Pojawiam się i znikam, ale głównie dlatego, że dedlajny tak mnie gonią, iż życie moje uległo wyjałowieniu i prawie w nic nie gram, a jak już to w starocie. Ale co pewien czas coś tam przywraca mnie do życia. Ostatnio stało się to za sprawą ponurych filmów na Netflixie. Takich o tym, że wszyscy wyginiemy albo gorzej.
Postapokalipsa wciąż jest na topie. Jeśli zobaczycie zapowiedzi gier w najbliższym czasie, to okazuje się, że prawie wszyscy o niej myślą. Pojawi się niedługo kolejne growe Metro na przykład, mające być uzupełnieniem i rozszerzeniem powieści Metro 2035. Po sieci krążą też mało optymistyczne zapowiedzi Last of Us 2. Po tej grze można się spodziewać wiele dobrego, ale z pewnością nie uniesień pełnych radości i wesołości. A to przecież nie koniec! Hideo Kojima trzepnie nas przez łeb własną wizją zagłady w Death Stranding. Chcecie więcej? Proszę bardzo, Sony pozwoli nam wszystkim popomykać na motorach po upadłym świecie w Days Gone. Zważywszy, że nie takie znów nowiutkie Horizon Zero Dawn to też postapo, trochę się tych zagład ludzkości na maszynach służących do grania pozbierało. A nie piszę przecież o takich prehistoriach jak Fallout, czy Wiedźmin, ale o najnowszych produkcjach. Że jak? Że Wiedźmin to postapo? Trafiały się takie interpretacje dotyczące literackiego pierwowzoru. W grach tego tak nie widać, ale w opowiadaniach wiele osób zastanawiało skąd w quasi średniowieczu bohaterowie znają takie słowa jak np. geny. A potem okazało się, co się okazało, a czego nie będę tu wyłuszczał, bo to spoiler.
Osobiście uważam – zdarza mi się to wcale często powtarzać – że postapo to jedna z najoptymistyczniejszych gałęzi popkultury. Wyjąwszy bowiem kilka przykładów (traf chce, że uważa się je za najwartościowsze), postapo opowiada o tym, że ludzkość przetrwa. Żeby nie wiem co na nią spało. Wygrzebie się spod zasp ponuklearnej zimy, dokopie mutantom, rozdmucha opady pyłu powstałe po wybuchu superwulkanu, ewentualnie zamrozi się i prześpi paręset lat czekając aż przyroda odbuduje się po naszych industrialnych wyczynach (Tylko cisza Peteckiego). Nawet jeśli cofniemy się do średniowiecza po atomowym deszczu, to i z niego się podniesiemy (Kantyczka dla Leibowitza Waltera Millera). Zbuntują się przeciw nam roboty, to je wystrzelamy a potem cofniemy się w czasie. Nawet te wymienione przeze mnie wyżej gry zdają się nieść nadzieję (przynajmniej te, które już znamy).
Ciekawostką w związku z tym wydaje mi się “wysyp” filmów na Netflixie, które opowiadają nie o post apokalipsie, ale o tym, co ją poprzedza. O zagładzie, która trwa.
Popatrzcie:
Paradoks Cloverfield – na Ziemi wyczerpują się źródła energii, państwa już skaczą sobie do gardeł o resztki (taki Fallout), więc w ramach ostatniej deski ratunku szykują mega technologiczne cudo na orbicie. Co się kończy tak, jak się kończy. Trzeci film z cyklu Cloverfield, powiadają, że najsłabszy ze wszystkich. Poprzednie też opowiadały o zagładzie. W Project Monster przybywał potwór, odmieniał Ziemię, a ludzie sobie z tym nie radzili. W Cloverfield 10 wydawało się, że jest bardziej znajomo – ludziska siedzieli w bunkrze, bo na powierzchni, jak mówili, szalała zagłada. Czy im wierzyć – nie wiadomo. Starali się przecież przekonać atrakcyjną dziewczynę, żeby ich nie zostawiała. Paradoks bawi się z naszymi wspomnieniami z Obcego i Ukrytego Wymiaru i co tu kryć, wychodzi mu to tak sobie. Ale tamte filmy opowiadały o spotkaniu z nieznanym, a Paradoks woli nam powiedzieć jak sami sobie robimy to nieznane. Trochę może kojarzyć się z niedawnym Life, w którym też zrobiliśmy sobie krzywdę na własne życzenie.
The Titan – Ziemia dogorywa, ludzi namnożyło się zbyt wielu, zaraz większość umrze z głodu, trzeba zmykać w kosmos. Wariacja na temat powieści Człowiek Plus Frederica Pohla, a trochę i Piotrusia Pana, jeśli pamiętacie, że powieści Piotruś nie dostosowywał drzew do chłopców, ale chłopców do drzew. Niestety spaprano ten film nudą i sztampowym aż do bólu szalonym naukowcem (a żebyśmy nie pomylili skojarzeń twórcy sami podpowiedzieli nam nazistowskie eksperymenty).
Orbiter 9 – No cóż… Co by tu napisać, żeby się nie powtarzać… Ziemia dogorywa, za bardzo ją zanieczyściliśmy, już nawet nie kwaśne deszcze, ale kwaśne przypływy niszczą wszystko, za chwilę nie da się tu żyć, trzeba spieprzać w kosmos. Z ciekawostek – to jest SF z Hiszpanii. I choć jest to bardziej historia miłosna niż opowieść o końcu świata, to jednak jej tło dostajemy właśnie apokaliptyczne. Coś jak w Interstellar Nolana, tylko za mniejsze pieniądze, więc kameralniej, z większym skupieniem na bohaterach niż na efektach. Ważne też, że Hiszpanie pamiętali i o tym, że warto zapewnić ciut bardziej złożone postacie i nieco akcji (ze zwrotami włącznie), więc ogląda się to lepiej od The Titan. To znaczy, o ile ktoś nie zobaczył najpierw trailera, który pokazuje właściwie 90% treści filmu.
Dla odmiany Anihilacja (ta z Natalie Portman) nie mówi o tym, że trzeba uciekać w kosmos, bo to wariacja na temat Pikniku na skraju drogi (i Stalkera) oraz Solaris. Ale to także apokalipsa pełną gębą: coś gruchnęło w Ziemię, powstała sfera, która się rozszerza i pewnie nas wszystkich zeżre. A wtedy już nic nie będzie takie samo, albo nawet po prostu już nic nie będzie. Wszystko to bardzo tajemnicze, odmienne. Można czytać ten film jako opowieść o pierwszym kontakcie, albo o samotności, albo pewnie jeszcze i na pińcet innych sposobów. Wszystko jest tam bardzo ładne w dekoracjach, a parę scen może zapaść w pamięć. Odczytanie apokaliptyczne też jest jak najbardziej na miejscu. O ile The Titan czy Orbiter 9 próbują nam dodać trochę nadziei (złośliwej, wrednej, ale jednak) Anihilacja pozostawia widza z niepokojem. Z drugiej strony w tym filmie przynajmniej sami żeśmy sobie tej apokalipsy na siebie nie sprowadzili.
To wszystko filmy, które powstały w ciągu ostatnich trzech lat. Wydają się być straszniejsze od postapo, bo nie mówią, co będzie po tym jak nam rzeczywistość padnie, ale że już mamy przechlapane. Tu i teraz, albo za parę lat. Kiedy fantastyczne kino za wielką kasę bawi nas radosnymi rozwałkami o superbohaterach ratujących Ziemię, tańsza telewizja doponurza nam te wizje. Sami się niszczymy, a jeśli ktoś niezwykły przybywa z zewnątrz, to nie po to, by nas ratować.
Kiedy, uch… Dziesięć lat temu ukazała się antologia Nowe Idzie, ze zdumieniem odkryliśmy, że większość autorów napisała tam teksty o katastrofie, chociaż nikt im tego nie dyktował. A teraz proszę – zachodnie kino dogoniło dziki wschód. Co ciekawe, poprzedni taki wysyp filmów, że źle z nami towarzyszył lękowi przed atomową zagładą. Po plus minus czterdziestu latach budowania sobie dobrobytu i naprawiania świata, znów się boimy. Tym razem głównie tego, żeśmy sobie Ziemię zepsuli (Interstellar, Orbiter 9, The Titan, co ciekawe – wszystkie trzy upatrują nadziei w gwiazdach). Czyżby nic się nie zmieniało, na trwałe, pod gwiazdami? Ciekawe jest także i to, że gry najwyraźniej wolą mniej prawodopodobne zagrożenia. Wciąż wielką popularnością cieszą się zombiaki każdego rodzaju, znajdzie się też miejsce dla zbuntowanych maszyn, albo okładania się atomówkami. Gry też zachowują większy optymizm – walczymy w nich o Ziemię zamiast z niej uciekać. Ciekawe, czy graczy dopadnie ten sam mniejszy optymizm, jaki znamy już z filmów i literatury?
Mogę prosić o rozwinięcie teorii Wiedźmina jako postapo? Nigdy o niej nie słyszałem.
@hbrt
Po pierwszych kilku opowiadaniach w Fantastyce (potem NF) rozkminiano o co chodzi ze światem Wiedźmina, w którym niby jest magiczne quasi średniowiecze, a bohaterowie używają słów typu: “mutant”, “mutagen” (i jeszcze parunastu innych), które jednak wywodzą się z współczesnej terminologii naukowej, tudzież wykazują iście nieśredniowieczną znajomość genetyki. Ktoś (nie wiem, czy nie Parowski) wtedy wymyślił, że świat Wiedźmina to rzeczywistość po zagładzie. I że wiedza całkiem nie przepadła, choć ludzkość odrodziła się w odmienny sposób.
Trudno powiedzieć, czy Sapkowski skorzystał z tej teorii przy powieściach, czy też od początku miał swój własny pomysł, jednak w powieściach pojawia się wieloświat, motyw niszczonych światów i ucieczki z nich. Ba, ludzie mają być przybyszami z innej, równoległej rzeczywistości (co tłumaczyć mogłoby np. obecność łaciny w świecie, w którym nie było Rzymu).
@bosman_plama
W sumie ciekawy motyw, interesujące co o nim sądzi sam autor (pewnie, że mu masę gówna narobiło ;-))
Że jest wiele światów to wiem, fajnie to ograli Redzi w W3 jak Ciri teasuje Cyberpunkowy świat. A co do samej terminologii to wychodziłem z założenia, że w tym uniwersum to magowie i czarodziejki opracowały taką terminologię w trakcie swoich studiów i praktyk (a stawiam, że Sapek ich użył, żeby czytelnik złapał od razu trop kulturowy a sam nie musiał wymyślać nowej terminologii na znane już pojęcia).
Bym coś skomentował ale brak mi wiedzy w tym temacie bo z postapo to ja tylko Fallout, Metro i taki jeden co o Nowej Hucie pisał (fajne, polecam, dowiedziałem się że mają tam muzeum lotnictwa a nie tylko Wawel, Sukiennice i Wieszcz na postumencie 😉
To tylko powiem że ciekawą tezę wysnuł na Diskordzie (nieustanie zapraszamy wszystkich!) Wyspa twierdząc iż pozamykane w niedzielę sklepy to apokalipsa. Ergo cała ta postapo to powidoki niedzielnych parkingów przed Lidlem, pustka, cisza, tylko foliowe worki wiatr miota w różne strony…
+ najświeższe Ciche miejsce (A Quiet Place)
Celna uwaga o kinie AAA serwującym herosów ratujących Ziemię vs kino AA stawiającym na mniej optymistyczne scenariusze. Wspaniały rozwój cywilizacji (nie obejmuje może całego globu, ale przecież filmy kręci się dla tych, którym się powidło, wszak to ich stać na bilet) z ostatnich dekad nudzi śmiertelnie ludzkość, która w znacznej części uwielbia opowieści o pokonywaniu trudności. Wciąż więcej jest tych, którzy wolą scenariusze z pozytywnym zakończeniem (nawet tak słaby, w porównaniu do poprzednich produkcji Marvela, film jak Black Panther bije rekordy oglądalności), ale i wielbiciele pesymistycznych wizji mają co oglądać. I o ile ten pierwszy rodzaj wydaje się nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością, to przy niejednej produkcji drugiego typu mam myśli typu “no, k…, wkrótce faktycznie tak to może wyglądać…”. Nie jestem tylko pewny czy bardziej prawdopodobny jest scenariusz “Cyberpunkowy” czy “Falloutowy”, ale to się zobaczy, może nawet jeszcze na własne oczy 😉
@aryman222
Cyberpunk jest teraz. W każdym razie ten, o którym pisano ze dwadzieścia lat temu (np. w Zamieci). Bo cyberpunk z takiego Neuromancera to ślepa ścieżka technologicznej ewolucji, jak retrotechnologia z Falllouta.
Rządzą namikorpo, które ściągają wszystkie dane na nasz temat, a my nie tylko jesteśmy stale podłączeni do sieci, ale nie dallibyśmy rady (jako społeczeństwa i państwa) bez tej sieci żyć. I jest ona naszym realem.
@bosman_plama
Jeżeli to już, to jakoś tak nudno jest… Spodziewałem się większej “coolowości” od cyberpunka 🙁 Chyba mega korporacje są jeszcze zbyt słabe…
@aryman222
Bo to jest jednak inny cyberpunk niż ten z wizji powieści. Korporacje okazały się tak samo związanymi biurokracją organizmami jak państwa i straciły coolowość:). Niby są mega, ale równocześnie związane tą całą biurokracją. A rozpad państw (jak w Zamieci Stephaensona) jakoś nie chce nastąpić:).
Więc miało być z hukiem, a wyszło jak zwykle:).
@bosman_plama
Kurczę, podoba mi się strasznie ile z “Accelerando” Strossa jest/staje się prawdą. Łącznie z copyrightowymi jajami z piosenką “Space Oddity” zagraną na orbicie.
Cloverfield Lane 10 to jest plagiat drugiego odcinka serii Metal Hurlant Chronicles (S01E02 Shelter Me), który jest adaptacją komiksu. Dlaczego nikt tego nie wypomina?
@lemon
Nie wiedziałem. Ale w świecie, w którym każdy każdego pozywa za cokolwiek ktoś musiałby na to wpaść. Więc albo się dogadali, albo uznali, że jednak niemają podstaw.
@bosman_plama
Że nie było pozwu to mnie mniej obchodzi – ale żeby nikt (?) w recenzjach nie zauważył?
@lemon
Ktoś chyba jednak zauważył 😉 https://www.bleedingcool.com/2016/01/16/did-i-leave-something-at-10-cloverfield-lane/
A bo to już nie s-f, a praktycznie fabularyzowane dokumenty są. Większość z nas będzie miała okazję naocznie zweryfikować przebieg tych scenariuszy :/
@/mamrotha
Powiało optymizmem:).
Jezusie, ale bym pograł w RTS-a osadzonego w świecie “Kantyczki” Millera, właśnie sobie to uświadomiłem.