Popcorn, cola, film – there has been an awakening…

aryman dnia 19 stycznia, 2016 o 12:00    54 

Have you felt it?

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy

star wars new order

Na początek  wyznanie: szczególnie wielkim fanem tego uniwersum nigdy nie byłem.  Jeżeli chodzi o kino Sci-Fi, mam innych faworytów, zarówno sprzed kilkudziesięciu lat (np. “Łowca androidów”), jak i z lat ostatnich (np. “Dystrykt 9”). Nie oznacza to, że Gwiezdnych Wojen nie lubię; po ostatnim, przedpremierowym, maratonie z całą szóstką filmów stwierdziłem, że nawet cześć trzecia z drugiej, mocno krytykowanej, trylogii bardzo mi się podoba (“You were the chosen one!!!”). Nie należę jednak do osób, które GW oglądają wielokrotnie i namiętnie.

Czy “Przebudzenie Mocy” coś zmieniło? Wiele założeń i zdarzeń nadal nie ma większego sensu, postacie wciąż są w większości jednowymiarowe, ale jeżeli przymkniemy oko na te niedoskonałości, towarzyszące sadze od samego początku (chyba po prostu należy je uznać za część kanonu…) i skupimy się na czystej rozrywce, to nowa część zachwyca. Obraz (3D, IMAX)  miażdży! Wiele razy widziałem filmy, które w 3D były zbyt ciemne, albo za mało ostre; na szczęście nie jest tak w przypadku “Przebudzenia Mocy”. Efekty wizualne, praca kamery (chociażby podczas podniebnych walk) i sceny walk są olśniewające. Bardzo dobrze grają aktorzy, zarówno starzy (Han!), jak i nowi (Rey!). Efekty dźwiękowe są wspaniałe, humor celny, choć zbyt rzadki.

I tylko żal, że cała historia jest taka odtwórcza, nieoryginalna…”Przebudzenie Mocy” podąża, niemal krok w krok, ścieżkami wytyczonymi w poprzednich częściach. Daje się odczuć, że lekcja z drugiej trylogii została odrobiona i najważniejsze dla Disneya jest zabezpieczenie marki GW przed krytyką ze strony fanów i fanatyków trylogii nr. 1.  Wszystkie te ukłony i mrugnięcia okiem do znawców tematu zajęły tyle czasu, że trochę zabrakło go na obszerniejsze rozwinięcie nowych postaci i wątków.

Wrażenie końcowe z seansu jest jednak bardzo pozytywne i myślę, że jeszcze do najnowszej części wrócę raz czy dwa, w oczekiwaniu na sequel, po którym wiele sobie obiecuję. Przebudzenie już było, teraz czas na kontratak lub wojnę…

Werdykt

Bawi? – 9/10

Trzeba obejrzeć? – 10/10

 

Big Short

the big short

W jakiejś zapowiedzi czy recenzji tego filmu przeczytałem, że jest nawet lepszy do “Wilka z Wall Street”. To wystarczyło, pobiegłem na seans. Hmm… Nie, nie jest lepszy, jest zupełnie inny. To bardziej fabularyzowany dokument, w którym znani aktorzy próbują opowiedzieć prawdziwą historię bańki na rynku nieruchomości w USA. Zbyt wiele tu faktów i trudnych zagadnień ekonomicznych by “Big Short” uniwersalnie bawił wszystkich widzów. To kąsek dla ekonomistów, politologów i różnych zapaleńców już wiedzących jak to było możliwe. Mimo wysiłków scenarzystów widz, którego pojęcie o makroekonomii ogranicza się do sformułowania “wszystko to złodzieje”, nie wyjdzie z seansu wiele mądrzejszy.

Mój seans “Big Shorta” idealnie podsumowuje powiedzenie “i śmieszno, i straszno”. Podczas oglądania można zdrowo się pośmiać, ale jeżeli po końcowych napisach ktoś dalej się chichra to znaczy, że nie zrozumiał smutnego przekazu. Mimo wszystko polecam ten film. Dobra gra aktorów (obsada jest gwiazdorska, na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza doskonały Christian Bale), sporo zabawnych dialogów, a przede wszystkim wiedza, którą oferuje “Big Short”, czynią ten film godnym uwagi. Tylko zanim kupicie bilet poczytajcie o przyczynach kryzysu z 2007 roku.

Werdykt

Bawi? – 7/10

Trzeba obejrzeć? – 5/10

 

Zupełnie Nowy Testament

Zupelnie Nowy Testament

Zastanawialiście się kiedyś co by wynikało z założenia, że Bóg jest złośliwym tyranem? Nie, nie idźcie tą drogą, to jeszcze nie jest potwierdzone! Jedno wiem na pewno – taki punkt wyjścia może prowadzić do stworzenia całkiem zabawnej i przyjemnej, europejskiej komedii.

Poszukiwanie sensu i tłumaczenie otaczającego nas świata leży w ludzkiej naturze, może dlatego tak nas ciekawią filmy, które próbują nadać pozornie nieistotnym prawidłowościom, zdarzeniom znaczenie. “Zupełnie Nowy Testament” stawia na wyjaśnienia pełne humoru, szuka komizmu w sytuacjach zupełnie nieśmiesznych i kiedy mu się udaje (jakieś 90% przypadków) jest naprawdę zabawnie. Aktorzy, mimo, że w Polsce raczej nieznani, nie zawodzą; zwłaszcza oglądanie Benoît Poelvoorde’a w roli Boga jest czystą przyjemnością.

Wśród scenarzystów filmu zaistniała niestety potrzeba nadmiernego pocieszania, które nie do końca mnie przekonało. Dyżurne ciepełko i pozytywne podejście trochę spłyciły przesłanie, ale i tak nie żałuję seansu.

PS Jako, że Bóg mieszka w Brukseli (to nie spoiler – taka informacja pojawia się w pierwszej minucie filmu) wkrótce film może trafić na listę dzieł zakazanych, oglądajcie póki jest szansa 😉

Werdykt

Bawi? – 7/10

Trzeba obejrzeć? – 6/10

 

 

Ogłoszenia duszpasterskie:

Tyler    

Pierwsza zasada kinomana – nie oglądamy zwiastunów. 

Druga zasada kinomana – nie spoilerujemy w komentarzach (no chyba, że po ostrzeżeniu)… Ewentualnie zastosowaniu tagów spoiler – Imperator.

Dodaj komentarz



54 myśli nt. „Popcorn, cola, film – there has been an awakening…

  1. borianello

    Hej Ary, votum separatum w sprawie Big Short – przecież ten film nie jest kompletnie komedią i nie miał nią być, skąd więc pomysł, że ktoś miałby się śmiać na seansie? Mi sie film strasznie podobał pod każdym możliwym względem: aktorstwo, tematyka, dosyć łopatologiczne wyjaśnienie niektórych spraw, tykanie prawdziwych banków wprost, a nie pod przykrywką.
    Ocenę SW / BS “warto obejrzeć” zamieniłbym miejscami:
    Big Short, jako opisujący wydarzenia prawdziwe, do tej pory mające wpływ na nasze życie: 10/10
    Star Wars – jako całkowicie wtórny, albo i gorzej, ratujący się jedynie lore i efektami – 5/10.
    Pozdro!

    1. iago

      @borianello

      Zgadzam się z opinią nt. “The Big Short” – bardzo dobry film o paskudnej rzeczywistości. A przy okazji wyszła im mocno czarna komedia.

      Jako uzupełnienie (względnie – przygotowanie teoretyczne do) “The Big Short” polecam pełnometrażowy dokument “Inside Job” z 2010 r. – na ten sam temat. Narracja – Matt Damon.

    2. aryman222 Autor tekstu

      @borianello

      Nie jest typową komedią (taką w jakich zwykle grywa Steve Carell), ale takiego gorzkiego, czarnego humoru jest dużo i widać, że twórcy chcą nas rozbawiać (choćby wstawki z gwiazdami grającymi siebie). Wydaje mi się, że niejeden wyszedł z filmu z wrażeniem, ze to satyra na banksterów, ale może to tylko błędna moja ocena 🙂

            1. Wyspa

              @borianello

              Meh, nową wersją nie jest bo wyraźnie nawiązują do poprzednich wydarzeń. A po prawdzie zazwyczaj dobra formuła się po prostu broni… to tak jak z Indiana Jones, gdzie każda część trzyma się dokładnie tego samego schematu i mimo to ostatnia krucjata jest przez wielu uznawana za najlepsza z części, z kolei jedyna która wyraźnie odchodziła od tego schematu, czyli Kryształowa Czaszka to kompletna porażka 🙂

          1. teekay

            @bosman_plama

            I nawet zrobione na tej samej zasadzie.
            To chyba trochę jak z tymi nowymi Falloutami. Panuje tendencja z Internecie, że to New Vegas jest raczej tą chwaloną częścią, zaś Czwórka jest przyjmowania dużo chłodniej.
            Może Mad Max zrobił to co SW tylko po prostu lepiej? W końcu to właśnie ten pierwszy tytuł jest nominowany do Oskarów.

  2. iHS

    Zgadzam się z argumentami odnośnie GW – że fabuła zerżnięta, że mrugnięcia do fanów starej trylogi czasami dominują resztę filmu, że to znowu to samo, że przewidywalnie. I, przy okazji, bawiłem się na filmie fantastycznie. Przy napisach końcowych chcialem bić brawo. A bardzo rzadko ostatnio cokolwiek mi się w kinach podoba.

    Ale, myślę sobie, rys historyczny: ociec robił na kontraktach w Kuwejcie w latach osiemdziesiątych jako tlumacz. Przywiózł stamtąd video i trzy kasety VHS: trzy części gwiezdnych wojen. Przez okres rozciągający się od gówniarstwa do późnego dojrzewania ogladnąłem oryginalną trylogię pierdyliard razy. Taśmy zaczeły przeskakiwać klatki, dźwięk się rwał, a ja dalej oglądałęm. Jeżeli ktoś szuka recepty na zrobienie drugiego takiego człowieka jak ja, trzeba mu po prostu puścić dwa tysiące razy gwiezdne wojny na etapie intensywnie rozwojowym. No dobra, i Bambi, bo też było na tych kasetach. Biedne sarenki.

    Kiedy Lucas dokręcił pierwszą część, podczas oglądania czułem się jak gość który zamówił tiramisu, a przez pomyłkę dostał bukkake. To nie były te gwiezdne wojny które pamiętałem, fabuła zgłupiała, postacie zgłupialy, wszystko było błyszczące, plastikowe i przypominało jakąś tępą komputerową animację dla sześciolatkow. Bitwa na świecace kulki z śmiesznymi robocikami. Moc jako salmonella. Pierwsza miłość po latach okazała się być tlustwą tępą lafiryndą. Babranie się w pierwotnej trylogii (Han shot first, dammit) udowodniło mi że Lucas jak zdarza się wielu mężczyznom na starość, nieodwracalnie zgłupiał.

    Więc kiedy usiadłem miesiąc temu w kinowym fotelu, i ktoś mi jeszcze raz puścił te gwiezdne wojny które pamiętam, ale inaczej – właśnie tego chciałem i do tego tęsknilem. Czułem się tak jak wtedy kiedy oglądałem wycięte sceny z pierwszej trylogii – ktos powie, przecież to nie jest film, tylko jakiś rimejk. Ok. Ale to są moje gwiezdne wojny. Może można by to zrobic lepiej, ba, na pewno. Ale sobie myślę, czy gdybym zobaczył gwiezdne wojny wg. tych którym się force awakens nie podobał, czy nadal by mi się podobały. Może po prostu lubię tylko te filmy które już widziałem.

    1. Waldek-Mat

      @iHS

      Bo Lucas nową trylogię zdziecinnił, ocknął się dopiero przy trzecim epizodzie, dlatego ten jest najlepiej oceniany ale i tak słaby w porównaniu z oryginalną. Dla mnie VII epizod zajmuje trzecie miejsce po V i VI a zdecydowanie przed IV, który oglądany po latach wydaje się mi, jako fanowi strasznie infantylny i nie wiem jakim cudem stworzył taki kult.

    2. Tasioros

      @iHS

      Po seansie, kiedy to już mogłem sobie swobodnie na temat filmu poczytać, porozmawiać z innymi i samemu pomyśleć, pojawiało się coraz więcej głupot i potencjalnych wad VII epizodu i z czasem film mógłby się wydawać coraz słabszy. ALE! Ale jak wrócę do momentu samego seansu w kinie, kiedy oglądając film przyjmowałem bez problemu wszystkie nielogiczności jakie od zawsze Gwiezdne Wojny nam serwowały i do tego całkiem nieźle się bawiłem, to uważam, że oto w końcu jest porządna kontynuacja – całkiem niezła jak na Gwiezdne Wojny 😉 Na tyle udana, że kolejny film chętnie obejrzę. Ale ja fanem i znawcą uniwersum nie jestem.

  3. iago

    A propos “filmów, które mogą trafić na listę dzieł zakazanych”: jeden z faworytów do Oskarów (6 nominacji, w tym Best Picture, Best Directing i Best Writing (Original Screenplay)) – “Spotlight”, czyli historia dziennikarskiego śledztwa zespołu z Boston Globe, który doprowadził do ujawnienia wielkiego skandalu z tuszowaniem przez Archidiecezję Bostońską (a jak się potem okazało – także inne jednostki i instytucje w USA i innych krajach) seksualnych nadużyć duchownych wobec małoletnich. Parszywa tematyka, ale świetne kino i świetne role (nominacje dla Marka Ruffalo i Rachel McAdams). Obejrzeć IMHO należy. Teoretyczna premiera w PL – w lutym.

      1. iago

        @Waldek-Mat

        A propos protestów: na fali wspomnień po śmierci Alana Rickmana przypomniałem sobie, jak po premierze “Dogmy” Kevin Smith wziął udział w jednym z protestów przeciwko swojemu dziełu. Anonimowo, nie rozpoznany przez współprotestujących. I zrobiono z nim wywiad do TV…

  4. larkson

    Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy, piękny film, na początkowych napisach o mało się nie popłakałem. Twórcy postawili na to co sprawdziło się za pierwszym razem, przy IV części, wyszło trochę zbyt podobnie do IV, ale mi to tam zbytnio nie przeszkadzało, wolałem się skupić na pew pew , które się na ekranie działo. Teraz mogą jedynie przeć na przód i kolejna część będzie kickass.

    A niedawno obejrzałem sobie Hateful Eight od Tarantino. Jak zwykle nie zawodzi, choć niektórzy mogą narzekać, że jest on zbyt przegadany. No dla mnie trochę jest, ale tylko na początku, bo potem akcja się zagęszcza i robi się po prostu ciekawie. Dobrze napisane, jeszcze lepiej przez aktorów zagrane, krew się leje fest. Polecam.

  5. ixtern

    Jak ktoś chce poznać prawdziwe przyczyny kryzysu, napisane w dodatku w przystępnej i ciekawej formie, to polecam książkę “The Big Short: Inside the Doomsday Machine” Michaela Lewisa.
    W gigantycznym skrócie: dwie główne przyczyny – pierwsza to szaleństwo rządzących, którzy poprzez program w rodzaju “dom dla każdego Amerykanina” i rządowe gwarancje kredytowe dla kredytów hipotecznych spowodowali lawinę kredytową, której nie dało się powstrzymać(rząd gwarantuje? ok, nawet Meksykanom bez stałego zajęcia wciskano kredyty, a potem kredyty na spłacenie kredytów). A w Stanach nie tak, jak w Polsce, nie chcesz spłacać kredytu hipotecznego, nie musisz – oddajesz dom i bank niech z tym robi co chce.
    Druga przyczyna, to szaleństwo agencji ratingowych, które paczki mieszanych kredytów hipotecznych błędnie ratingowały jako AAA – bankom to wystarczyło, by na tej bazie wypuścić wielusetmiliardowe obligacje, które chciwy rynek papierów wartościowych łyknął bez popijania. A potem już poszło w dół.

    1. furry

      @ixtern

      Dzięki, widzę że jest też polskie wydanie, na pewno się zapoznam, po angielsku się nie odważyłem, ogólnie boję się angielskiego używanego w finansach. 🙂 Dobra jest też “Zbyt wielcy żeby upaść” Sorkina, ale to straszna cegła, trochę ugrzązłem. Niestety jak czytam ebooka, nie widać że książka ma 750 stron, może Lewisa łatwiej będzie skończyć.

      Aha, i jeszcze “Making money” Pratchetta, jak słuchałem tych wszystkich ludzi opisujących jak bardzo im przykro, stał mi przed oczami Moist. 🙂

Powrót do artykułu