Pięć zdań o braku znajomości języka

bosman_plama dnia 17 lipca, 2015 o 8:33    87 

Do powstania tego wpisu przyczyniła się cała masa gier, między innymi ta, o której Nitek pisał ostatnio. Jak być może wiecie język, którym się posługujemy i nasze relacje z nim to skomplikowana sprawa, która ma wiele wspólnego z zastanym (kiedyś) i modelowanym (obecnie) środowiskiem, w którym żyjemy a także budową naszych organizmów, formą pracy mózgu i takimi tam. Tacy Chińczycy średnio będą mieli lepszą pamięć niż my dzięki alfabetowi, jakiego używają, ale ten sam alfabet, oparty na trochę innej konstrukcji niż łaciński, wpływa na to jak rozumują. Tyle wstępu. Teraz o tym, jak to się ma do gier. Bo ma się.

Chyba.

Patrzyłem jak Nitek gr w Vapour i nadziwić się nie mogłem jak taki koszmarek mógł powstać. Oczywiście istnieje prosta odpowiedź – kolesie i kolesianki z ekipy robiącej ową grę chcieli zrobić szybko karierę, przeglądnęli jakie tytuły ostatnio w miarę nieźle się sprzedają przy stosunkowo niewielkich nakładach finansowych na produkcję. I padło na horrory, bo przecież “wystarczy”, żeby mało co było widać na ekranie i co pewien czas wyskakiwały na bohatera znikąd potwory. Fakt, że ledwie widoczna grafika oparta jest na bohomazach tłumaczy się “brudnym” konceptem artystycznym i – oto jest! Przebój!

To jednak wytłumaczenie krzywdzące dla twórców. A że jestem człowiekiem obdarzającym ludzkość niemal bezgranicznym zaufaniem, o ile nie chodzi o mój święty spokój i pieniądze, próbuję znaleźć inną odpowiedź.

evolution2Zakładam zatem, że twórcy niezbyt udanych mają absolutnie szczere intencje, ale coś staje na przeszkodzie oddania przez nich udanego produktu.

Być może z grami jest trochę jak z fantastyką. Pewien czas temu odniosła ona mimowolny sukces w wyniku czego prawie wszystko w dzisiejszej popkulturze jest fantastyką. Filmy przygodowe, literatura młodzieżowa i znaczna część romansów, a nawet – o zgrozo – literatura piękna. Z fantastyką jest dziś trochę jak z prozą w czasach Moliera – masa czytelnicza nie zdaje sobie nawet sprawy, że właśnie ją czyta. Gdyby spytać wielu czytelników czy są fanami fantastyki, skrzywią się ze wstrętem. Ale jeśli zapytamy ich o ostatnie lektury/filmy, seriale, to zapewne wymienią między innymi jakieś Zmierzchy czy inne Niezgodne, albo to dumanie Jarmuscha o wampirach, Avengersów, Dom Grozy albo Murakamiego (wplata elementy fantastyczne, nie?). Fantastyka (często ku trwodze starych fanów) odniosła sukces.

evolution3I podobnie jest dziś z grami. O tym, że grają wszyscy, tylko na różne sposoby, pisałem dawno, dawno temu. Nie będę powtarzał tamtych tez. rzecz w tym, że gdy gry są wszechobecne pojawiają się przy nich nie tylko nowi odbiorcy, którzy dopiero poznają alfabet grania, ale i nowi twórcy (dla spokoju co niektórych dopowiem: tacy, którzy nigdy nie grali np. w pierwszego Fallouta). Tacy ludzie widzą powodzenie gier, cieszą się graniem w część z nich i wołają z radością: “Ja też! Ja też chcę!”

A potem powstaje potworek. Teoretycznie wszystko jest w nim na swoim miejscu. Na przykład podziemny schron i jego podejrzanie poukładana społeczność w świecie post apo. Nawet mrugnięcia do gracza są. A jednak nosi to tytuł Afterfall i okazuje się, że na jakimś etapie tworzenia tej gry ster przejęli growi analfabeci (PR-owi zresztą też, zważywszy na część kampanii reklamowych tej gry). Pierwsze strzelanki CI też robili goście (i gościówy), którym się wydawało, że jak jest giwera i celownik, a gracz może biec przed siebie w krajobrazie, w którym da się odróżnić niebo od trawy, to już znają receptę na zrobienie Medal of Honor (z lepszych czasów) albo Call of Duty. Potem nauczyli się alfabetu i ich gry stały się zaskakująco znośne, jeśli ktoś nie miał co robić.

lara-croft-evolutionZ tworzeniem gier jest jak z umiejętnością pisania. To, że będziesz wiedział jak wyglądają litery, nie znaczy, że zdołasz ułożyć je w zdania. Z tego, co widziałem na filmie Nitka w Vapour teoretycznie znajdują się wszystkie niezbędne litery – tajemnicza skrzypiąca chałupa, noc, zagadki, pioruny i rzeka krwi mające dodać klimatu (w jednej z moich ulubionych gier, Clive Barker’s Undying też są wszystkie te elementy). I co? I kicha. Ktoś znał wygląda literek ale nie miał pojęcia jak je poukładać. Nieszczęsny barbarzyńca zachwycił się rzeźbami Fidiasza i uznał, że też tak może więc zaczął okładać maczugą blok marmuru. A ponieważ jeśli wystarczająco długo pracujemy nad jakimś projektem, to zaczynamy go lubić, tracimy dystans i wydaje nam się, że dzieło wyszło na tyle znośnie, że można je pokazać.

Jasne, że można. Tylko trzeba się przygotować na konsekwencje.

Evolution4

Pamiętacie wymądrzanie się mózgu z początku tekstu? Coraz częściej mówi się, że dotarliśmy do rewolucji w ewolucji (he, he – jak to brzmi!), teraz sami ją kształtujemy. Zważywszy, na fakt, że ewolucja (w prostackim uproszczeniu) ewolucja polega na dostosowywaniu nas do środowiska, to rzeczywiście – przecież sami kształtujemy teraz swoje środowisko, nie? W związku z tym przekształcamy się tak, by pasować do komputerów, smutnych miast i natrętnych inwazji informacji. To ostatnie jest ważne w kontekście gier. Pamiętacie rozmaite badania mówiące o tym, że internet tak przebudował mózgi internautom, że ci zdolni są dziś absorbować w krótkim czasie większą ilość bardzo rozmaitych informacji niż ich rodzice wychowani na gazetach i książkach? Tak się zastanawiam, czy to nie tłumaczyłoby szalonej popularności gier typu MOBA i sieciowych RTS’ów a nawet MMO? One właśnie wymagają umiejętności reagowania na zmasowane równoczesne szturmy rozmaitych bodźców, nie wymagają natomiast dłuższego skupienia na jakimś szczególe, który mole książkowe byłyby skłonne kontemplować jakieś kosmiczne dziesięć sekund, podczas których tłum wrogów skakałbym im po głowach.

evolutionJeśli tak jest, to internet przekształcił nam mózgi na tyle, że te zaczęły komunikować się w trochę zmodyfikowanym języku, a ten wyprodukował nowy rodzaj gier, stanowiący odpowiedź na zapotrzebowanie zmodyfikowanych mózgów graczy. To zaś świadczy, że język gier wciąż się zmienia i być może będzie nas w najbliższych latach zaskakiwał.

No chyba, że zwycięża analfabeci albo analfabeci wtórni. Na przykład jakaś zasłużona dla rynku firma, która próbuje nadążać za zmianami, ale nie chwyta tego nowego języka, chociaż rozpoznaje kształt jego literek.

 

Dodaj komentarz



87 myśli nt. „Pięć zdań o braku znajomości języka

      1. Goblin_Wizard

        @Revant

        “coś jak slang na ulicy – szybki i łatwy sposób do komunikacji, ale zarazem niechlujny i obrzydliwy”

        Aż mi się przypomniała pewna dyskusja, którą kiedyś prowadziliśmy na gikzie. Chodziło właśnie o takie obrzydliwe spłycanie przez Nitka wypowiedzi kiedy, gdzie tylko mógł, używał słowa “epicki”. 😉

  1. Revant

    Pięknie bosman, pięknie – teraz zamiast pracować będę się głowił nad zagadnieniem rosnącego analfabetyzmu u twórców gier 😛 ja bym jeszcze tylko zadał pytanie – czy wpływ “ułatwień” dostępnych dzięki technologii (np. autokorekta w mądrofonach) też ma znaczący wpływ właśnie na odbiór i zarazem tworzenie gier? Widać to np. przy cRPGach, gdzie pisane linie dialogowe zastępowane są normalnym “dźwiękowym” dialogiem. Ukońsolowienie się społeczeństwa to też wpływ ułatwiaczy – twórcy nie muszą się martwić optymalizacją na wielu sprzętach, nie martwią się czułością myszy czy skomplikowaną klawiszologią, itd. Gracze też sami sobie winni – kupowanie ślepo preorderów, kolejnych części tasiemców, lipnych dlcków ze skórkami czy “zbroją dla konia”. Ja ogólnie czuję regres w “słownictwie” gier. Kiedyś każdy kolejny rok przynosił coś kompletnie nowego, czy to sprzętowo czy w postaci nowego gatunku gier. Stworzono piękny i gruby słownik z wieloma wyrazami. W pewnym momencie jednak stwierdzono, że nie potrzeba go już rozbudowywać, skoro i tak większość graczy korzysta z paru słówek. Tak dla mnie wygląda teraz rynek gier.

    PS. Też kocham Evę Green 😉

      1. Revant

        @Goblin_Wizard

        Dzięki za piwko, ale nie do końca się zgodzę. Preordery nie są takim złem wymysłem, ale są wykorzystywane niestety w bardzo niecny sposób. Twórcy dają podrasowane filmiki, cisną pięknymi prezentacjami, ale często blokują recenzję do dnia premiery, jeżeli nie później. To jest wypaczone i powinno być rugane wszem i wobec. Skłaniałbym się jednak do modelu, jaki np. ukazali nam Redzi – pokazy i relacje z grania w ich siedzibie, termin recek na tydzień przed premierą. Nie wspomnę już o wysyłce do sklepów i brak zabezpieczenia na końsolach, co skutkowało gameplayami przedpremierowymi 😉 Człowiek może przemyśleć sprawę i spokojnie anulować zamówienie. Ogólnie nigdy nie kupuję preorderów, ale muszę przyznać, że niezwykle wygodnie było sobie zamówić wieśka i odebrać go na spokojnie i bez kolejki w wieczór przedpremierowy w paczkomacie 🙂

        1. MusialemToPowiedziec

          @Revant

          “Skłaniałbym się jednak do modelu, jaki np. ukazali nam Redzi – pokazy i relacje z grania w ich siedzibie, termin recek na tydzień przed premierą.” – zapomniałeś o tak pięknym Ultra, że dopiero za kilka lat powstaną komputery potrafiące do włączyć, a i tak będzie lepsze niż gry na PS5.

          “brak zabezpieczenia na końsolach” – a to jest norma, masz płytkę to w single’a grasz.

        2. Goblin_Wizard

          @Revant

          No tak, ale Wiesław to niestety tylko wyjątek potwierdzający regułę. Właściwie teraz można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że jeśli gra nie ma dema, open bety, wczesnych wersji dla dziennikarzy czy czegoś podobnego to prawie na pewno jest jakimś ładnie zapakowanym pasztetem z szalonych krów. Tak jak napisałeś, preorder po zagraniu w demo czy betę jest zrozumiały, ale preorder kota w worku to czysty debilizm. Recenzjom w sieci też nie zawsze można ufać więc ja stawiam raczej na osobiste doświadczenie.

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @Revant

      Moim pierwotnym pomysłem było, żeby zamiast ilustracji wrzucać same zdjęcia Evy:).
      A jeśli chodzi o te mniej istotne zagadnienia – istnieje teoria, że alfabet, jaki znamy się zużywa. Piktogramy są praktyczniejsze dla świata prędkiego przekazu informacji. Chwila reklamy – jeśli przeczytasz “Niebiańskie Pastwiska” – tę moją space operę – to znajdziesz tam opis świata, w którym tylko nieliczni potrafią czytać na stary sposób, reszta komunikuje się czymś w rodzaju emotikonów – piktogramami zdolnymi zawrzeć cały przekaz odwołujący się bezpośrednio do konkretnych (trochę przetworzonych po-ewolucyjnie) obszarów mózgu. Coś jak emotikony, tylko bardziej. Bo emotikony pełnią raczej formę uzupełnienia do przekazu, a w przyszłości staną się najpewniej kwintesencją przekazu.

      To zresztą nie tylko kwestia upraszczania i wzmacniania środków przekazu, ale też zmian samego języka. Dziś język jest coraz bardziej nacechowany emocjonalnie i te emocje zastępują przekaz intelektualny. Zobacz na gazety i sieć wykrzykniki bądź mrugnięcia okiem stają się ważniejsze od samej informacji. A w takim przypadku tradycyjny alfabet staje się raczej ciężarem niż pomocą.

    2. urt_sth

      @Revant

      Kurka, musiałem wyszukać na karcie obok Evę, gdyż albowiem mi się jej imię i nazwisko przypisało do innej aktorki i teraz jestem zawieszony w próżni (kilka dni temu zdziwiłem się, że ta druga to nie Eva Green).

      PS. Ta druga to Rosario Dawson (też musiałem wyszukać, bo jej prawdziwe imię i nazwisko jeszcze nie zdążyło trafić na swoje miejsce).

  2. Tasioros

    Gikz ustawka v 3.0. 8 sierpnia

    Ogłoszenia duszpasterskie:
    Dnia ósmego miesiąca sierpnia roku bieżącego odbyć się ma wspólne spotkanie ludzi, którzy pod przykrywką rozmów o grach i popkulturze wszelakiej chcą się napić. Przeważnie piwa. Dla Revanta skombinuje się coś z kapustą. Ludzie, którzy zaszczycą ten mały zlot gikzów swą niebanalną osobowością to:
    Yerz – gra i pije, ale nie pali; czasem krzyczy; nocuje pijanych mężczyzn u siebie.
    Revant – przybysz z odległej legnickiej galaktyki; zawsze ma przy sobie broń białą i latarkę.
    Propa… Probal… Probaba… Probiotyk – nie ma planów, ale ma okulary Bacardi.
    Beti – w wolnych chwilach od spacerów z Obcym dziurawi głowy znajomym. Również wirtualnie.
    Oraz moja skromna osoba – lubię piwo.

    Zapraszamy wszystkich chętnych z Wrocławia, okolic, z Polski całej!

    Nieja (działkowicz – ma taboret w altance) zamiast upijania się z obcymi ludźmi z internetu wybrał hodowanie czerniaka nad polskim morzem.
    Beti proponuje, czy może aby nie kolejny weekend. Ale z tego co pamiętam, Yerzowi nie pasuje, co by uniemożliwiało nocleg Revanta. Tak więc ustalamy 8 sierpień ostatecznie?

    (Dzięki Nitek)

  3. brum75 Czytelnik pierwszej klasy

    To może ja o dosłownym potraktowaniu tytułu. Tak się jakoś złożyło, i widzę tu pewien wpływ gier komputerowych, że z językami obcymi radzę sobie. Nie myślę o sobie w kategoriach poligloty ale jakoś się dogadam, kupię co trzeba i sprzedać się nie dam. Tak się również złożyło że kilka urlopów spędzałem w towarzystwie pewnego starszego małżeństwa. Ludzie byli sympatyczni, fajnie się z nimi gadało oraz spożywało różne płyny więc jakoś tak sobie do gustu przypadliśmy i w trakcie eskapad po kontynencie razem trzymaliśmy. Oni w językach obcych ni w ząb więc do kontaktów z tubylcami zawsze na ochotnika wystawiany byłem ja. I zawsze jakoś się tam udawało, dostawaliśmy co chcieliśmy. Pani H. zawsze była tym zachwycona że tak sobie radzę i zawsze było jej smutno że ona nie. I że czuje się w obcym kraju “niepełnosprawna”. W sumie najbardziej była zadowolona gdy byliśmy w Chorwacji – “bo ten język to prawie jak polski, przynajmniej się domyślam o co im chodzi”. Nie wtajemniczałem jej w to że “domyślam się o co im chodzi” to moja ulubiona metoda rozumienia języka nie będącego angielskim i, od biedy, niemieckim.
    No ale kilka lat temu urlop zaprowadził nas do Izraela. I tam pierwszy raz poczułem co czuje Pani H. Wchodzisz np. do kawiarni, wiesz że na ścianie za plecami obsługi wisi menu i ceny. Ale co do czego? Nie dość że pisane to “od tyłu” to jeszcze te literki do niczego nie podobne. No tam już się nie domyślisz, tam się nie da przez podobieństwo wnioskować. MA-SA-KRA. Jasne, dogadasz po angielsku czy po rosyjsku ale na pierwszy rzut oka te szyldy po hebrajsku to inny świat. A że ceny mają abstrakcyjne to warto by wiedzieć wcześniej czy zaczynać rozmowę o kawie i ciastku czy dać se spokój i napić się mineralki noszonej w plecaku a kupionej jeszcze w biedronce pod domem 😉 I faktycznie, w takim otoczeniu można czuć się nieco niepełnosprawnie. Widzisz dookoła mnóstwo informacji której nie rozumiesz. Nie wiesz czy to reklama czy może zakaz. Słyszysz mnóstwo ludzi ale żadnego nie rozumiesz. Śmieją się z ciebie? A może zwracają ci na coś uwagę? Może przed czymś ostrzegają? Dociera do ciebie tyle samo bodźców co na ulicy w rodzinnym mieście (no, plus-minus, zależy gdzie mieszkasz) ale znaczna część tych bodźców jest nie do przetworzenia. Mózg nagle zostaje wrzucony na głęboką wodę. Zaczynasz szukać analogii do sytuacji w których już byłeś – a tu się okazuje że to zupełnie nowe doświadczenie. Ciekawe uczucie ale nie powiem żeby przyjemne. Taka bezradność podszyta jakimś strachem. Zawsze chciałem pojechać do Japonii, tam pewnie byłoby tak samo tylko że kilka razy bardziej 🙂 Kwestia skali…

    PS. We Włoszech na kranie może stać “aqua caldo”. Wydawałoby się że to podobne do cold, więc pewnie woda zimna. No nie. Jak się raz sparzysz to już wiesz że nie. Freddo to zimne. Caldo gorące. W sumie gdybym najpierw spojrzał w menu i zobaczył Caldo bibite i tam kawę i herbatę to już bym wiedział. Ale że najpierw poszedłem do łazienki…

    EDYTA: JA PRDL. Tyle napisałem??? W tym okienku edytora jakoś tak mniej się wydawało. Sorki.

        1. bosman_plama Autor tekstu

          @furry

          Kiedyś na C+ leciał na dalekich stacjach gruziński kanał nadający piracko najnowsze kinowe hity z USA (trafiły się i ze dwa nowe polskie filmy zresztą). Puszczali to w oryginale pomiędzy teledyskami o dumnie śpiewających wąsaczach (lubiłem te teledyski, bo goście pięknie śpiewali). W oryginale, ale z lokalnymi napisami. Po pół roku oglądania w ten sposób premier nauczyłem się rozpoznawać samogłoski:D.

      1. brum75 Czytelnik pierwszej klasy

        @furry

        To jakoś ogarniesz, zwłaszcza że z reguły nad tym jest przekreślona fajeczka 🙂 No i fumare można skojarzyć z łacińskim fumus czyli dymami. Od tego się przecież nasze per-fumy wzięły. Ale jak na drzwiach w knajpie masz napis gabinetto to myślisz że to gabinet jakiegoś menedżera albo coś i omijasz i szukasz dalej. A to tymczasem swojski kibel którego właśnie bardzo pilnie szukasz 🙂

      1. Private_dzban

        @Epipodiusz

        No właśnie ponoć nie za bardzo. Ponoć jakiś profesor z Japonii powiedział wprost, że Japończycy mówią po japońsku (w tym sensie, że słabo w innych językach). O ile popularne są wstawki z języka angielskiego, a elementy amerykańskiej kultury Japończycy implementowali na grunt swojej (heloł, mają Disneyland), o tyle o odpowiedź na pytanie gdzie kupić ryż, albo jak dojechać do wieży w Tokio, po angielsku, wcale nie tak łatwo. Tyle wiem z książek i reportaży jak to się ma do rzeczywistości, to nie wiem. Nitek miał brata w Japonii, może wie więcej.

        1. Revant

          @Private_dzban

          Z tego co się orientuje to po wojnie rzeczywiście mocno japończycy się z amerykańskim zżyli, ale od iluś tam lat mają zdaje się nawet ustawę czy obyczaj, że nie można przekładać innych języków nad swój i nauczanie j,obcych jest na cholernie niskim poziomie – samo rozumienie jest na w miarę wysokim poziomie, ale mówienie totalnie spłaszczają, aby zachować swój typowo japoński akcent językowy (wystarczy spojrzeć w anime jak mówią postacie z zagranicy).

  4. maladict

    Ej, ja wiem, że w pewnym wieku należy a nawet wypada narzekać i wspominać z rozrzewnieniem, jak to dawniej było lepiej, ale niestety nie było. Zawsze, w każdej epoce gier video trafiali się grafomani bądź ludzie chcący się dorobić tanim kosztem i w każda epoka była pełna Vapourów. I każda epoka będzie.

  5. furry

    Tak sobie myślę, że nie jestem w stanie odróżnić celowego skoku na kasę od nieudolnego procesu produkcji.

    Chyba zakładamy, że każdy, kto bierze “zielonych” studentów, którzy zrobią grę za 200zł, ewentualnie za wpis w CV, jest świadomy tego co się stanie i cała otoczka “dopiero się uczymy, ale jesteśmy pełni entuzjazmu i robimy co w naszej mocy” to marketingowo-prowy bełkot.

    W nowe gry od CI Games podobno ga się grać, choć robią je niemieccy podwykonawcy. Ale przyznam się, że kupiłem dla beki “Terrorist Takedown 2” i… całkiem nieźle się bawiłem, przeszedłem do końca.

    Bo naprawdę nie wiem jak zakwalifikować Hatred czy Afterfall: Insanity (pomijając ekstremalnie głupi marketing). A nie z naszego podwórka, czytam czasem recenzje gier z pakietów Bundle Stars, mające oceny metacritic około 50.

  6. projan

    A propos, sytuacja z dzisiejszego popołudnia.
    Idzie pani z pieskiem, piesek kuca sobie na trawce i wybałusza oczy. Pani szuka czegoś w torebce i po chwili wyjmuje chusteczki. Myślę, nie ma woreczka to kupkę weźmie w chusteczkę, więc zaciekawiony patrzę. Piesek skończył, pani się pochyla i… wyciera mu pod ogonem. O.O Chusteczkę do śmietnika i nara.
    End of story.

    1. Goblin_Wizard

      @projan

      W dupach się poprzewracało… . Dla tych co mieszkają w miastach i mają psy powinni dowalić specjalny podatek tak, żeby można było sfinansować służbę, która będzie codziennie sprzątała parki, trawniki, itp. bo jakoś nie wierzę w to, że ludzie się kiedykolwiek nauczą sprzątać po swoich pupilach. Co do wycierania psu dupy rodzi się jedno pytanie: po co? Jak pies poczuje potrzebę to se wyliże, c nie?

Powrót do artykułu