Za mało Burtona w Burtonie

Wyspa dnia 4 czerwca, 2012 o 10:23    0 

Tim Burton to postać która bardzo długo była mi obojętna, kojarzył mi się tylko z "Miasteczkiem Halloween" i "Edwardem Nożycorękim". Tak, wiem, dorobek posiada o wiele większy, jednak pozostawałem Burtonowym ignorantem bardzo długo. Do momentu kiedy moja druga połówka nie okazała się być jego fanką.

 

Do czego zmierzam? Otóż widziałem ostatnio "Mroczne Cienie" (ang. Dark Shadows) i mam wrażenie iż czegoś tam brakowało, tego "twistu" jaki to znamy z wielu innych jego produkcji. No ale po kolei.

Historia opowiada o Barnabasie Collinsie, osiemnastowiecznym młodzieńcu, który pada ofiarą swojej kochanki. Na skutek uknutej przez nią intrygi traci narzeczoną i zostaje wampirem. Jest to sam wstęp do historii, krótki, ale uwydatnia sytuację bohatera, który budzi się po niemal dwustu latach uwięzienia. Wszystko zapowiada się dość ciekawie. Smaczku dodaje fakt, iż Collins powstał z grobu w latach '70.

Znając umiejętności Burtona człowiek spodziewa się gęstego groteskowego klimatu. Przemieszanie motywów wiktoriańskiego wampira i jakże ciekawego okresu w historii USA z pełnym spokojem taki klimat powinno wytworzyć. Aż się prosi o ukazanie tamtejszej kolorowej rzeczywistości przez pryzmat historii o wiedźmach i wampirach, stworzenie absurdalnego pełnego sprzeczności świata. Po części zostało to zrealizowane, jednak mam wrażenie, iż zbyt wiele czasu poświęcono jakże już ogranemu problemowi "człowieka z przeszłości". Proste żarty zawarte w urywkowych dialogach – ten dryg znamy niemal na pamięć. Film co prawda opiera się równie mocno na konflikcie między kochanką-wiedźmą i rodziną Collinsów, w centrum stawiając Barnabasa. Ten wątek zrealizowany jest poprawnie, co nieco ratuje strukturę filmu.

Postacie Barnabasa (Johnny Depp), wiedźmy Angelique (Eva Green) czy Elizabeth Collins (Michelle Pfeiffer), którym to poświęcono najwięcej czasu ekranowego, zagrane są bardzo dobrze. Ciekawym wyjściem jest brak jednoznacznego podziału na dobrych i złych. Oczywiście Angelique jest główną antagonistą, ale rodzina Collinsów też nie jest święta. Elizabeth, aktualna głowa rodziny, przymyka oczy na mordercze zapędy wampira, a wszystko po to, aby upadła rodzina odzyskała dawną świetność. Postacie poboczne zrealizowane zostały już nieco gorzej. Młody David Collins czy córka Elisabeth są postaciami sztampowymi. Zbuntowana nastolatka i dotknięty przez tragedię chłopiec nie wzbudzają jakiegoś większego zainteresowania. Podobnie ma się sytuacja z samolubnym ojcem Davida. Największy jednak problem sprawiła mi Victoria Winters. Po początkowych scenach wydaje się, iż będzie główną (obok Barnabasa) postacią. Jednak po powstaniu wampira niemal całkowicie znika z ekranu. W finale, kiedy właściwie zdarzyliśmy już o niej zapomnieć i jej los jest nam całkowicie obojętny, znowu skupia na sobie oko kamery. Bliżej już byłem związany z postacią dr Hoffman, która nie miała żadnego większego wpływu na przebieg fabuły.

Niestety, to właśnie ów finał historii jest najsłabszą stroną filmu. Wątki wyciągnięte pośpiesznie i na siłę, nie mające żadnego, bądź jedynie nikłe powiązanie z wcześniejszymi wydarzeniami, sprawiają wrażenie swoistej parodii tytułów takich jak "Zmierzch". Może formuła nie byłaby taka zła, gdyby nie to, iż wcześniej film był groteskowy, owszem, ale nie parodiujący. Zmiana ta burzy całkowicie już i tak nieco nadszarpnięty klimat.

Pozostaje jeszcze wspomnieć o stronie technicznej. Tej nie mam nic do zarzucenia. Świetne kostiumy i scenografie, poprawna praca kadrami – to jest coś do czego zostaliśmy już przyzwyczajeni. W finale (znowu!) CG czasami bije po oczach, ale te krótkie momenty można jeszcze wybaczyć.

Ostatecznie film ciężko nazwać złym. Jest to produkcja, która osobnikom gustujących w tego typu klimatach na pewno się spodoba. Prawdopodobnie, gdyby nie to iż reżyserem był Tim Burton, moja ocena bylaby mniej surowa. Jednak przyzwyczajony do pewnej jakości światów przedstawionych tegoż reżysera, większej groteskowości i głębi, mam poczucie iż brak tego "czegoś". Tego, co absorbowało mnie w "Miasteczku Halloween", "Demonicznym Golibrodzie" czy nawet takiej "Gnijącej Pannie Młodej",  której nie uznaje za największe osiągnięcie Burtona.

PS Czekam teraz na "Frankenweenie". Jakoś bardziej mi się podobają Burtonowskie animacje niż filmy. Czy wy też tak macie?

 

Dodaj komentarz