Ponoć minęło właśnie dziewiętnaście lat od ukazania się Knights of the Old Republic. Trochę szok, prawda? Przecież my wszyscy dopiero co ukończyliśmy dziewiętnaście lat.
Być może wiecie, bo chyba już to pisałem – jestem odbiorcą powracającym. Wracam do powieści, filmów i gier. Wiadomo, najczęściej do Fallouta (gry), Czarnej Kompani (powieści) i Szklanej Pułapki (filmy, prawie obowiązkowo na Święta). Może dlatego nie nadążam z najnowszymi grami? Bo ciągle mam na każdym z komputerów Fallouta, Icewind Dale, Cywilizację 2, Disciples. A często także KotORy.
Nie zagrałem w tę grę od razu po jej ukazaniu się, raz z braku konsoli, a dwa bo najpierw podzespoły mojego komputera musiały do niej dorosnąć. Lipcowe urodziny odnoszą się zresztą do premiery konsolowej a nie pecetowej, ta nastąpiła około pięciu miesięcy później. Szmat czasu! Recenzje w pismach dla konsolowców zdążyły już wystygnąć, nim pecetowa brać mogła sięgnąć po grę. A miały z czego stygnąć, bo prawie wszyscy, o ile pamiętam, się tą grą zachwycali.
A było się czym zachwycać. Nie pamiętam już, czy grafika była wówczas bardzo super nowoczesna, czy mniej. Dla mnie potrafiła zapierać dech w piersiach, zwłaszcza na pustyni, gdzie niemal czułem gorąco bijące od piasku. Widok Ebon Hawk uciekającego przed myśliwcami Sithów, też robił wrażenie. Jednak to nie grafika stanowiła dla mnie o sile tej gry, ale przede wszystkim historia. Wplecenie indywidualnych losów bohatera (a jeśli ktoś chciał, to bohaterki) w wojenną opowieść, poprowadzenie jej przez urozmaicone lokacje (niesamowite – akcja Gwiezdnych Wojen nie musi toczyć się przede wszystkim na pustyni!) to już było coś. Ale dorzucono nam wcale niekoniecznie jednoznacznych towarzyszy (o głównym bohaterze nie wspominając) i wspólnie z nimi kazano wykonywać zadania, obejmujące tak walkę, jak i dyplomację czy śledztwo. Balans toczenia bojów i dyskusji też był, w moim przekonaniu, znakomicie wyważony. A w połowie gry przywalono nam zwrotem akcji, który wprawdzie dało się przewidzieć, lecz który dla wielu był przykładem jak przywalić graczowi fabułą w grze.
Co – z dzisiejszej perspektywy – może najważniejsze, fabułę osadzono w świecie równocześnie znanym nam i nieznanym. Wtedy może nie wydawało się to specjalnie odkrywcze. Ale dziś, kiedy oglądamy bez końca historie opowiadające nam o tym, co działo się między I a IX epizodem gwiezdnej sagi, wymyślenie Starej Republiki z jej problemami zasługuje na oklaski. Zdaje się, że twórcy gry nie mieli wyjścia – Lucas i spółka nie chcieli dzielić się tym kawałkiem tortu, gra ukazała się w trakcie gdy na ekrany wchodziły epizody I-III (1999, 2002, 2005) i Lucas nie chciał dzielić się wiedzą o fabule, nie chciał też by ktoś mu w niej majstrował w trakcie, gdy on kręci filmy ustawiające historię świata. Jakie nie byłyby przyczyny, efekt wyszedł znakomicie! Zamiast snuć się po ciągle tych samych pustyniach (jak nowe filmy i seriale) z cieniem tego czy innego Skywalkera nad głową, dostaliśmy zupełnie nową opowieść.
I to jaką! Nie wiem, jak wy, ale ja wpadłem w nią po uszy. Od samouczkowego przedzierania się przez abordażowany statek, przez włóczenie się po obcym mieście i jego podziemiach, przez ukradzenie drugiego najfajniejszego statku w Galaktyce, czyli Ebon Hawk (z czasem stał mi się bliższy od Sokoła Millenium, bo Hawkiem sterowałem!). A wizyta na planecie Sithów i szkolenie u nich? To dopiero było powiększenie świata Gwiezdnych Wojen! W tym zresztą, poza fabułą, widziałem jedną z największych zalet KotOR – pozwalała nam na igranie z perspektywą. Pierwszy KotOR jeszcze dość ostrożnie podchodził do tematu postawy Jedi. Mogliśmy się zastanawiać na ile Zakon miał rację w wojnie z Mandalorianami i czy Raven nie mógł (nie mogła) mieć trochę racji. Spotykaliśmy też Jolee Bindo, czyli eksdżdaja, którego stosunek do reguł zakonu był krytyczny, choć sam Jolee nie porzucił Jasnej Strony. Dopiero druga część poszła dalej, tam spotkaliśmy się z czarną niewdzięcznością ratowanych przez nas Jedi, mogliśmy obserwować co zwyczajni ludzie myślą o Zakonie. No i w dodatku szkolił nas Sith (ups, spoiler), który zresztą musiał ratować nas przed mistrzami Jedi (ups, znowu spoiler). Po KotOR, a zwłaszcza KoTOR2, dużo krytyczniej patrzyłem na Jedi. W pierwszych Gwiezdnych Wojnach (IV-VI) to przede wszystkim Kenobi i Yoda, a w końcu Luke, czyli fajne typy walczące z systemem a równocześnie nieuwikłane w politykę. Łatwo ich polubić i uwierzyć w niewinność i świetlistość ich idealizmów. W epizodach I-III już tak wesoło nie jest, a KotORy wprost pokazują cienie Zakonu.
Polubiłem tamten świat, tamte przygody, tamte postacie. Pomimo wielokrotnego przejścia gry, nigdy ostatecznie nie zostałem Sithem, choć zdarzało mi się igrać z Ciemną Stroną, żeby zobaczyć jak zmienią się dialogi i jakie nowe zadania dostanę. I zastanawiam się teraz, czy – z mojego punktu widzenia – nie jest to najlepszy komplement, jaki może spotkać grę: polubiłem ją. To wcale nie zdarza się często, bo mogę się przy różnych grach świetnie bawić, ale nie muszę ich równocześnie darzyć polubieniem. Ba, polubiłem te gry i ich świat do tego stopnia, że ToR jest jedyną grą MMO, w jaką zagrałem (nie przemawia do mnie MMO). Nie ukończyłem jej oczywiście, nie potrafiłem wczuć się w opowieść, w której obok mnie biegał tłum innych Jedi. Ale spróbowałem i do dziś zachowałem nieco sentymentu do mojego przypominającego z postury i wyglądu Shreka (zanim pojawił się Shrek) bohatera.
Dziewiętnaście lat, macie pojecie? Kiedyś musiałem czekać prawie pół roku, żeby gra dotarła pod pecetowe strzechy a dziś mogę zagrać w KotOR na telefonie. To daje pojęcie jak zmienił się świat przez tych dziewiętnaście lat. A wciąż chętnie zagrałbym w KotOR. I kto wie, czy nie zrobię tego dziś wieczorem?
Przeszedłem obie części prawie całe (zwyczajowo – do walki z finałowym bossem) i teraz z dumą obserwuję jak przechodzi syn.
Ale żeby zbalansować laurkę pozwolę sobie zająć stanowisko advocatus diaboli:
Grafika się niestety trochę zestarzała, ale wszyscy płaczemy za Projektem Apeiron.
Niektóre miejscówki są nieco zbyt tunelowate.
To nie są miecze świetlne do których przyzwyczaiły nas filmy.
Akcjai gry toczy się prawie 4000BBY. Ręka do góry kto zauważył jakiś postęp technologiczny
@maladict
Roboty w nowej Republice mają zwykle trochę więcej błyskających lampek (choć nie wszystkie, ale R2D2 ma).
Myślę, że brak rozwoju technologicznego to efekt dominacji Jedi i Sith. Pewnie co jakiś inżynier-wynalazca przychodzi z przełomowym projektem, zbywają go, bo przecież mają Moc.
No i historia Dalekiej galaktyki to sinusoida: od jednej totalne wojny do drugiej, z przerwami na rozwój między katastrofami. Wojny zwykle bywają przyczyna postępu, ale tutaj znowu: Jedi I Sith.
Spokojnie, to akurat ograłem 😀 i to chyba za Waszą namową – uniwersum lubię. ale miałem taki etap w życiu:
– jako fan SF i symulatorów zagrywałem się w X-Winga (A TIE Fighter może u mnie konkurować z KotORem).
– jakąś Nową Nadzieję puścili w TV – “Star Wars” wygląda znajomo
– oglądam, oglądam i tylko jacyś kolesie w prześcieradłach biegają – gdzie moje X-wingi!. W końcu ich ciut było, ale latania za mało. Strasznie się na filmie zawiodłem wtedy 🙂
Więc pewnie nie zauważyłem gry o prześcieradłach….
Byłem dość naiwny, więc zwrot akcji w KotOR wszedł we mnie jak w mydło – co za kurka gra!. Co do ToR to ma on nawet epizod w którym gracze się strzelili focha, ze fabuła już rozmyta i zrobiony jest bardzo singlowo (na co gracze MMO strzelili focha….). Z braku laku pogrywam do dziś – raz na jakiś czas dociągając fabułę do obecnego stanu.
Mechanika strasznie uprostrzona już jest (jak grałem w betę to była praaaaawie KotORowa), ale gram, bo prześcieradła, bo jakaś taka ulotna magia lokacji może mniejszych ale jednak wyklepanych ręcznie a nie z generatora pustych sandboksów…. MMO też nie lubię, ale ToR mnie kupił (ilością godzin zżywania się postaciami)
(musiałem edit – ze zwrotu akcji najbardziej mi się podoba, że to także puszczenie oka do fabuły oryginalnej sagi… nawet teraz mam dreszcze. Mistrzostwo!)
Nawet wróciłem do KotOR-a w tym roku, poinstalowałem masę modów graficznych, no i jakoś tak pod koniec historii na Dantooine miałem dość. Nie żeby nie dało się grać ze względu na archaizmy – po prostu nie należę do “odbiorców powracających”. W swoim czasie zrobiłem dwa przejścia, po obu stronach Mocy, i do dziś pamiętam wszystko na tyle dobrze, że nie potrafię wykrzesać motywacji, aby zagrać w to jeszcze raz. Dla odmiany z KotOR-a 2 niewiele pamiętam, mimo również dwóch przejść, a z modem przywracającym wyciętą zawartość jest jeszcze większa motywacja do grania. Tylko jakoś nie mogę się do tego zabrać (pozdrawiam Dzbanka, jeśli jeszcze tu zagląda).
Klasyka klasyki 😀
Na jedyneczkę byłem fest podjarany jak pochodnia. Tatko obiecał na święta bożego narodzenia, dostałem jak w tamtych czasach – piracką wersję z giełdy 😉 odpalam a tam…totalny brak tekstur i klatki na poziomie 5-10 fpsów 🙁 karta graficzna ewidentnie nie ogarnęła sprawy. Na szczęście styczeń/luty to był czas żniw, czyli chodzenie po kolędzie 😉 pieniążki uzbierane, rodzice dołożyli i zgarnąłem jakiegoś bardziej wypasionego GeForce’a, gdzie wcześniej to chyba Riva TNT 2 była. Warto było czekać bo szybciutko gierkę ograłem. W dodatku ze słownikiem, bo w tedy szczylem byłem i angielski na poziomie podstawówki miałem, co w sumie przełożyło się bardzo na mój późniejszy rozwój językowy.
Dwójeczka już poszła normalnie, bardziej zrozumiale i większym zrozumieniem. Jeden z najlepszych sequeli ever!
PS. @bosman_plama Nie Raven, a Revan -> wiem dobrze, bo mój nick pochodzi od nazwy bohatera 😛
@Revant
A, jasne! Mój stały błąd!