Rzut okiem – Kobo mini

mokraTrawa dnia 11 września, 2013 o 15:23    18 

Ponieważ temat czytników pojawia się dość często na Gikzie (najczęściej prośby o porady jakie urządzenie kupić) postanowiłem wykorzystać okazję i napisać recenzję Kobo mini.

W ręce Kobo Mini wpadł mi przypadkiem. Pojechałem na szkolenie, gdzie na każdego czekał czytnik z porcją materiałów i książek. Po pierwszym spojrzeniu nie byłem zbyt optymistycznie do niego nastawiony, głównie przez to że jest taki mały. Doszedłem jednak do wniosku, że zanim komuś go podaruje (z mojego Kindla nie zrezygnuję za nic) dam mu szansę i podzielę się z Wami wrażeniami.

kobomini-overview-likeprint-de

Ramka i obudowa są zaokrąglone wykonane z matowego plastiku. Podczas użytkowania światło nie odbija się od obudowy, co sprzyja komfortowemu czytaniu. Na przednim panelu nie ma żadnych przycisków, widzimy tylko logo producenta pod ekranem. W dolnej krawędzi znajduje się gniazdo microUSB, służy do ładowania i wgrywania książek. Górna krawędź posiada przesuwany włącznik i diodę sygnalizującą start urządzenia. Całość jest bardzo solidnie wykonana (zaskoczony byłem), nic nie trzeszczy i nie skrzypi. Nie ma się wrażenia że drobnostka rozwali urządzenie na kawałki.
Do ciekawostek należy wymienny tylny panel obudowy, do kupienia w kilku kolorach. Wykonany jest z gumowego plastiku co umożliwia trzymać urządzenie pewniej w rękach.
Wymiary 102 x 133 x 10 mm przy wadze 134 g. Ekran ma 5 cali.

Czytnik posiada ekran dotykowy E-ink Vizplex V110 i poza włączaniem i wyłączaniem, sterowanie odbywa się dzięki niemu. Niestety system idealny nie jest, czasami trzeba uderzyć dwa, trzy razy żeby strona się przewróciła, a czasami dotkniemy włosem i już reaguje. W Kobo można zdefiniować obszar ekranu, który będzie reagował na zmianę strony. Może to być połowa, lub 2/3 strony. Ma rozdzielczość 600×800 i kontrast podobny do konkurencji, czytanie jest bardzo wygodne i oczy w ogóle się nie męczą.

P5210006_clipped_rev_1

Mini posiada 2 GB pamięci i nie można jej w żaden sposób rozszerzyć. Dla użytkownika dostępne jest około 1,3 GB, resztę zajmuje system operacyjny.

Książki wgrywamy za pomocą kabla microUSB. Gdy podłączymy czytnik w trybie dysku można wgrywać publikacje, chociaż ja miałem z tym problemy i raczej nie polecam tego rozwiązania. Nie wiem dlaczego nie działa to u mnie, ale jak patrzyłem na forach nie jestem jedyny. Lekarstwem jest Calibre z którym czytnik współpracuje bardzo dobrze. Kobo posiada także własną aplikację, ale nadaje się ona tylko do konta na kobo.com, gdzie są tylko książki tam zakupione. W Polsce nie ma sensu tego nawet instalować, bo i tak żadnej książki się nie uda zakupić (o ile wiem jest problem z polskimi adresami). Dla testów kupiłem w Niemczech i wszystko poszło sprawnie i bezproblemowo.

P5210007_clipped_rev_1

Można także wgrywać nasze kochane publikacje poprzez wifi z konta np na Dropboxie. Żeby to zrobić trzeba uruchomić przeglądarkę – menu w prawym górnym rogu ekranu, dalej przycisk settings a następnie Extras i WEB BROWSER. W oknie przeglądarki wpisujemy http://m.dropbox.com. Logujemy się na dropie i widzimy nasze książki. Wybieramy interesującą nas pozycję, wskazujemy ikonę opisaną jako share link a następnie download, potwierdzamy i można czytać.

Obsługa czytnika jest bardzo prosta i intuicyjna. Urządzenie nie obsługuje języka polskiego. Interfejs można podziwiać po angielsku, francusku, niemiecku, hiszpańsku, holendersku, japońsku, włosku lub portugalsku. Zainstalowanych jest także 13 słowników, jednak polskiego brak. Są jakieś aplikacje jak szachy, czy sudoku, ale nie korzystałem z nich. Przeglądania www nie polecam, nie warto się użerać, gdyż jak to w przypadku czytników bywa nie jest to zbytnio funkcjonalne.

Najważniejsza kwestia jak się czyta? Powiem tak – jestem mile zaskoczony. Przez małe wymiary miałem obawy, że będzie strasznie uciążliwe, ale nie odczujemy żadnych negatywnych skutków. Ekran jest bardzo czytelny praktycznie w każdych warunkach (poza ciemnością). Rozpoznaje EPUB, PDF, JPEG, GIF, PNG, TIFF, TXT, (X)HTML, RTF, CBZ, CBR. Z większością radzi sobie znakomicie, epub to prawdziwa przyjemność. Przeczytałem kilka książek w trakcie testowania i nie było żadnych problemów. Nie zostawały elementy z poprzednich stron, nie napotykałem problemów z otwieraniem plików, strony zmieniają się szybko i płynnie.

Zupełnie inaczej jest przy plikach pdf. Odczytywanie ich to katorga i urządzenie sobie zupełnie nie radzi. Pliki otwierają się wieki, nawigacja i wyświetlanie leży i kwiczy. Jeżeli używacie ich na codzień jak ja, to Kobo mini nie jest niestety czytnikiem dla Was.

Po otworzeniu książki możemy ustawiać wielkość czcionki, odległości między liniami czy marginesy. Ciekawostką jest opcja wgrania własnej czcionki.

Według producenta bateria ma trzymać miesiąc (oczywiście bez włączonego wifi) i tak gdzieś będzie. Czytam od 2 do 5 godzin dziennie, w zależności od dnia i po prawie 3 tygodniach nie muszę jeszcze ładować, a bateria ma zapas. Między sesjami czytelniczymi urządzenie jest uśpione nie wyłączane. Ładowanie odbywa się przez podłączenie do komputera.

kobomini-overview-powerful02-de

Kobo Mini zaskoczył mnie pozytywnie. Ładny, zgrabny czytnik z zaskakująco solidnym wykonaniem. Dzięki swoim małym wymiarom można nosić go zawsze przy sobie, spokojnie mieści się w kieszeni spodni, czy wewnętrznej kieszeni kurtki. Podczas czytania trzymałem go często jedną ręką i nie miałem problemu ze zmianą stron, a dzięki małej wadze nie czułem zmęczenia. Dużym plusem (o ile nie największym) jest śmiesznie niska cena, u mnie w sklepach to 39 euro (w promocjach chodzi po 30). Jeżeli nie używacie pdfów i nie przeszkadza Wam, że czasami trzeba więcej niż raz klepnąć przy zmianie strony to można śmiało sięgnąć po to urządzenie. Ja wracam do mojego Kindla, ale nie będę miał wyrzutów sumienia, że dam komuś urządzenie które będzie przeklinał codziennie.

Tylko dwa zdjęcia zrobione są przeze mnie, bo aparat odmówił mi posłuszeństwa, pozostałe pochodzą ze strony producenta.

Dodaj komentarz



18 myśli nt. „Rzut okiem – Kobo mini

  1. aihS Webmajster

    Już myślałem, że to nius o Kindlu za 49€ (210zł) na amazon.de
    Niestety nie wysyłają do Polski.

    Co do Kobo to 5” wydaje mi się świetnym rozmiarem dla czytnika używanego poza domem, myślę tu głównie o czytaniu w komunikacji.

    1. mokraTrawa Autor tekstu

      @aihS

      No jest wygodne, czytałem jedną ręką, drugą trzymając się np poręczy i zero zmęczenia. Lekki jak piórko jest i najczęśćiej nosiłem go w tylnej kieszeni spodni. Gdyby prawidłowo czytał pdfy to byłby świetnym zakupem, ale tak ….

  2. bea

    A ja, jako miłośniczka książek (papierowych) zastanawiam się tylko nad tym, kiedy ( i czy w ogóle) przyjdzie w moim życiu taka chwila, że zapragnę posiadać coś takiego jak czytnik:) Abstrahując już od tego, jestem tak masakrycznie nienowoczesna, że nawet nie wiem jak go używać i co miałabym na nim robić. Czytać? Ale jak? i co ? I … ile takie czytanie kosztuje?

    1. jaGrab

      @bea

      a to już zależy od tego co czytasz, generalnie wszystkie popularne nowości wychodzą w cenie zbliżonej do książki papierowej, za to szybciej tanieją a w zasadzie szybciej trafiają do różnych promocji więc jeżeli nie pili to można kupić je taniej

    2. urt_sth

      @bea

      O ile się nie korzysta z wypożyczalni, to istnieje ten punkt graniczny w którym książki przestają się mieścić. Jakiś czas można je magazynować w pudłach, pawlaczach, piwnicach, garażach. Można robić półki pod zabudowę całych ścian, ale koniec końców przyjdzie taki moment gdzie albo trzeba będzie się książek wyzbywać (a co jak zapragniemy sięgnąć po nie znowu?) i wtedy nowy wspaniały świat elektronicznych gadżetów przychodzi nam z pomocą.

      Drugą sprawą jest nieporęczność książki (można książek w formie fizycznej nie lubić, ale takiej opcji jeszcze nie spotkałem, przy założeniu że jednak lubi się czytać).
      Weźmy dla przykładu historię czarnej kompanii i wędrowne wypady w góry…, bądź poranny ścisk w komunikacji, lub dyskretną damską torebkę (tak do 15l pojemności).

      Najlepiej mieć swoje ulubione książki w wersji papierowej (nie dotyczy osób dla których wszystkie są ulubione) i jednocześnie e-czytnik dla całej reszty.

      1. furry

        @urt_sth

        Można też kupić dom 🙂

        I można książek w formie fizycznej nie lubić. Życie mnie nauczyło nie lubić książek z biblioteki, zwłaszcza tych starszych, pachnących… dziwnie. Nie mówiąc o podkreśleniach czy plamach niewiadomego pochodzenia. Albo ponownym klejeniu grzbietu, z zerowym lub ujemnym marginesem wewnętrznym.

        Hm, w sumie mogę coś napisać o ebookach, z silnym skrzywieniem w stronę amazonu. Jeśli ktoś nie wywali, jak newsa o hamburgerze.

          1. furry

            @urt_sth

            E, żadne tam świństwa. Chodziło o publiczne zjedzenie hamburgera złożonego z włókien mięśniowych w 100% wyhodowanych in vitro, w laboratorium, z komórek macierzystych. Taka przyszłość kulinarna, kiedy prawdziwe mięso zwierząt będzie dostępne dla nielicznych, za grubą kasę, czyli myślę że już wkrótce.
            http://en.wikipedia.org/wiki/In_vitro_meat#First_public_trial

            Ale widocznie ktoś tu jest weganem-terrorystą i poczuł się urażony. Hamburger nie był z koniny, ale w świetle ostatnich afer może ten ktoś wolał dmuchać na zimne?

            I czy jedzenie tak wyhodowanego ludzkiego mięsa jest ludożerstwem?

            1. urt_sth

              @furry

              W sensie etycznym czy biologicznym. Jedzenie białek własnego gatunku na zdrowie nie wychodzi, więc pozostawmy wersje że jednak jest ludożerstwem.

              Trochę przystudziłeś mój entuzjazm wyjaśnieniem. Liczyłem na takiego miksa “uniwersalnych urządzeń sanitarnych” Makbetona z “pożytecznym terrorystami” Goblina. Nie, żeby komórki macierzyste nie stanowiły problemu etycznego, ale jak by nie patrzeć to już teraźniejszość.

              Tak z drugiej strony ile spośród Was (bezpośredni znajomi się też liczą) płaci za przechowywanie krwi pępowinowej?

        1. aihS Webmajster

          @maladict

          Mój kolega zmienił nastawienie do ebooków i trzymania cyfrowych dokumentów w chmurze po pożarze mieszkania. Jednego dnia miał książki, następnego już nie.

          Być może fajną praktyką byłoby gdyby do każdego egzemplarza papierowego wydawca dorzucał wersję cyfrową, ale to raczej marzenie nawet jeżeli koszta poniesione z tej okazji byłyby pomijalne. Książki i tak składa się na komputerach i to w raptem 2-3 programach. Każdy z nich potrafi eksportować do epub chociażby więc tak naprawdę kosztów przygotowania ebooka nie ma żadnych. Nie rozumiem też skąd biorą się opóźnienia w wydawaniu cyfrowych wersji lub ich totalny brak. Pewnie odpowiedzi należy szukać pod tajemniczym terminem “polityka wydawnicza”.

Powrót do artykułu