…nikt nie spodziewał się imperatorskiej Inkwizycji! Znaczy, siostry Prawdomówczyni wyczuwającej kiedy ktoś ściemnia. A po niej wizyty Sardakaurów. Pisząc wprost nikt nie spodziewał się, że Diuna wróci na nasze maszynki do grania.
Nikt? Czy aby na pewno? Gikz się spodziewał. Przecież właśnie Diuna wygrała naszą książkową Zardzewiałą Krypę. Znaczy to, że czuliśmy pismo nosem.
Byliśmy jednak osamotnieni. A to o tyle dziwne, że przecież Diuna wpisała się w historię gier komputerowych za sprawą serii RTSów, od których, jak twierdzą niektórzy, prawie wszystko się zaczęło i w które kiedyś zagrywali się pasjami dzisiejsi emeryci. A działo się to, ho ho, na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegło wieku. Dziś gry pewnie okazałyby się niegrywalne dla młodych adeptów klikania. A z jakichś przyczyn seria, tak ważna dla gatunku, umarła pod hałdami piachu podczas gry rozmaite Starcrafty, Warcratry a nawet Red Alerty radzą sobie niezgorzej.
Tak to wyglądało. Nie jestem pewien czy nawet moda na pixel art pozwoliłaby to przełknąć dzisiejszej młodzieży.
Ale od czego to wszystko się zaczęło? Od faceta, nazywającego się Frank Herbert, który w 1965 roku napisał powieść, a ona wstrząsnęła czytelnikami i krytykami i, jak to się mówiło jeszcze rok albo dwa lata temu, pozamiatała. Na to pozamiatanie mamy dowody: otrzymała dwie najważniejsze nagrody dla powieści SF: Nebulę w 1965 i Hugo w 1966. Oznacza to, że zachwycili się nią tak krytycy, jak i zwyczajni czytelnicy.
A trudno było się nie zachwycać. Cokolwiek by Wam powiedziano, jakkolwiek by się nie nadymano przy okazji opisywania tej powieści, była to historia awanturnicza. Bohaterowie siekali się rapierami i nożami niczym w Trzech Muszkieterach, strzelali do siebie prawie jak w westernach. A wszystko w imię klanowych zemst sięgających pokolenia wstecz, walki o władzę i osobistych animozji. Były tam pościgi, piękne (i uzbrojone) kobiety, tajemnicze zakony i przepowiednie rodem z fantasy, dumni wojownicy oraz zdradzieccy arystokraci. Zwrotów akcji i śmierci ważnych a sympatycznych postaci Herbert nawrzucał tyle, że chyba dopiero Glen Cook a potem George R.R. Martin spróbowali mu dorównać pod tym względem.
Okładka pierwszego polskiego wydania Diuny. Do dostania tylko spod lady, jeśli mieliście znajomą panią w księgarni.
A przy tym nie była to powieść jedynie awanturnicza. Krytycy zwrócili uwagę np. na kwestię supermana, nadczłowieka, którą Herbert potraktował inaczej niż ówcześni twórcy komiksów. Jeden z polskich krytyków (wydaje mi się, że Parowski, ale mógł być to też Oramus) napisał w ubiegłym wieku: “Herbert, podobnie jak Bester nie ma wątpliwości, superman może być szkodliwy” (cytat z pamięci, więc nie musi być dokładny co do słowa, natomiast oddaje myśl; jeśli chodzi o Alfreda Bestera, rzecz dotyczy powieści: Gwiazdy moim przeznaczeniem (1957), też z zemstą i mesjaszem). Dlaczego: “szkodliwy”? Bo nadczłowiek z Diuny niesie ludzkości zagrożenie (a jak dowiadujemy się w kolejnych tomach: rzeź). Co jest o tyle interesujące, że ów nadczłowiek to główny bohater powieści, a my, czytelnicy, kibicujemy mu z całych sił. Został zdradzony, okrutnie skrzywdzony, jedyne czego chce to ukarania winnych (pechowo należy do nich władający ludzkością Imperator) i staje sam przeciw wszystkim by walczyć o sprawiedliwość. I naprawdę stara się być rozsądnym, porządnym facetem, nawet gdy odkrywa, że manipulować nim starają się właściwie wszyscy, łącznie z matką. Czytając tekst Parowskiego (albo Oramusa) nie potrafiłem zrozumieć jego wypowiedzi. A jednak miał rację.
Dziś Diunę wydaje superekskluzywnie Rebis i za ilustracje na okładkach odpowiada Wojtek Siudmak. I też są równie symboliczne jak ta pierwsza, wydana przez Iskry.
A przecież krytycy zachwycali się w latach sześćdziesiątych jeszcze czym innym: ekologiczną wymową powieści. Akcja toczyła się wszak na Arrakis, pustynnej planecie cennej ze względu na przyprawę – występujący tylko na niej narkotyk umożliwiający jasnowidzenie niezbędne do podróży kosmicznych. By istniała przyprawa niezbędna jest pustynia, najlepiej największa jak się da, obejmująca całą planetę. Planetę, która wcale pustynna być nie musi, tyle, że jej ożywienie nikomu się nie opłaca (poza mieszkańcami dla których łyk wody to bogactwo). Zauważacie analogie z naszym światem? Dziś mogą się wydawać szczególnie wyraziste, ale już w latach sześćdziesiątych brzmiały mocno.
Lecz to nie wszystko! Diuna była tą powieścią, która zrywała z paradygmatem złotego okresu technologicznej SF ochoczo zakładającej (po obu stronach żelaznej kurtyny), że rozwój nauki i technologii wyprą z ludzkiej cywilizacji te prymitywne archaizmy w postaci religii i przesądów. Pamiętacie np. Star Trek? Ten klasyczny? Tam to wręcz podkreślano. W latach sześćdziesiątych wciąż dość powszechnie uważano, że przesądy i w ogóle irracjonalizm to echa wieków ciemnych a my się z nich wyzwolimy jeśli tylko technologia da nam ku temu okazję. Bo przecież “odpowiednio wysoka technologia może przypominać magię” jak twierdził Clarke (znów podaję w uproszczeniu), więc jeśli tylko się o tym przekonamy przestaniemy wierzyć w cuda – staną się one wytłumaczalne.
Powstała też gra przygodówkowa, w 2001 roku. Ale nie jestem pewien czy ktokolwiek w nią grał
Herbert poszedł zupełnie inną drogą. W jego przekonaniu potrzeba wiary w coś więcej, w jakieś irracjonalne byty i zasady jest wieczna i silniejsza od technologii. Dlatego świat jego powieści przeniknięty jest mistyką, nawet jeśli co bardziej oświeceni bohaterowie wiedzą, że owa mistyka, ze wszystkimi przepowiedniami i opowieściami o mesjaszach jest zdalnie sterowana i stanowi efekt ciężkiej pracy socjotechników. A mesjasz to owoc zabiegów genetycznych sięgających całe pokolenia wstecz. Niby wszystko wygląda jak w klasycznej SF złotych czasów. Ale po pierwsze Herbert zwrócił uwagę na obecność owego irracjonalnego pierwiastka w człowieku (i nie tylko wśród prostych ludzi pustyni, są oni zdolni zarazić swoją religią nawet naukowców), a po drugie cała ta naukowa ścieżka religii odwraca się w pewnym momencie, by ugryźć swoich twórców tam gdzie słońce nie dochodzi.
Chcecie jeszcze więcej? Możecie dodać Fremenów wzorowanych na Beduinach fanatycznych wojownikach pustyni. I teraz słuchajcie, ci planujący dżihad (dosłownie, tego słowa używa pisarz) są… No, pozytywni. W każdym razie trzymamy kciuki raczej za nich, szlachetnych i dumnych, niż za zdegenerowane Imperium. To się może wydawać dziś dość interesujące.
Pisząc krótko: mamy tam spiski na szczycie władzy i rozmaite jednostki wojsk, w tym elitarne i wykorzystanie zasobów i przepowiednie, mistykę, nadludzi, pojedynki indywidualne i bitwy (z ostrzałem z kosmosu włącznie). Aha i naćpanych jasnowidzów. I żeński zakon manipulujący genetyką. I imperatora. I gildie, które wypracowały sobie niezależność. No i – wisienka na torcie – czerwie pustyni: ogromne robale zasuwające pod piachem by polować na wszystko, co żyje.
Diuna według Davida Lyncha: Agent Mulder (po lewej) walczy ze Stingiem (po prawej) a wszystkiemu przygląda się kapitan Picard (w środku). Co mogło się nie udać?
A wszystko to w szalenie popularnej powieści, która rozrosła się w solidny, choć nie ukończony cykl (autor umarł nim skończył, ale jego syn stara się kontynuować dzieło, w związku z czym rozrosło się ono w rozmaite prequele i im podobne). Aż dziw bierze, że nie powstał z tego film… A nie, zaraz, powstał. I też towarzyszy mu legenda, ponieważ wyreżyserował go facet o nazwisku Lynch. Wizje miał zaiste co najmniej interesujące, jednak trochę przeraził nimi producentów. Ci zaś, jak to mają w zwyczaju “trochę” mu film pocięli film (1984), tnąc przy okazji koszty. Całość wyszła w efekcie tak sobie (ponoć wersja reżyserska jest lepsza) i wielkiej kariery film nie zrobił, dlatego nie doczekaliśmy się kontynuacji. Pałeczkę za to podjęli twórcy telewizyjni, którzy w 2000 nakręcili mini serial i nawet pociągnęli go dalej w 2003 kręcąc Dzieci Diuny (czyli ekranizację drugiej i trzeciej części cyklu). Opinie o tych dokonaniach są różne, ale rzadko pochlebne. Być może sytuację poprawi najnowsza, zapowiedziana na 2020 nowa ekranizacja, którą wyreżyserować ma Denis Villeneuve, czyli facet z dużym talentem do kręcenia pięknych kadrów, w których akcja toczy się niespiesznie. Jednych ta wizja porywa innych przeraża, ponieważ ów reżyser odpowiada za całkiem znakomite Arrival będące adaptacją jednego z opowiadań Teda Chianga (szalenie utytułowany pisarz SF piszący jedynie opowiadania) oraz za Blade Runner 2049. Facet zna się więc na fantastyce, acz jego podejście nie każdego przekonuje.
Czy jednak jego Diuna okaże się sukcesem czy klapą, nie ma dla nas wielkiego znaczenia, ponieważ sama zapowiedź owej ekranizacji sprawiła, że o Diunie przypomnieli sobie twórcy gier! I od razu zapowiedziano, że zaleje nas ich obfitość, czyli trzy. Na razie nie wiemy jednak dokładnie jaki będzie skład tej obfitości, ponieważ wiadomo tylko (w każdym razie mnie wiadomo), że tematem zainteresowany jest FunCom. I że pierwsza ma być gra MMO. Co oznacza, że jak dla mnie tej gry nie ma i zainteresowany jestem kolejnymi dwoma tytułami.
FunCom to ci od Conan Exiles, z czego może wynikać, że dostaniemy survival 3D. Na dobrą sprawę nie musieli by nawet bardzo się napracować, zważywszy na fakt, że C:E zaczyna się na pustyni. Ale FunCom wypuścił kiedyś (w 2000 roku) The Longuest Journey, czyli przygodówkę tak miodną i interesującą, że nawet ja w nią zagrałem. Możliwe więc, że nas zaskoczy.
Cały ten wstęp miał prowadzić do pytania, które zaraz padnie. Czego Wy byście oczekiwali? Zręcznościówki, w której jako Fremen rozwalacie Sardakaurów (albo na odwrót)? A może nowego RTSa? cRPGa, w który rozwijacie postać ku boskości by poprowadzić Dżihad przez galaktykę? A może jakiegoś sima, w którym zarządzalibyśmy zbiorami przyprawy albo na sposób Atrydów albo Harkonennów? Dałoby się zrobić nawet Assassin’s Creed: Diuna, w którym jako zabójca Atrydów mścimy się za doznane klęski na Harkonennach. Albo na odwrót.
Ja, muszę się przyznać, nie wiem. Najchętniej chyba zwiedziłbym świat Herberta wychodząc poza samą Arrakis. W grze będącej cRPGiem z elementami zręcznościowymi na przykład. W takim lepszym Mass Effect. Nie obraziłbym się też na strategię z fabułą. A co Wy myślicie?
PS, czyli ERRATA.
Lata lecą, pamięć już nie ta. Okazuje się, że wzmiankowany w tekście fragment o szkodliwości supermana brzmiał właściwie tak, jak napisałem, ale jednak inaczej. Nie odnosił się bowiem do powieści Bestera, a do Billa, bohatera galaktyki Harrego Harrisona. A konkretnie brzmiał tak:
O ile Heinlein igrał z ideą nadczłowieka, a jego nieśmiertelni lub superinteligentni manipulatorzy są przedstawiani z sympatią, o tyle Harrison (podobnie jak Herbert w “Diunie”) nie ma wątpliwości, że superman jest szkodliwy.
Dzięki za czujność i podesłanie właściwego cytatu, WarNerd_PL!
KoTORa 3!
Stara “Dune” (RTS) została siłami fanów zremasterowana (w pewnym sensie) do postaci “Dune – Legacy”. Grafika i mechanika pozostala mało zmieniona ale interfejs i obsługa unowocześniona do standardow circa dzisiejszych.
Poza tym były jeszcze Emperor: Battle for Dune (nienajgorsze) i Dune 2000 (meh z powodu zabugowania). No i coś pomiędzy przygodówką a strategią z 1992 wydane przez Cryo – zaskakująco dobre. To ostatnie niedawno całkiem doczekało się… spin off’u pt. “Behind the dune”, ale ten choć graficznie i muzycznie jest wierny oryginałowi to gatunkowo należy do kategorii… jakby to delikatnie ująć… Powiedzmy ze dekolt Lady Jessiki ma rozmiary godne sporego czerwia pustyni, a w czasie próby gom dżabar Paul nie wkłada do pudła ręki tylko inną część anatomii. :]
A jeśli chodzi o nową grę w uniwersum Duny to ja bym chętnie pograł w jakiś builder/management. Coś w stylu Frostpunka tylko na pustyni.
@mr_geo
“No i coś pomiędzy przygodówką a strategią z 1992 wydane przez Cryo – zaskakująco dobre”
Tak, Dune I przechodzę raz na dwa lata – na długo przed KoToRem taka perełka wyciskająca wszystko z OPL2 w muzyce….. jedna z moich ulubionych gier wszech czasów.. Na długo przed zatrudnianiem wielkich gwiazd w grach można sobie pogadać ze Stingiem 🙂
A spin off zaskoczył mnie ilością pracy w niego włożoną – miejscami jest wierniejszy książce niż oryginalna gra
Więc głosuję na diunowego kotora, albo chociaż mass effecta 🙂
Agent po lewej to Cooper, nie Mulder 😉 A dla mnie to cRPG poproszę. Od CDPR najlepiej 🙂
Dla mnie “Diuna” to bardziej powieść fantasy niż s.f., przynajmniej tak ją kiedyś podczas czytania odbierałem. Może i po przeanalizowaniu wszystko da się tam naukowo wyjaśnić, ale historia zbudowana jest jak typowa przygodówka fantasy (zaznaczam, że czytałem tylko pierwszą – reszta czeka na półce od dawna).
A jaką chciałbym grę na licencji? Kurczę, nie wiem. Ważne, żeby była z dobrą fabułą. Może być RTS w stylu Deserts of Kharak, może być erpeg, mniej lub bardziej nastawiony na akcję, może być zręcznościówka na modłę Uncharted.
Przy okazji – w Diunę 2 można sobie pograć podczas przerwy na kawę, w przeglądarce albo na telefonie: https://epicport.com/en/dune2
Ja się mogę pochwalić, że właśnie kończę pierwszy raz książkę ^_^ i mimo ciągłego uczucia, że książka jest jakby nie do końca początkiem (fest się dzieje przed, w trakcie, a za pomocą przyprawy to i wiemy o efekcie “po” ;)), to jednak bardzo się przyjemnie czyta. Proszę więc o radę znawców – warto iść dalszymi częściami? a przynajmniej do której książki warto czytać, aby się nie odbić?
@Revant
Pierszy tom jest najbardziej awanturniczy i – imo – najlepszy. Później to już głównie spiski i rozkminy filozoficzne i polityczne. Ja nadal je lubię, bo lubię ten świat. Ale wiem, że nie każdemu podeszły. Warto też pamiętać, że Herbert nie pisał historii przygód jednego bohatera, ale historię świata.Tak więc Paul będzie bohaterem dwóch pierwszych tomów, ale później już nie. Z drugiej strony w tych późniejszych, od “Boga imperatora” wyłania się niezupełnie nowa główna postać.
Dodam, że póki co czytałem tylko powieści Herberta – ojca. Te wszystkie prequele i sequele jego syna mam, ale jakoś nie sięgnąłem po nie jeszcze.
@bosman_plama
Ja czytałem przynajmniej dwa razy wszystkie Herberta – więc mogę być stronniczy 🙂 Do pierwszych 3 tomów mam podobny ciepły sentyment… od God Emperor of Dune jest lekko inaczej. Pod koniec cyklu autor miał w prywatnym życiu sporo na głowie więc doceniam że w ogóle to dociągnął – ale także “nadal je lubię, bo lubię ten świat”.
Z sentymentu przeczytałem też trylogie prequleową Legendy Diuny
The Butlerian Jihad (2002)
The Machine Crusade (2003)
The Battle of Corrin (2004)
Syn odgrzewa trochę kotlety, ale niektóre postaci łapią serce i wchodzi dość dobrze.
@Yosh
Mnie się Bóg Imperator ppodobał, nawet potraktowałem go jako zwyżkę formy po Dzieciach… Poniekąd był to powrót do korzeni z tymi wszystkii rozważaniami na temat władzy i nadludzkości. Do tego znów dostaliśmy bohatera, który samotnie stawał przeciw systemowi.
Potem było już słabiej. I sam nie wiedziałem, czy cieszą mnie te wszystkie zmartwychstania, czy przeciwnie.
@bosman_plama
Co do radości czytania to się zgodzę, też fajnie mi się to czytało. Ja po prostu jestem zakochany w oryginalnej historii. “Inaczej” bo mniej czułem związek z podstawką.
@bosman_plama
Mam ogromny sentyment do pierwszych tomów, ale ulubioną postacią pozostaje Leto, drugi tego imienia. 😉 A gry? Poza erpegiem (kotorowy? masseffectowy? shadowrunnowy? falloutowy? przyjmę każden choć nieśmiało wskazałbym na troikowy) ja bym bardzo chętnie przyjął grę 4X. I tu też widzę sporo możliwości. 😀 Ala Paradox? Z płaczem nad ceną, ale bierę! Klasyczna turówka też spoko. Ale najchętniej zobaczyłbym coś w stylu zapomnianego Knights of Honor w kosmosie. Jakoś mi Diuna i kierunek, w którym poszedł rozwój technologi w jej uniwersum pasują do tej formuły.
@michau
Nieeee nie paradox 🙂 ja chce klimatu, liczby to sobie w pracy dodaje :D:D
@Yosh
Gra 4X bez cyferek to byłaby nielicha rewolucja. 😉
@michau
Te cyferki zawsze widzę jako ogromną plansze szachową z tysiącami różnych figur które poruszają się niewiele inaczej.. wole coś skondensowanego
https://www.amazon.com/Fantasy-Flight-Games-TI07-Twilight/dp/B074YPSTRP
A aby wrócić na temat – TI to podobna historia jak Starcraft/Warhammer – dobrze, że się o licencje pokłócili – z Diuny nic nie wyszło, ale powstało nowe uniwersum które zostało opisane na pięknych i spójnych zasadach.
Jak ktoś chce ala planszową Diune to Twilight Imperium polecam z całego serca (zwłaszcza 4tą edycję).
Zagrałbym w coś co utrzyma klimat.
Czyli najlepiej RPG lub jakiś survival na pustyni – taki aby w nią grając aż fizycznie czuło się pragnienie, z finalną jazdą na czerwiu pustyni.
Ostatecznie strategia, w której ważne byłoby zdobywanie przyprawy, ochrona wydobywających ją żniwiarek, i zapewnienie dostaw i źródeł wody bez której twoje wojska zamieniałyby się w kupę piachu.
@Mnisio
Jest jeszcze opcja zagrania czerwiem pustyni pożerającym żniwiarki i w ogóle wszystko;).
@bosman_plama
Myślałem o tym jako o asymetrycznej strzelance, np. coś jak gints: citizen kabuto, jak jesteś harkonenami lub atrydami to budujesz bazy i gromadzisz przyprawę, a jako czerw niszczysz tych wkurzających ludzi.