Z pewnością słyszeliście, że George Martin to straszny okrutnik, ponieważ każe czekać na kolejne tomy swojego najsłynniejszego cyklu latami. Z pewnością tak jest. Jednak Glen Cook wyciął lepszy numer. Tak się wkurzył z powodu kradzieży rękopisu, że do cyklu Imperium Grozy powrócił dopiero po dwudziestu czterech latach. Ta przerwa, jak sądzę, nikomu nie wyszła na dobre. Co nie znaczy, że poniżej zamierzam zmasakrować powieść.
Istnieją pisarze i powieści, których związki z grami są nieoczywiste. O ile nikt nie ma wątpliwości, że nie byłoby gier z serii o Wiedźminie, gdyby nie opowiadania i powieści Andrzeja Sapkowskiego, a popularność cyklu Martina doprowadziła do powstania gier osadzonych w jego świecie (prawda, że dopiero po tym, jak sukces odniósł serial), to nie każdy zdaje sobie sprawę, że gra Planescape: Torment jest zadłużona u Rogera Zelaznego, nie tylko dlatego, że ten pisarz lubił, gdy jego bohaterowie tracili pamięć i musieli odzyskiwać tożsamość, ewentualnie przestawali rozumieć o co chodzi w świecie i musieli to odkrywać. W przypadku P:T jest o tyle łatwiej, że twórcy gry nie ukrywali inspiracji twórczością Zelaznego.
Swego czasu seria Myth była uznawana za jedną z ciekawszych strategii. Mieliśmy tu siepaczy, łuczników, saperów (krasnoludy) oraz magów i należało nieźle nakombinować się, by odpowiednio wykorzystać wszystkie te rodzaje wojsk – nierzadko od tego, czy odpowiednio je wykorzystamy zależało zwycięstwo. Te drzewka, domki i pagórki widoczne na obrazku też potrafiły namieszać. Z Czarną Kompanią łączy grę sporo. Na początek fakt, że kolejne rozdziały zaczynają się od kronikarskich wpisów kronikarza oddziału. Przeciwnicy – upadli magowie – zdumiewająco przypominają Schwytanych z powieści (niektórzy noszą nawet imiona powieściowych magów). Nasi żołnierze mają swoje imiona (o ile pamiętam też można było trafić na imiona z powieści) i historie, a klimat gry przypomina klimat CK.
Z inspiracjami powieściami Glena Cooka sprawa nie jest tak prosta. Jeden z moich znajomych do dziś jest przekonany, że twórcy gry Warhammer: Dark Omen musieli czytać Czarną Kompanię. Bardzo możliwe. Mało prawdopodobne, by nie czytali jej twórcy serii Myth. Podobieństw jest zbyt dużo (łącznie z niektórymi imionami ważnych postaci). Z całą pewnością mogę jednak napisać tylko, że na podstawie Czarnej Kompanii powstała seria mapek do Heroes IV, bo to ja je robiłem korzystając z narzędzi udostępnionych w grze. Może je kiedyś jeszcze gdzieś znajdę. “Zmapkowałem” trzy pierwsze tomy cyklu. Jakiś moder próbował na podobnej zasadzie zrobić mapy i scenariusze do Neverwinter Nights, ale nie wiem, czy kiedykolwiek ukończył pracę.
Na pewno Czarną Kompanią inspirował się natomiast inny pisarz fantasy, Steven Erikson, który dziś chyba jest popularniejszy od Cooka. Erikson nie ukrywa swojej fascynacji Cookiem, mówi o niej w wywiadach, a jeden z tomów Malazańskiej Księgi Poległych Cookowi zadedykował. Ponieważ zaś cykl Eriksona zaczął się od sesji RPG, można zgadywać, że sesje te były mocno na powieściach Cooka oparte.
W moim przypadku wszystko zaczęło się od tej okładki. Był rok 1991 (albo coś koło tego) i księgarnie pełne były powieści SF i fantasy autorstwa ludzi, których nazwiska nic mi nie mówiły. Kupowanie książek przypominało loterię, często nie wiedzieliśmy czy trafimy na arcydzieło, czy na gniot. Na większości okładek albo prężyli muskuły półnadzy barbarzyńcy, albo prężyły biusty półnagie laski. Czasem łączyli się w pary, Okładka Czarnej Kompanii przyciągała więc wzrok nie tylko malowniczością i dramatyzmem, ale też swego rodzaju oryginalnością. Opis z tyłu trochę mnie rozśmieszył, bo zwiastował “połączenie stylu Howarda, Żelaznego i Chandlera” (wtedy jeszcze fani fantastyki wiedzieli kim był Zelazny). Stwierdziłem, że to wyjątkowa ściema i miałem odłożyć książkę, ale na wszelki wypadek przeczytałem pierwsze zdanie.
Osobiście najchętniej zagrałbym w grę opartą na cyklu czarnych kryminałów w świecie fantasy. I choć w okolicach piątego tomu Cook zaczął zdecydowanie tracić formę, to przynajmniej cztery pierwsze opowieści o prywatnym detektywie Garrecie, którego wspólnikiem jest dawno umarły przedstawiciel starożytnej magicznej rasy, są zdecydowanie warte polecenia.
Piszę, jakbym spodziewał się, że wszyscy znacie twórczość Glena Cooka (znając Was wiem, że wielu zna), tymczasem mogą się trafić jacyś nieboracy, którzy po lekturze pierwszych akapitów mają mgliste jedynie pojęcie o czym piszę, bo grali w Warhammera i Myth. Ci zgadują zapewne, że Cook pisuje fantasy, w którym jest sporo bitew.
Okładki nowych wydań wyglądają tak. To interesujący styl, przyjęty za amerykańskim wydawcą. A pierwsze zdanie powieści brzmi następująco:
Znaków i cudów było pod dostatkiem, powiada Jednooki. Sami musimy mieć do siebie pretensję,
że źle je zinterpretowaliśmy. Ułomność Jednookiego nie wpływa zupełnie na jego cudowną zdolność
przewidywania wszystkiego po fakcie.
To trafne przypuszczenie. Znawcy fantasy cenią tego autora za wprowadzenie do gatunku tzw. bohatera zbiorowego. Miejsce herosów, magów i księżniczek zajął u Cooka – w Czarnej Kompanii – oddział najemników. I choć istnieją w nim postaci ważniejsze, bohaterowie pierwszego planu, a narracja jest zawsze pierwszoosobowa, to jednak bohaterowie giną i umierają, a Kompania trwa. Zmieniają się narratorzy – kronikarze Kompanii, pozostaje cel i ów bohater zbiorowy: żołnierze kompanii.
Czy było to rzeczywiście tak rewolucyjne, niespotykane wcześniej rozwiązanie, nie jestem pewien. Niemniej nikt przed Cookiem nie napisał powieści (cyklu) równie konsekwentnie i ne odniósł z podobnym pomysłem porównywalnego sukcesu. Duże znaczenia ma na pewno styl Cooka. Kronikarze Czarnej Kompanii, ostatniej z Wolnych Kompanii Khatovaru, to żołnierze nie bajarze. Ich styl jest prosty, szorstki (i sarkastyczny), oszczędny. Dlatego w przeciwieństwie do wielu innych powieści fantasy w Czarnej Kompanii nie ma upojenia bitwą i epickich opisów bitew. Żołnierze wiedzą, że w bitwie mogą zginąć. Gdy walka się kończy są przede wszystkim zmęczeni i zmartwieni śmiercią towarzyszy. Dlatego część “opisów” bitew i operacji, które w innych powieściach zajmowałyby pół tomu, u Cooka potrafi zostać zamknięta w dwóch zdaniach w stylu: “Kazali nam zdobyć twierdzę. No więc zrobiliśmy to. Podkradliśmy się i w środku nocy ją zdobyliśmy” (a mowa o niezdobytej twierdzy, na której wykrwawiały się całe armie). Nie bez znaczenia jest fakt, iż pisząc Czarną Kompanię Cook korzystał ze swoich wspomnień z wojny w Wietnamie. Dlatego metody działań Kompani przypominają metody współczesnych jednostek specjalnych. Podobno jeszcze w Iraku i Afganistanie CK należała do powieści chętnie czytanych przez żołnierzy, którzy w jej bohaterach łatwo odnajdywali siebie.
O ile powieści należące do cyklu Czarnej Kompanii noszą proste tytuły, to w przypadku Imperium Grozy Cook już zaszalał. Okładka pierwszego polskiego wydania też ma w sobie “to coś”, nawet jeśli należy do wielkiej rodziny okładek, które mogłyby pasować do absolutnie każdej powieści fantasy. To i tak lepiej niż w przypadku okładki pierwszego tomu CK, która nie ma nic wspólnego z treścią powieści. No dobra, w powieści jest jakieś morze.
Kolejną ciekawą metodą stosowaną przez Cooka, jest stawianie na pierwszym planie “tych złych”. Dziś to żadna nowość, ale w 1984, gdy ukazał się pierwszy tom Czarnej Kompanii a wcześniej, w 1979, gdy świat ujrzał pierwszy tom Imperium Grozy, rzeczy miały się trochę inaczej. Choć fantasy znało już bohaterów niejednoznacznych, jak np. Kane Wagnera (Conan to raczej koleś znajdujący się poza dobrem i złem), to jednak były to raczej wyjątki, rzadko też bywały tak ostentacyjne. Cook wyraźnie lubił wziąć na warsztat jakiś bajkowy topos i nie przerabiając go nawet specjalnie umieścić złą królową albo wrednego czarnoksiężnika w centralnych rolach. Przy czym, inaczej niż np. zrobili to twórcy filmu Maleficent, Cook nie udaje, że źli stali się nagle dobrzy. Czarnoksiężnik Varthlokkur z Imperium Grozy, który w imię zemsty za śmierć matki obrócił w perzynę starożytne imperium, podczas seansu jasnowidzenia odkrywa, że za kilkaset lat urodzi się kobieta, którą pokocha. Nie robi się od tego dobry. Przeciwnie – do końca pełni rolę wrednego czarownika z baśni, starającego się za wszelką cenę zepsuć dobrą miłość pięknej księżniczki i jej księcia. Knuje, zabija, doprowadza do wojny, uprowadza. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla jego obsesji. Zła Królowa (Pani) z Czarnej Kompanii to wredna zdradziecka, podstępna sucz gotowa mordować, torturować i unicestwiać narody. Nie cofnie się przed żadną podłością. Kłopot w tym, że Varthlokkur jest sojusznikiem naszych bohaterów a Czarna Kompania zaciąga się na służbę nie do szlachetnych bojowników o wyzwolenie spod rządów tyrana, ale wstępuje w szeregi armii Złej Czarownicy, by dobrych buntowników tępić.
No to już macie względne pojęcie jak i o kim pisze Cook. Z czasem sytuacja trochę się zmienia a ci, którzy byli dobrzy niekoniecznie muszą takimi pozostać do końca, zaś źli mogą się iście bajkowo zmienić (miłość wyczynia z nimi straszne rzeczy). Jednak gdy ukazywały się pierwsze tomy obu cykli, czytelnikom mogły opaść szczęki. I wielu opadały.
Rozbudowane tytuły to także cecha cyklu “Garretta”. Tytuły te są zresztą tworzone według klucza – ich częścią zawsze jest rodzaj jakiegoś metalu. Podrzucam tu okładkę z pierwszego polskiego wydania, ta ilustracja podobała mi się bardziej niż celowo pulpowe okładki MAGa.
Tym bardziej, że to nie koniec ciekawostek. Na lata przed tym, jak Martin wpadł na to, że bohaterowie mogą być niejednoznaczni i zmienni a kobiety potrafią dokonywać straszliwych czynów w imię macierzyńskiej miłości, Cook już to napisał w paru tomach. Nawet Tyrion mia swojego starszego kuzyna w postaci Szydercy (znacznie ciekawszej i bardziej skomplikowanej postaci, swoją drogą). Martin trafił jednak na lepsze czasy, gdy czytelnicy byli gotowi na takie herezje. Jest też lepszym warsztatowo pisarzem – póki mu się chce. Cook, nie licząc pierwszeństwa, ma nad Martinem tę przewagę, że nigdy nie pozwolił sobie popaść w rozwlekłość i nieludzkie mnożenie niepotrzebnych wątków, co Martinowi się w ostatnich tomach zdarza. Za to Martin potrafi pisać efektowniej i błyskotliwiej. Niemniej trochę mi przykro, ilekroć czytam, że Martin odnowił fantasy, wprowadził doń obyczajowy realizm itp. itd. Cook zrobił to wszystko znacznie wcześniej.
Po takim wstępie recenzję Drogi zimnego serca powinienem zawrzeć w trzech zdaniach, bo już przekroczyłem wszelkie limity.
Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że raczej na pewno nie jest to ostatni tom cyklu. Teoretycznie mógłby się on tak skończyć, ale Cook ukazał w tym tomie zbyt wiele tajemnic do odkrycia. W wywiadach z pisarzem pojawiały się zresztą informacje, że coś tam jeszcze się pojawi.
Te okładki – w stylu charakterystycznym dla nowych wydań Cooka, czy będzie to Czarna Kompania, czy Imperium Grozy, czy delegatury Nocy – mają swój klimat. I nawet mogę się domyślić kto na niej jest. Nie zmienia to faktu, że też mogłaby pasować do połowy powieści fantasy. Niemniej lepsze to niż laska w pancernym bikini. Nie, żebym miał coś do lasek w pancernych bikini. Ale mogę sobie takie oglądać w grach i komiksach.
Ja na ten tom czekałem zbyt długo. Może nie dwadzieścia lat, ale wystarczająco wiele, by pogodzić się z faktem, że dość ponure zakończenie powieści Nadciąga zły los jest ostatecznym. Do świata Imperium Grozy powracałem więc bez specjalnych ekscytacji, choć trochę cieszyłem się, że jest nadzieja, iż Bragi Ragnarsson nie skończy tam, gdzie utknął na ponad dwie dekady. Kłopot w tym, że nie przypomniałem sobie lektury poprzednich tomów i w efekcie momentami nie bardzo wiedziałem kto jest kim w powieści. A to miało takie konsekwencje, że zupełnie nie przejmowałem się połową wątków i losami połowy postaci. Tam, gdzie pojawiali się najstarsi dla cyklu bohaterowie – Ragnarson, Król bez Tronu, Varthlokkur, tam czytałem z prawdziwym zainteresowaniem. Tym bardziej, że Haroun zachowywał się tak, jak to on potrafi, a Bragi zaczynał wracać do formy. Tu warto wspomnieć o jeszcze jednej charakterystycznej dla Cooka rzeczy, rzadko obecnej w innych seriach fantasy – jego bohaterowie się starzeją. Niektórzy bohaterowie Czarnej Kompanii potrafili umrzeć po prostu ze starości. Bragi (jak kiedyś Konował) łapie zadyszkę. Varthlokkur miewa problemy z pamięcią (to akurat nie dziwne, zważywszy, że czarownik żyje coś z tysiąc lat, jeśli nie więcej), Haroun jest z nich wszystkich w względnie najlepszej formie, ale nawet on bywa zmęczony psychicznie i traci z oczu cel swojego życia (zabił już prawie wszystkich do zabicia, tronu wyrzekł się sam, a stare nienawiści przygasły).
Imperium Grozy nigdy nie było napisane równie wartko jak Czarna Kompania. Może w środkowych tomach, traktujących o młodości Ragnarsona i Harouna cykl nieco przypominał CK (poniekąd dlatego, że Ragnarson był najemnikiem). Poza tym był cięższy i mroczniejszy. Jego bohaterowie zbyt często upadali i zdradzali by dało się ich bezwarunkowo lubić, zabrakło na pewno opisującego ich losy kronikarza w typie Konowała, darzącego wszystkich swoich braci bezwarunkową miłością (nawet tych, za którymi nie przepadał). Zabrakło dodającego lekkości sarkazmu w narracji. A że Cook będąc autorem pod wieloma względami oryginalnym i ciekawym do wirtuozów pióra nie należy, to Imperium Grozy mogło wielu zniechęcić. Także tym, że pod względem losów bohaterów bywało bardzo ciężkie. Martin może się schować. Jego bohaterowie giną, czasem w okrutny sposób, ale póki co, nie zdradzają swoich by próbować zabić swych najlepszych przyjaciół. Bohaterom IG przytrafiały się nawet takie upadki.
Dla porównania – drugi tom przygód Garretta w wydaniu Maga.
To cykl dla tych, którzy lubią fantasy i gotowi są zaryzykować lekturę czegoś niecodziennego. Dla mnie Imperium Grozy to poniekąd eksperyment, cykl wyprzedzający tzw. “swoje czasy”, nie w pełni udany – kiedyś było na niego zbyt wcześnie, dziś jest chyba za późno, to, co w 1979 było szalenie nowatorskie dziś już czytelnicy wychowani np. na Martinie i Abbercrombiem mogą uznać za oczywiste i nie zauważyć, że Cook w IG idzie dalej i mocniej. Co ciekawe w Drodze zimnego serca widać także, że kombinuje z konstrukcją świata. Nie tylko powraca do znanej z Czarnej Kompanii koncepcji wieloświata (na upartego można by się zastanawiać, czy oba cykle nie należą do tego samego multiversum), ale odsłania własne koncepcje magii pod pewnymi względami przypominające technologie oparte na odmiennej fizyce. Zdaję sobie jednak sprawę, że fascynujące mnie światotwórstwo niekoniecznie musi interesować innych.
Z pewnością nie ma sensu sięgać po Drogę zimnego serca, jeśli nie zna się poprzednich tomów. A czy warto sięgać po owe poprzednie tomy? Podobno są tacy czytelnicy, którym się one nie podobały. Podobno istnieją nawet tacy, którym nie podobała się Czarna Kompania. Ja w tym drugim cyklu jestem zabujany na amen, a pierwszy bardzo lubię. A jeśli odpalicie Fallouta 1 lub 2, to możecie spróbować poczytać Cooka w trakcie turowej walki waszej karawany z bandytami. Ja tak czasem robiłem. Dwie wielkie przyjemności w jednym.
No, w końcu. To już wszyscy widzieli? 😉
Also za dwa dni latobranie.
@Nitek
O rany. To on pisze takie cegly i jeszcze oprocz tego piec costamow na piatki ? Szacun 🙂
@Obledny
i luźne 5k znaków na wtorek 😉
@Obledny
Ma czas w trakcie turowej walki karawany z bandytami.
@Nitek
To mi nie wejdzie do Kindla 🙁
@aihS
musisz mieć większego
@aihS
Właśnie, Bosman, ebook jest/będzie? Podaj numer konta a ja ci maila na wrzucenie .mobi i obaj będziemy zadowoleni. 🙂
@projan
Na razie nic mi nie wiadomo o ebooku. EDYTA: pozostałe książki z tej serii mają, więc i tu się pojawi, ale terminu jeszcze nie znam. Wydawca bardzo się starał zdążyć z tradycyjną wersją na Polcon, ebook chwilę poczeka.
@bosman_plama
Horyzonty Zdarzeń? Mają.
@aihS
Zdążyłem zmienić tekst, bo sprawdziłem:).
@bosman_plama
Dostałem cynk, nie będę pokazywał palcem, ale od tego pode mną, że premiera ebooka to 26.08.2015
@aihS
Dlaczego kłamiesz?
😀
@jaGrab
Nie wiem dlaczego.
Wersja dla papierowo wykluczonych
http://www.publio.pl/niebianskie-pastwiska-pawel-majka,p125832.html
@aihS
Wersja dla papierowo wykluczonych, co nie mają tyle hajsu co aihS:
http://woblink.com/e-book,katalog-rebis-niebianskie-pastwiska-pawel-majka,21414
Poza tym promocja na serię “Horyzonty zdarzeń”.
@furry
Najlepiej poczekać aż wrzucą do bundla bookrage. Cebulowy Zajdel.
@Nitek
Doskonały tekst łączący mistrzowskie inspiracje: rozmach space opery Petera F. Hamiltona metafizykę Franka Herberta i twardy realizm wojny spod znaku Glena Cooka.
We wszechświecie dogasa największa wojna, jaką pamięta ludzkość. Zrujnowano całe systemy. Wraki dziesiątek orbitalnych miast spadają na ruiny spustoszonych planet. Związek Wspólnych Przestrzeni szykuje się do odbudowy po zdławieniu wojny domowej. Niedobitki pokonanych starają się przetrwać, zwycięzcy zaczynają już walczyć między sobą o łupy.
Na tle zgliszczy korespondent wojenny szuka dla siebie nowych, mocnych tematów. Prywatny detektyw przyjmuje enigmatyczne zlecenie. Generał przegranej strony daje się ponieść rozpaczliwej nadziei dla siebie i swoich żołnierzy. Garstka teoretycznie zwycięskich weteranów odkrywa, że nowi liderzy skazali ich na zagładę – Pniak, Pies i Rachuba zostają uwikłani w wielką politykę i wyruszają na poszukiwanie zaginionej floty. Wojna pokaże jeszcze pazury, wszyscy oni spotkają się w ogniu walki. Niektórzy zaś odkryją, że śmierć to dopiero początek.
@furry
Kurde, streszczenie całej powieści! Jak dodam, że są laski, to już właściwie wszystko;).
@Nitek
Dlaczego google pokazuje też inną okladkę? Concept czy było wydanie kolekcjonerskie?
To całość czy początek cyklu (coś tam piszą internety o 3 tomach :P)
@jaGrab
Inna okładka, to chyba jakaś robocza. Jest tylko jedna słuszna. O trzech tomach pierwsze słyszę. Myślałem o piętnastu;).
@bosman_plama
Uff, a już się bałem, że się skończy na ‘zwyczajowych pięciu’.
Nowy tom zamówiony i już do mnie leci pocztą 🙂 Ale jestem podjaranyyyy 😀
a kto tłumaczy nowe IG bosmanie ? nie ma takich kwiatków jak w trzecim tomie delegatur nocy gdzie nawet część imion/pseudonimów pozmieniali…
ps: jak już marzenia się spełniają (kolejny tom IG) to liczę, że ktoś się zlituje i Garrett’a też odnowi i zacznie tłumaczyć dalej.
EDYTA: w ciemno do Cooka dobrałem Django Wexler i 2 tomy serii – ktoś czytał, albo coś słyszał ? Gwiazdek dużo zbiera 😛
@emperorkaligula
Z tłumaczami Cooka jest, niestety, jazda. Choć pierwsze tomy nowych wydań CK tłumaczyli ci sami ludzie co starych, to pozamieniali imiona i te, które dawniej były tłumaczone, teraz czasami już nie są i na odwrót. Albo są tłumaczone inaczej. Nie sprawdziłem nazwiska tłumacza Drogi…, ale trafiłem w tekście na wpadkę, która trochę mną potrzepała. Nie była to wtopa na miarę: “granicę tego państewka dałoby się objechać rowerem w dwa dni” (czy jakoś tak, istotny jest ten rower), co brzmi raczej kuriozalnie w powieści fantasy, ale coś w tym stylu. Inna sprawa, że nie sprawdziłem oryginału, może to nie wina tłumacza, a autora?
@bosman_plama
Mam na półce stare IG i nowe. Teraz jak już jest “Droga” to walnę całość na nowym wydaniu… zobaczymy czy będzie bolało :/
@emperorkaligula
Tu jestem nieobiektywny. Parę lat temu, jak wydawca chciał coś ode mnie, posłałem mu do wyboru dwie rozpoczęte powieści – “Pokój Światów” i coś, co nosiło roboczy tytuł “Awanturnicy” i stanowiło fantasy oparte z grubsza na kampanii egipskiej Napoleona. Wydawca wybrał PŚ, bo tamto drugie za bardzo mu się kojarzyło z cyklem Cornwella o Sharpie.
No i teraz nie ma już sensu kończyć tego drugiego (choć BookRage wyraził zainteresowanie).
Tak więc czytałem pierwszy tom Wexlera i zgrzytałem zębami.
O ile Czarną Kompanię mogę czytać od początku raz na pięć-dziesięć lat, o tyle Imperium Grozy pozostawiło po sobie pewien niesmak (może też dlatego, że musiałem kiedyś pisać recenzje poszczególnych tomów, w miarę jak wychodziły). Zwłaszcza, że pierwszy tom wydany w Polsce (najwcześniejszy napisany przez autora) zakrawał na grafomanię. Nigdy więcej do Imperium Grozy nie wróciłem, podczas gdy Czarną Kompanię przetrawiłem (literacko, nie dosłownie) kilka razy.
P.S. Bosmanie, czy chcesz następną porcję książek? Znowu muszę zrobić miejsce (żona naciska :).
@ixtern
Uch. Nie będę jej miał gdzie zmieścić, obawiam się. Choć zrobiłem ostatnio przemeblowanie. Ale po przemeblowaniu zrobiłem zakupy…
Twoja przemiła żona chyba nie naciska, tylko wywiera na Ciebie wpływ przy pomocy uroku, nie?:).
@bosman_plama
A co z tym klubem SF?
@ixtern
Taki był plan. Ale ostatecznie okazałem się wstrętnym sępem i wszystkie te klubówki zostawiłem sobie:). A byłbyś skłonny oddać te swoje knigi klubowi?
@bosman_plama
Oczywiście, że byłbym. Daj znać, co i jak.
@ixtern
Ok. To ja do nich zagadam i jakoś się umówimy:).
Tymczasem na fejsie dyskusja na temat: “czy jak lubisz Wiedźmina, to musisz lubić Michaela Jacksona” trwa. Dyskusję zapoczątkował, nie do końca świadom co robi, Obledny. Większość jej uczestników napisała, że lubi Wiedźmina z MJ nie. Ale pojawił się już tez głos: “za moich czasów to była muzyka, a teraz jest chłam”.
@bosman_plama
No wez daj jakis link. Jestem dyskusyjnym demiurgiem bez dostepu do dyskusji 🙂
@Obledny
https://www.facebook.com/groups/135738631547/10152919191941548/?notif_t=group_comment_follow
@bosman_plama
Doczytałem do pana ‘W tamtych, “dawnych” czasach zarówno muzyka jak i literatura (ale nie tylko one) stały na niezaprzeczalnie dużo wyższym poziomie niż obecnie.’ i stwierdziłem że wystarczy internetów na dzisiaj.
@maladict
Tak, to był niezaprzeczalnie jeden z tych tekstów, na jakie czekam, by odetchnąć z ulgą i zająć się czymś innym:).
Hie hie hie, sprawdźmy.
Wzywam znawce mojego gustu! Lemonie, czy ten autor mi się spodoba?
^_^
@Revant
Nie mam pojęcia. Ludzie najróżniej reagują na styl Cooka. Na jednym biegunie masz bosmana, na drugim typów twierdzących, że nie wiedzą, jak coś takiego można czytać (i mówię tu o fanach fantasy). Znowu muszę odesłać do próbek w necie. (Moje zaś gusta pokrywają się z bosmanowymi, mniej więcej). 🙂
@lemon
Z twoim avatarem to czuję się jakbym przyzywał jakiegoś demona i słuchał jego rad 😀 dzięki za pomoc 😉
U mnie Cook nigdy nie chwycił. Czytałem kilka pierwszych tomów Kompanii, do tego Sweet Silver Blues… Kompania w porządku, ale zachwytu nie było. Klimat fajny, ale fabuła czy postaci jakoś gęsiej skórki nie wywoływały. Garret to już całkowicie “meh”, ale nigdy nie przepadałem za kryminałami.
No, ale ja Furry’emu polecałem Feista, więc nie można moich opinii brać na poważnie 🙂
@Fantus
Feistowi zawdzięczamy fajną grę. Ale powieści to on, jak dla mnie, napisał ciut za dużo. A może nawet nie tyle powieści, co cykli i podcykli. Mam z nim ten sam problem, co z Gemmelem – w pewnym momencie zacząłem się gubić.
@bosman_plama
Feist powinien był skończyć po pierwszych trzech książkach (czterech u nas) bo natworzył bytów ponad potrzebę w następnych książkach. Po kliku następnych tomach nie dało się tego czytać, pogmatwano bohaterów, czas, światy.
@Waldek-Mat
A cykl o Imperium? Co prawda pisał w kooperacji, ale uważam, że to za najlepsze co stworzył.
@Fantus
Przeczytałem tylko jeden tom, był bardzo dobry ale nie udało mi się dorwać następnych a teraz czytać Feista nie mam totalnie ochoty, należy do tych powieści które straciły dla mnie na wartości wraz z moim wiekiem, dużo lepiej się je czytało 15 lat temu.
@Waldek-Mat
Zgadzam się, choć napisałbym raczej, że czytało się je lepiej, gdy się MIAŁO 15 lat 🙂
Chociaż w sumie Imperium nawet dziś się broni. Magician już mniej…
@Fantus
Miałem wtedy koło 25 więc wciąż byłem młody i łykałem sporo tytułów jak młody pelikan.
@bosman_plama
Mała poprawka Bosmanie – zawdzięczamy mu WYBITNĄ grę 🙂
Betrayal at Krondor w 1993 był tym czym Wiedźmin 3 w 2015.
@Fantus
Masz rację.
@bosman_plama
Dwa najrzadziej spotykane słowa w internetowych dyskusjach 🙂
@Fantus
Feist dobry był w pierwszych kilku tomach. I w jakimś dalszym (czytałem przed wielu laty, więc nie pamiętam, w którym) był świetny opis kampanii obronnej, gdzie garstka powstrzymywała całą armię w oparciu o wcześniej przygotowane reduty.
@Fantus
No, ale ja Furry’emu polecałem Feista, więc nie można moich opinii brać na poważnie 🙂
Ale chyba już ustaliliśmy, że najprawdopodobniej jestem na Feista za stary, może gdybym miał 15 lat? No ale wtedy nie miałem jeszcze dostępu do internetu, a w bibliotece chyba nie mieli.
Czyli wychodzi na to, że powinienem przeczytać “Czarną kompanię”, w sumie już dawno się zabierałem, książka kurzy się na czytniku, ale miałem nadzieję, że wcześniej skończę Eriksona, żeby mi się nie mieszali z Podpalaczami Mostów. Zresztą obawiam się trochę, że Erikson zrobił to samo co Cook, tylko lepiej, czytałem dwa tomy Delegatur Nocy i, jak to ująłęś, “w porządku, ale zachwytu nie było”.
@furry
“Delegatury…” są, niestety, słabe. Dużo słabsze od CK.
Co do Eriksona zdania są podzielone. W moim przekonaniu nie zrobił lepiej. Za bardzo to rozwlekł. Za to istnieje problem, że po przeczytaniu Eriksona możesz mieć poczucie deja vu czytając CK, bo ja czytając “Ogrody Księżyca” odnosiłem wrażenie, że czytam plagiat (tylko gorzej). Potem się Erikson usamodzielnił, ale ten pierwszy tom… Uch. Kiedy pojawiła się tajemnicza niema dziewczynka cisnąłem książką o ścianę.
Po prostu pamiętaj, że Cook był pierwszy a Kruk i Jednooki wyprzedzili Sójeczkę i Szybkiego Bena i są trochę ich wujkami, w których Podpalacze Mostów nieco się zapatrzyli i brali z nich przykład.
Na szczęście style obu autorów są mocno inne. Cook stara się pisać szybko, wręcz skrótowo, lakonicznie. Potrafi być autoironiczny. Erikson więcej uwagi i miejsca poświęca konstruowaniu świata, podczas gdy Cook tylko go lekuchno szkicuje, wzorując się na na naszym zamiast wymyślać własny. Gdy Erikson stara się z rozmachem namalować tworzenie się nowych legend i bogów, Cook załatwia to jednym zdaniem i już się więcej sprawą nie przejmuje.
Z Cooka cenię najbardziej pierwsze trzy tomy Czarnej Kompani i pierwszych czterech Garretów. Czarna Kompania w następnym tomach się namieszała, choć przyznaję że czytałem to dawno temu, teraz po Jordanie i Martinie pewnie poszłoby łatwiej, ci to dopiero mieszają wątkami. W dalszych tomach Garreta zgubił się gdzieś ten specyficzny humor pierwszych tomów.
@Waldek-Mat
Pierwsze trzy tomy (i Srebrny Grot) CK są najlepsze. Ale ja lubię to, co dzieje się później – rozwój świata, relacje Pani – Konował – dziecko. Także zmiany kronikarzy mają klimat, w tym to, jak nowi kronikarze patrzą na starych (np. obserwowanie Konowała jako starego paranoicznego niedźwiedzia:) ). No i nostalgia ostatnich dwóch tomów jest niesamowitą siłą. A także samo zakończenie ostatniego (znów śmiałem się przy Czarnej Kompanii).
Wolałbym, by Cook niczego już nie dopisywał do tego cyklu. A dopisuje.
W przypadku Garretta rzeczywiście coś się dzieje z humorem w dalszych tomach – znika gdzieś jego lekkość, niektóre numery (np. papuga) sprawiają wrażenie dopisywanych na siłę. Do tego całość kręci się w miejscu, powtarzają się gagi. Ale lubiłem tamta paczkę, więc pewnie doczytam cykl do końca, co oznacza, że będę musiał ściągnąć tomy niewydane w Polsce.
@bosman_plama
Ostatnie dwa tomy – mój stan wiedzy na chwilę kupienia ostatniego tomu wydanego w Polsce – chyba nigdy u nas nie wyszły, nie wiem nawet bo książki z Maga wychodzą jakoś po cichu i ciężko je czasem znaleźć w księgarni. Jak wnioskuję również dopisał dalsze Garrety.
@Waldek-Mat
U nas wyszło siedem tomów z czternastu napisanych jak dotąd.
@bosman_plama
Ale się Cook rozpisał, będzie trzeba chyba poszukać wersji cyfrowych.
@Waldek-Mat
http://www.amazon.com/Chronicles-Black-Company-Series-Book-ebook/dp/B009WUG56M/
Po angielsku są zbiorcze wydania po trzy tomy, jak te książki od Rebisu.
@bosman_plama
Teraz jestem na 3 tomie CK (tym nowym) i dalej bardzo mi się podoba, ale muszę się nie zgodzić co do Srebrnego Grotu. Nie podobał mi się nawet trochę, wyglądało to tak jakby na siłę chciał domknąć kilka wątków i nic więcej IMO.
@Garett
A jednak parę lat temu, kiedy jeszcze chciało mi się śledzić rankingi na stronach fanów CK “Srebrny Grot” mieścił się wśród najpopularniejszych. Wygrywał zwykle “Cień w ukryciu”.
@bosman_plama
Oooo to mnie zdziwiłeś. No ale cóż o gustach się nie dyskutuje.
Czarna Kompania <3. Jak dla mnie prawdziwe arcydzieło, gdzie w sumie trudno pozostać obojętnym wobec kogokolwiek…szczególnie Jednookiego i Goblina :D. Już nie mówiąc, że gdy byłem pewien co się dalej wydarzy, to Cook pokazywał mi wielkiego faka i obracał świat do góry nogami
Hmm – Czarną kompanię uważam za świetną, cykl Garreta za fajny, ale Imperium grozy jakieś takie słabe i miałkie. Może faktycznie pora to przeczytać od początku, bo kiedyś utknąłem w połowie.
@Gileq
IG też uważam za najsłabiej napisany z cykli (choć może to wina tłumaczy). Podejrzewam, że Cook się na nim trochę uczył pisać cykle (pierwszy tom IG to chyba jego trzecia powieść w ogóle), stąd pojawia się tam czasem wrażenie chaosu. Z tym, że tam bohaterem jest raczej pewna historia, nie ludzie. Bragiego, który z czasem wyrasta na główną postać cyklu w pierwszym tomie prawie nie ma. Np. u Martina, który też pisze historię pewnego królestwa, fabuła jest jednak oparta na konkretnych bohaterach. Cook potrafi odsunąć bohaterów na bok, żeby zrobić miejsce dla historii. I nie zawsze mu to wychodzi.
Dopiero w ostatnich dwóch tomach te wszystkie historie, które sprawiają wrażenie wielkiego chaosu, układają się w całość – historii o pewnych powiązanych ze sobą ciągłymi wojnami królestwach i spiskach Gwiezdnego Jeźdźca.
No i cyklowi nie pomaga, w moim przekonaniu, to, jak Cook traktuje w nim bohaterów. To, co zrobił np. z Szydercą jest pod pewnymi względami fascynujące, ale zupełnie nie pasuje do fantasy. W fantasy się tak z postaciami nie postępuje.
Bosman przywołuje wspomnienia…
Czytać Cooka zacząłem wiele lat temu od Garretta (pierwszy tom w wydaniu Alfy, dopiero po latach dorwałem następne, w lengłydżu), później dopiero przeczytałem pierwsze tomy Czarnej Kompanii (ostatecznie skompletowałem to nowe, 4. tomowe wydanie – i wściekałem się na zmianę tłumaczenia). Chyba Garrett podobał mi się bardziej – albo tłumaczenie było lepsze, albo styl autora mniej chropowaty (co bynajmniej nie znaczy, że CzK była zła – była inna). Za to Imperium Grozy odpuściłem nie skończywszy pierwszego tomu – nie dało się tego czytać.
Poza tym stwierdzam, że jeśli chodzi o połączenie fantasy i kryminału to jednak Dresden Jima Butchera jest lepszy (choć ostatnie tomy są mało kryminalne).
Nieczęsto wklejam coś o polskich sportowcach, ale 😀 http://www.independent.co.uk/sport/general/athletics/pawel-fajdek-polish-champion-pays-taxi-fare-with-world-athletics-championship-hammer-gold-medal-after-getting-hammered-in-beijing-10470653.html
@Nitek
Osobiście słyszałem na TVN24 dementi wprost z Pekinu. Taksówkarz zrobił sobie zdjęcie z Polakiem i medal został zwyczajnie w aucie. Oddalam ten artykuł 😉
@PeteScorpio
TVN kłamie.
@aihS
Goblin, czy to ty? 😛
@aihS
Mówisz, że ktoś podszył się pod pana Czesława Zapałę (epic) menedżera Fajdka?! O ja łatwowierny…
W sumie wyjdzie z tego ciekawa urban legend i może kiedyś przeczytamy w biografii Pawła Fajdka jak było na prawdę 😉
@PeteScorpio
Został po nim tylko medal.
#pdk
Czarna Kompania wstrząsnęła mnie swoją ponurowatością (z 15l temu) i przez X tomów nie mogłem się doczekać happy-endu i powrotu niedobitków do domu.
Wspomniany tu na marginesie Garret wymiatał ( też z dwie dekady temu połączeniem noir, świata rodem z Terrego Prachetta i narracji a’la Sapkowski – przynajmniej tak pamiętam czytane przy (za) dużej liczbie zimnych pliki txt zassane z SoulSeeka. Hmmm, może czas na jakieś bundle z Amazonu…
@/mamrotha
Czy, tak klasycznie, czyli z innej beczki, mógłbym poprosić o rekomendacje książek podobnych do Lewej Ręki Boga?
Bardzo odpowiadał mi zarówno styl, świat jak i taktyczno-militarne strategie poruszane w sadze.
Analogicznie odpowiadały mi wątki poruszane w pochodnych Gry Endera – o ile większość z nich była, oględnie rzecz nazywając, trudna do przebrnięcia, kwestie taktyki i długofalowego planowania uważam za jedne z ciekawiej opisanych.
Z góry dziękuję za rekomendacje 🙂
Czarna kompania. 🙂 Mój ukochany cykl odkąd się z nim spotkałem bodajże około 1997 czy 1998. Przeczytany już pewnie z kilkanaście razy 🙂
Garret fajny ale ja ogólnie bardzo lubię połączenie kryminału z fantastyką.
A IG nie skończone :/ ale przypomniałeś i dziś robię kolejne podejście 😉