Ponieważ stulecie odzyskania niepodległości obchodzić można raz w życiu, a w każdym razie nie w ciągu następnych stu lat, pozwalam sobie odgrzebać wpis sprzed pięciu lat. Dziękuję za uwagę.
Niedawno, podczas niezobowiązującej rozmowy, kolega idomes zastrzelił mnie pytaniem: Czy Polacy mają swojego Springsteena?’. Musiałem się chwilę zastanowić.
Czy chodzi o takich samych nudziarzy jak Boss, który pozostaje z tą samą kobietą w związku ponad dwadzieścia lat, jeżdżąc wspólnie w trasy i wydając płyty, a w jednym wywiadzie stwierdził, że lubi przed snem poczytać biografię Elvisa, bo dzięki temu wie jak nie powinno wyglądać życie gwiazdy rocka? Well, nawet Skiba dał kiedyś upust swemu zdziwieniu, że polskie gwiazdy rocka co powinny carpe diem i sex, drugs and rock’n’roll są zazwyczaj przykładnymi mężami i ojcami (a ostatnio nawet dziadkami) podpierając się przykładami Staszewskiego czy Gawlińskiego. ‘Nieeee’ – idomes na to. -‘Chodzi mi o Born in the USA. Że z pozoru patriotyczne, ale tak naprawdę gorzkie i krytyczne. A poza tym to oni bez najmniejszego poczucia żenady czy obciachu z flagą po scenie poginają, party in the USA, te sprawy’. No i znowu musiałem się zastanowić. Nawet nie nad patriotyzmem made in USA, bo oni są w tym dość, hmm…, specyficzni. Musiałem się zastanowić – Co z tą Polską?
Zacznijmy drogie dzieci od prostego stwierdzenia. Można o PRL-u wiele powiedzieć, ale wszystko sprowadza się do prostego zdania. PRL to był syf. Być może nie pamiętam wiele, ale to co mi utkwiło w pamięci z dzieciństwa to właśnie syf w różnych odcieniach szarości. Jak w tych warunkach funkcjonowała muzyka (bo o muzyce rozmawiamy w tym cyklu)? Wykonawcy głównego nurtu wiedzieli dobrze, że pewnych tematów poruszać nie warto jeżeli chce się w nurcie pozostać i nie podpaść zbytnio panom Konopce i Gawdzikowi. Wszak nawet już Niemen swym Dziwny jest ten świat wywoływał konsternacje. Artyści zatem ostrożnie pewnych tematów nie poruszali, od czasu do czasu tylko puszczając oko do widowni (jak np. Lombard w Śmierć dyskotece), że ‘wicie, rozumicie, jesteśmy z wami, ale Mysia nie pozwala na więcej…’. Dopiero musiał nadejśc punk by coś się zmieniło.
Co tu dużo mówić. Z rewolucją punkową jest trochę jak z bitwą o Ia Drang. Kto był ten wie o co chodzi i tylko pokiwa głową ze zrozumieniem, kto nie był to i tak nie zrozumie. Brudni, źli, bezkompromisowi. Władze tego nie rozumiały, cenzurę omijało drugim obiegiem, a milicja co najwyżej wpadała na koncert by profilaktycznie zgarnąć połowę publiki. Za cokolwiek, jakiś paragraf zawsze się znalazł.
Nic dziwnego, że zespoły śpiewały co chciały. Mogły śpiewać cokolwiek, bo i tak było ciężko zrozumieć. A nawet jak się dało to nie każdy łapał ironię.
Niektóre dla odmiany były prostym, choć trochę nieporadnym przesłaniem
Które dopiero w fachowych rękach nabierały sznytu.
Lub po prostu stwierdzały, że jest syf.
Aż tu nagle przyszedł czerwiec roku pamiętnego, drużyna Wałęsy zgarnęła co się zgarnąć dało, pani Szczepkowska zakończyła komunizm i obudziliśmy się we własnym domu. I od razu zrobiło się lepiej… oh wait… Oddajmy jeszcze raz głos Kazikowi.
Ta piosenka była jak celny kop w jaja. Bo mamy wolność, jest super, więc o co ci chodzi? Piosenka została półkownikiem. Nawet nie tyle, że stacje w ramach propagandy sukcesu nie chciały puszczać takich wciórności, ale jeden senator doszukał się paszkwilu na hymn narodowy i użycie słów uznanych powszechnie za obelżywe i, jak to w modzie było i jest, złożył doniesienie do prokuratury. Trylogię Polski zamknął Kazik w następnej dekadzie utworem Polska płonie. Jako najnowszy utwór zestarzał się najszybciej, a w każdym razie klip się zestarzał.
Nieco więcej szczęścia miała IRA i jej, jak do tej pory, najpopularniejszy utwór Mój dom.
Czy dlatego, że Płucisz nikogo nie obrażal tylko mówił jak jest? Czy może polski słuchacz nie był jeszcze gotowy na melorecytacje?
Ale lata płynęły, punk wbrew popularnemu hasłu umarł, a jego miejsce jako głos pokolenia zajął hip-hop. Ponieważ jednak przygodę z polskim hip-hopem postanowiłem zakończyć po usłyszeniu ‘Hej suczki, my znamy wasze sztuczki’ wrzucam tylko to co mi idomes podesłał.
Oraz coś takiego dla równowagi i by był pluralizm.
Równocześnie powstawała inna muza. Coś dla ludzi, którzy bynajmniej nie zamierzali całego życia spędzić na ławkach osiedlowych w bluzie z kapturem. Coś dla ludzi, którzy po ciężkim dniu zapierdzielania ku dobrobytowi i wyrabiania PKB szukali prostych melodii bliskich sercu, przy których można pobawić się, potańczyć, dziewuchę wyrwać, remizę rozbujać…
Na zakończenie jeszcze raz posłuchajmy ‘To jest mój kraj, bo tu się urodziłem’. Tylko w trochę innej wersji.
Bo to chyba znak, że coś się rusza jednak (uważa idomes). Bo kto się zaparł w sercu Ojczyzny, matki swojej, ten wyjechał, a ci co zostali nie boją się, że wiadome środowiska pomalują ich natychmiast na brunatno. Bo można takie rzeczy śpiewać w świetle reflektorów na scenie, a nie w świetle pochodni pod Pałacem Prezydenckim.
I pozostaje mi tylko życzyć słuchaczom, widzom i czytelnikom udanego Święta Niepodległości, przy winie i gęsinie, lub na pochodzie przy narodzie.
A jeśli to możliwe to przy dźwiękach starej legionowej piosenki
A jako bonus proponuję piosenkę z nurtu, który zupełnie świadomie pominąłem. Nurtu brodatych bardów z gitarą. To temat na zupełnie inną historię.
Świetny wpis.