Ofca Paczy na piłkę

thesheep dnia 28 października, 2012 o 10:39    42 

Piłka i ja

Jest weekend, więc czas na leniwie prowadzoną opowieść. Nigdzie nam się nie spieszy, pełen relaks. Rozsiądźcie się więc wygodnie i pogrążcie w lekturze. Nie pogniewam się nawet, jak trochę przyśniecie 😉 Dzisiaj będzie o piłce nożnej z różnych perspektyw – z kanapy, autobusu, barowego stołka, trybun, kart książki i ekranu monitora.

I

Ta opowieść zaczyna się w deszczowe, letnie popołudnie, w ciemnym, zimnym pokoju domu wczasowego nad Morzem Bałtyckim, gdzie pewna nastolatka umiera z nudów. Jej ojcu wyczerpały się już wszystkie pomysły – książki leżą przeczytane, szachy i karty dawno zgrane, a korytarz jest zbyt niski do grania w kometkę. Podejmuje więc męską decyzję i po chwili wraca z wypożyczonym telewizorem z recepcji. Mikroskopijny, czarno-biały ekran powoli budzi się do życia, czego nie można jednak powiedzieć o wspomnianej nastolatce. Bez kablówki? Też coś! Same nudy… Ojciec jednak cierpliwie tłumaczy, że zaraz będzie mecz, a nie jakiś tam serial. I to nie byle jaki mecz – trwają przecież Mistrzostwa Świata! Jego entuzjazm okazuje się zaraźliwy, więc w ciągu tych pierwszych 90 minut nastolatka odbywa przyspieszony kurs kibica. Chłonie też niczym gąbka nazwiska aktorów tych widowisk – Raúl, Zidane, Deschamps, Ronaldo, Del Piero, van der Sar… Wciąga ją to do tego stopnia, że nie chce nawet rezygnować z meczy, kiedy poprawia się pogoda. Zamiast muszelkowych monstrów kupuje za swoje kieszonkowe koszulkę z podobizną, zestaw pocztówek okolicznościowych oraz album z najważniejszymi piłkarzami i tabelą wyników, którą skrzętnie uzupełnia przez najbliższy miesiąc. Po finale, obejrzanym w domu i w kolorze, wpisuje Francję jako zwycięzcę. Tak, mamy rok dziewięćdziesiąty ósmy.

P1010463.JPG

II

Nasza nastolatka jest teraz licealistką i właśnie spieszy się z powrotem ze szkoły, bo tym razem gra Polska. Co prawda to ostatni mecz grupowy i nikt im nie daje już żadnych szans, ale zakład to zakład. Przyznała rację klasowemu ekspertowi od piłki, że wyjście z grupy raczej nie jest możliwe, zaznaczając przy tym, że z kim jak z kim, ale z Amerykanami to wygramy. Rzeczony ekspert pokręcił głową z politowaniem i zakład o 5 złotych przyjął. Nastolatka biegnie więc z koleżanką na przystanek, wdrapują się po stromych schodach Ikarusa i z niecierpliwością krzywią się na każde czerwone światła, które wydłużają podróż na pętlę autobusową. Wtem – kierowca podkręca radio, górą nasi! Szybko, szybko to już ostatni przystanek! Nie ma czasu na pogaduszki, każda leci w swoją stronę. Zdyszana włącza telewizor, może zdąży na powtórkę gola. Tam, owszem, powtórka, ale już drugiego… Ostatecznie piłka ląduje podczas tego meczu w bramce jeszcze dwa razy, więc jest usatysfakcjonowana. Nie tylko wygrała zakład, lecz także udowodniła koledze, że to ona ma rację. Słodki jest smak zwycięstwa. A piłkarz tych mistrzostw to dla niej zdecydowanie Iker Casillas, będą jeszcze z niego ludzie.

P1010461.JPG

III

Następnym razem spotykamy ją już jako studentkę w dużym mieście. Nie ogląda też meczy w domu, tylko w pubie i to w towarzystwie. Trzeba się przecież zaopiekować kolegami – erazmusami, prawda? W tej międzynarodowej grupie jedynie Niemcy jeszcze grają w tych mistrzostwach. Czy nie żałują, że wyjechali właśnie wtedy, kiedy to wszystko dzieje się w ich kraju? Nie, wolą oglądać i podziwiać na odległość. Może mają w tym trochę racji – zrezygnować ze wszystkich uniedogodnień, jakie niesie za sobą organizacja imprezy piłkarskiej na tak dużą skalę. Regularnie chodzą na mecze do ulubionego, irlandzkiego pubu, są tam nawet podczas meczu z Polską. Brak płynnej znajomości języka okazuje się błogosławieństwem dla pary zza zachodniej granicy. Nie ujawniają się jednak, tylko trzymają kciuki za swoją drużynę pod stołem, od czasu do czasu wzmacniając się piwem, oczywiście. Niepewność trwa do końca, ale jednak Polacy ulegają i Niemcy zgarniają trzy punkty. Studentka zastanawia się, czy Podolski to jednak nie jest polskie nazwisko. Może takich chłopców nam trzeba, żeby wzmocnić drużynę? Selekcjonerzy kadry wpadną na podobny pomysł kilka lat później.

P1010446.JPG

IV

Jako przykładna żona czekam z obiadem. Druga połowa przynosi dobre wieści – bilety na mecze są już w sprzedaży. Ale jakie? Na Euro? Chyba trochę za późno. Nie, kobieto, na olimpiadę. To na olimpiadzie jest piłka nożna? Po obfitym posiłku spoczywamy na kanapie, włączamy komputer i po chwili mamy je – bilety na dwumecz. Maroko – Honduras i Hiszpania – Japonia. Żeby tylko nie padało…
Nie pada. Trochę się chmurzy, ale to normalne. Wsiadamy do pociągu razem z dziecięcą armią ubraną przeważająco w barwy Barçy, króluje Messi. To ich święto. Szkoły dostały bilety za darmo. W atmosferze rodzinnego pikniku, przerwanej jedynie na chwilę przez kontrolę bezpieczeństwa, wchodzimy na stadion. Wow! Widok boiska, muzyka, ten szum jak brzęczenie całego roju pracowitych pszczół – to porywa z miejsca. Rozpoczynamy długą wędrówkę w poszukiwaniu naszych plastikowych siedzeń. Blisko murawy, więc średnio widać, co się dzieje. No dobrze, mamy chociaż świetny widok na bramkarza i rzuty rożne. Najpierw Marokańczycy obok nas szaleją. Trybuny zapełniają się powoli i na spotkanie Hiszpanów jest komplet. W przerwie między dwoma meczami kolej na szaleństwo w wykonaniu najmłodszych kibiców. Biegają od barierki do barierki i wołają po imieniu swoich ulubieńców, czekając na spojrzenie, uśmiech, czy inny przyjazny gest. David (De Gea), Jordi (Alba) i Juan (Mata) należą do najpopularniejszych. Z piłkarzami mogą konkurować jedynie magiczna siła telewizji w postaci przechadzającego się operatora kamery oraz gigantyczne piłki rzucane w kibiców. Bawimy się świetnie, zwłaszcza gdy sąsiedni Japończycy przeistaczają się w skandujących kamikaze. Hiszpanie są przestraszeni tym dopingiem do tego stopnia, że przegrywają mecz. Ale i tak jest fajnie, siedzimy z flagami wymalowanymi na policzkach i kibicujemy. Co prawda, żeby dostać się na stację musimy czekać w kilometrowej kolejce, ale przynajmniej świeci słońce. Note to self – zawsze zabieraj ze sobą książkę na mecz, bo nie wiesz, kiedy może się przydać.

P1010458.JPG

V


Książka, racja. Stoję w bibliotece przed regałem poświęconym fantastyce i szukam czegoś ciekawego. Terry Pratchett, zaufana firma specjalizująca się w dostarczaniu rozrywki. Sięgam więc po Unseen Academicals, czyli po Niewidocznych Akademików (2009 UK, 2010 Polska). Satyra na piłkę nożną? Czemu nie.

Moją ulubioną bohaterką szybko staje się Glenda Sugarbean, nie tylko dlatego, że jest szefową nocnej kuchni Niewidzialnego Uniwersytetu i jej zapiekankom (zwłaszcza Ploughman's Pie) nikt nie jest w stanie się oprzeć, ze strażnikami Vetinariego włącznie. Podoba mi się też jej zdrowy rozsądek, który dodaje jej odwagi w rozmowach z odrealnionymi i teoretyzującymi magami. Jednak najbardziej fascynuje mnie przemiana, która zachodzi niej podczas snucia tej opowieści. Glenda odkrywa, że odrobina szaleństwa nie zaszkodzi i wspomniany zdrowy rozsądek nie powinien stać na przeszkodzie w spełnianiu marzeń, czy to najbliższej koleżanki pragnącej zostać modelką, czy też wreszcie samej bohaterki, powstrzymując ją od rzucenia się w ramiona osobliwego ukochanego. Z jej losami bardzo silnie związana jest postać Jewels, przepraszam – Juliet, która oczywiście ma swojego Romea. Zwaśnione rody zastępują tu wrogie drużyny piłkarskie.

Miłosne perypetie służą tu uatrakcyjnieniu fabuły, która jest w całości poświęcona przygotowaniom do historycznego meczu. Jeśli nie zostanie on rozegrany, uczelnia straci pokaźną dotację, co spowoduje znaczne ograniczenia w ilości dostępnych posiłków. Akademicy nie są w stanie przetrwać karmienia jedynie trzy razy dziennie, więc zaczynają działać. Jak na pracowników uniwersyteckich przystało, są to działania głównie teoretyczne. Szybko jednak okazuje się, że trening jest niezbędny. Nie zaskakuje nas, że najlepszym napastnikiem jest Bengo Macarona, a Bibliotekarz ma naturalne predyspozycje do pozycji w bramce…

Podoba mi się jak Pratchett przedstawia atmosferę meczu – wszyscy ludzie stają się jednym, żywym organizmem. Wspólnie śpiewają, falują, buczą. O to chyba właśnie chodzi w kibicowaniu, że możemy się utożsamiać z innymi, że łączy nas wspólna idea. Pratchett wspomina też o kibolstwie, o tak pełnym zaangażowaniu w obronę swojej idei, że aż prowadzi do rękoczynów, a nawet śmierci jednego z bohaterów. Ale nie martwcie się, to świat Dysku, nie nasza rzeczywistość, więc jest szansa na powstanie z martwych 😉 Urzeka mnie też brytyjskość tej książki. Dlatego polecam oryginalną wersję, bo łatwiej jest wyłapać wszystkie smaczki. Piłka nożna, moim zdaniem, wyznacza rytm życia dużej części brytyjskiego społeczeństwa. Z meczami wiąże się też wiele rytuałów, jak chociażby zakup herbaty i tradycyjnej przekąski stadionowej (oczywiście, jest to mało przetłumaczalne w tym kontekście 'pie'). W mediach porównywano ostatnio koszty wyjścia na mecz w różnych brytyjskich ligach.

P1010453.JPG

VI

Skoro o rozgrywkach ligowych mowa, to nigdy mnie nie pociągały. Do czasu. Do momentu, w którym zaczęłam grać w grę. Football Manager 2011. Trudno nie oprzeć się pokusie i nie sprawdzić, jak potoczyły się dalsze losy moich chłopców. Właśnie, lubię ten historyczny dystans, bo dzięki niemu czekają mnie niespodzianki w prawdziwym życiu. Przykład – dzisiaj (w sobotę) Arsenal zmaga się z QPR. Czytam relację na żywo, bo Arsenalem zajmuję się obecnie w grze i też radzą sobie średnio. Zastanawiam się, w czym popełniamy z Wangerem błąd. Wtem – Esteban Granero strzela, ale gol nie zostaje uznany. Zaraz, a co on tu robi? Przecież to chłopiec Realu, grałam nimi przez pierwszy sezon. Moje zdziwienie się nie kończy, kiedy w między słupkami QPR widzę bramkarza Brazylii – toż to Júlio César. Chciałam go kupić dla Arsenalu, ale Inter nie chciał sprzedać…

Ze względu na to, że nadal nie wiem nic o większości piłkarzy, podchodzę do zakupów transferowych z radością ignoranta. I tak, czasami udaje mi się odkryć talent, któremu w życiu się nie powiodło, albo staram się wyprzedzić historię i zainwestować w przyszłość, stąd też Tytoń dołączył do mojej kolekcji. Nie sprawdza się jednak u Kanonierów, to zdecydowanie moment Szczęsnego, którego wyciągnęłam z rezerw. Miałam taki plan, żeby kupić jeszcze chłopców z Borussii, ale Real mnie uprzedził. Tak, w sezonie 2011/12 Lewandowski mieszka w Madrycie i jest czołowym napastnikiem Królewskich.
Taktyka nie interesowała mnie początkowo. Zostawiałam więc zawsze 4-4-2. Okazało się jednak, że przygotowywanie tych wszystkich ustawień ma sens i jest ciekawe. Moje ulubione to 4-5-1, które dla Realu działało świetnie. Dla Arsenalu zaadaptowałam do potrzeb konkretnych zawodników, ale nadal jest to taka sama formacja. Nie będę się rozpisywać o poszczególnych piłkarzach, bo nie wiem, jak te pozycje nazwać po polsku…

Lubię więc FM, bo to chyba pierwsza taka gra, która pozwoliła mi zachować kontakt z rzeczywistością, dostarczając jednocześnie rozrywki. Powoli poznaję nowe pokolenie piłkarzy, śmieję się do rozpuku z utartych fraz z konferencji prasowych, uczę się zasad rejestrowania zawodników i wzdycham ciężko na widok ich wysokich wynagrodzeń. Lubię FM za wolne tempo, a raczej za możliwość jego regulowania w zależności od potrzeb. Nie muszę się stresować, że to jakaś misja na czas i wszystko wybuchnie, jak nie przetnę czerwonego kabelka. Zaraz, a może to miał być niebieski?! Nic z tych rzeczy. Rozgrywka jest oczywiście liniowa, ale mogę popatrzeć na statystyki klubu/ligi/mistrzostw, ochrzanić piłkarza, który się leni na treningach, dowiedzieć się, w jakich klubach grał wcześniej, sprawdzić, co gra powyczyniała z Zagłębiem Lubin czy z Bundesligą. A potem patrzę jak te cyferki stają się ciałem i robią dla mnie przedstawienie na ekranie. Pełen relaks. Taki w sam raz na weekend 🙂

rare_moments_of_joy.JPG

 

Dodaj komentarz



42 myśli nt. „Ofca Paczy na piłkę

          1. amonlb

            @Najlepsza z Przyszlych Zon

            Popieram Buka to bardzo fajna postać. Poza tym weszła do kanonu popkultury i nie widzę powodu żeby dzieci nie oglądały odcinków z nią. W ogóle muminki to świetny film animowany chociaż sam bałem się jako dziecko niektórych postaci np. W Lecie muminków – chodzi mi o te zamieszkujące pływający teatr kto pamięta dokładnie? Tam była taka nieprzyjemna babka i aktorka w ogóle cała ta przygoda była mroczna jak na bajkę.

              1. thesheep Autor tekstu

                @maladict

                Zgadzam się z przedmówcami co do natury buczej 🙂 To Twoja decyzja, co pokazujesz dziecku, ale powiem tak – jestem strachliwa od zawsze, a buka nie była mi straszną w latach szczenięcych. Żadnych koszmarów ani stanów lękowych. Może tylko popłakałam troszkę, bo mi było jej szkoda, że taka samotna…

  1. k0d

    Nieźle trafiłaś z tym Pratchettem. Swoją drogą jedna z lepszych jego książek. Cykl światodyskowy ma spore wahania ale od czasu do czasu trafiają się perełki takie jak ta.
    Co do FM’a to zauważam już to od jakiegoś czasu, że gra najlepszymi zespołami w dużym stopniu zależy od szacunku jakim cię darzą gwiazdy jako menedżera. Kwestie taktyki i samego składu są istotne ale dopóki nie zdobędzie się paru trofeów, chłopaki są niezbyt skłonni wypruwać sobie żyły dla nieopierzonego menedżera. Częściowym lekarstwem na taką przypadłość może być wynajdywanie młodzieży, dawanie im szans i prowadzenie przez jakiś czas, tak aby stać się dla nich autorytetem. Jednym słowem trzeba stworzyć swoją własną armię, która pójdzie za tobą w ogień. Najemnicy to najemnicy, choćby nie wiem jak dobrzy…

    1. thesheep Autor tekstu

      @k0d

      Czasem zawodnicy podskakują, to prawda. Wtedy wchodzę im na ambicję i zwykle stają się potulni. Dodatkowo za każde odesłanie z boiska-dwa tygodnie bez wypłaty 🙂 Ale ulatwiłam sobie sprawę, bo z Realem wygrałam Ligę Mistrzów, więc w tej robocie jestem już ustawiona z reputacją 😉
      Wolę te nowsze Pratchetty właśnie, bo jakoś bardziej ludzkie są.

          1. amonlb

            @thesheep

            Dobrze interpretuję tą wypowiedź chciałabyś podjąć się tłumaczenia? 😀 Nie chcę być niedowiarkiem ale z tego co wiem to fanowskie tłumaczenia często wymagały pracy małego zespołu i zabierało 2-3 miesiące czasu w przypadku pisanego prostym językiem Harrego Pottera a tu może być hardcore. Ale za wzbudzenie mojej nadziei daję serduszko.

            1. thesheep Autor tekstu

              @amonlb

              Serducha zawsze są mile widziane 🙂 Nie myślę o sobie, a o wysiłku społecznym, zespole-jak wspomniałeś. Wiercę dziury w brzuchach naszym redaktorom, więc może coś z tego wyniknie. To ja Tobie dziękuję za komentarz, bo posłużył mi jako argument 🙂

  2. teekay

    Również pochwalę za tekst. Świetny melanż (w sensie mieszanka) różnych tematów. Tak idealnie na weekend. 🙂 Przy okazji dzisiaj mam niezły ciąg (zresztą jak w prawie każdą niedzielę):
    12:30 Catania – Juve
    15:00 Fiorentina – Lazio
    17:00 Chelsea – MU
    a za niedługo kolejne mecze. 😀
    A jeżeli już jesteśmy przy okazji piłki, mały bonusik z mojej strony, gdyby ktoś zechciał zapoznać się z jedną z najpiękniejszych historii futbolu:
    http://www.youtube.com/watch?v=1DhR5Z2vrkM

    1. aihS Webmajster

      @teekay

      Oj tak Del Piero, ale w ogóle Stara Dama w latach dziewięćdziesiątych to przepiękny futbol. Teraz oglądam od święta LM i mistrzostwa świata i europy a tak to piłka totalnie przestała mnie interesować. Wymuskane gwiazdki pokroju Ronaldo skutecznie mnie od futbolu odpychają.

      1. teekay

        @aihS

        Faktycznie, nie da się ukryć, że współczesny futbol “trochę” się zmienił w tym względzie. Z drugiej zaś strony na pewno tempo meczów wzrosło i dodatkowo jest więcej ciekawych zespołów w Europie, dzięki czemu pojedynki bywają bardziej ekscytujące a niektóre rezultaty – mniej oczywiste.

Powrót do artykułu