Nie zdziwicie się, jak po skończonej zabawie gra obwieści Wam, że macie fefnaście set modeli nowych statków zaimportowanych do tego trybu. A jeśli chcecie, możecie Wasze twory wystawić w Steam Workshopie lub też pobrać stamtąd dodatkowe warianty modeli stworzonych przez innych graczy.Zabrakło niestety jakiejkolwiek formy multiplayera, a szkoda, bo choć całość prezentowana jest z widoku top down, jest to jeden z fajniejszych dogfightów jakie grywałem ostatnio. No i roguelike’ów jako takich też, moje ścisłe podium. Brak multi to właściwie jedyna zła rzecz, którą mogą wymienić w odniesieniu do Captain Foreeeeevaaaaaaa.
Nie mam pojęcia czemu nie chcielibyście w to zagrać.
Podesłał developer.
Tu se możecie zagrać w prototyp. W przeglądarce, BANG.
zagrałem kilka rundek. muszę coś z silnikami z przodu do cofania pokminić bo póki co wszystkie giwery na twardy front, wszystkie silniki na miękki tył i RAAAAAMING SPEEED 😀 zabawnie, ale do momentu gdy wpadne na kosa, który mnie odparuje w sekundę 😛