Melodia Dnia – Franz Ferdinand i rum

maladict dnia 1 lipca, 2014 o 10:34    25 

O czym to ja miałem mówić? O Krakowie ci ja.

Zacznę może od ostatniego gikzowego spotkania. Nie wypowiadałem się, bo poprzednicy powiedzieli właściwie wszystko (łącznie z tym, że Makbeton wygląda jak swój awatar i mówi tak jak pisze). Powiem tylko, że ten weekend bardzo mi się podobał i w przyszłym roku planuję taki sam, a nawet bardziej. Nawet właściwy rum już nabyłem i teraz logistycznie muszę go przetransportować do Krakowa. Bo to było tak, że miałem przywieźć Krakena, choćby po to, żeby Koń otwierając go mógł powiedzieć ‘Release the Kraken‘, co np. ja zawsze przy takiej okazji czynię. Okazało się jednak, że trunek jest na tyle ekskluzywny, że byle wolnocłówka go nie prowadzi i w panice musiałem ratować się substytutem. Tym niemniej cieszę się, że smakował, szczególnie z limonką, choć pomysł ten nie do końca był mój, a admirała Vernona.

I tutaj przychodzi czas na opowiastkę:

Jakkolwiek napój alkoholowy otrzymywany z fermentacji melasy, będącej z kolei produktem ubocznym przy uzyskiwaniu cukru z trzciny cukrowej, znany był od zawsze i pierwsze ślady prowadzą do Chin i na Malaje, ten oryginalny, zwany rumem odkryty został przez niewolników na plantacjach karaibskich w XVII w. Szybko stał się towarem pożądanym w celach handlowych i nie tylko. Cała kultura piracka (o ile można mówić o czymś takim) jest niezwykle powiązana ze spożywaniem trunku, a braki wywoływały wielki niepokój.

Oczywiście nie tylko piraci pijali rum, czynili to również zawodowi marynarze i to jak najbardziej oficjalnie – każdemu przysługiwał dzienny przydział ok. 70 ml alkoholu, zwany ‘tot’, wydzielany zazwyczaj ok. południa. Marynarze w wieku poniżej 20 lat i zdeklarowani abstynenci otrzymywali w zamian 3 pensy. Zazwyczaj była to francuska brandy, ale kiedy Brytyjczycy w 1655 zajęli Jamajkę, zmienili przydziałowy alkohol na rum. Mniej więcej sto lat później admirał Vernon (zwany od swojego ulubionego płaszcza ‘Old Grog’) zadecydował, że racja zostanie rozwodniona i serwowana dwa razy dziennie. Jako że woda nie zawsze była pierwszej świeżości, admirał zalecił dodawanie do niej soku z cytrusów (cytryn i limonek). Zaowocowało to zdumiewającym faktem, że marynarze służący pod Vernonem byli zdrowsi, szczególnie zaś odporni na szkorbut – najpopularniejszą wówczas chorobę na pokładzie. Badania wykazały, że witamina C zawarta z cytrusach zapobiega szkorbutowi i reszta floty szybko podążyła tym tropem, nadając przy okazji nowemu trunkowi nazwę grog. Ostatni ‘tot’ został oficjalnie wydany 31 lipca 1970. Dzień ten w Królewskiej Marynarce od tej pory znany jest jako Black Tot Day.

Oczywiście błędem byłoby sądzić, że marynarze potulnie zaspokajali się przydziałem. Popularną (i nielegalną) czynnością było tzw. ‘ssanie małpki’, czyli upijanie rumu prosto z beczki przez małą dziurkę. Jedna z morskich legend głosi, że gdy Nelson poległ pod Trafalgarem, jego ciało celem konserwacji umieszczono w beczce rumu. Po dopłynięciu do brzegów starej Anglii okazało się, że cały rum z beczki znikł, co przydało rumowi przydomek ‘krwi Nelsona’, a czynności picia ‘upuścić admirałowi krwi.’

Ale może tyle o rumie, wróćmy do Krakowa i spotkania. Albowiem nie wiem czy wiecie, że nasz  kolega z gikz lubimy jak patrzysz, bosman_plama znany jako Paweł Majka tudzież agrafek, autor powieści Pokój Światów został nominowany do Nagrody Polskiego Fandomu im. Janusza A. Zajdla za rok 2013, w kategorii ‚Opowiadanie’. Oczywiście wtedy jeszcze nie był, ale odrobiwszy zadanie domowe (czytaj łyknąwszy Pokój Światów w jeden dzień) mogłem zadać autorowi kilka pytań w obecności jego fandomu, który przyszlusował na nasze spotkanie. Nie za trudnych, by mógł się przed onym fandomem wykazać. I spropsować go odpowiednio, choćby za wszelkie cracoviana, umieszczone w powieści.

Bo Kraków zawsze jakoś miał szczęście. Do bitew, wojen itp. nigdy jakoś nie był szczególnie splądrowany… Znaczy niby był, ale z najazdu tatarskiego w 1241 co aż pod Legnicę dotarł pamiętamy tylko zastrzelonego trębacza. Potop szwedzki zawiera się w wywiezionych arrasach a z drugiej wojny światowej Kraków, mimo iż stolica Generalnej Guberni, wyszedł praktycznie bez szwanku. Oficjalna wersja mówi co prawda o śmiałym manewrze marszałka Koniewa, ale w Krakowie bardziej znana jest wersja, że Niemcy nie wysadzili krakowskich zabytków, gdyż nie uzyskali zgody Głównego Konserwatora Zabytków. Ot, taki lokalny żarcik, wszyscy wiemy, że to przez wawelski czakram.

A najlepiej w Krakowie było przed wojną. Tą pierwszą, tą zwaną wielką. Co prawda, jak ktoś tu kiedyś zauważył, Kraków wtedy stracił na znaczeniu, nie będąc nawet stolicą Galicji, ale krakusom było dobrze. Do tego stopnia, że w wielu krakowskich domach czci się miłościwie nam panującego Franciszka Józefa, a gdy raz nieopatrznie wznieśliśmy toast za zdrowie Cesarza, obecny Jacek Komuda zaczął pieniać i robić karczemną zwadę, warcząc ‘Jesteś Galicjaninem czy Małopolaninem?!’

Ale do tematu CK monarchii nawiązuję też dlatego, że właśnie mija setna rocznica zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Historia ta jest niezwykle smutna i pokazuje do czego może doprowadzić niewłaście ulokowane uczucie. Uczucie, które Franciszek Ferdynand ulokował w czeskiej hrabiance – Zofii Chodkowej. Zofia wedle ówczesnych standardów była na dworze parweniuszką i Cesarz wydał zgodę na małżeństwo tylko dlatego, że Ferdynand zagroził zrzeczeniem się praw do korony, a następny w kolejce, Otton, był znanym skandalistą i pijakiem. Mimo to małżeństwo musiało być zawarte jako morganatyczne – Zofia pozostawała hrabianką, ani ona, ani jej dzieci nie mogły rościć praw do korony, nie mogła przebywać w tej samej teatralnej loży ani powozie, podczas oficjalnych uroczystości nie mogła zajmować miejsca u boku męża. Jedynie podczas manewrów i wizytacji wojskowych etykieta dworska była luźniejsza, a Zofia potrzegana przez pryzmat tytułów wojskowych a nie dworskich, więc para korzystała z każdej takiej okazji. Jedną z nich była wizytacja manewrów w Bośni planowanych na czerwiec/lipiec 1914. Wizyta została starannie zaplanowana, trasa przejazdu podana publicznie i serbska organizacja nacjonalistyczna Czarna Ręka nie mogła sobie wymarzyć lepszej okazji. Co prawda nie poszło jak by Serbowie chcieli – pierwszy z rozstawionych na trasie zamachowców nie rozpoznał w którym aucie arcyksiążę jedzie, drugi wstrzymał się widząc jego żonę. Dopiero trzeci zamachowiec rzucił bombę, która odbiła się od dachu książęcego auta i wpadła pod następny samochód. Kawalkada dotarła do ratusza gdzie podjęto decyzję o zmianie dalszej trasy – tak by odwiedzić szpital z rannymi. W zamieszaniu zapomniano jednak powiadomić o zmianie planów kierowców o czym się zorientowano gdy kawalkada nie skręciła gdzie trzeba. Gdy pierwszy samochód zaczął manewrować, kolejne zatrzymały się. Ten z książęcą parą tuż przed nerwowo szukającym miejsca na zamach Gawriło Principem. Resztę znacie – dwa strzały, arcyksiąże i jego żona umierają, Serbia odmawia Austrii zgody na oficjalne dochodzenie i szast prast mamy wojnę. A potem przylatują Marsjanie…

I teraz czas na piosenkę właściwą. Piosenkę szkockiej grupy, która nazwę wzięła od nieszczęsnego arcyksięcia a ich pierwszy singiel i największy przebój opowiada o zamachu. Choć inne interpretacje też są dopuszczane.

Np. porównanie pary kochanków do mierzących do siebie snajperów poczynione przez samego wokalistę. Niestety zamiast Pana i pani Smith przed oczyma mam Wroga u bram.

Bonus jakiś pewnie byście chcieli? Hmm, temat szkockich zespołów chwilowo wyczerpałem, ale znalazłem jeszcze jedną piosenkę o rumie, zachęcającą do spożycia w miłym towarzystwie i miłych okolicznościach przyrody.

Dodaj komentarz



25 myśli nt. „Melodia Dnia – Franz Ferdinand i rum

    1. maladict Autor tekstu

      @Nitek

      Cieszę się, że sobie radzisz. Co prawda większośc drinków na bazie rumu wymaga soku z limonki, ale może mógłbym zaproponować pina coladę (sok z ananasów i śmietanka kokosowa), Cable Car (pomarańczowe curacao i kwaśna śmietanka) lub Dark and Stormy (piwo imbirowe)?

  1. MusialemToPowiedziec

    Jak “Spode łba” przypomniało mi o 48 stronach, ten artykuł przypomniał mi, że w ramach wolnego czasu w tramwaju zapoznałem się z komiksową adaptacją książki Richarda Castle’a o Derricku Stormie – całkiem całkiem.

      1. MusialemToPowiedziec

        @maladict

        Najlepiej od początku, tak na wszelki wypadek.

        Jest serial: “Castle”, o pisarzu Richardzie Castle. Serial zaczyna się tym, że “zabił” on głównego bohatera swojej pierwszej serii książek – Derricka Storma, a… resztę możesz obejrzeć 🙂 .

        Ludzie chcieli poczytać te pierwsze ksiązki, ale nikomu specjalnie nie chciało się tego pisać – zwłaszcza że już ktoś musiał pisać o Nikki Heat i byłaby to naturalna konkurencja. Więc postanowiono zrobić “adaptacje komiksowe” przygód jego pierwszego bohatera – co nawet było reklamowane w serialu.

        Kilka okładek tu: http://www.comicvine.com/derrick-storm/4005-80971/

        A tu małe preview: http://www.mulhollandbooks.com/2011/09/06/exclusive-preview-richard-castles-deadly-storm-a-derrick-storm-novel/

    1. maladict Autor tekstu

      @thesheep

      Oh, faktycznie. Spieszę więc z wyjaśnieniem, że poeta nie rozwija tego wątku, brakujący wers ostatniej zwrotki to ‘przydział grogu wolno pić’. Dodam jeszcze (o czym zapomniałem w tekście), że najczęściej grog pijało się z wrzątkiem. Można do smaku (co zwykle czynię) dodać trochę cukru. W sumie wychodzi jak herbata z prądem, tyle że bez herbaty.

Powrót do artykułu