Wrzucając do jednego wora fragmenty Team Fortress 2 oraz klocki króla, Minecrafta, należy spodziewać się czegoś znakomitego. Przynajmniej z założenia. Dziwnym nie jest, że elementy ze sobą grają, choć nie bez sporadycznego fałszu.
Pierwsze co wymierza siarczystego liścia w lico to znikoma ilość osób na serwerach. Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że po utworzeniu oddzielnego konta gdzieś-tam i zapięciu się pod rejon UK oczom ukazuje się lista dostępnych gier. Dwie. Po jednym graczu w każdej, serwery pod hasłem. WTF. W pierwszym momencie nie bardzo wiedziałem co oni tam mogą robić w grze nastawianej na drużynowy multiplayer, teraz myślę, że może po prostu zamiast biegać i się strzelać, faktycznie bawią się tam w Minecrafta. Solo.
Każdy robi to co lubi
Na szczęście bylimy w miarę skompletowani, bo zebrała się cała ekipa, poza tymi, co się nie zebrali. W tym miejscu chciałem podziękować tym, którzy byli. Br0ki, Yumaczka, Agend, Troyanek, Łosiu, Kycu, Revant, Artiom, dzięki, że byliście i wzięliście udział w tym, bądź co bądź, fest śmiesznym i miodnym wydarzeniu.
Podziękowania, check. Elementy Team Fortressowe to podział na klasy wraz ze wszystkimi obowiązkami jakie wynikają z tego podziału. Co za tym idzie, każdą postacią gra się zgoła odmiennie, każda z nich posiada także zdolność specjalną niedostępną dla innych. I tak, Rambo człeniu potrafi rzucać punkty respu za plecami przeciwnika, coby można go było zajechać niczym z konia trojańskiego, podczas gdy inny hochsztapler rzuca apteczki. Standardowo do porzygu można powiedzieć. Owszem, dlatego grałem ninją. Taką wiecie, z krwi i kości – katana, szpony do wspinaczki po ścianie, szurikeny i te ostre małe przedmioty rzucane podczas ucieczki na podłoże tzw. caltropy. I tak, faktycznie można wspinać się po ścianach, fajosko, nie? Nadmiar tego, można sobie pomóc, stawiając ołtarzyk do którego można się teleportować w dowolnym momencie, strategicznie, taktycznie, fajosko, nie?
Całą ekipą można za to budować, jasne. W zależności od tego jakie klocki weźmiecie w podróż, postawić można sprężynujące platformy wybijające w powietrze każdego twardziela, podkładać dynamity, budować ściany widmo, wieżyczki, klocki z klejem, fest tego dużo. Można też zbudować klocek zwykły. Stoi wtedy dumny taki pośród całego tego dziwactwa, czekając na rozkopanie, które niechybnie nastąpi. Wszystko dlatego, że zastosowano sprawny mechanizm zachęcający do sieczki, ale też do konstrukcyjnych wygibasów. Zrobienie czegokolwiek, poza frywolnym bieganiem i strzelaniem do wszystkiego, kosztuje materiały, te zaś pozyskujemy kopiąc, a jakże. Różne rozkopane klocki dają różne wartości i tylko czasem zdarza się, że przez indywidualnie rozliczanie sztygarów, wszyscy zamiast bronić mistrzowskiego klocka, ryją w ziemi szukając żołędzi. Tak, to ten niesławny szowinistyczny dowcip.
Co to ten mistrzowski klocek, co mistrzowsko skradł Waszą uwagę. Punkt centralny bazy, który trzeba zniszczyć/obronić, potem jeszcze, w zależności od mapy, dwa albo jeden, rdzeń i do domu, zwycięstwo w kieszeni. To zdaje się jedyny tryb zabawy jaki gra oferuje, przez co, choć mapy przez nasze grzebanie za każdym razem gra się inaczej, może znudzić. Dwanaście map w jednym rzędzie stoi i czeka na nasze podziurawienie. Różnice właściwie nie są jakieś znaczne poza topografią i innymi elementami składowymi, a przecież klocek klockowi nierówny, więc przez różne ich rodzaje nie kopie się tak samo szybko. A kopać się kopie, bo biegając między bazami nietrudno o kulkę. Wszystkie mapy przypominały mi trochę mapkę z Unreal Tournamenta, tę z dwoma wieżami naprzeciw siebie. Tyle, że tu można kopać i kombinować. Najpierw, w fazie wstępnej, minut kilka na obudowę bazy złotymi cekinami, spada osłona i już, rachu, ciachu!
Kombinowanie nie jest takie oczywiste. Początek w Block N Load, kiedy wszyscy są żółtodziobami to chaotyczna sieczka bez celu. Potrzeba spędzić tu chwile, by zacząć łapać o co chodzi. Na sucho zdaje się nie wchodzić, a okres aklimatyzacji szacuję na dwie, góra trzy, rundy. Dopiero wtedy zabawa ma szansę się rozkręcić, gracze odnaleźć w swoich rolach, a konstrukcje na mapie posypiać się na drobne mielone zawstydzając wszelkie levolutiony. Samo strzelanie to dziabanie mocno arcade pachnące. Ot, strzelasz z dużym prawdopodobieństwem, że coś z tej chmury ołowiu pośle przeciwnika na wieczną drzemkę. Nie podobały mi się znikomy feeling sterowania postaci. Jeśli można tak to nazwać, adekwatnie do opisanego przypadku, jest kwadratowy. W ogóle nie czuć kogokolwiek kim się steruje. Broń sztywno wyziera z dołu ekranu, a feeleing trochę przypomina Cytadelę. Głowa się nie giba, a w skali orgazmicznych spazmów rozkoszy bo postać w grze FPP ma nogi, BNL dostaje zasnęła/zasnął w trakcie gry wstępnej , bo choć jest sztywnie, tak odczucia z samego biegania są nad wyraz nijakie.
A jednak podczas samej rozgrywki różdżką macha Harry Potter, bo mimo wszystko, kiedy pochytaliśmy podstawy, rozkręciliśmy niezłe piekło. Fragi zaczęły wchodzik, taktyka się kleić, a i początkowe meh, co my gramy przeodziło się w przekrzykiwanie na Teamspeaku i rzucanie ofert o jeszcze jednego, podczas gdy na zegarze straszyła druga w nocy. I to jest największy problem. O ile ze znajomymi zabawa jest przednia, tak bez nich, nie ma z kim się bawić. 15 jurków jakie jest życzone za B’N’L wcale nie pomaga, a samej grze o wiele bardziej pomogłoby przejście na F2P, o tak. Tematyczny potencjał przez Jagex po raz drugi (pamiętne Ace of Spades) zmarnowany. Wtedy byłoby z kim, wszystko byłoby Wajdą i nic by się nie zmarnowało. A tak, bez kompletu dziesięciu osób, tudzież ośmiu, bo wtedy gra ma jeszcze jakiś sens, nie wiem czy z tematem się jeszcze zetknę. Choć miło było. Bajka o Magdzie znakomicie oddaje sytuację w jakiej znalazło się Block’n’Load. Ma gdzie, nie ma z kim.
Grane dzięki wydawcy.
Właśnie dlatego nie kupuję gier nastawionych na multi. Zawsze są zdane na łaskę i niełaskę mas, a ja wielokrotnie z tymi masami się nie zgadzam. Oczywiście wyjątki są jak choćby Guild Wars 1 i 2 czy L4D lub cała seria CS. No ale to są gry skazane na sukces.
[wazelina mode=on] Ja również dziękuje za kluczyk i wspólne pogrywanie! [wazelina mode=off]
Zgadzam się również z całą powyższą wypowiedzią (hej, wyłączyłem wazeline, czy nie?…). Na początku jest totalny wtf, gdzie wszyscy biegają, wchodzą i kopią wszędzie, byle nie w okolicach obiektów do zniszczenia 😉 jest to fps typowo jak TF2 – feeling broni to tragedia i bardziej skupić się trzeba na ich “alternatywnym” działaniu niż szukaniu zwykłych fragów. Sprzętu jest dużo, a każda klasa to ma swój własny asortyment. Fun jednak dla mnie zaczął się właśnie wtedy, gdy ludziska zaczęli ogarniać “klocowatość” (hihi!) gry. Budowanie różnych osłon, blokowanie przejść, wysadzanie ścian, podkopy, ataki z powietrza, podrzucanie ładunków wybuchowych, teleportów, obsadzanie min przy tunelach używanych przez przeciwnika. Damn, ile tutaj się tego dzieje! 😀 rozgrywka zmienia się dynamicznie – najpierw atak frontem, a jak ktoś się dobrze obudował to podkopem, itd. Atakują mostem? Wysadzimy go. Zniszczony most? no problem, zbudujemy drugi, ale w innym miejscu aby przeciwnik nie widział. Cena jednak jest zaporowa i kompletny brak zainteresowania grą (pewnie zmęczenie materiału po podobnych minecraftowych fpsach) to główna bolączka gry.
widziałem tego potworka kilka tygodni temu u yogscastów… szybko się odbiłem. ale od takiego dirty bomb też się w jeden wieczór odbiłem. zbyt duży team focus.
gdy najdzie ochota na strzelanko pozostaje po raz 3 albo 4 wrócić do blacklight retribution / gotham city impostors… cała reszta obecnych strzelanek mocno meh…