Spode łba – chwila ulgi (?)

bosman_plama dnia 13 stycznia, 2015 o 8:31    42 

BAM – nie żyjesz! Albo, jak śpiewało Faith No More: Surprise You’re Dead! Znaczy: coś właśnie wybuchło w miejscu, w którym staliśmy, albo platforma, na którą właśnie wskakiwaliśmy raczyła zniknąć, albo ktoś nas rozdeptał. Zdarza się to każdemu z nas, zwyczajne życie gracza.

Wyobraźmy sobie spotkanie dla anonimowych śmiercioholików.

Część ma długie włosy, a część kiedyś miała, ale powypadały gdy ich właścicielom zaczęły rosnąć brzuchy. Jedni rozglądają się nerwowo, drudzy siedzą na koślawych krzesłach z wzrokiem wbitym w podłogę. Część obraca w dłoniach jednorazowe kubeczki co jakiś czas oblewając sąsiadów wodą z darmowego dystrybutora. Siedzą w kole, bo tak nakazują reguły podpatrzone na filmach o psychoanalitykach (z których część okazuje się seryjnymi zabójcami, wiecie, filmy rządzą się własnymi prawami) oraz o grupach wsparcia.

Możecie słuchać tego kawałka podczas lektury

Któryś nerwowo międli joystick przyniesiony z domu nie wiadomo po co. Sprzęt nie został do niczego podłączony, nawet komórki zebrano w specjalnym koszyczku przed rozpoczęciem spotkania.

Wreszcie ten, który to wszystko zorganizował mówi: “po raz pierwszy zginąłem w latach osiemdziesiątych przysypany diamentami, gdy źle przestawiłem kamień. Pamiętam jak dziś: to było atari, ekran miał kolor brudnego bursztynu, gdyby kolory mogły mieć kaca, wyglądałyby właśnie tak… Od tamtej pory nie mogę przestać umierać.”

kosiarzJedno z najpopularniejszych obecnie przedstawień Śmierci pochodzi chyba z Świata Dysku Pratchetta

Nie twierdzę, że to właśnie śmierci przyciągają nas do gier. Na pewno nie (rozglądam się nerwowo). Ale nie da się ukryć, że nic poza grami nie daje nam takiego doświadczenia – wielokrotnej śmierci. Zapewne przywykliśmy do niej tak, że nawet jej nie zauważamy, tym bardziej, że jest to śmierć zabezpieczona bogatą bazą sejwów. Gry uczyniły reinkarnację (a właściwie quasireinkarnację) prawdziwą, wędrujemy w nich w niekończącym się kole dusz, z  tym tylko, że raczej nikt nie zamieni nas w robaka (no chyba, że istnieje jakaś gra, o której nie wiem).

dg Jak donosili jacyś naukowcy, o których pisano bodaj na gamecornerze śmierć jest dla graczy chwilą ulgi. Oczywiście, w pierwszym momencie ginący gracz rzuca mięsem oraz myszką (padem), ale już po chwili jego mózg osiąga stan relaksu. Dlaczego? bo po spinie związanej z graniem i pokonywaniem przeszkód śmierć przynosi nam chwilę odpoczynku, kiedy nic nie musimy. Mózg przestaje napinać zwoje i rozluźnia się. Może nie jesteśmy szczęśliwi, ale na pewno wyzwolenia. Przynajmniej dopóki nie wczytamy sejwa.

Pamiętacie swoje śmierci? Ja zapamiętałem kilka. Na pewno te z Undying, którego twórcy lubowali się w sadystycznym pokazywaniu mi jak ginę. Dusza opuszczała ciało, które dopadły jakieś wredne poczwary a ja widziałem jak obcinają mu głowę, albo pożerają je albo rozrywają na strzępy. Na pewno te z Tomb Raider i Uncharted, bo gdy któryś raz nie trafiłem podczas skoku w występ skalny, wyobrażałem sobie jak Lara i Drake siadają razem przy piwie (to znaczy, Drake żłopie piwo, Lara dystyngowanie sączy wino) i narzekają: “Trzydzieści skoków! Masz pojęcie?”. Wszystko, oczywiście, przez Fallout2, gdzie miałem okazję podsłuchać rozmowę NPCów o tym, jak irytują ich gracze ciągle zapisujący i wczytujący gry.

death koty“KOTY, KOTY SĄ MIŁE”

Jeszcze jakieś śmierci? Pewnie te w obu Alicjach. W pierwszej dlatego, że gra bywała tak frustrująco trudna, że odkładałem ją na jakiś czas, dzięki czemu odkryłem, iż poziom nie do przejścia staje się banalny, jeśli dam sobie czas na odespanie go. Druga, bo tam Alicja ginąc zmieniała się w chmurę niebieskich motyli. No i też trafił się na tyle frustrujący poziom, że odsypiam go do dziś. To już chyba dwa lata snu, albo coś koło tego.

Czy growa śmierć mnie uzależnia? Czy mój spragniony relaksu mózg nakłania mnie podstępnie do grania, żeby mógł naćpać się intensywną chwilą ulgi gdy ginę? A może to nie wielokrotne śmierci są istotne dla grania ale nieskończone zmartwychwstania? Te zapasy życia, które kiedyś uzupełniałem zbierając dodatkowe serduszka, a dziś po prostu trzymam w pamięciach twardych dysków?

Jakby nie było, zginąłem już setki razy. A Wy? Pamiętacie jakieś szczególnie warte wspomnienia zgony? Albo jakiś ulubiony śmiercionośny tekst? Mój ulubiony pochodzi z komiksu “48 stron”: “Ujmijmy to tak: gdyby to był “Asteriks”, nie byłoby cię na końcowej uczcie.”

 

Dodaj komentarz



42 myśli nt. „Spode łba – chwila ulgi (?)

  1. Daimonion

    Pamiętam końcówkę Neverwinter Nights 2 i śmierć pod gruzami. Do tej pory uważam zakończenie za świetne i nikomu nie dam sobie tego wyperswadować. Może dlatego świetne, że nie była to już śmierć do cofnięcia poprzez wczytanie wcześniejszego zapisu. Po prostu koniec i tyle. Ostateczność tego rozwiązania spodobała mi się tak, że nie cierpię “Maski Zdrajcy” i ogólnie nie przyjmuję do wiadomości jej istnienia.

  2. Tasioros

    Bardzo podobały mi się śmierci w Dead Space. Czasami specjalnie dawałem się zabić nowo poznanej kreaturze, aby zobaczyć w jaki sposób mnie wykończy. Te śmiercio-“finiszery” są też jednym z powodów, dla których chcę zagrać w część drugą.

    A jeśli już mowa o śmierciach i zmartwychwstaniach, to nie sposób nie wspomnieć o Planescape: Torment, czyli najdłużej ogrywanym przeze mnie tytule. Będzie już ponad 4 lata i jeszcze nie skończyłem.
    Pozostając w temacie Planescape, z radia dowiedziałem się dziś, że pod Wrocławiem kryje się Wielojedność! Znajdę tylko jakąś krnąbrną i wygadaną czaszkę i lecę załatwić sprawę ze szczurami. Zostanę bohaterem miasta. No, chyba że czeka mnie śmierć…

  3. powazny_sam

    W jakiejś grze przy nieudanym skoku strasznie drażnił mnie dźwięk łamanych kości. Mirrors Edge chyba ale mogę się mylić.
    Chyba nie lubię tych śmierciowych fatality (jeżeli dotyczą mojej postaci oczywiście, przeciwnikowi może wszystko wyrwać, rozbryzgać, itede, im dosadniej tym lepiej 😉 ), w Dead Space i Tomb Raider też nieprzyjemne były bardzo.

      1. Toc85

        @bosman_plama

        A ja jednak myślę że to gra w przetrwanie 🙂
        Dla mnie DS to deifnicja gry typu survival, wszystkie ‘survival horrory’ to przy tym nuda. W żadnej innej grze nie poczułem takiej beznadziei, zagubienia, lęku. Jak ubijesz bossa to nie cieszysz się ‘jupi, zabiłem bosa, zobaczmy co wypadnie’ tylko czułem po prostu ulgę że mam to już za sobą – jakbym naprawdę zabił potwora.

  4. shani

    Jako ze w wiekszosci gram w erpegi i mocno zzywam sie z postacia(postaciami), ktora stworzylem staram sie za wszelka cene nie umierac!
    Swojego czasu, gdy jeszcze bylem mlody a zycie bylo piekne, bo jedyne o co musialem sie postarac to przyzwoite oceny w szkole, gralismy caly czas w WFRP. Po usmierceniu mnie przez jakiegos beznadziejnego mistrza gry, co uwzial sie na mnie potrafilem zalapac niezlego dola 🙁 Chyba jakas czesc mnie wtedy umierala O_o
    Acha, odkad po jednym ze zgonow spowodowanych lagiem w pewnym MMO stracilem w jednej chwili myszke i klawiature staram sie bez takich wielkich emocji podchodzic do zgonow, bo zwyczajnie nie bede mial na czym grac ;P

  5. slowman

    Tuż przed paragrafem o relaksującej sile śmierci właśnie o tym pomyślałem. 🙂

    Trzeba jeszcze wspomnieć, że jest co najmniej jedna gra, w której to śmierć jest celem. Innych śmierci za bardzo nie pamiętam, a skoro tak, to najwyraźniej w żadnej grze (poza wspomnianą wcześniej, no może jeszcze w Simsach) nie umarłem.

  6. Revant

    Najwięcej śmierci to zapamiętuje z tytułów multiplayerowych. Najwięcej z fpsów – czy to śmieszne śmierci w Team Fortress 2 (strzała w środek czoła i dobicie tym do ściany), czy epickie utrzymywanie pozycji w RO/RO2 i ginięcie w sekundę/dwie po trudnym utrzymaniu pozycji w momencie wygranej, albo ostatnie rozgrywki Insurgency w coopie, jak te p%*&&%* rpg rozwala całą drużynę na klatce schodowej na mapie ministry -_- no i Skyrim i Olbrzymy ^_^

  7. Twoja_Stara

    Pierwsze smierci w DayZ, dwie pamietam do dzis. Stary sobor, ostrzal ze wzgorza, nasza ekipa pada na ziemie, za chwile na TSie, padlem,
    ja tez,
    ja zyje, strzelam, cholera nie zyje.

    Pierwsza smierc w Alien Isolation to tez byla bardziej z musu, ok, get it over with, zaczynamy jeszcze raz.

  8. furry

    Jako że ostatnio siedzę głównie na Pandorze i Elpis, śmierć mojej postaci zupełnie mnie nie rusza, a to dzięki firmie Hyperion i wynalazkowi cyfrowej rekonstrukcji, kosztującej jedynie 7% posiadanej gotówki. Sami przyznacie, że to niska cena za spokojną głowę.

    PS. W kogo mam rzucać hajsem, ewentualnie komu zrobić przysłowiową “łaskę”, jeśli chcę zagrać w gry ze Świata Dysku? Miałem nawet kiedyś ze “źródeł alternatywnych” grę ze smokiem, przeszedłem demo drugiej, ładniej narysowanej części, ale wtedy nie kojarzyłem jeszcze, kto zacz ten Rincewind. Hm?

  9. ixtern

    Najlepsze śmierci są przy błędach synchronizacji sieciowej w multiplayerowych FPSach. Ktoś cię zabija – padasz nieżywy, a przynajmniej tak twierdzi twój klient gry, a za moment wstajesz i rześko dobijasz swego oprawcę. Gorzej, gdy zdarza się odwrotnie.

  10. Geralt_Bialy_Wilk

    Hmmm. ArmA III. Showcase’y. Boty strzelające z precyzją namierzania laserowego, w pełnym biegu, kiedy ja chowam się za twardą osłoną. Super sprawa.

    Jeżeli chodzi o ciekawe podejście do śmierci to podobało mi się Valkyrie Profile: Covenant of the Plume na konsolkę NDS. To taktyczny jRPG, taki trochę FF Tactics, gdzie walki są momentami nieziemsko trudne. Ba! Nie do przejścia są. Ale możemy użyć piór walkirii, by obudzić mityczne wojowniczki w swoich postaciach, dając im niesamowitego powera. Jest jeden haczyk – po takiej akcji, na końcu walkii, taka przebudzona postać ginie. Na amen. Gierkę polecam, wasze androidy pociągną emulator NDS, o PCtach nie wspomnę 😉

  11. larkson

    Wszelkie momenty w multiplayerach, gdzie ja i mój przeciwnik zabijamy się nawzajem.

    W War Thunderze mi się fajnie trafiło. Lecę sobie fajnie na legalu, a tu jakiś fajfus mnie rozwala, ale w taki sposób, że wciąż jeszcze lecę. Tyle, że on był zdecydowanie szybszy, wyleciał przede mnie i zdołałem mu jeszcze posłać w rzyć serię z działek kaliber 20, zanim walnąłem o ziemię. Musiało mu się przykro zrobić.

    Albo w Call of Duty 4 był perk (nie wiem jak w nowszych), który pozwalał na to, że gdy się zginęło, to odbezpieczało się jeszcze granat. Głupie, chamskie, nubskie.

    1. MusialemToPowiedziec

      @larkson

      Jako automatycznie działający perk, faktycznie głupie. Ale jeżeli gra jest na tyle fajna, że jak wyjmiesz zawleczkę to ona sama po śmierci nie wkłada nowej, to bywa zabawnie.
      “Podejdzie po karabin czy nie, podejdzie czy nie, HA, podszedł i w szybki sposób dokonaliśmy przemalowania korytarza, yay!”.

  12. lemon

    Nie przypominam sobie jakichś szczególnych śmierci, chociaż oczywiście te, które przekreślały ileś minut/godzin starań, potrafiły wkurzyć. Tak samo jak te, które oglądało się ileś razy z rzędu, bo dany fragment gry był wyjątkowo trudny (dopóki się nie odespało, jak pisze bosman). Ale na Dark Souls uznałem, że nie chcę tracić czasu, żeby się uczyć pokory. 🙂

  13. MHT

    Śmierć w Don’t Starve baaaardzo boli, głównie dlatego, że giniemy głupio. Najczęściej zwyczajnie nie mając materiałów na ognisko czy chociaż pochodnię, albo przez macki na bagnach. A to zima w końcu nas dopada. Albo do tej pory przyjazna świnia zamienia się w świniołaka i wypada na nas z lasu. Boli, wkurza a mimo to ciągle człowiek próbuje od nowa.

Powrót do artykułu