Mam wrażenie, że tegoroczne "Paszporty Polityki" nie narobiły wielkiego szumu. Czy to nagroda się "zużyła", czy w czasie kryzysu mamy ważniejsze powody do ekscytacji niż jakieś tam artystowskie poklepywania po plecach, czy też zabrakło w tym roku wśród laureatów jakiegoś wielkiego nazwiska, które mogłoby przyciągnąć paparazzich i pociągnąć lokomotywę medialnej fety? Zabrakło wielkiego nazwiska? W świecie miłośników fanastyki takie zdanie nie wydaje się prawdziwe. W końcu Paszport Polityki za rok 2012 otrzymał Szczepan Twardoch. No tak, ale to akurat pisarz, z którym fantaści mają trochę problemów. Nie tylko, zresztą, oni.
Przez miłośników fantastyki Twardoch traktowany jest ciągle jako "nasz autor" chyba głównie dlatego, że wciąż pokazuje się na konwentach miłośników fantastyki. Bo, co trzeba zaznaczyć, "bycie autorem fantastyki" wynika nie tylko z twórczości literackiej ale, po części, z przynależności do grupy społecznej. Możesz, bracie lub siostro po piórze, pisać wyłącznie space opery i fantasy unikające najmniejszego choćby związku z realizmem, ale jeśli nie będziesz pokazywać się na konwentach i udzielać na forach internetowych fantastów, fani przyglądać Ci się będą z pewną podejrzliwością. Z drugiej strony, możesz całymi latami pisać wyłącznie powieści tzw. "głównego nurtu", pozbawione choćby cienia fantastyczności, ale jeśli wzniesiesz kufel piwa na konwencie, w świadomości fandomu pozostaniesz pisarzem fantastyki. Chcecie przykładu? Olga Tokarczuk pisze powieści pełne fantastyki, ale na konwentach trudno ją spotkać, więc fandom przyjął, że to pisarka głównonurtowa. Szczepan Twardoch i owszem, czasem sięga po fantastykę, ostatnio chyba jednak rzadziej niż Tokarczuk, ale w przekonaniu fandomu to ciągle "swój chłop".Trzymając się takiej, nigdzie chyba oficjalnie nie zdefiniowanej wykładni, uznałem, że słusznie będzie wpisać tekst o Twardochu w cykl "nasi tu byli".
Dawniej o tym, czy pisarz uprawia fantastykę, czy nie, decydował jeszcze fakt, w jakim wydawnictwie publikował. Takie kryterium dziś straciło na znaczeniu – fantastykę wydają chyba wszyscy, a wydawnictwa dawniej ściśle fantastyczne podjęły ryzyko wydawania literatury głównego nurtu. Twardoch publikowal swoje książki w ośmiu wydawnictwach, m.in. w Fabryce Słów, Frondzie i Wydawnictwie Literackim.
Nie tylko fantaści mają kłopot z Twardochem. Wyznawcy prawicowego spojrzenia na świat chętnie przyjęli go jako swego, nie bez przyczyny uważając, że ten pisarz nie tylko ma coś interesującego do powiedzenia, ale też zrobi to w znakomitej formie literackiej. Otworzyli więc dla niego łamy swoich pism i portali, a on chętnie w nich publikował. Co radykalniejsi wyznawcy metody "nasz ci on, a zatem nie może być nikogo innego" poczuli w związku z tym zagubienie, gdy Twardoch zaczął publikować felietony także w Polityce. Czy fakt, że jego publicystyka znalazła się między felietonami Passenta i Stommy sprawił, że pokochała Twardocha lewica? Ano, nie. Ona także ma z Twardochem problem. Twardoch nie lubi rewolucji, ceni konserwatyzm (choć i z nim ma, jakżeby inaczej, kłopoty) oraz tradycję i nie ukrywa swojego patriotyzmu. Ten ostatni powinien ostatecznie zdecydować o wiecznej sławie wśród czytelników prawicowych? Oczywiście! Tyle że patriotyzm Twardocha jest patriotyzmem śląskim. Może więc powinni nosić imię Twardocha na sztandarach marzyciele głoszący potrzebę autonomii Śląska? I znowu nic z tego, bo "śląskość" Twardocha jest odmiennej, mniej spontanicznej natury. Twardoch to intelektualista, jeden z tych, którzy bez końca analizują samych siebie w kontekstach, w których istnieją. Łatwe deklaracje odnośnie własnej tożsamości nie są dla niego. Choć czytając jego bloga i powieści, wczytując się w wywiady z nim, można odnieść wrażenie, że to człowiek pewny siebie, będzie ono – w moim przekonaniu – mylne. Twardoch to jedna z tych istot, których wszechświat składa się przede wszystkim z pytań. Nie znaczy to, że jest człowiekiem bez poglądów i właściwości – przeciwnie, w danej chwili wie kim jest, czego chce i co sądzi. Równocześnie wie jednak, że żadne (prawie) przekonanie nie jest mu dane na zawsze. Jeśli miałbym wskazać trop, który czyni pisarzy wolnymi, to wydaje mi się, że Twardoch znajduje się na właściwej ścieżce. Pełnej wolności nigdy, oczywiście, nie posiądzie – jak każdy ma swoje obsesje. Na razie jednak nie daje się zamknąć w żadnej prostej szufladce.
Tyle przynudzania w przydługim wstępie. Czas ujawnić co Twardoch napisał i o czym.
Książkowo debiutował w 2005 roku zbiorem opowiadań "Obłęd rotmistrza von Egern" (Fabryka Słów), dwa lata później ukazała się jego pierwsza wydana powieść – "Sternberg" (SuperNOWA). Zarówno tytułowe opowiadanie ze zbioru, jak i powieść osadzone zostały w scenografii historycznej. W obu przypadkach mamy do czynienia z podobnym (z grubsza) kontekstem historycznym. W obu nie ma co liczyć na pospieszną akcję, bo Twarodch nie pisze powieści przygodowych i sensacyjnych, nawet jeśli korzysta z gadżetów i scenografii kanonów tego właśnie trybu literatury. Co nie znaczy, że w opowiadaniach i powieściach mało się dzieje. Przeciwnie! Tyle, że od akcji ważniejsze są dla Twardocha przemiany wewnętrzne i konflikty bohaterów. Sam, w jednym z wywiadów, powiedział o tym następująco:
Co mnie naprawdę interesuje, to kategoria „sytuacji granicznych”. Termin ten utworzył Karl Jaspers, niemiecki filozof i psycholog, opisując sytuacje, w których człowiek, postawiony w wobec walki, cierpienia, śmierci, odkrywa słabość ludzkiej natury, jej skończoność, słabość tego, czym człowiek jest w istocie. Jaspers wskazuje, że ludzie różnie reagują na sytuacje graniczne, wycofaniem, wejściem w mistykę, albo – za Nietzschem – w demoniczność, rozumianą jednak symbolicznie, nie dosłownie, jako akceptację pełni życia, jego dobrych i złych stron. Taką nietzscheańską afirmację życio-śmierci, tzn. życia i śmierci postrzeganych jako całość, w swoich powieściach, przede wszystkim w „W stalowych burzach” zawiera Ernst Jünger – mnie zaś interesują sytuacje graniczne z perspektywy uprzedniego uznania chrześcijańskiej transcendencji za prawdziwą. Demoniczną reakcją na sytuację graniczną jest reakcja Joachima von Egern z „Obłędu…” i „Otchłani…”, jednak jest to już demoniczność dosłowna, wynikająca nie z nietzscheańskiej symboliki, tylko z faktycznej obecności Złego. I to właśnie chyba osobowa realność Zła – i człowiek w konfrontacji z tą osobową realnością – mnie interesuje. (wywiad dostępny na portalu Katedra)
O czym jest "Starnberg"? Otóż w tej wersji historii rewolucja pod koniec XVIII wieku wybucha nie w Paryżu, lecz w Wiedniu (pojawiają się dzięku temu wątki polskie i w ogóle narodowościowe, Francja, w przeciwieństwie do monarchii austriackiej, nie była imperium obejmującym wiele narodów). Staje przeciw niej dwóch braci (to od ich nazwiska pochodzi tytuł powieści), każdy jednak wybierze własną drogę. Nic w powieści Twardocha nie będzie proste i nikt w obliczu rewolucji nie będzie mógł wygrać naprawdę. Ten brak możliwości odniesienia triumfu stanie się udziałem większości bohaterów Twardocha.
Kolejne powieści to "Epifania wikarego Trzaski" (Wydawnictwo Dolnośląskie, 2007), w której pewnien ksiądz doświadcza "osobowej realności Zła" przy czym ów kontakt z szatanem pozwala mu na czynienie dobra. Rok później Wydawnictwo Dębogóra wydało powieść "Przemienienie", którą można czytać jak thiller polityczny o ubeku odkrywającym tajemnice przypominające nieco pełne rozmachu wizje z powieści Ludluma. W konwencję kryminału ubrał także rozgrywającą się na dalekiej północy powieść "Zimne Wybrzeża" (Wydawnictwo Dolnośląskie). Zbiór "Prawem wilka" (SuperNOWA 2008) zawiera dwa opowiadania osadzone w najnowszej polskiej historii, a dwa pisarzom i procesowi twórczemu. Prawdziwego szumu, przynajmniej w fantastycznym światku, narobił "Wieczny Grunwald, powieść zza końca czasów" (Narodowe Centrum Kultury, 2010). W tej powieści bohaterem jest bękart polskiego króla i niemieckiej mieszczki (a zatem, ani Polak ani Niemiec) ponoszący śmierć w bitwie pod Grunwaldem. Rzeczywistość, do której trafia po śmieci jest trwającą bez końca bitwą pomiędzy Polakami i Niemcami służącymi bytom stanowiącym metaforyczne ujęcie podstawowych ich cech narodowych (Matka Polka: "A słowo, jakim była Polska dotąd, stało się ciałem, Matka Polka jest Polską wcieloną, ideą, która skondensowała się w byt." "Wieczny Grunwald"). W niekończącym się Wiecznym Grunwaldzie antropiczni rycerze polscy służący Matce Polsce zmagają się z niemieckimi Freinachtjegerami Germanii; bojochody stają naprzeciw pancerom a w użyciu jest każdy właściwie rodzaj broni – od mieczy po arsenały z odległej przyszłości, bo bitwa toczy się poza czasem. Metaforyczna opowieść o relacjach pomiędzy Polską a Niemcami ubrana jest więc w porywający kostium fantastyczny. Nie znika w "Wiecznym Grunwaldzie" wątek śląski, przeciwnie, poprzez osobę bohatera staje się jednym z ważniejszych elementów powieści. A wszystko to napisane zostało brawurowo, językiem precyzyjnym a bogatym, stworzonym przepysznie dla tej konkretnej powieści i świata. Posmakujcie:
"Gdybym był moim własnym potomkiem, gdybym urodził się jako antropiczny Polak w linii Przezwiecznego Grunwaldu: w świecie przedzielonym pasem spalonej ziemi, zasiek, okopów i bunkrów, z płonącymi na niebie hasłami "Total Mobilaufmachung" z jednej i "Silni, zwarci, gotowi" z drugiej strony, gdybym w tym świecie urodził się z nasiecia aantropicznego samca, z łona Matki Polki, jednak niosąc w sobie odległe wspomnienie krwi bizantyjskich cesarzy, madziarskich i polskich króli, byłbym aantropem, jednym z Pasowanych. Albo przynajmniej aantropicznym pocztowym – strzelcem.
Prowadziłbym w bój, na śmierć, maszyny odziane w kompozytowe pancerze albo szedłbym w bój sam, zrośnięty ze swoją bronią, w nocy, nie czując zimna, złości, strachu ani tęsknoty, czując tylko Rozkaz, bo Pasowani czują Rozkazy, tak jak inni czują pragnienie."
Po "Wiecznym Grunwaldzie" przyszły "Wyznania prowincujsza" (Fronda 2010), interesujący zbiór opowiadań "Tak jest dobrze" (Powergraph, 2011) i wreszcie nagrodzona Paszportem Polityki "Morfina" (Wydawnictwo Literackie, 2012). Żeby napisać o tej ostatniej coś sensownego, muszę jeszcze trochę o niej pomyśleć, darujcie więc, jeśli nie rozwinę jej tematu w tym miejscu. Podeprę się protezą słów, jakie napisali o "Morfinie" ci, którzy powieść tę do Paszportu nominowali:
Od ogłoszenia „Wiecznego Grunwaldu” (2010 r.), który był jego szóstym tomem prozy, pisarz znakomity. Ale na to, czego dokonał w tegorocznej „Morfinie”, po prostu brak słów. Dostaliśmy powieść (nie tylko w moim przekonaniu) wybitną – na swój sposób szalone, a nade wszystko niezwykle odważne studium męskiej słabości i płynnej tożsamości narodowej, osadzone w realiach pierwszego miesiąca niemieckiej okupacji. Czapki z głów! (Dariusz Nowacki)
Na nudnym, szarym tle tożsamościowych dociekań polskiej literatury ostatnich lat ponura groteska Twardocha „Morfina” lśni niczym szlachetny kamień – jest w tej brawurowej historii o małym, rozchwianym człowieku wtłaczanym na siłę w role mężczyzny, bohatera, Polaka czy Niemca coś z Witkacego i Gombrowicza, ale też z Konwickiego z jego najlepszych lat. (Piotr Kofta)
Krótko podsumowując – Szczepan Twardoch to autor niepokorny, w tym znaczeniu, że nie stara się wpisywać w podziały ideologiczne, polityczne, w podziały pomiędzy fantastyką a głównym nurtem. Prowadzi swój własny spór ze światem, stawia mu własne (choć przecież zaczepione w przeszłości, tak tradycji, jak i literaturze) pytania. Literacko bywa znakomity, zwykle jest po prostu bardzo dobry. Popełniłbym błąd polecając jego twórczość tym, którzy szukają w literaturze przede wszystkim łatwej rozrywki, utworów napisanych językiem nie stawiającym wymagań odbiorcy. Twadoch traktuje czytelnika jak siebie – jest wymagający. Nie mniej warto zmierzyć się z jego wymaganiami. Wiem, że wielu czytelników, w tym miłośników fantastyki miało problem z poradzeniem sobie z językiem "Wiecznego Grunwaldu". Łatwiej chyba zacząć znajomość z prozą Twarodcha od "Sternberga" albo "Przemienienia" bądź "Zimnych wybrzeży". Wszystkie te trzy powieści mocniej i wyraźniej osadzone są w konwencjach, a przez to przystępniejsze.
Za to lubię Politykę, że pomimo, iż jest centrolewicowa, nie jest zamkniętym pismem i polemiki wewnętrzne (na łamach) można tam znaleźć.
Uch, dobry tekst. 🙂
jak i kiedy na miłość Matki Polki znajdę na to czas? i środki? niedobry plama, niedobry 😉
Przyznam, że zainteresowałem się dopiero gdy zobaczyłem nominacje do “Paszportów”. Wcześniej odrzucała mnie okładka. 🙂
Zapomniałeś wspomnieć o “Zabawach z bronią”. Jest o broni w kulturze i o szczegółach technicznych, od pasjonata dla innych pasjonatów. Literacko Twardoch się z każdą książką wyrabia i dojrzewa, ta jego dziwna droga od nominacji do nagrody Mackiewicza do entuzjastycznych recenzji w Krytyce Politycznej też jest w jakiś sposób konsekwentna, ale mnie coraz mniej interesuje to co ma do przekazania (“Morfiny” nie czytałem, może kiedyś, a może i nie).
Ja bym polecał zacząć od “Tak jest dobrze” bo opowiadania lepiej niż powieści pokazują, że odnajduje się w różnych konwencjach. “Przemienienie” czyta się dobrze, ale końcówka kładzie temat bo jest zwyczajnie ucięta. Może miał zamiar to jakoś rozwinąć, ale o kontynuacji od paru lat nie słychać.
A dziewięć paszportów Polityki nie zmieni, że w ogólnej świadomości zostanie zapamiętany za [url=”http://www.bezwypadkowy.net/showImg.php?src=aHR0cDovL3d3dy5iZXp3eXBhZGtvd3kubmV0L21lZGlhL2t1bmVuYS9hdHRhY2htZW50cy8zMTQ1L0FsZmFSb21lbzE1NjIwMDJyLjE5MTBjbTMxMTVLTS1vdG9tb3RvLnBsLmpwZw==.jpg”]”sprzedam alfę”[/url] 🙂
@idomes
To mogę powiedzieć, że coś już czytałem. No ale na ogłoszeniu drobnym się nie skończy.
@idomes
Z kontynuacją “Przemienienia” to było tak, że Twardoch zapowiadał “Po zmierzchu”, połączenie powieści popularnej z wysoką, w której miały się przewinąć wątki sygnalizowane w “Przemienieniu”, ale ostatecznie porzucił ten projekt i poszedł w Grunwaldy.
O nie…tak dużo książek, tak mało czasu…tyle przegrać ;(
Ale kto wie…może kiedyś się uda zaznajomić, bo po takim tekście aż chce się brać książkę do ręki 😉