Wszechświatem Warhammera 40.000 interesowałem się o tyle o ile. Kreacja wszechświatów w literaturze, filmie i w grach to jedno z moich hobby. Grałem w pierwszą część komputerowego "Warhammer 40,000: Dawn of War", nie ciekawiły mnie jednak powieści osadzone w tym uniwersum. Kiedy już po nie sięgnąłem, czytałem je jak zwyczajny miłośnik fantastyki, a nie jak gracz spragniony powieści wyrastających z jego ulubionych gier. I z takiego punktu widzenia napisana jest poniższa recenzja.
Ponieważ zaś wyszła mi nieco długa, dla niecierpliwych napiszę od razu – "Czas Horusa" i "Fałszywi bogowie" to naprawdę niezłe powieści. Także dla takich jak ja – dyletantów w temacie.
Jedni nazwą te powieści militarystyczną SF, inni – i ja należę do tej grupy – space operą. Sądzę, że oba terminy pasują. Choć zdecydowanie więcej w cyklu o upadku Horusa starć lądowych typowych dla militarystycznej SF, to przecież „Czas Horusa” otwiera opis bitwy w kosmosie, czyli to, co miłośnicy space opery lubią najbardziej. Jakkolwiek bym jednak nie próbował ulokować „Czasu Horusa” i „Fałszywych Bogów” gatunkowo, najważniejsze pozostaje co innego – to całkiem niezłe powieści. W dodatku może je z przyjemnością przeczytać nawet ktoś, kto nigdy wcześniej nie zetknął się z uniwersum Warhammera 40.000. I dla mnie – przede wszystkim czytelnika, a dopiero później gracza, to właśnie wydaje się najważniejsze.
Przyznaję, że nie czytałem wielu powieści stanowiących adaptacje gier, bądź osadzanych w wszechświatach z gier się wywodzących. O część literatury, która niezbyt mnie kusi, niemniej przeczytałem adaptację „Planscape: Torment” oraz jej kontynuację, dwie lub trzy powieści, których akcję osadzono w Faerunie, a także książeczkę dołączoną do polskiego pudełkowego wydania „Świątyni pierwotnego zła”. Skutecznie zniechęciły mnie one do zapoznawania się z innymi podobnymi produkcjami. Tak, produkcjami, bo nie sposób nazwać tych wytworów sztuką, czy choćby dobrym rzemiosłem. W moim przekonaniu powieści takie czytają ludzie zauroczeni konkretnym światem i pragnący spędzać w nim jak najwięcej czasu, czy to za pośrednictwem gier, czy powieści. Wartości literackich produkcje, z którymi się zetknąłem nie posiadały, nie wyobrażam też sobie, bym mógł doczytać je do końca, gdybym nie lubił gier, na podstawie których zostały oparte. Tym bardziej zaskoczył mnie więc dobry znajomy, miłośnik literatury głębszej, bardziej skomplikowanej, wręcz eksperymentalnej, ale przy okazji fan fantastyki (w której także szuka zawsze rzeczy głębszych i oryginalniejszych), gdy podczas jednej z naszych rozmów zaczął zachwycać się „Czasem Horusa”. Gdybyż ów człowiek był graczem, łatwiej przyszłoby mi to zrozumieć, ale on właśnie za pośrednictwem powieści Dana Abnetta po raz pierwszy – o ile wiem – spotkał się z uniwersum Warhammera 40.000. Jak to możliwe, że zawodowy czytelnik (można go tak nazwać, wszak pisuje recenzje i eseje krytycznoliterackie), wielbiciel literatury jak najwyższej i najgłębszej, potrafił cieszyć się powieściami o zakutych w wspomagane pancerze twardzielach masakrujących bez mrugnięcia okiem wszystko, co staje im na drodze?
Odpowiedź, że każdy musi czasem przeczytać coś lżejszego wydaje się pociągająca, jest jednak zbyt prosta. Powieści Dana Abnetta „Czas Horusa” oraz „Fałszywi bogowie” napisanej przez Grahama McNeila mają więcej niż tylko tę zaletę, że nadają się na niezłą lekturę do pociągu, z tych, co to można je przeczytać w godzinę a po następnej godzinie zapomnieć. Czytelników, którzy nie są równocześnie graczami, z pewnością porywa opisywany w powieściach wszechświat – tajemniczy, niebezpieczny, bezwzględny i okrutny. Choć bohaterom powieści rządzące nim zasady wydają się z początku znane, szybko odkrywają, że przemierzanych przez nich przestrzeniach czai się coś groźnego a nieznanego. Fani fantastyki lubią odkrywać takie światy.
Świat to jednak za mało. Na szczęście „Czas Horusa” oferuje czytelnikowi interesujących, pod pewnym względem wręcz fascynujących, bohaterów. Zakuci w pancerze Astartes sprawiają wrażenie ucieleśnionych marzeń Hitlera – to niepokonani żołnierze fanatycznie oddani swojemu Imperatorowi na jedno skinienie dowódcy obracający w perzynę całe cywilizacje, eksterminujący bez wahania przeciwników miliardami. Ślepo wierzący, że słowo Imperatora jest prawem i nie istnieje ład społeczny, który zasługiwałby na przetrwanie inny niż ten, pod którego sztandarami służą. Czytając „Czas Horusa” czytamy powieści o sympatycznych, wiernych kodeksowi honorowemu chłopakach z Waffen SS przemierzających wszechświat, by wyplenić zeń zło, czyli wszystko, co jest od nich odmienne. Bohaterowie mówią to wprost – wszelka obcość jest zła, każdy „nieludź” musi zginąć. Także cywilizacje ludzkie, jeśli nie uznają władzy i zasad Imperatora, muszą zostać ukarane, przy czym kara często oznacza eksterminację. Tacy są bohaterowie powieści Abnetta i McNeila, takim „fajnym chłopakom” kibicujemy. I tylko czasem łapiemy się na myśli: „zaraz, przecież to, co robią, to zło w czystej postaci.”
Spieszę uspokoić – „Czas Horusa” i „Fałszywi bogowie” to nie „Łagodne” w wersji SF. W przeciwieństwie do Jonathana Littela, Abnett i McNeil nie próbowali eksperymentować na etyce czytelnika (a w każdym razie nie aż tak mocno) i głównymi bohaterami uczynili ludzi i herosów, którzy od czasu do czasu wahają się nim kogoś zastrzelą. Kapitan Garviel Loken, dowódcy 10 Kompanii Wilków Luny to równocześnie znakomity żołnierz i doskonały dowódca, ale też człowiek zdolny do krytycznego spojrzenia na kolejne wojny, w których bierze udział. Nie ma nic przeciw zabijaniu obcych, gdy jednak styka się z cywilizacjami ludzi zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno wolą Imperatora jest urządzanie im holokaustu. Co istotne, w powieści „Czas Horusa” Loken nie jest jedynym wątpiącym, sam Mistrz Wojny Horus także wydaje się zmęczony niekończącą się walką, w związku z czym próbuje czasem rozwiązań pokojowych. Dzięki temu czytelnik nie jest zmuszony obserwować wydarzeń z punktu widzenia nieskalanego niezależną myślą fanatyka i łatwiej mu polubić bohaterów, nawet jeśli ci brodzą po kolana w cudzej krwi. Powieści zyskują też na takiej perspektywie i przestają być jedynie opisami niczym nieskrępowanej rzezi, które przyciągnęłyby zapewne uwagę zakochanych w uniwersum graczy, ale nie zaoferowałyby nic zwyczajnym czytelnikom.
Tyle o ludziach, którzy gry nie znali. Co powieści oferują graczom, którzy świat Warhammer 40.000 znają może nawet lepiej od piszących o nim pisarzy?
Cykl „Herezja Horusa” opowiada o początkach Imperium takiego, jakie znane jest z gier. Czytanie o czasach, gdy uznawanie Imperatora za boga stanowiło jeszcze herezję, a imperium było tworem ściśle świeckim, przywodzącym skojarzenia raczej z komunistycznym totalitaryzmem, niż z teokracją to, jak sądzę, interesujące doświadczenie dla zadeklarowanych miłośników gry. Bohaterowie powieści odrzucają wiarę w demony, nie wierzą w opowieści o potworach czających się w Osnowie (krótko, dla laików – to swoisty wszechświat równoległy umożliwiający szybkie podróżowanie przez kosmos), żyją więc w świecie znacznie odbiegającym od tego, w jakim toczą zmagania gracze. Przy tym graczom nie sposób nie poczuć się w nim obco. Kampanie Astartes, których opisy stanowią lwią część obu powieści, szybko pozwalają oswoić się z realiami trzydziestego pierwszego tysiąclecia. Znajome są i bronie, nie opisywane w powieściach zbyt szczegółowo, aczkolwiek posiadające znajome nazwy oraz taktyki i filozofia Astartes. To wciąż Warhammer 40.000 z całym bogactwem inwentarza, na dobre i na złe. Na szczęście, w powieściach, zazwyczaj na dobre.
Dan Abnett w „Czasie Horusa” wziął na siebie opisanie podstaw wszechświata i wprowadzenie na scenę głównych graczy. Jego bohaterowie gnają od kampanii do kampanii (czyli od rzezi do rzezi), przy czym Abnett konfrontuje Astartes z bardzo różnymi przeciwnikami, dzięki czemu każda bitwa wygląda trochę inaczej, a czytelnik nie odczuwa znużenia powtarzalnością starć. Abnett z powodzeniem stosuje starą sztuczkę autorów literatury militarystycznej i wyłuskuje konkretnych bohaterów oczyma, których ukazuje mniejsze starcia i potężne bitwy, niemal zawsze stawiając ich naprzeciw przeważającego liczebnie przeciwnika. Z każdym akapitem coraz bardziej „nasze” chłopaki giną, oficerowie przejawiają tendencję do popełniania głupich błędów i niższe szarże muszą się wykaraskiwać z paskudnych opałów. Tempo nie zwalnia ani na moment, bo Abnett okazuje się na tyle sprawnym autorem, by przyciągać czytelniczą uwagę nawet w wcale licznych chwilach oddechu między bitwami. Sięga zresztą chętnie po innych, niż tylko żołnierze bohaterów, pozwala nawet przyjrzeć się perspektywie tych, z którymi wojownicy Horusa toczą wojnę.
„Fałszywi bogowie” wydali mi się powieścią nieco słabszą od „Czasu Horusa”, a Graham McNeil odrobinę słabszym od Abnetta pisarzem. Przy czym McNeil przyjął niewdzięczne zadanie pisania o bohaterach wykreowanych przez innego autora. O ile powieść Abnetta wprowadzała czytelnika w świat początków Imperium, McNeil skupia się już na przedstawieniu spisku, który ma doprowadzić ostatecznie do upadku Horusa i wybuchu wojny domowej. Więcej miejsca poświęca więc samemu Horusowi. Zdecydowanie przyczyny zdrady Horusa zostały lepiej ukazane niż źródła upadku Anakina w filmach z serii „Gwiezdnych wojen”, ale też pisarze mają zwykle więcej czasu i możliwości niż filmowcy. Choć odniosłem wrażenie, że i McNeil spieszył się trochę za bardzo i mógł przemianę Horusa odmalować wolniej i głębiej. Z drugiej strony, cykl Herezja Horusa nie ma być wielką literaturą, ale dopowiedzeniem historii pewnego zaczerpniętego z gier wszechświata. Może mam więc wobec tych powieści zbyt wysokie wymagania? Niemniej, urosły one w trakcie lektury, stanowią więc chyba komplement?
Opisy kolejnych kampanii w ramach Krucjaty Imperium, mającej na celu powtórne zjednoczenie ludzkości to przykład naprawdę niezłej militarystycznej SF. Z kolei szeroko zakrojony spisek przeciw Imperatorowi oparty na spiskach mniejszych, opisy bitew kosmicznych i – nikłe bo nikłe – opisy społeczeństw Imperium kojarzą mi się z całkiem niezłą, napisaną z rozmachem space operą w starym dobry stylu. Gracze powinni ucieszyć się dopełnieniem historii lubianego przez nich wszechświata, a zwyczajni miłośnicy fantastyki całkiem nieźle opowiedzianą rozrywkową powieścią z wyrazistymi bohaterami, o których niejednoznaczności doczytujemy między wierszami. To nie jest wielka literatura i nawet w ramach space opery mógłbym z pamięci wyliczyć długą listę dojrzalszych, głębszych i lepszych pod względem literackim powieści. Cóż z tego, gdy „Czas Horusa” i „Fałszywych bogów” czyta się nie tylko nieźle, ale i z zainteresowaniem. A to, jak mi się wydaje, jest w przypadku takiej literatury najważniejsze.
*Tytuł recenzji to trawestacja tytułu znakomitego opowiadania Karla Michaela Armera "Przez wszechświat gnam szubiduba", traktującego o permanentnie naćpanej załodze uzbrojonego po zęby ziemskiego okrętu kosmicznego, którego celem jest eksterminowanie każdej potencjalnie niebezpiecznej dla ludzi (czyli praktycznie każdej istniejącej) obcej cywilizacji.
Tytuł: Czas Horusa (Horus Rising) |
Tytuł: Fałszywi Bogowie (False Gods) |
bo czas horusta to taka antologia srudziemia.. opisujaca dlaczego jest jak jest .. wiec nie nalezy sie spodziewac cudow, ani wybitnego WH40. Ta seria jest bo .. musi byc. Jak ktos chce sobie dobre SF o Marynatach pocztytac – to niech wezmie trylogie kosmicznego wilka; a jak militarystyczna SF to swiat Sabat (dobrze odmieniam bo to kobieta byla) czyli Duchy – Pierszy i Jedyny.
@s2892
To ja polecam, serie Jack-a Campbell-a Zaginiona flota, albo Peter-a F. Hamilton-a, Pierwsza jest typowo nastawiona a bitwy w kosmosie, fajnie pokazane. A druga to all in one. A co do recenzji to szczerze podziwiam Cię za wyprodukowanie tak dużej ilości przyjemnego w odbiorze tekstu Bosman ^^
Dzięki za reckę bosmanie!
P.S. Mi się trylogia kosmicznego wilka wybitnie nie podobała, przynajmniej pod względem literackim.
Historia sama w sobie może i dobra, nie potrafię powiedzieć, bo grafomania mnie skutecznie zniechęciła.
@borianello
pytanie czy czytales po polsku czy w orginale ? grafomanskie to jest ,.. tak jak Duchy ida niestety w ta sama strone od 4 tomu bodajze. To niestety przypadlosc 90% Fantasy na licencjach wszelakich
@s2892
Czytalem po polsku, wiéc zapewne to jest przyczyna wszelkich zgrzytów:)
Dzięki za recenzję 🙂
za wypasioną edycję tekstu kudosy i cycki od Yerza należą się aihSowi
@Nitek
Przecie aihS nie lubi cycków…
@Yerz
musisz mu inną nagrodę znaleźć
@mokraTrawa
dajcie jakies, sprawdzimy jak dlugo wytrzyma nie klikajac 😀
@Nitek
To może to? [url=”http://www.theluxuryspot.com/wp-content/uploads/2010/11/penis_cake.jpg”]suprise[/url]
@LiberNull
nawet nie klikam, wystarczy ze mi sie poajwil adres z nazwa obrazka !
Slabo Liberku!
@Nitek
Ja niniejszym mu bardzo dziękuję. Świetna robota.
Ciekawostka – bo w pierwszym tłumaczeniu Horus rising – było tłumaczone jako wywyższenie horusa (co moim zdaniem jest lepszym tłumaczeniem i jeśli chodzi o orginalny tytuł jak i o samą treść). Ja przeczytałem w orginale do Battle for the Abyss – Bena Countera – niestety inni autorzy wyraźnie odstają od Dana, ale kilka perełek można trafić – jak Fulgrim – Grahama McNeilla (piękny opis skąd się wzięli Noise Marines). No i uznawana przez niektórych jako jedna z najlepszych książek z serii – Legion – Dana Abnetta – o najmniej znanym zakonie Alpha Legion. Podobno dobre są też – A Thousand Sons i Prospero Burns o walce Tysiąca Synów z Space Wolves – ale to znowu Dan Abnett + Graham McNeill – dwóch niewątpliwie wybijających się autorów w Black Library. 😉
Przeczytałem wszystkie książki z serii “Horus Heresy” wydane do tej pory łącznie z najnowszą “Fear to Tread”. Niestety od dłuższego czasu seria zdecydowanie podupada na jakości. Ostatnią dobrą książką jest wspomniany powyżej “Legion”. A szczególnie słabiutkie są zbiory opowiadań. Black Library trzaska w tej chwili kasę na serii, którą fanatycy świata i fluffu Warhammera40K kupują bez zastrzeżeń.
A mnie ciekawi jedna sprawa – [b]tu pytanie do graczy, którzy grali w Warhammer 40.000[/b].
Czy, zakładając, że graliście po stronie Imperium (w komputerowych inaczej się w singlu nie da, a multi to inna bajka), mieliście wrażenie, że gracie “sympatycznymi naziolami”? Bandą fanatyków gotową eksterminować całe cywilizacje? Bo to jest pewien fenomen tej serii. W tych powieściach widać to pewnie wyraźniej niż w grach.
@bosman_plama
Powiem tak – u mnie pierwszy był Dawn of War – wtedy absolutnie nie czuło się że coś jest nie tak, byli ludzie (dobrzy) przeciw chaosowi (czy to orki, eladarzy czy chaos as himsef). Dopiero w winter assault można było zobaczyć komisarz zabija gwardzistów za brak zaangażowania (pierwsze skojarzenie z NKWD). Co do bitewniaka to bez zagłębiania się we fluff to nie ma sensu -to własnie klimat i otoczka trzyma ludzi przy tym systemie (bo przecież nie zasady a na pewno nie ceny figurek :-/). Po poznaniu całej otoczki zaczynasz rozumieć że tam wszyscy są “źli”, każdy walczy o swoje, każdy ma hidden agenda – może oprócz orków – ci robią rozróbę bo lubią.
@buczysyn
[quote]przeciw chaosowi (czy to orki, eladarzy czy chaos as himsef)
[/quote]
Eldarzy nie = chaos; jako tacy eldarzy (co przetrfali to w pewien sposob cywilizacja podobna do Francji ludwika XIV (
to tak jak dark elfy = elfy
Nie nalezy zapoinac kwestii czasu technologii itp. oraz 10.000 lat zamkniecia systemow -> stad tez sie zreszta wziela kwestja izolacjonizmu; pacz -> albo z nami albo przeciw nam; zreszta WH40 do 96 dopuszczal odlam ludzki nie bedacy pod panowaniem imperium 🙂
@bosman_plama
Raczej fanatykami…ale to tez takie generalizowanie. Co zakon to ma inne podejście. Ultramarines nigdy nie byli fanami wycinania ludzi, podobnie Salamandry które są lubiane przez ludzkość za częstą pomoc. Właściwie wiele ‘chapterów’ ma na pieńku z inkwizycją. Mroczne Anioły ich zlewają, podobnie jest między Czarnymi Templariuszami.
Gdzieś był nawet tekst że dużo ‘marynarzy’ zdaje sobie sprawę że Imperator był taki jak oni i nie jest żadnym bogiem.
@LiberNull
Marynarze to wiedza
I tu pojawia sie sakramentalne pytanie ktore padlo w II tomie wilka np.. czy naprawde Tera chce aby imperator sie wybudzil ze snu ? bo o wtedy bedzie
@bosman_plama
tak szczerze? mniej naziole, a bardziej krzyżowcy, bo ich fanatyzm ma podłoże głównie religijne. Ta religia opiera się głównie na ksenofobii – nie głosi wyższości rasy ludzkiej nad innymi, jak w przypadku hitleryzmu i mitu ubermenschów. A jeśli już trzeba by było szukać jakiegoś podobnego totalitaryzmu, to bardziej jednak pasuje komunizm – religia, która jest tak naprawdę kultem jednostki = Lenin wiecznie żywy, opresyjny aparat państwowy i inkwizycja = czekiści, marines = specnaz a gwardia z jej komisarzami = armia czerwona nie licząca strat
@serafin
Rzeczywiście, w grach to już fanatyzm religijny.
Z kolei w “Czasie Horusa” bohater jeszcze obnosi się z ateizmem, przez co mnie skojarzył się z komunizmem. “Naziole” to efekt rozmowy z wspomnianym w tekście kolegą i przyjętej przez imperium metody kontaktu z obcymi przez eksterminację. Nie jestem pewien, czy ksenofobia nie wiąże się tu jednak z poczuciem wyższości, nie tyle rasowej, co społecznej. Coś na zasadzie: “nie tylko jesteście obrzydliwi, ale w dodatku macie system społeczny inny niż nasz, który jest idealny”. O ile obcych Imperium tępi jak insekty, to cywilizacje ludzkie podbija “w imię zasad”.
@serafin
Slawek: to jak wytlumaczysz ze sam Imperator byl przeciwny nazywania siebie bogiem; a wrzystkich bogow zwalczal zeby zabezpieczyc sie przeciwko wplywowi chaosu -> w mysl zasady pełnej laicyzacji spoleczenstwa.
@admin
ano jasne, w czasach herezji Horusa to całkiem inaczej było – wtedy chodziło o zjednoczenie ludzkości pod sztandarem ateizmu a teraz w 40k to już walka o przetrwanie. Jasne, że dawne legiony marines to właśnie coś w rodzaju Waffen SS, czarni pancerni wodzowi wierni – ale ci “współcześni” to już zakonnicy z klapkami na oczach 🙂 Zbroje, boltery i podwójne serca podobne, całkiem inna psychologia 🙂
@serafin
Dokładnie. Warto poczytać sobie motta z wersji bitewnej i fabularnej WH40K (bardzo miodna zresztą). one dokładnie pokazują fanatyzm religijny i poczucie zagrożenia. Świat WH40K to świat beznadzieji, końca i najstraszniejszego zamordyzmu jaki można sobie wyobrazić – gdzie życie jednostki jest bez jakiegokoliwek znaczenia. Całe światy poddaje się Exterminatus gdy jest uznane za konieczne.
@bosman_plama
Przygodę z WH40K zacząłem od systemu bitewnego, a później przyszła zaciekawienie światem gry, który jest naprawdę ciekawy. W “Horus Heresy” historia jest wysoce nastawiona na ludzkość i chęć podbicia całej galaktyki. Porównanie do krzyżowców jest bardzo na miejscu, choć nawiązanie do nazistów też nie jest nie na miejscu. Zwłaszcza fluff późniejszy z Imperatorem jako bogiem podkreśla wyjątkowość ludzkości. Ale to pieśń przyszłości, czas akcji cyklu “Horus Heresy” to okres ateizmu, odrzucenia religii i dogmat nauki. Ciekawe pod tym względem jest opowiadanko “Last Church” i rozmowa Imperatora z ostatnim księdzem na Ziemii.
Świetny tekst!
Przyznam, że mnie także przy niektórych opisach zachowań Astartes myśli uciekały w stronę Leibstadarte Adolf Hitler. Natomiast inaczej oceniam obydwa tomy – dla mnie Graham McNeill wykonał lepszą robotę. Opis bitwy na Davinie, akcja Dies Irae, zniszczona “Chwała Terry” i fenomenalna scena, w której AA niosą rannego Horusa – włoski wstawały na ramionach po prostu.
NIebawem podrzucę do Gikz kolejne 3 tomy. Wstępny plan wydawniczy Fabryki na 2013 zakąłda wydanie 6 kolejnych tomów HH. Zobaczymy jak wyjdzie – sytuacja na rynku jest naprawdę ciężka
@Saucerhead
czy planujecie Fabryka Snow wyawac to w eBookach bo to mnie powstrzymuje od uzupełnianiem literatury, jak patrze na niekture serie to cala szafa zawalona niestety 🙁
@s2892
Też mnie to interesuje 🙂 Chociaż jak znam życie to będą z tym problemy
@mokraTrawa
Niie mamy licencji na ebooki z Herezji Horusa. Ona jest przedmiotem osobnej transakcji – nie idzie w pakiecie. A skoro jej nie mamy to przyczyna jest jedna – koszt.
@Saucerhead
niestety taka odpowiedz otrzymalem od was jak gadalem z jakas pania przez telefon .. mocno zdziwiona ze dzownie z zapytaniem o eBooki. Ladne pare set zlotych zostawilem u was na ksiazki papierowe. niestety dostalem szlaban 🙁 bo juz sie nie mieszcza na regalach :((
@s2892
Widzisz, bez względu na to jakby nie patrzeć na wydawnictwo – to jest biznes, który ma przynosić pieniądze. Na obecną chwile wydatki na większość licencji elektronicznych wydań ksiazek zachodnich po prostu by się nawet nie zwróciły. Ale są wyjątki – jak choćby cykl Hoddera.
Otuchy dodaje fakt, że to się musi zmienić. Widziałem ile na naszym rynku zmieniło wejście Kindla. Teraz mamy nowe Kindle – znowu będzie skok popularności. Najbardziej w tej chwili potrzebujemy zrównania vatu na książki i ebooki. Niech to nie będzie wyrób elektroniczny. Taka decyzja byłaby dla rynku rewolucyjna. My w firmie mamy już nawet kalkulacje ewolucji cen na taka okoliczność. I wreszcie zaczynaja sie pokrywać z oczekiwaniami Czytelników
@Saucerhead
Kindel kindlem – prawdziwym rynkiem jest rynek smartfonów. Sam od odkrycia tej mozliwości w swoim czytam tylko dostępne na rynku e-booki. I ta,k to się musi zmienić – cena e-booka powinna być na poziomie 20-30% ceny ksiązki papierowej (brak druku, transportu, magazynowania etc.) wtedy nie dość że czytelnictwo poszło w górę to myślę że zarobek byłby wyższy.
@buczysyn
Ostatnio się wbiliśmy do iBooks. Nawet udany debiut był :>
@Saucerhead
az dam ci lika. drugiego dostaniesz jak juz wejdziecie to dasz znac na gikzie
@Saucerhead
To kwestia może nie tyle gustu, co pewnych preferencji związanych z odbiorem tekstu. Abnett, moim zdaniem, lepiej ukazuje bohaterów i czyni ich bliższymi czytelnikowi. McNeill może rzeczywiście jest lepszy w scenach batalistycznych, ale żadnego z jego bohaterów nie zdążyłem polubić. Ba, nawet główny bohater wydał mi się mniej interesujący niż w pierwszym tomie. Mam też kłopot z zaakceptowaniem przemiany Horusa, moim zdaniem przebiegła zbyt szybko. Jasne, da się to wytłumaczyć złowrogim wpływem Chaosu. Niemniej nie obraziłbym się, gdyby ten akurat element został rozegrany subtelniej. A mam wrażenie, że akurat subtelność nie należy do ulubionych narzędzi McNeila.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to, co napisałem, może zabrzmieć dziwnie, zważywszy, że rozmawiamy o powieści o nadludziach stworzonych do staczania bitew, a opartej o system gier:D.