Pięć śmierci na piątek

bosman_plama dnia 19 czerwca, 2015 o 8:24    94 

Winę za dzisiejszy wpis ponosi serial “Death in Paradise” (po polsku: “Śmierć pod palmami”, mogło być gorzej, mogli go nazwać np.: “Liściasta pułapka”) do którego zapałałem niedawno spodziewaną sympatią. Spodziewaną, bo już od jakiegoś czasu chciałem go zobaczyć, ale ciągle brakowało mi czasu. Wreszcie odpaliłem go na przekór wszystkiemu (bo teraz jeszcze bardziej nie mam czasu) i zasympatyzowałem się w nim. Na dwa sezony. Na początku sezonu trzeciego cała moja sympatia zamarzła.

Ponieważ nie każdy musi znać serial, który nie był aż tak wielkim przebojem, a w Polsce leciał chyba tylko na BBC (zresztą też tylko pierwsze dwa sezony), szybko go streszczę: na karaibską wyspę przyjeżdża angielski aż do bólu inspektor policji, żeby rozwiązać sprawę śmierci pewnego Anglika. Inspektor nawet w największe upały chodzi w garniaku (narzekając na cholerny upał i tęskniąc za londyńskim chłodem), upiera się pić niemal wyłącznie herbatę (oczywiście psuje ją mlekiem) i co pewien czas kwituje niezrozumiałe dla siebie zachowania wyspiarzy krótkim: “no tak, Francuzi!” (wyspa ma dość skomplikowaną historię i choć pozostaje pod zarządem brytyjskim, to przez kilka pokoleń należała do Francji). Inspektor jest pedantycznym nudziarzem i wielkim skrupulantem a przy okazji świetnym detektywem nie ustępującym niczym innym brytyjskim legendom kryminalnym.  Nic w tym zresztą dziwnego – oglądając serial nie sposób uciec od wrażenia deja vu – spora część zagadek (a może nawet wszystkie? nie jestem znawcą) to wariacje na temat powieści Agaty Christie. Każda sprawa kończy się więc zebraniem wszystkich podejrzanych w jednym pomieszczeniu i pokazówką bohatera.

Death in Paradise

Lubię aktora i postać też jest sympatyczna. Ale co z tego?

Na szczęście serial robiony jest w bardzo lekkiej, niemal komediowej tonacji dlatego oglądało mi się go znakomicie.A właściwie oglądało aż do początku trzeciego sezonu, kiedy… zamordowano głównego bohatera (zresztą też wedle wzoru z powieści o Herkulesie Poirot) i sprowadzono z Londynu kolejnego angola, żeby rozwiązał tę sprawę. Nowy też jest charakterystyczny, też będzie z nim sporo zabawy, też okaże się świetnym detektywem a między nim i seksowną sierżant na pewno  zachemii. Ale co z tego? Zabito mi bohatera. W nosie mam przygody jego następcy.

Pewnie tak musieli się czuć widzowie “Gry o Tron”, którzy nie znali książki, gdy zabito im Neda Starka. Tyle, że GoT to poważna, krwawa historia, a DiP to lekkuchny kryminałek na lato. Nożesz Kurczaki! Niech ich koń kopnie!

laradeathMoże urządzić zawody? Kto z nas częściej zabijał Larę?

I zacząłem się od tego zastanawiać co by to było, gdyby zabito mi bohaterów growych seriali.

Śmierci w grach się zdarzają. Bywają przyczyną traum i sławy, jak miało to miejsce w Final Fantasy VII, bywają przyczyną szumu i przypływu szacunu do tytułu, co przytrafiło się CoD:MW1. W przypadku tej drugiej gry śmierć któregoś z bohaterów niestety stała się wręcz wizytówką serii, co już tak dobre nie jest. Gdy ginie nasza postać w CoD:MW1, część z nas rzuciła pewnie: “ożesz serią kałacha potraktowany!” albo coś w tym stylu. Potem już chyba zaczęliśmy ziewać, chociaż pamiętam, że internet płakał po kolesiu o ksywie Ghost, co zresztą dowodzi, że wystarczy niezły malunek na chuście, by stworzyć idola.

rosomakOstatnio postanowiono zabić tego twardziela.

Ale to wszystko nie byli bohaterowie serii (chociaż w CoD pojawia się i taki wątek – w pierwszym Black Ops widzimy śmierć kolesia, którego prowadziliśmy w CoD:WaW, jest jeszcze CoD:MW3). A co gdybyśmy zabili Larę? No dobra, taki trop tak jakby się kiedyś pojawił, ale okazał się ściemą. A Nathana Drake’a? A Gordona Freemana? Pacmana? No dobra, Pacman jest na emeryturze, nikt by się nim chyba nie przejął. Ponieważ nie gram w Metal Gear Solid Wy będziecie musieli mi powiedzieć, czy Snake kiedyś nie zginął. Może zresztą koleś umrze ze starości? Było by to pewne wydarzenie, bo coś takiego nie przytrafiło się chyba dotąd bohaterowi gry AAAAaaaaaaa (przepraszam, jest ranek, zacząłem ziewać).

Czy odwróciłbym się od tych gier, jak odwróciłem się od DiP?

snakeNową postacią w serii powinna być seksowna pielęgniarka biegająca za bohaterem z basenem.

W komiksach, które co pewien czas swoich bohaterów zabijają, by zaraz potem ich wskrzeszać już się tym procederem, prawdę mówiąc znudziłem. Podejrzewam, że gry wybrałyby właśnie komiksową ścieżkę i zabiłyby np. Larę głównie po to, żeby fani najpierw wykupili rekordową ilość preorderów po raz pierwszy, a potem po raz drugi, gdy Lara by zmartwychwstała.

Inna sprawa, że śmieć w grach może robić na nas mniejsze wrażenie, bo nasi bohaterowie i tak przecież umierają dość często – gdy źle obliczymy skok, albo uznamy, że szarża na tłumy wrogów to najlepsze rozwiązanie. Giną więc, my wczytujemy stan gry a oni wracają. Nic się nie stało. Wielokrotna śmierć jest wpisana w zawód, jeśli jesteś bohaterem gry. Niemniej te śmierci nie robią na nas takiego wrażenia, bo do nich przywykliśmy, wiemy, że nie są ostateczne. Chyba, że jesteśmy sfrustrowani, że ciskamy mychą albo padem o ścianę i już więcej do gry nie wracamy. W takim przypadku nasz zawieszony w stanie przejściowym bohater wisi gdzieś, w bitowej ciemności cierpliwie czekając, aż za nim zatęsknimy.

Czarna-Kompania-_bn2017Przykład serii fantasy, w której bohaterowie ginęli na potęgę jeszcze zanim stało się to modne. A paru po prostu umarło ze starości.

Czasami zdarza się śmierć prawie ostateczna. W Fallout:Tactics możemy się poświęcić. Coś podobnego zaproponowali też twórcy Fallout3. Ale i tu giniemy głównie po to, żeby zobaczyć jakie wygeneruje to zakończenie. Potem możemy wczytać grę i wybrać inne – takie, gdzie żyjemy.

Ale czy mógłbym z ochotą wrócić do reedycji Uncharted wiedząc, że na końcu Drake umrze? Są gry, których śmiertelne zakończenie sprawia, że wracam do nich z cierniem w sercu. Nie podam tytułów, bo to mógłby być straszny spoiler. Bardzo je lubię. Ale wiem jak się kończą, kurde.

Świadomość debilnego zakończenia “Jak poznałem waszą matkę” sprawia, że do tego serialu nie wracam, choć bardzo go lubiłem. Więc może śmierć ma i miałaby w grach znaczenie?

Dodaj komentarz



94 myśli nt. „Pięć śmierci na piątek

  1. Revant

    Trudny temat. W sumie nie wiem co powiedzieć. Jedyne co przychodzi mi na myśl to, że jest o wiele więcej rodzajów śmierci w różnych mediach niż rodzajów miłości. Dziwnie to brzmi, ale trochę mnie to niepokoi 😉 dlatego chyba tak lubię hajskulowe romanse, niż przygody jakiegoś ninja czy innego wojownika. Choć nienawidzę drugiego sezonu Clannad. Nie potrafię już obejrzeć pierwszego, wiedząc co mnie czeka w drugim.

    PS. A propos Snake’a – pamiętne “Snake? Snake?! SNAAAAAAAAKE!”

  2. Yanecky

    Warto też chyba wspomniec o wszystkich rouge-like’ach. Tam, niejako jak prawdziwy samuraj, wkraczamy w lochy ze świadomością, ze i tak czeka nas śmierć (i to dla tej postaci śmierć ostateczna), trzeba tylko dobrze wykorzystać dany nam czas i okazje. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Czasem giniemy już na 2. poziomie, a czasem postać zdobywa super sprzęt i ginie głupio. Frustracja rośnie 🙂

    P.S.
    Kocham Steama. Kupiłem wczoraj Stridera, ale jednak za często się tam ginęło i w dodatku potem trzeba spore kawałki powtarzać. Chyba już nie mam cierpliwości i samozaparcia z wczesnyuch lat 90tych. Więc oddałem i odzyskałem kasę.

  3. Beti

    Mam dosyć śmierci po finale GoT.
    Plus jest taki, że jak wezmę się za czytanie książki, to żadna śmierć nie będzie mnie już ruszać.

    Przypominam o dzisiejszym wspólnym graniu.
    Pozwolę sobie zacytować MHT ze stemowej grupy 😀

    Witam wszytskich Zarażonych i Ocalałych! Ogłaszam mobilizację na piątek! Dawno już wspólnego grania nie było! Dlatego sprawdźcie mikrofony, aktualizacje steama, zawartość zimnego w lodówce i zapasy niezdrowego żarcia do niego! Zgodnie z zasadą lepiej rzadziej a z klasą, oczekuje się przybycie wyspanych, zmobilizowanych i pełnych dobrego humoru i koleżeńskiej rywalizacji najlepszych graczy na świecie czyli Was od 20 w ten piątek. Piątka!

              1. bosman_plama Autor tekstu

                @Waldek-Mat

                Jordan stworzył całkiem fajne i dające się lubić postacie (które potem żywcem zamemłał, to inna sprawa) i nienajgorszy (choć posklejany z całego dorobku fantastyki) świat. Sanderson, odnoszę wrażenie, nie potrafi kreować takich fajnych postaci.
                W sumie to w jego poprzednim cyklu chyba nikogo nie lubiłem:P.

  4. urt_sth

    No cóż, na początek plus za psucie herbaty mlekiem.
    Niby w “Czarnej” wielu ginęło a nawet

    Spoiler! Pokaż

    , ale jakoś się tego specjalnie nie odczuwało (może jestem zimnokrwisty).
    No i najważniejsze zakończenie HIMYM jak najbardziej logiczne w sensie perypetii miłosnych bohaterów przez te wszystkie sezony, oczywiście jakaś tragiczna śmierć po napisach końcowych jako przysłowiowa szczypta kapsaicyny by nie zaszkodziła 😉

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @urt_sth

      No weź, jak wyskakiwałem z kumplem na piwo wypić za chłopaków z kompanii, gdy ginęli. I właśnie zgony w GoT obchodzą mnie mniej, bo chłopaki z Kompanii to byli kumple.

      A zakończenie HIMYM byłoby faktycznie logiczne, gdyby nastąpiło wcześniej. Bo po tym jak poświęcili trzy sezony na opowieść o ślubie Barneya i dogrywaniu się tej pary a potem coś ze trzy minuty na opowiedzenie, że jednak się nie dograli, serial dla mnie zazgrzytał przestraszliwie. To trochę tak jakby przez trzy długie filmy opowiadać o tym jak hobbit idzie wrzucić pierścień do dziury, po to, by w ostatnich dziesięciu minutach pokazać, że cała ta wyprawa nie miała sensu, bo np. Aragorn z nieumarłymi pozamiatał wszystko, a z tym pierścieniem to i tak była ściema:).

      1. urt_sth

        @bosman_plama

        Podał bym ze trzy przykłady małżeństw znajomych, co nie wytrzymały krótkiej próby czasu, ale mogę się zgodzić że takie życiowe podejście nie pasuje do lekkiej formy serialu 😉

        PS. Dodam, że nie oglądałem ciągiem wszystkiego tylko może początek (dwa sezony), luźno wybrane odcinki ze środka w tym jak się poznali i sam koniec, więc mi wszystko się zgrało idealnie 🙂

        1. bosman_plama Autor tekstu

          @urt_sth

          No tak, czyli prawie całą epopeję dogrywania się Barneya (a serial zmienił się w opowieść głównie o tym) ominąłeś.
          No i fakt, logika życia i logika fabuły nie chodzi tą samą ścieżką.
          Zresztą fani byli tak wściekli, że w edycji DVD wyszło DLC z innym zakończeniem, a twórcy serialu polegli po tym wszystkim ze spin offem, który był już prawie całkiem klepnięty. Zdaje się, że szefostwo stacji troszkę przestało im ufać. Nie możesz zrobić sitcomu po to by zakończyć go doprowadzeniem milionów fanów do furii i liczyć na to, że dostaniesz kasę na następny.

          1. Revant

            @bosman_plama

            Wystarczy zobaczyć, że elementy “wprowadzające” matkę (parasol, współlokatorka, itp.) to głównie były w pierwszych sezonach, później jakby zapomnieli o tym i skupili się na życiu uczuciowym trójkącika Ted-Robin-Barney. Gdzieś po 4 sezonie zrobiłem sobie przerwę, obejrzałem wszystkie sezony Przyjaciół i HIMYM już jawił się mi tylko jako kiepska kalka, a czasami wręcz kradzież pomysłów (przykład/dowód). Ostatniego sezonu obejrzałem początek, przeleciałem na szybko mzmulasty środek i zobaczyłem końcówkę. Jak na finał serii to totalne dno. Zamknięcie jak najszybsze wątków i kompletnie nietrafiony plottwist ze śmiercią matki.

            1. bosman_plama Autor tekstu

              @Revant

              Podobno oni takie zakończenie planowali od samego początku (dlatego dzieciaki na końcu wciąż wyglądają jak dzieciaki a nie jak dorośli, bo nagrali to zakończenie od razu), tylko nie przewidzieli, że serial im odjedzie od tego wątku w inną stronę. No i wyszło jak wyszło.

              W dodatku widzowie jak jeden mąż pokochali Matkę i jej zabicie potraktowali jak poważną sprawę osobistą.

              No i jasne, że HIMYM jest trochę kalką Friendsów. Z tego, co widziałem większość sitcomów próbuje być udaną kalką Friendsów, bo ich twórcy sądzą, że coś, co zagryzło raz musi się znowu sprawdzić. Sądzę, że HIMYM wygrywało przez jakiś czas na tym, że potrafiło iść po bandzie z odkręconymi dowcipami i fajnie igrać z popkulturą (piosenki ni stąd ni zowąd, wszechobecne Gwiezdne Wojny itp.).

              1. Revant

                @bosman_plama

                Dokładnie. Odejście od tematu i ograniczenie czasu antenowego dla matki pogrążyło końcówkę. HIMYM zaś nie jest “trochę” kalką Friendsów. Twórcy często wątki i nawet całe sceny kradli. Tak też jak piszesz – pójście po bandzie z odkręconymi dowcipami i fajnie igrania z popkulturą – trzymało mnie przy serialu, ale to tylko był “nowy” sosik na odgrzanym niestety kotlecie :/ Główna oś fabuły stała się nieznośna, bo co rusz miałem w głowie “hej, ale to przecież było”. Rozumiem jedna/dwie scenki, ale ważne dla serialu wątki? Tego nie wybaczę.

              2. PeteScorpio

                @Revant

                Nie zapominajmy, że to był serial o tym “Jak poznałem Waszą matkę” , a nie o tym “Jak poznałem i żyłem z nią długo i szczęśliwie” więc jak dla mnie tej matki było AŻ za dużo i to mnie najbardziej przeszkadzało w ostatnim sezonie. Niepodważalnym faktem jest jednak to, że ekipa z HIMYM jako jedyna może pełnoprawnie usiąść obok Przyjaciół i wypić kawę z nimi kawę w Central Perk 😉

              3. Revant

                @PeteScorpio

                Tia, szkoda tylko, że to raczej był serial “Jak wyglądało moje życie intymne przed poznaniem waszej matki” 😉 dla mnie twórcy mieli dwa wyjścia – zakończyć serial na samym spotkaniu matki (moja ulubiona wersja) albo poświęcić jej jednak więcej czasu aby zrozumieć dlaczego tak ważne było opowiedzenie wszystkich szczegółów z lat poprzedzających spotkanie. Wybrano zaś opcję pomiędzy, czyli “zobaczcie jaka fajna matka! bang, bang, bang! nie spodziewaliście się tego, co? hahaha teraz Ted będzie z tą osobą, z którą nie miał być od dawna”.

  5. MusialemToPowiedziec

    Heh, zabawnie, że wspominasz Metal Gear Solid i śmierć ze starości obok siebie – jako że tak właśnie możemy pokonać jednego z bossów. Zostawia się konsole (albo przestawia zegarek) na tydzień i po powrocie wróg nie żyje.

    No i są bohaterowie Borderlands Pre-Sequel – którzy najpierw byli w 2ce jako bossowie, a potem pojawili się jako główni bohaterowie tworu z Australii.

            1. krukuz

              @Beti

              Zainteresuj się maszynkami Zelmer, mają przyzwoite ceny i nie wrzucają ogromnych grzebieni do strzyżenia. Miałem Zelmera i był super ale akumulatorki po kilku latach padły i skusilem się na remingtona i chętnie bym go zamienił na Zelmera bo nie umiem włosów obciąć równo przy skroni bo mam małe wglebienie tam i mi się maszynka na kościach opiera i zostają dłuższe włosy, wiec myślę nad zmianą.

    1. bosman_plama Autor tekstu

      @Beti

      Mam gdzieś w domu starą rosyjską maszynkę. Właściwie radziecką. Jak wszystko co radzieckie została przerobiona z jakiejś części czołgu albo katiuszy i razem z zarostem wyrywała pół policzka. Ale trzeba przyznać, że dopóki blizny się nie zagoiły, problem z zarostem znikał.

        1. bosman_plama Autor tekstu

          @Beti

          Zwrot “gdzieś” oznaczał konieczność wyprawy do piwnicy i grzebanie w dziwnych gratach na lewo od magazynu taktycznych głowic i dusz do żelazek.. Ale może się uda.

          Przy czym maszynka wygląda zwodniczo niewinnie. Kawałek czarnego plastiku z kawałkiem czerwonego plastiku i ostrza. I futerał. tylko wszystko jakieś takie duże.

          A potem człowiek przykładał to do twarzy i odkrywał, ze Rosjanie zbudowali maszynkę dla czerwonoskórych, którzy też – ponoć – woleli wyrywać włosy niż przycinać. No i ta maszynka właśnie takiego sposobu się trzymała.

          1. brum75 Czytelnik pierwszej klasy

            @bosman_plama

            Chyba wiem o jakiej maszynce mówisz bo mój dziadek i tata też takie mieli. To było szczytowe osiągnięcie idei równości obywateli. Po pierwszym goleniu wszyscy mieli już jednakowe rysy twarzy. A jak zebrało się do kupy wszystkich facetów zamieszkujących dany blok to mogli razem ze swoich maszynek złożyć zestaw p-panc. Albo p-lot. I bronić swojego bloku. Golą y bronią!

            PS. Opakowanie maszynki też było bardzo praktyczne. Zupełnym przypadkiem mieściły się w nim dwa magazynki do kałacha.

  6. aihS Webmajster

    AAA kupię kartę graficzną, tanio kupię, za darmo przyjmę, dżinsy mogę wydziergać. Jeżeli ktoś ma jakiegoś starego console-killera na całą generację co by się chciał pozbyć to chętnie podyskutuję 🙂 Zieloni, czerwoni, min 1024MB, min 128 bit, najlepiej bez dodatkowego zasilania, hdmi musi być. Tutaj lub PW.

  7. lemon

    W temacie seriali i śmierci to mi się przypomniał telewizyjny Mortal Kombat z lat 90. Grała tam Kristanna Loken (później m.in. terminatorka i Rayne). Nie wiem, czy to był ostatni odcinek (na pewno ostatni, jaki wyemitował kiedyś Polsat), ale

    Spoiler! Pokaż

    .

    1. MusialemToPowiedziec

      @lemon

      Fun fact: to zakończenie było z jednej strony robione trochę na szybko – bo przez popularność serialu okazało się, że trzeba wrzucić za dużo kasy – a z drugiej, według przed-wtyczkowej wersji scenariusza

      Spoiler! Pokaż
  8. Goblin_Wizard

    Kurde, właśnie chciałem się zalogować do D3 i pokazało mi, że będę czekał około 67 minut w kolejce? Rozumiem weekendowy szczyt, ale 67 minut!? Ktoś może ma podobnie?

    EDIT
    Dobra, nieważne. Mają jakieś problemy z serwerami. Człowiek po całym tygodniu chce się odstresować, a tu takie kwiatki, no i musiałem się gdzieś wyżalić. Dziękuję za uwagę. 🙂

Powrót do artykułu