Dzisiaj wiadome jest już, że Battlefield 1 chwilę po premierze przygarnął więcej graczy, niż Battlefield czwarty zrobił to przez trzy lata egzystencji. Zachwyt to poniekąd słuszny, choć nie bez zgrzytów. Na szczęście nie w segmencie, który tygryski i Mark V lubią najbardziej.
Zacząć od tego trzeba, skoro para szła w gwizdek i obwieszczano tu i ówdzie, że poza rozgrywką dla wielu wojaków na serwerze jednocześnie, Battlefield 1 zaoferuje także zabawę dla samotników. Jak niestety się okazuje, zupełnie niepotrzebnie. Nie dlatego, że nie powinno być singla per se, ale dlatego, że te raptem kilka godzin, na oko dwie jak się sprężyć, bolą mocą niewykorzystanego potencjału. A zaczęło się dobrze.
Zanim jednak kampania, czeka do przejścia prolog i na nim warto poprzestać, by nie zepsuć sobie ogólnego wrażenia. Te kilkanaście minut szarży na mapie pokrytej błotem i nieżywymi kompanami, przeplatanych sznurem ciał wrogich żołnierzy, moment szarży w akompaniamencie gwizdów gwizdków, okrzyki, spopielony las, ciągły ostrzał artyleryjski, do tego muzyka przyprawiająca o gęsią skórkę i znakomicie zrealizowane przejścia pomiędzy kolejnymi wojskowymi, których krótki moment walki jest swoistym epitafium i hołdem dla poległych w tamtejszym konflikcie, robią niesamowite wrażenie. Prawie tak mocne jak kiedyś pamiętny szturm na Normandię, którego nie mogę doczekać się widząc oprawę Battlefielda pierwszego, bo wbrew horrorowi wojny jaki ukazuje, graficznie wygląda bajecznie.
Niestety prolog to obietnica gruszek na wierzbie, niespełniony śpiew twórców, którzy w pozostałych częściach kampanii nie rozwijają skrzydeł, a szkoda. Owszem, podróż Czarną Bess, parę misji dostępnych także w ramach demka za 15pln na Origin Access (1 misja z kampanii i 4 mapy w multi) ma momenty z gołębiem, czy też przedzieranie się przez jedną z fajniejszych miejscówek, zamglony las, ale wszelkie batalie dla samotników to strzelanie do drewnianych botów na dość przepastnych mapach. O ile się nie skradacie, bo gro map zawiera elementy tak sobie zrealizowanego przenikania za liniami wroga, włącznie z odciąganiem ich uwagi do eliminacji pojedynczej, dzięki rzucanym łuskom. Choć może to dziwić, tych misji jest wiele, choć w moim przypadku kończyły się w większości na ostrej wymianie ognia, bądź ciągłych restartach, o które nie trudno na najwyższym poziomie trudności, powiedzmy. Wszystko przez znajdźki, kuriozalna sprawa.
Misje w singlu obdarowują wyzwaniami, których realizacja nabija nam stosowne nagrody o dość dużej wartości merytorycznej, bowiem stamtąd można wyciągnąć wiedzę o toczonym konflikcie. Wyzwania wielu smaków i kategorii. Poprzez zwykłe przejście mapy, przez niewłączanie alarmu w okopach, na zbiciu dziesięciu headshotów skończywszy. Do tego dochodzą także dzienniki, poukrywane w skrzynkach, których trzeba szukać raczej na bieżąco. Pomyślicie – po co. Po skórki do broni w multi! I właściwie tylko dlatego grałem w singla. Poza tym, żeby coś o nim napisać.
Całość zamyka się w pięciu misjach głównych, o odmiennych wątkach fabularnych, podzielonych na kilkanaście plansz, których przejście nie zajmuje wiele. Każda z opowieści wojennych rzuca nas w buty innego wojaka i śmiało można powiedzieć, że jest jednym wielkim tutorialem do wojny totalnej, która czyha w zakładce zabawy dla wielu graczy. Nie udało się tu mnie ani specjalnie poruszyć, wzruszyć, ani wprawić w zdumienie, bo historie poszczególnych osób przedstawione są niezwykle skąpo i w wielkim skrócie. Ni się obejrzysz już grasz kimś innym, przez co nie ma czasu nad zastanawianiem się nad losami bohatera i to, co prolog zrobił znakomicie, jest niedoścignionym punktem na horyzoncie, do którego reszta gry się nawet nie zbliża. Tu jakiś pilot, tam piechur biegający w pełnej zbroi, czy legenda pola walki i jakiś młodziak, którego bierze pod skrzydła. Wydawać by się mogło, że fajnie, ale czas antenowy jaki został poświęcony na kolejne zdarzenia i miałkość zabawy z przeciwnikami o inteligencji przeciętnej bulwy, nie dostarcza. Są momenty, które cieszą i tyle. No, ale skiny są!
Na szczęście Battlefield 1 ma także swoją lepszą część. Na rany koguta, tak wyborna jest. Czy to spoiler? Niechże będzie, ale tryb zabawy wieloosobowej dostarcza frajdy na kopy. W każdym momencie jego trwania.
Co trochę jest dziwne i na przekór wyniesionym wrażeniom z bety, która niezbyt cieszyła przez taki se dobór mapy, która nawet teraz w rotacji nie wypada specjalnie często. Pokazanie, imponującej co prawda, pustyni nie było najlepszym wyborem według mnie, bo jak pokazuje pełna wersja, o wiele więcej tam dobra w innych rejonach świata. To i tak nie jedyna mapa pustynna, acz pozostałe dwie są jakoś fajniejsze. Suez ciasnotą kojarzy się przede wszystkim z pamiętnym Metro, bo to raptem trzy punkty do zdobycia, praktycznie w linii prostej, w miasteczku i na terenach okalających. Mapa o podwyższonej śmiertelności, najbardziej ze wszystkich. Forteca Fao to podobne klimaty z tytułową fortyfikacją umiejscowioną na skraju mokradeł, po których buty oblepi wam piasek sypiący się z wydm, po których co rusz przyjdzie biegać w drodze do fortecy. Ładna mapka, kojarzy mi się przede wszystkim z podobną realizacją mapy z Bad Company 2, Arica Harbor jak w mordę strzelił. Pustynne klimaty zamyka wspomniana Pustynia Synajska z nieodmiennie schowanym między wydmami punktem, zapraszającym do walki pojazdami wokół, choć osobiście wolę się tam podczołgać, przyczaić, zająć.
Skąpane w barwach pomarańczowych mapy, choć wizualnie cieszą, jak cała gra, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak Skraj Monarchii, który sprzedał mi grę z biegu. To była pierwsza mapa jaką uraczył mnie multiplayer przez szybkie połączenie z podręcznego menu szybkiej gry. Wystarczyła chwila i jak obuchem w twarz. Tu skałki jak na jurze krakowsko częstochowskiej, kosodrzewina jakaś, w oddali jakaś forteca, zachód słońca, w oddali na grzbiecie pagórków mniejsze fortyfikacje szarpane wybuchami bomb zrzucanych z bombowców pilotowanych przez innych graczy. Gdzieś w oddali słychać szarpiące gacie dźwięki działa przeciwlotniczego, ktoś inny mija w opancerzonym samochodzie. Pyszne widoki, pyszne landszafty.
Nie inaczej jest na Monte Grappa, gdzie walka prowadzona jest w wąwozie na zboczach gór. Tu walka toczy się o baterie przeciwlotnicze w partiach wyższych i niezwykle wąski tunel w niższych. To kolejny wysunięty punkt, jak na pamiętnej Pustyni, ale o wiele bardziej oblężony. Całość mapy, przynajmniej na początku, bije zielenią po oczach, rozpinanej pasmami skalnymi i umiejscowionych gdzieniegdzie okopami. Są bunkry, jest zajebiście, a trochę mniej jak przeciwnicy wlewają się z obu stron, mimo zaryglowania drzwi na chwilę, co jest rozwiązaniem chwilowym, bo ktoś w końcu przylezie z dynamitem. Za każdym razem. Walka w ciasnych korytarzach bunkrów potrafi przerzedzić szeregi. To te momenty, kiedy pod nosem człowiek mruczy, byleby ktoś nie wpuścił gazu, bądź rzucił granatem zapalnym. Strach.
Blizna Saint Quentin to chyba najbardziej zróżnicowana mapa, zarówno pod względem wizualnym jak i terenem na jakim przyjdzie ginąć. Łąki, dłuższe pola, czy ruiny kościoła i miasteczko są tu teatrem działań, choć nie raz wyciągać będziecie snajperów z wiatraków stojących dumnie nad całym teatrzykiem rozgrywającym się u ich stóp. Jako, że do większości budynków można wejść, nigdy nie wiadomo skąd kostucha wyciągnie swe łapy. Wizualnie także jest imponująco, bo o ile jeden koniec mapy trawiony jest żywym ogniem, z drugiej strony oczy głaszczą połacie zieleni. Do czasu kursu czołgiem lub lądowania awaryjnego jednostki lotnictwa.
Wyliczankę zamykają mapy miejskie, Amiens i Salonowy Blitzkrieg. No, może ten drugi nie do końca jest miejski, acz jego większa część rozgrywa się w wielkiej posiadłości francuskiej i terenach doń przyległych. Tu prym wiodą czołgi i inne akcesoria pokroju miotaczy ognia, Amiens zaś to wycinek miasta, gdzie punktem centralnym są dwa mosty łączące dzielnice. Wąskie uliczki i ich plątanina sieją jeszcze większy chaos, niż przeciwnicy atakujący zewsząd, z każdego zaułka. Są tramwaje, lepsze niż w Uprising 44, domy do których można wchodzić, choć tu już trzeba mieć jako takie rozeznanie, bo nie wszędzie się da i piekło na ulicach.
Wisienką na torcie jest Las Argoński, wąska mapa o trzech punktach skrytych w lesie, który jest najładniejszym lasem po jakim kiedykolwiek przyszło mi biegać. Na zdobycie czekają bunkry i spopielone rejony drugiej trony wzgórz. Całej maści zieleniny tu pełno, a i tak zachwyca najbardziej mech na kamieniach. bardzo fajna mapa, acz jakoś w rotacjach zbyt często nie wypada.
Nie dziwcie się zachwytami nad stroną wizualną Battlefielda pierwszego, bo to jedna z najładniejszych i najbardziej malowniczych gier jakie wpadnie Wam w ręce. Cieszy różnorodność map, bo prezentują tak wiele. Do tego należy doliczyć warunki pogodowe, odmienne dla każdej z miejscówek i przede wszystkim, losowe. To, że raz nie będziecie mogli ustrzelić wrażych samolotów przez oślepiające słońce, nie znaczy, że następnym razem nie będziecie latać skąpani rzewnym deszczem. Bądź okryci mgłą, która przeszkadza przede wszystkim snajperom, ale także ogólnie, przez wzgląd na przemodelowany system zaznaczania przeciwnika. Nie wystarczy go widzieć, bo to czy go otagujecie zależne jest od przybliżenia i odległości, więc we mgle bywa kiepsko. A deszczyk zrasza nawet oręż i nogi, bo wiecie, są nogi, jest 10/10. Są nogi. Dźwiękowo, jak zawsze u DICE, jest wybornie. Nie wiem jak brzmi polski, bo szybcikiem przełączyłem na dubbing angielski i z takim zostałem, także nie wiem, nie pytajcie, nie jestem zainteresowany. Tym razem do pieca także daje muzyka, ale także dźwięki otoczone, które napawają strachem, kiedy słychać okrzyki poległych, nawet niekoniecznie graczy, gdzieś w tle, a gdzie indziej na tej samej mapie, okropny kontrast, wesoło ćwierkają ptaszki, w uszach szumi wiaterek. KLIMAT.
Sama destrukcja to tak jakby twórców spuszczono ze smyczy. Po stoczonych bojach nierzadko nie zostaje kamień na kamieniu. Budynki są wręcz zerowane, a do tego dochodzi zakrojona na szeroką skalę deformacja terenu. Wielkie leje po wybuchach bomb, które podczas deszczu napełniają się wodą, nieraz będą Waszym elementem obrony. Znakomita sprawa i trochę przykra, kiedy deformacji w błotnistą pulpę ulegają zielone łąki.
Cały czas odnosiłem wrażenie, że mimo wszystko, jednak jest tu trochę bliżej do Battlefronta, aniżeli do wcześniejszych Battlefieldów, zwłaszcza tych ostatnich. Dynamika zabawy jest mocno podkręcona, bo postacie mkną i skaczą jak tresowane małpki ze wszystkich przeszkód. To akurat jest dziwne, bo mimo kilkudziesięciu godzin na liczniku, nadal nie wiem czy jak spadnę z murku tego czy tamtego to czy zginę czy nie. Dość wysoki margines błędu. Samo strzelanie to trochę inna bajka, bo nie dość, że jest spory odrzut to kule mocno opadają i śmiało można rzec, że strzela się wszystkim inaczej. Zwłaszcza jak leżysz i mierzysz w nogi, a haratasz po gruncie. Podobnie sprawy się mają z pojazdami, z czego urywa tupecik animacja poruszania się po wozidłach wszelkich. Zwłaszcza, kiedy w locie przesiadać się między stanowiskami ognia w samolocie. Tytyryty Indiana Jones.
I tak, znajdą się osoby, które będą utyskiwać, że to WW I fantasy, science fiction, głównie przez to tempo, ale jak dla mnie, jest znakomicie. Mapy są ogromne, więc bieg w szarży jak po dopalaczach, przydatny. Gdyby było wolniej, umierałbym zanim bym dobiegł gdziekolwiek, co w sumie i tak następuje, bo mam talent do znajdowania zbłąkanych kul. Niemniej jednak na ogólne tempo zabawy nie mogę narzekać, bo jak dla mnie jest w pompkę. Jest szybko, dynamicznie, a najlepsze historie zdarzają się nawet wtedy, kiedy nic nie robię. A to ktoś w oddali zatoczy nieudany piruet maszyną latającą, a to zmrozi krew w żyłach salwa poniewierającą członków drużyny. Tu dzieją się takie opowieści, że można by nimi obdzielić osobny blogas temu poświęcony. A bawić się można standardowo – conquest (podbój), rush (gorączka), TDM, ale także w gołębie, gdzie jest mocno i szybko, bo wypuszczanie ptactwa oznacza bombardowanie artylerią pozycji przeciwnika, a przecież o nie co rusz walczymy i operacje, nowość, doskonałe. To mieszanka conquestu, z rushem, gdzie walczymy o punkty na mapie spychając wgłąb przeciwnika z tym, że atakujący mają trzy szanse ataku i w przypadku porażki kontynuują wzmocnieni behemothem, słynne sterowce, ale są także pancerne pociągi i drednoty, zaś po wygranej rozgrywka skacze na inną mapę. Niezależnie od trybu, zabawa potrafi trwać minimum 30 minut, więc na chwilę nie ma tu zastosowania.
Na mapie obecne są klasy elitarne, jak miotacze płomieni, czy wartownik, grasujący w okalającego go zbroi, rzygając ołowiem najszybciej ze wszystkich, z rozrzutnością kobiety w hiper markecie, też czasem kogoś trafi. Jest też łowca czołgów, wyposażony w karabin przeciwpancerny, który niejeden pancerz przeora. To poza standardowymi klasami szturmowca, medyka, zwiadowcy i żołnierza wsparcia. Nie wyliczę Wam specjalnych różnic względem poprzednich gier, bo sam utknąłem na levelowaniu medyka, robiąc wcześniej pożogę szturmowcem, ale że drażnił mnie brak respienia i apteczek, przesiadłem się, by rozdawać strzykawki. Dodatkowo, jeśli odrodzicie się na jakiś pojazd, Wasz ekwipunek będzie okrojony z mocy, acz tylko piloci i kierowcy mogą naprawiać z zewnątrz pojazdy.
Poza giwerami, których ilość jest zaiste imponująca, z czego każda jest lekko modyfikowana poprzez zakładanie innych celowników, lunet, konfiguracją zbliżeń, czy też posiadania bagnetu, każda ma kilka wariantów o odmiennych statystykach. Podobnie gadżety, a nawet jest szeroki wachlarz do pogłębiania otworów między żebrami, gdzie za zdobyte przy wbiciu kolejnego poziomu postaci, za otrzymane wówczas obligacje można wykupić kolejne. No i oczywiście skrzynki, przyznawane losowo, zawierające kosmetyczne gramoty. System obdzielania grających jest tajemnicą, bo można strzelać się godzin dziesięć i nie dostać nic, a można pięć z rzędu. #truestory. Nie ma mikropłatności, jeszcze, a rzeczy to skiny dla broni. Tak, brzmi absurdalnie. No i można skompletować jakimś cudem, z pięciu części, pałę z kory Dębu Bartek.
Czasem Battlefield jest Battlefieldem, bo a to fizyka płata figle, generując osobliwe dziwy. Zdarzy się, że wóz opancerzony zapomni jak być wozem, robiąc fikołka w przód wysypując obsadę tuż przed wrogi czołg, a będąc w samolocie, który można naprawiać tracąc nad nim panowanie, ta przeklęta góra w tle nie zechce się przesunąć składając wehikuł na lotkach. No i koń, przewracający czołgi, też są. Zdarzają się też okazyjne bugi jak niemożność sterowania pojazdami (pomaga włączenie i wyłączenie konsoli) i pomniejsze babole, ale nic co skutecznie odrzucałoby od znakomitej w każdym momencie zabawy.
Hej, zatraciłem się w Battlefieldzie pierwszym i wziąłem go na klatę z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zapomnijcie o singlu chyba, że chcecie być fabulous na serwerach i ruszajcie w piekło zmagań grupowych, które przez długi czas napawają zdumieniem i rozmachem, że aż Siara spod piątki dzwonił i się dziwił. Przykry jest brak stron konfliktu, które zostaną dodane w przyszłym DLC, acz nie przeszkadza relatywnie niewielka ilość ogromnych map, bo zdają się nie nudzić.
Nie nudzą. Rozpisałem się. Wracam na front. Pomyśleć, że przez betę bym nie chciał.
A to całe dobro w swojej pełnej okazałości za zaledwie 5 paczek i pół paczki na PS4 😉
– dobra taktyka, bo przy tym 2 i pół setki za podstawkę całkiem tanio wychodzi.
ps. zaś giercowanie zajedobre i nawet za bardzo bugów nie uświadczyłem (qńsola) – no poza głupotą AI, ale to na pustynnych mapkach z singla, to feature dzięki któremu udało mi się cokolwiek przejść tam
Do wad SP dorzuciłbym też kwestie wyposażenia naszego gieroja która jest rozwiązana idiotycznie.
Wysyłamy cię żołnierzu na misje najwyższej wagi! Będziesz walczył samojeden z kohortami wrogów albo przedzierał się przez wrogi teren naszpikowany wojskami wroga. Będziesz musiał zdobywać punkty strategiczne w labiryntach okopów lub ostępach leśnych, bronione przez gniazda CKM i działa polowe.
I na całą tą wyprawę dajemy ci 10 nabojów do karabinu i trzy granaty.
Pewnie zostało to tak zrobione żeby zachęcić (wręcz zmusić) do otwierania skrzynek i/lub zbierania broni ustrzelonych Niemców/Austryjaków/Turków w imię “zróżnicowania” ale kończy się to tym że biega się i tak z jedną handkanoną – taką do której najwięcej ammo daje się wyłuskać z kieszeni trupów. Do tego dochodzi kompletna bezużyteczność niektórych kombinacji broni i dołączonego do niej wyposażenia które można znaleźć – np. C96 z optyką? Serio?
Żeby chociaż fakt posługiwania się sprzętem podniesionym z pobojowiska znajdował odbicie w cutscenkach. Ale nie, tam twardo pokazują że ganiamy z defaultowym gnatem, gnatem który w rzeczywistości porzuciłeś człowieku po 15 minutach grania bo wystrzelałeś się do zera.
Wkurzył mnie też fakt że te same bronie mają różne charakterystyki w zależności czy gra się w SP czy w MP. Najbardziej jaskrawym przykładem jest snajperski SMILE który w MP ma zupełnie różną trajektorię strzału na dwóch najkrótszych nastawach (w SP pocisk leci po linii celowania, w MP jakieś pół metra w lewo) i MP28 który w SP ma bullet spread w pionie a w multi w poziomie. Może dla jakiś uberhiperwojowników którzy spędzają na graniu w FPS 18h/doba i mają wskaźnik CPS powyżej 25 nie stanowi to problemu, ale ja mam jeszcze życie osobiste i zawodowe poza sadzeniem hedashotów. Ja do cholery gram w SP po to żeby potrenować przed MP i irytuje mnie kiedy panowe z DICE postanawiają mi pokazać środkowy palec i mówią mi że cały ten czas psu w dupę bo teraz strzelamy według innej mechaniki.
Ogólnie gra 7/10, z silnym zaznaczeniem że jest to porządny Battlefield, ale z WWI to on ma tyle wspólnego co koniugacja z koniczyną.
@mr_geo
Pewnie SP i MP robiły dwa różne zespoły i stąd różnice. Zresztą, za pół roku już nikt o SP nie będzie pamiętał. 🙂
@mr_geo
A nie da się trenować multi z botami co by sobie wyrobić odpowiednie “ułożenie ręki”?
@mr_geo
Ej, ale znoszenie lewo/prawo/góra to możesz sobie w konfiguracji broni ustawić 🙂
@/mamrotha
Że niby w opcjach zestawu zabawek dla twojego wojownika? Zupa dymna, wszystko ustawione na “na wprost”, a kulki dalej sobie radośnie po krzywych w poziomie latają (dla SMILE). Żeby tak chociaż w ten sposób kogoś za winklem dało się trafić… 😛
Myślałem że MP28 to może się zbiesił z powodu bagnetu który był zamocowany, ale też zupa. Bagnet zdjęty, a spread dalej jest góra/dół w singlu, a lewo/prawo w multi.
@mr_geo
No właśnie, zatem skoro skręca Ci w lewo, to ustaw w opcjach w prawo. I profit
@mr_geo
Jedno ‘czepialstwo’, to nie jest karabin SMILE (Uśmiech) tylko SMLE, czyli skrót od Short, Magazine, Lee-Enfield. (Skrócony/Krótki, z Magazynkiem, Karabin Lee-Enfield) Pieszczotliwie przez żołnierzy nazywany ‘śmierdzielem/śmierdziuchem’ (Smelly). 😉
Swoją drogą, karabin rewelacyjny, przede wszystkim z powodu możliwości prowadzenia naprawdę szybkiego ostrzału (zwłaszcza jak na karabin powtarzalny), głównie dzięki łatwości i szybkości z jaką można było przeładować broń po każdym strzale – nie odrywając wzroku od przyrządów celowniczych. Podobno według niektórych raportów oddziałów Niemieckich, uważali oni że pozycje na której znajdowali się sami strzelcy (riflemani) z SMLE, były bronione przez karabiny maszynowe – co wynikało z dużego natężenia ognia prowadzenia przez Brytyjczyków (zbyt dużego w mniemaniu Niemieckim, jak na zwykłe oddziały piechoty uzbrojonej w karabiny powtarzalne) 😉
@Zwirbaum
Gikz bawi i uczy po raz kolejny.
Swoją drogą, co by powiedzieli Niemcy, gdyby Brytyjczycy mieli karabiny i pojazdy z Battlefielda 1? 😉
@lemon
Der ver zwei peanuts, valking down der strasse, und von vas assaulted…peanut
@Zwirbaum
Czy ty bardziej w Verdun nie powinieneś grać z taką wiedzą?
Pamiętam, że swego czasu twórcy wrzucali w newsach dużo animacji przeładowywania broni. A ludzie się w komentarzach jarali.
@furry
Nie gram ani w BF1 ani w Verdun 😉
Każdy kupiony klucz w pl ma możliwość zmiany na język angielski? Nie chciał bym być zmuszonym do słuchania polskich jutuberów. Jakieś sugestie? 🙂
@sekator76
klucz jest zdaje się pl/rus, język zmienia się in game tak czy siak i tam są głosy orytginalne albo pl.
i byłem zdziwiony, że da się. dziękuję ea, bo karny jeżyk za Titanfall 2 się należy, gdzie zmian dokonać się nie da.
A jest jak zawsze, drewno. I niby mają zajęcia z dubbingu.
@Nitek
Dzięki!
@Nitek
Zajęcia z dubbingu? A może to same wykłady jak na razie?