Oto jest siła gikza! Tak się przejąłem newsem o planszowym Conanie, że uzupełniłem brakujące mi tomy z cyklu wydawanego obecnie przez Rebis. Trzy tomy o Conanie już wprawdzie miałem, ale zwlekałem z zakupem Kulla (do którego mam większą słabość niż do Conana) i Solomona Kane. Co gorsza przyszło mi po drodze odświeżyć znajomość z “Samym ostrzem” Abercrombiego i… I temat na ten piątek wymyślił się sam.
Kto nie zna prozy Roberta Howarda niech na wszelki wypadek sam da sobie teraz maczugą w łeb. Przez jaki czas z autora tego pokpiwano sobie u nas, bo należało do dobrego tonu udawać, że tak niska, pulpowa literatura to coś wybitnie gorszego. Nie da się ukryć, że zawiniła też jakość pierwszych tłumaczeń (“Conanie tyś ranion śmiertelnie”). Każdy wprawdzie opowieści o Conanie czytał, ale na zasadzie: “no, trzeba poznać”. Z czasem popkultura zatriumfowała i czytanie Howarda przestało być czynnością wstydliwą.
Twórcy nowego Conana zmarnowali całkiem niezłego odtwórcę, który miał szansę zagrać Conana bliskiego Howardowi. W opowiadaniach Conan jest bowiem nie tylko wielki, silny i mrukliwy, ale też pierońsko zwinny. A przy całej mojej radości z oglądania Conana z Arnoldem, zwinności gubernatorowi zarzucić się nie da. Niestety, jedyny pomysł, jaki mieli twórcy nowego Conana, to żeby zrobić film o Conanie. No i wyszło jak wyszło.
I dobrze. Choć możemy kochać wyobraźnię Tolkiena i frazy LeGuin, to jednak Howard wyniósł na piedestał barbarzyńcę, od którego tamci autorzy odwracali się ze wstrętem. Mogli sobie pisać o umiłowaniu natury i pielęgnowaniu cnót, tak naprawdę byli jednak piewcami utopijnych cywilizacji, podczas gdy Howard postawił na dziką, nieokiełznaną naturę. Nie wierzył w utopię. Choć pisał o nieustannym zmaganiu się cywilizacji z barbarią, to tej drugiej przyznawał triumfy, przekonany, że wszystko, co cywilizowane musi zgnuśnieć i runąć, by znów mieć szansę się odrodzić. Conan i Kull wciąż trafiają albo na ruiny starożytnych miast, w których żyją już tylko zdeprawowane i demoniczne pomioty ich budowniczych, albo do miast w chwale rozwoju, którymi rządzi strach przed upadkiem. Obu zdarza się takimi stygnącymi imperiami nawet rządzić i dopiero oni są w stanie tchnąć w nie nieco ducha. Na krótko.
Był jeszcze Conan serialowy, który powstał w okresie popularności seriali o półnagich twardzielach. Na ekranach królowali wówczas Conan, Władca Zwierząt, Herkules (i Xena) a nawet Tarzan. Ralf Moeller nie zrobił wielkiej kariery, chyba, że uznać za taką role w kolejnych dziełach Uwe Bohla. Niegdysiejszy Conan zagrał w ekranizacjach: Postal, Far Cry, Alone in the Dark.
Świat pokochał barbarzyńców Howarda, toteż wkrótce pojawili się kuzyni duchowi Conana. Jedni autorzy pozostawali wierni jego wizji, inni woleli tworzyć własne wariacje. Kane Karla Wagnera jest do Conana nieco podobny z postury i charakteru, ale trudno nazwać go barbarzyńcą. To raczej typ wiecznego wojownika, w dodatku posługującego się magią. Conan gardził magią i strzegł się czarowników (co zwykle oznaczało, że ich mordował). Bardziej do Conana podobny jest Fafryd Fritza Leibera z cyklu opowieści o Fafrydzie (Fafhrdzie) i Szarym Kocurze, prawdziwych perełek heroic fantasy, tym ciekawszych, że posiadając nieco pastiszowe zacięcie pozostają równocześnie wierne legendzie. Terry Pratchett, który inspirował się Conanem, by stworzyć swojego Cohena Barbarzyńcę, oddał równocześnie hołd Leiberowi wzorując swoje Ankh-Morpork na Lankhmarze – mieście, w którym najczęściej działają Fafryd i Szary Kocur. To zresztą ciekawe, że Leiber kazał działać swoim barbarzyńcom właśnie w mieście (choć nie tylko), by jeszcze bardziej podkreślić, że w czasie triumfalnego rozwoju cywilizacji to właśnie ono staje się dziczą.
Nowe filmy nowymi filmami, ale wszyscy wiemy, że prawdziwy film o prawdziwych barbarzyńcach jest tylko jeden. No i prawdziwy Conan też.
Kolejne wariacje na temat barbarzyńcy nieco oddalały czytelników i autorów od jego barbarzyńskich korzeni. Na szczęście nastał czas powrotu do korzeni i sięgania do źródeł. W Malazańskiej Księdze Poległych istnieje taka masa ras (w większości starożytnych), że jakiś barbarzyńca pojawia się co pięć stron. Ale takim, który zdaje się przybywać wprost z opowiadań Howarda jest Karsa Orlong, prawdziwa maszyna do zabijania, cholernie szybki, cholernie zwinny i silny, a przede wszystkim cholernie morderczy. Jest przy okazji postacią tak nieludzko przegiętą (jak sądzicie, kto wyjdzie zwycięsko ze starcia Karsy z półbogiem, którego nie da się zabić, bo regeneruje się szybciej od Wolverine’a?), że nie sposób go nie polubić. A przede wszystkim gardzi cywilizacją (a właściwie, u Eriksona: dziesiątkami różnych cywilizacji) i jej sztuczkami i zasadami. Jak Conan. Tylko bardziej.
Za mistrza w ukazywaniu barbarzyńców i ich świata uchodzi Frank Frazetta. W ilustracjach do gier ze świata Forgotten Realms widać często inspiracje pracami tego artysty.
Ponieważ Erikson nie dość, że przegina przeokropnie, to jeszcze pisze pięć zdań znacznie dłuższych niż ja, znacznie bardziej polubiłem innego archetypicznego barbarzyńcę – Logena Dziewięciopalcego, Krwawego Dziewięć Joe Abercrombiego. Jak przystało na prawdziwego barbarzyńcę, gość pochodzi z północy, gdzie walczył jako czempion lokalnego watażki o nielokalnych ambicjach, aż uznał, że warto zmienić stronę. Wrogów ma więcej niż włosów na głowie a blizn więcej niż wrogów. Gdy trafia do wielkiego miasta rozdziewa usta ze zdziwienia a ulokowany w wygodnej komnacie wynosi się spać na balkon, bo nie potrafi zasnąć w miękkim łóżku, no i za duszno mu po dachem. Przy czym Abercrombie odrobił lekcję Pratchetta, Dziewięciopalcy jest niemal równie zmęczony co Cohen Barbarzyńca. To nie Conan – młodzieniaszek, ale wojownik po trzydziestce, który zdał sobie sprawę, że zabijanie przestało być dla niego fajne. Nie przegrywa kolejnych pojedynków nie dlatego, że ma tyle sił i wigoru, ale dlatego, że doświadczenie potrafi wygrać z młodzieńczą brawurą. No i czasem wpada w szał bojowy.
Nie można pisać o barbarzyńcach i nie wspomnieć o roli kobiet w ich życiu. Dzieliły się na trzy rodzaje: te, które sobie brali, niezawodne, acz szybko przepadające gdzieś wierne towarzyszki, dzielne i niezależne oraz zwodnicze uwodzicielki zaciągające ich w pułapki.
Co ciekawe nigdy – prawie – nie zagrałem postacią barbarzyńcy w dowolnym cRPGu, w którym było to możliwe. Nie we wszystkich jest, np. Dragon Age opowiada o świecie tak cywilizowanym, że rolę barbarzyńców pełnią tam Qunari. Przy czym nie są to barbarzyńcy typu Conanowskiego – samotni dzicy wojownicy. Bywają nieokrzesani, to prawda, ale żyją w społecznościach i źle się czują oddzieleni od nich a za barbarzyńców uważają żyjących wedle dziwnych zasad mieszkańców tego, co bohaterowie serii Dragon Age uznają za cywilizację. Ani Conan ani Dziewięciopalcy ani Cohen by się z nimi nie zgodzili. Oni wiedzieli, że są barbarzyńcami i czerpali z tego satysfakcję.
W grach, w których granie barbarzyńcą (albo wariacją na jego temat) było możliwie wybierałem raczej łotrzyka. To też postać wywodząca się z heroic fantasy. Złodziejaszkowie byli częstymi towarzyszami Conana, który także żył przecież z przywłaszczania sobie cudzej własności, rzadko jednak tracił czas na subtelności. Być może protoplastą wszystkich łotrzyków z cRPGów jest Szary Kocur, przyjaciel i nieodłączny (niemal, bo kiedyś się pokłócili bardziej niż zazwyczaj) Fafryda z cyklu Fritza Leibera. Taka postać zdolna jest przetrwać i w dziczach Skyrim i w cywilizowanym Dragon Age. Niestety, niechęć do MMO przeważyła nad ciekawością i nie zagrałem w Age of Conan. W efekcie najbliżej grania barbarzyńcą byłem w… Fallout2, gdzie stworzyłem postać osiłka o niskim IQ, żeby zobaczyć jak będą wyglądały jego dialogi. Na podobnej zasadzie spróbowałem zagrać w Arcanum postacią kobiecą, której wymaksowałem same atrybuty wdzięku i urody kosztem m.in. inteligencji. To też zaowocowało fajnymi dialogami, ale w obu przypadkach nie pograłem długo takimi bohaterami.
Rodzimi barbarzyńcy po akcji ratowania biednych muszą się posilić. Jak widać Janosik duma jakby tu odejść od barbarzyńskiego etosu.
Co ciekawe w polskiej fantasy z barbarzyńcami jest raczej krucho. Być może to wpływ Tolkiena, który barbarzyńcami uczynił orków, z gruntu złych, ale zachowujących się troszkę jak Conan. Podejście Tolkiena do natury i dzikości to zresztą interesujący temat, ale chyba na inną rozmowę i w innym miejscu. Pisząc krótko – ten piewca związków z naturą wolał równocześnie ową naturę cywilizować. Typy ogrodników: hobbici i elfy to ci dobrzy. Ci, którzy rzeczywiście wyrastają z trzewi ziemi i odrzucają cywilizację są u Tolkiena albo źli (orkowie) albo co najmniej podejrzani (Ciemne elfy, które nie próbują cywilizować swoich lasów) bądź ostatecznie dobrzy, ale dziwni (Tom Bombadil). Mieliśmy w Polsce dość długo większy dostęp do LeGuin i Tolkiena niż do Conana, postaci u nas na poły legendarnej. W dodatku przez dekady trochę wstydziliśmy się przyznawać, że fantastyka może być literatura popularną. I może z tych właśnie powodów z barbarzyńcami u nas krucho. Kres na przykład wolał pisać o żołnierzach, u niego nawet bandyci z gór czczą żołnierski dryg i oddają się politologicznym rozważaniom. Robert Wegner niby wprowadził jakiegoś tam barbarzyńcę, ale zaraz szybko wyjaśnił, że to żaden barbarzyńca, tylko syn starszej kultury, która bohaterom wydała się trochę egzotyczna. Piekara, który ściąga pomysły skąd się da napisał kiedyś własnego Conana, ale trudno to uznać za rodzimy pomysł na barbarzyńcę. Bliżej tego był Lewandowski, ale poniósł komercyjną klęskę i do dziś jego Ksin bywa wyśmiewany, m.in. za metaforykę erotyczną. W całej barwnej menażerii Sapkowskiego barbarzyńcy chyba się akurat nie pojawili i w efekcie u Sapkowskiego najbliżej do Conana… Zawiszy Czarnemu z “Narrentum”.
Niestety, Frazetta nie namalował Zawiszy, musimy się więc posiłkować Matejką
Próbę przeszczepienia na nasz grunt barbarzyństwa podjął Robert Szmidt, redaktor antologii “Kanon Barbarzyńców”, wydanej przy okazji jakieś rocznicy związanej z Howardem. Choć trafiły się tam niezłe teksty (np. Michała Cetnarowskiego), to jednak antologia raczej przepadła (można ją jeszcze znaleźć na taniej książce), a jedynym autorem, który zdecydował się kontynuować przygody wymyślonego na jej potrzeby bohatera jest Dawid Juraszek. Ale on zdecydował się posłużyć pastiszem i przeniósł klona Conana do świata przypominającego Chiny z epoki magii i miecza.
Nowe wydanie “Samego ostrza” albo już jest albo pokaże się lada chwila. jak widać, nowy wydawca zmienił nieco tytuł.
Tak naprawdę prawdziwych barbarzyńców posiadamy dwóch (nie licząc, oczywiście, Kwoki i Buhaja, o których nie wspominam przez skromność). A nawet jednego. Półbarbarzyńcą jest serialowy Janosik, który nie tylko wygląda jak Conan, ale też jak on przybywa znikąd (ot pasał sobie owieczki na halach, aż przyszedł do niego baca i powiedział: “Już czas”) i nie przepada za cywilizacją, której przedstawicielem jest Jaśniepan w towarzystwie Margrabiego i siepaczy. Niestety, Janosik poświęcał czas na halach nie tylko wypasaniu owieczek, ale też nauce czytania, przez co stał się mniej dziki. Rzucał też różne filozoficzne uwagi i nawet starał się swoich zbójników nauczyć czytania. Wstyd!
Wobec takiego przeniewierstwa pozostaje jedyny prawdziwy polski barbarzyńca pełną gębą. Dzik z “Dzikowego skarbu” Karola Bunsha.
Jedna z najlepszych polskich powieści okołohistorycznych, pod wieloma względami przypominająca fantasy i wyprzedzająca dokonania np. Cornwella (to ten od trylogii arturiańskiej, cyklu o dokonaniach wciąż awansującego Sharpe’a, w którego wcielił się w filmach Sean Bean – to jedne z nielicznych filmów, gdzie nie ginął), preferującego podobne podejście do historii. Bohaterowie Bunsha szczerze wierzą w magię, bogów i demony, obcują z nimi na co dzień. Jeśli chcemy, możemy uwierzyć w nie wraz z nimi i czytać “Dzikowy skarb” jak fantasy, albo uznać ich za naiwniaków i czytać powieść jak historyczną opowieść o facecie znikąd. Dzik wychodzi bowiem z pierwotnej puszczy, by po stoczeniu pojedynku wstąpić na służbę do brata Mieszka Pierwszego. Jego zderzenie z cywilizacją jest iście conanowskie – pije, podbija, kradnie, ucieka z więzień, bryka z księżniczkami, znów ucieka z więzienia, wdaje się w burdy, dla rozrywki wyrusza popiracić na Bałtyku, gdzie trochę współdziała z wikingami, a trochę ich leje… A przy tym wszystkim wciąż zachowuje, jak Conan, pierwotną dzikość i wyraźnie nie radzi sobie z cywilizacją. Nie daje się oswoić jak ten sprzedawczyk Janosik, choć i w jego życiu pojawiają się cywilizowane, zafascynowane jego dzikością kobiety.
Niestety, mało kto o Dziku pamięta. Wciąż marzę, by wygrać ciężkie miliony i nakręcić za nie film. Twórcy gier też czepiają się nowomodniejszych bohaterów, przez co nie dane nam było dotąd przemierzać naprawdę mrocznych puszcz, spuścić prawdziwego łomotu wikingom, albo lać Niemców pod Cedynią. Szkoda.
Bardzo przepraszam, że od razu walę offtopem, ale mam do oddania kod steam na Endless Legend. Jeśli ktoś jest chętny, proszę o PW.
ED: Już nieaktualne.
@creep
dziękuję bardzo. sądząc po samouczku będzie trudno 😀
trudno, zacznę od easy…
Qunari z Dragone Age’a to zupełnie nie są archetypiczni barbarzyńcy – to raczej społeczeństwo totalne, gdzie każdy ma od malenkości wyznaczoną rolę, gdzie cały system społeczny bazuje na cakowitym braku wolnej woli, silnej hierarchizacji, bezwzględnym przestrzeganiu prawa, i centralnym planowaniu – taki komunizm w grach fantasy. W Dragon Age’u jak najbardziej mamy barbarzyńców – ale to są półdzikie plemiona koczujące na głębokim południu, Korcari Wilds to się bodaj nazwało.
A, i Bosmanie, niepotrzebna skromność – w kanonie barbarzyńców tekst Cetnarowskiego na pewno nie jest jedynym wartym wspomnienia. Ha!
@iHS
Jasne, Qnari to nie są prawdziwi barbarzyńcy, zaznaczyłem to. Ale z punktu widzenia bohaterów dwóch pierwszych części tak są przedstawiani – najbardziej w pierwszej części, gdzie po prostu przyszedł jakiś dziki półnagi i wymordował rodzinę, która starała się być dla niego miła.
Jeśli chodzi o “prawdziwych barbarzyńców” z DA, może wyjaśniłem się nieściśle – chodziło mi o takich, którymi moglibyśmy zagrać.
@iHS
Zgadza się, w Dragon Age najbliżsi barbarzyńcom są Avarowie z południa. Qunari mogą stać się barbarzyńcami jeśli porzucą filozofię Qun stając się Tal – Vasoth ale są wtedy bezwględnie eksterminowani przez swoich wiernym ideałom rodaków.
Pierwsza ksiazke jaka przeczytalem, (nie liczac jakis tam lektur, do czytania ktorych po okresie antyku, naprawde sie musialem zmuszac, a raczej zmuszala mnie Pani nauczyciel j. polskiego) ktora wciagnela mnie na dobre w czytanie byl Conan i Czarownik, ktorego dostalem od kumpla na urodziny. Tak wielki szok przezylem (to ksiazki moga byc takie wciagajace? Jak to?!), ze nastepne w kolejnosci Conany wyszukiwalem w bibliotekach i pochlanialem w ciagu dni, pozyczajac nastepnego i nastepnego Conana. Pani z biblioteki ze wzgledu na czeste wizyty i szybkie oddawanie ksiazek podejrzewala mnie, ze pozyczam ksiazki i kseruje gdzies 😉
No i filmowy Conan jest tylko jeden – Arni! 🙂
@shani
Co prawda Momoa jest ciasteczkiem jakim Arni nigdy nie był, ale to Arni zawsze będzie najlepszym Conanem 🙂
No to jest naprawdę długie pięć zdań. I to w dodatku na mój ulubiony temat (no dobra, jeden z kilku).
Stare tłumaczenia Conana miały swój – staroświecki własnie – urok. No i Howard tak właśnie trochę staroświecko pisał (mam omnibusa “The Complete Chronicles of Conan: Centenary Edition” w skóropodobnej twardej oprawie, mniam. Tak, wiem, wydanie DelReya jest bliższe nieredagowanym/niecenzurowanym wersjom Howarda. Jakoś przeżyję). To raz.
Twórcy “nowego” Conana mają u mnie cholerną krechę za zmarnowanie świetnej okazji na zrobienie filmu bliższego opowiadaniom Howarda. Szczególnie, że Momoa faktycznie przypominał pierwowzór bardziej niż Governator. Ale klimatem stary film Miliusa jest o wiele lepszy. Nie mówiąc o absolutnie genialnej muzyce Poledourisa. To dwa.
Szkoda, że nie doszedł do skutku animowany “The Red Nails”, z Perlmanem jako Conanem. Po nieudanym restarcie fabularnym szanse na jego powstanie (lub jakiekolwiek inne produkcje z tej IP) są zerowe. To trzy.
Film o Solomonie Kane też, niestety, nie był udany. Wygląda na to, że filmowcy nie wyczuwają poetyki Howarda. To cztery.
Jak Lankhmar Ci leży to pewnie Sanctuary z “Thieves World” Roberta Asprina i in. też będzie. Szczególnie, że też jest autoironiczne/pastiszowe. To pięć.
Bunsch jest dziś słabo czytalny (dojechałem tylko do czwartego tomu cyklu piastowskiego…). Strasznie się zestarzał. Ale W.J. Grabski ze swoim jarlem Broniszem trzyma się całkiem nieźle. Choć to raczej przyczynek do tematu “wikingowie”, niż “barbarzyńcy”. To sześć. Jestem lepszy niż Bosman 😛
E: Lanie Niemców jest dziś passe i faux pas. Jakby Dzik lał Ruskich… Wróć. Lał. I to bardzo efektywnie i efektownie. Oki, szanse na film są.
@Iago
piwo za Bronisza 🙂
@true_mayonez
Wlasnie! Jarl Bronisz dawal (i ciagle daje) rade.
@Iago
Ja sobie Bunscha cały cykl powtórzyłem nie tak dawno – dla mnie wciąż nie ma lepszej beletrystyki historycznej. Szkoda że nie pociągnął dalej Jagiellonów 🙁
JC is my nigga!
http://youtu.be/Kppx4bzfAaE
Teraz przypomniałem sobie, że zapomniałem:) o Conanie Bibliotekarzu – https://www.youtube.com/watch?v=mZHoHaAYHq8
@bosman_plama
To jest ta pani z biblioteki, co Shaniego o kserowanie książek posądzała? 🙂
E: Piwo za UHF.
@Iago
najlepsza bibliotekarka ever 😀
@Revant
Piwo za Helenkę
całkiem barbarzyński charakter i przemyślenia i kłopoty z cywilizacją ma Twardokęsek.
@true_mayonez
To prawda. Acz mimo wszystko on się jakoś w tę cywilizacje wpisuje, nie jest typowym conanowskim destruktorem z zewnątrz.
No nie wierzę, że zabrakło naszego rodzimego Conana:
http://kosmetyczki.net/pliki/metamorfozy/pudzian/Conan2.jpg
nigdy nie gram barbarzyńcą, gdyż siekanie uważam za nudne (magowie rządzą!!!), ale Conana czytałem jednym tchem. Wielokrotnie 🙂
@aryman222
Ha! A ja lubię miecz i łuk. Granie magami często zaś okazywało się za łatwe. No, może w BG mają tę słabość, że powoli rozwija im się wytrzymałość, a nie mogą nosić pancerzy. W jednej z finałowych walk w dodatku do BG2 doprowadzało mnie to do szału, gdy po blisko godzinie nawalanki i prawie rozłożeniu bossa na łopatki, ten stosował jakiś hiper łotrzykowski cios i zabijał mi nim herosa (ten jeden raz, gdy – za pierwszym razem – zagrałem a BG2 magołotrzykiem. Co było niezłym wyborem, bo magołotrzyk to przepostać. Oprócz tej jednej walki.
@bosman_plama
Złodziejownik (miks złodzieja i wojownika) był dobrą postacią w BG2. Premia za atak z ukrycia dobrze się sumowała z kataną albo dwiema i statami wojownika. Ostatnią szefową załatwiłem samymi pułapkami. A co wychodzi z miksu złodzieja i maga (pewnie dostęp do ciekawszych opcji dialogowych)? Zdaje się, że pierwsza towarzyszka/siostra naszej postaci była kimś takim. Nie pamiętam, żeby w walce szczególnie się popisywała.
@lemon
Magołotrzyk rzeczywiście w walce jest taki se (chociaż nie jakiś bardzo zły), za to jest idealnym zwiadowcą. Wysyłasz niewidzialnego maga, który na trasie swojego skradanie rozrzuca pułapki, po czym miota kulę ognistą i zwiewa. Ci, którzy przeżyją kulę ognistą wpadają na pułapki, twardziele docierają ranni do drużyny szyjącej do nich po drodze z łuków i nabijają się na stworki przyzwane przez magołotrzyka, też szyjącego całkiem udanie z łuku.
Do spotkania z tarczownikiem docierają już niedobitki spragnione, by je dorżnąć.
Karny cios maczugą dla Autora za pominięcie “Gora” Johna Normana. Po pierwsze, ponad 25 tomów (z prostym do zapamiętanie schematem nazewniczym “Cośtam of Gor”). Po drugie Gor był barbarzyńcą typowym i archetypicznymdo szpiku kości i szwów przepaski biodrowej – tzn. zajmował się wyłącznie mordowaniem potworów i wrogów oraz gwałceniem ich kobiet (ich, tzn. wrogów, aczkolwiek od tego by po splądrowaniu świątyni jakiegoś Śluzowatego Boga Shuntutulacośtamcośtam jego obląkaną acz cycatą kapłankę wybatożyć i następnie wydymać z różnych stron też nie był). To gwałcenie czynił może nawet bardziej entuzjastycznie niż mordowanie i z wielkim rozsmakowaniem, pomysłowością i techniczną wirtuozerią. 😀
Zresztą to właśnie ściągnęło na Normana gromy i gniew rozmaitych obrońców moralności i feministek końca lat 60, które to oburzenie sam Autor (notabene profesor filozofii) miał najserdeczniej w dupie. A zapluwającym się oburzonym moralistom zwracał uwagę że to co wyrabia Gor to czysta fikcja, nijak się nie mająca do rzeczywistości i radził żeby po prostu jego książek nie czytali skoro nie potrafią tego zauważyć.
Co pozostaje zadziwiająco aktualne w czasach dzisiejszych…
Piknie sie czytalo, swietny tekst Bosmanie. Ja zaczynalem Howarda Od “Tygrysow Morza” gdzie byl Cormac. Potem poszlo z gorki I zamiast lektur z biblioteki wynosilem Conany:)
Ach wspomnień czar – dla mnie pierwsze spotkanie z barbarzyncą, to też Howard, ale nie Conan, ale “Bogowie Bal-Sagoth” i Turlogh. Wydawnictwo Iskry, lat z dziesięć miałem. W tomiku było jeszcze bardzo Lovecraftowskie (co wiem z dziesiejszej perspektywy) opowiadanie “Czarny Posąg”. W kółko to czytałem na tamtych wakacjach…
Lata później, na pierwszym (i moim ostatnim) roku historii mieliśmy świetne ćwiczenia – czytanie “Iliady” pod kątem barbarzynców właśnie i tego, jak są ukazani.
Zabawna zbieżność, bo właśnie kilka dni temu zacząłem odświeżać sobie opowiadania o Conanie, sentyment jest, moc ciągle też.
Chyba już tu kiedyś pisałem, że film z Momoą to jakiś pieprzony Sindbad Żeglarz a nie barbarzyńca. Początek świetnie rokował, ale później niestety doszło do głosu pozostałych pięciu (czy tam ilu) scenarzystów.
Karsa Orlong – hah, nawet przy wyjątkowej nieudolności Eriksona do tworzenia postaci nie było w tym cyklu większego cymbała 🙂
A barbarzyńcy to nie tylko domena fantasy – w Warhammerze 40k są przecież Space Wolves/World Eaters.
@idomes
Przecież W40K to fantasy. 🙂
Najlepszy barbarzyńca wszechczasów to oczywiście Thrud the Barbarian. I nie ma że nie.
to ja kij w mrowisko: a Krwawy Hegemon to co? pies?
@King Julian
A Krwawy Hegemon niech żyje!!
A tak serio to w KiK był Marzan, dziki człowiek lasów. A z głównej obsady najbliżej do barbarzyńcy było Łamignatowi.
Jakoś nie mogę się zebrać, wszystkie ebooki z Conanem są za darmo dostępne na feedbooks.com. Nie czytałem Howarda od podstawówki i trochę się boję, ale kiedyś zarzuciłem wędkę i wyłowiłem stamtąd Solomona Kane i było, cóż, nieźle. Na pewno opowiadania są znacznie lepsze od filmu
Wiem że to niezbyt patriotycznie, powinienem ratować polski PKB i budżet Rebisu(?), ale tłumaczę sobie, że szlifuję język czytając takie “Moon of skulls”
tak se offtopnę: jakiego lapka do 3k brutto polecicie?
@King Julian
Jak zwykle najpierw napisz do czego go chcesz wykorzystać; )
@Epipodiusz
wiadomo, że do grania, ale głównie do pracy 🙂 więc jakiś intel, ssd, w miarę trwała obudowa. No i budżet. Napisałem 3k brutto, ale ostatecznie może być + 500.
Rozumiem, że w tym tygodniu będzie “Pięć Piątków, 13. na piątek” względnie “Pięć slasherów na piątek, 13”? 🙂
@Iago
No ja myślę 🙂